Związana i zmoczona
🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻
Związana i zmoczona
Motyw Rewelacja. Autor obrazów motywu: molotovcoketail . Obsługiwane przez usługę Blogger .
Jak jeść, żeby dieta była zdrowa?
Wbrew pozorom jest to bardzo trudne. Wystarczy wybrać się do pobliskiego sklepu
i spojrzeć na te wszystkie uginające się półki. Producenci co rusz zasypują nas
nowymi „wynalazkami”. Wszystko ulepszone, bardziej kolorowe, pachnące, słodsze,
a co gorsza skutecznie zachęcające do kupna. Nie będę czepiać się Fast foodów i
żywności w proszku, bo te już z urzędu wiemy, że są bezwartościowe. Ale towar,
który wydawałoby się, że będzie zdrowy (naturalny) wcale nie musi taki być! Warzywa
i owoce? Sama natura – pod warunkiem, że są z prywatnego ogródka lub upraw
ekologicznych (co dodatkowo podnosi koszt produktu). Reszta pryskana
chemikaliami, aż błyszczy „witalnością” :)
Pieczywo, ciasta, drożdżówki i inne
słodkości, które tak uwielbiamy – zachwycają puszystością. A jak smakują, gdy
są jeszcze ciepłe! Na języku - rozkosz, dla zdrowia – piekło. Po systematycznym
spożywaniu tego typu produktów bałabym się, że sama zrobię się puszysta jak
pączek :)
Warto wspomnieć, że tak duża ilość
„cukru” doprowadza do hiperglikemii, czyli do wysokich skoków glukozy we krwi,
a w efekcie do cukrzycy...
Nie każdy wie, że większość pieczywa
słodkiego zawiera tzw. „tłuszcz piekarski” uchodzący za bardziej szkodliwy niż
tłuszcz zwierzęcy. A to za sprawą sporych ilości kwasów transtłuszczowych,
które powodują zwiększenie złego cholesterolu we krwi.
Sytuacja związana z napojami wcale
nie jest lepsza. Sama kolorystyka podpowiada skład :)
Weźmy z półki sok pomarańczowy, a
raczej napój zabarwiony na pomarańczowo. Pachnie dość apetycznie, słodko, ale w
smaku – dramat! Jak dla mnie, to ten „sok” koło pomarańczy nawet nie leżał...
Na etykiecie wielki napis: 100% soku, a w składzie kombinacja wszelkich
możliwych ulepszaczy, barwników, słodzików oraz E – składników. Sztuczność
smaku jest przerażająca. Skutki uboczne spożywania, jeszcze bardziej.
Tradycyjne słodziki (sorbital, cyklamat, aspartam, acesulfam K) potęgują ryzyko
nadwagi. Co więcej, picie tego typu trunków nie gasi pragnienia, tylko je
zwiększa. Pijemy zatem więcej tworząc przy tym błędne koło.
Nawet (o zgrozo!) zaczęto ulepszać
wodę chemicznymi smakami i słodzikami, psując ją do granic możliwości.
Niestety, tablica Mendelejewa jest
już nie tylko w podręczniku do chemii, ale także na opisach składu różnych
produktów spożywczych.
Powstają kampanie reklamowe walczące
z „śmieciowym” jedzeniem. „Jesteś tym, co jesz” trafia w samo sedno, ale na ile
się sprawdza w rzeczywistości? Podczas zakupów, gdy wybór na półkach jest
raczej znikomy pod względem zdrowotności ciężko uchronić się przed. Wszyscy
biegacze wiedzą, jak przyjemne jest jedzenie, zwłaszcza po długim treningu :)
Czas Świąt, Nowy
Rok – generalnie czas podsumowań i nowych postanowień... bla bla bla... Nigdy
nie tworzyłam listy postanowień i teraz także nie mam zamiaru J
Owszem cele są, ale spontaniczne i raczej rodzące się „w trakcie”, niż „od
jutra”. Sukces rodzi sukces, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Oj, a ja łakomczuchem
jestem i zawsze głodna kolejnych wyzwań J Podsumowując rok 2012 –
pierwszy półmaraton, z którego zrodziła się myśl o maratonie. Doświadczeni
krzyczeli „nie tak szybko! Poczekaj z maratonem na następny rok!” Ale Ania
uparta jest i niecierpliwa... za chwilę dostaję zaproszenie na Maraton w
Poznaniu od Drużyny Szpiku. Hmmm szczytny cel „zabiegania o ludzkie życie”
zachęcił! Maraton miał się odbyć w przeddzień moich 25 urodzin...więcej mnie nie
trzeba było namawiać ;) Zaczęłam przygotowania, wcale nie łatwe... teraz to
mogę stwierdzić, że Maraton to kawał drogi! Nie tylko pod względem dystansu,
ale także i przygotowań... Mimo to, cel został osiągnięty! I tak to wygląda...
cel – działanie – efekt, a nie jakieś tam listy życzeń i obiecanki cacanki...
A z okazji Świąt
życzę wszystkim wytrwałości i sił w dążeniu do marzeń!!! J
A się pochwalę :D bo jest czym :D XXIII Strzelecki Bieg Uliczny im. E.Ferta ;) 15 mroźnych km -
czas poprawiony aż o 10 minut!!!!!! I spektakularny finisz z godną rywalką, którą nie łatwo było wyprzedzić... ostatnia prosta do mety - sprint na beztlenie i rywalka zostaje w tyle :D choć walczyła dzielnie do końca :) mam cichą nadzieję, że ktoś to na mecie uwiecznił!!! Tak więc kolejny mały sukces :) banan na gębie i nawet ból w kolanie nie przeszkadza :P obiecałam już podczas maratonu kolanom, że więcej im tego nie zrobię... no ale obiecanki cacanki :D a głupiemu radość :D mam nadzieję, że wybaczą mi kolejny wybryk :P hehehe ale sie jaraaaaaaaammmmm sieeeeeee!!!!!!!!!!! YEAAHHHHHHHHHHHHh :D:D:D teraz mogę bez wyrzutów sumienia zasiąść do Wigilijnego stołu i pałaszować :D a przy okazji życzę wszystkim ciepłych, rodzinnych i spokojnych Świąt!!!
Wytrwałość to nasze drugie imię. Nie straszna nam pogoda, ani teoretyczny brak czasu. Bo jak się mawia: „dla chcącego, nic trudnego!”. Ale powiedzmy sobie szczerze... jesteśmy tylko ludźmi ;) I owszem! Zdarzają się dni, kiedy nic nam się nie chce. Nie zrywamy się z łóżka, żeby biec na trening. Walczymy sami ze sobą i niekoniecznie wytrwałość zwycięża. Jak zmotywować się do treningu, kiedy chęci brak? Wa rto najpierw zadać sobie pytanie, czym spowodowany jest brak mobilizacji? Czy jest to kwestia pogody? Czy zwyczajnego zmęczenia i niewyspania się? Czy może kryje się za tym lekkie wypalenie?
To bardzo istotne. Rozwiązania zawsze należy szukać u źródła problemu. Warto zastanowić się i przemyśleć co się stało. Zaleceń jest tyle, ile jest przypadków. Do każdego należy podejść indywidualnie. Zdarza się, że ludzie pytają mnie, jak zmobilizować się do biegania. Częściej są to osoby, które dopiero chcą zacząć, a nie wiedzą jak. Odpowiadam im prosto: „Załóż buty i wyjdź z domu. Przebiegnij 3 km i zobacz, jak będziesz się czuć. Jeśli poczujesz pozytywny przypływ energii, będziesz chciał to powtórzyć”. Żeby coś poznać, trzeba tego spróbować. Innej metody nie ma. To tak, jakby ocenić zupę teściowej, że jest za słona, mimo że jej nie jedliśmy. Do niektórych ten sport może nie przemawiać. I nic się na to nie poradzi. Każdy lubi coś innego. A nie ma nic gorszego, jak zmuszanie na siłę do czegoś. To tyle, jeśli chodzi o nowicjuszy.
A co z tymi, którzy zasmakowali już biegania i bardzo je pokochali? Nawet z wzajemnością :) Tu brak motywacji rozkładamy na czynniki pierwsze. Jak zepsute radio, które chcemy naprawić, by znów grało. Od czego zacząć?
Za oknem szarobura pogoda, wieje, temperatura niższa od tej pod kołdrą... oczy nie chcą się otworzyć. W tym przypadku ważne jest nastawienie. Jak sobie wmówisz, że Ci się nie chce, to nie wstaniesz. A pomyśl, ile energii przyniesie trening. Wolisz chodzić cały dzień ospały i marudny czy rześki i pełen entuzjazmu? Satysfakcja będzie większa gdy przezwyciężysz lenistwo ;) Jeśli to nie pomaga, nastaw zamiast budzika radio – niech obudzi Cię energiczna muzyka, dzięki której od razu staniesz na nogi. Do tego kubek kawy z rana i można śmigać na trasę. Niektórym pomaga oglądanie filmików motywujących, które traktowane są jako gra wstępna do treningu. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście zadowolenie i spora dawka dobrego nastroju na resztę dnia ;)
Większy problem mają Ci, którzy czują zmęczenie psychiczne. Są wypaleni i bieganie nie przynosi radości. Co wtedy robić? Takie proste zabiegi, jak muzyka, czy mocniejsza kawa nie będą tu skuteczne. W tym przypadku pierwsza rada jest taka: nic na siłę! Odpoczywaj, relaksuj się i nie zadręczaj się myślami. W ramach odpoczynku możesz na jakiś czas zmienić dyscyplinę. Idź na rower, basen, jedź na narty – forma będzie utrzymana. Być może za jakiś czas zatęsknisz za bieganiem i znów wrócisz na trasę!
Wypalenie się to jeden z gorszych elementów treningowych. Ludzie próbują różnych metod, by podtrzymać w sobie żar, który nie tylko już delikatnie się tli, ale przy nieprzychylnym wietrze – gaśnie całkowicie.
Zakup nowych ciuchów do biegania, zwłaszcza butów, może być ratunkiem. Nowe obuwie, które początkowo „biega za nas”, ułatwia utrzymanie dobrego nastroju i chęci do trenowania. Zmiana trasy, żeby doświadczyć czegoś nowego, też nie jest złym pomysłem.
Startowanie w zawodach z myślą, że atmosfera imprezy pobudzi nas na nowo? Jasne, ale pod warunkiem, że wszystko pójdzie ok. Jeśli coś nie wyjdzie, frustracja i niechęć się zwiększa. Jest jeszcze gorzej. W tym momencie odpoczynek jest koniecznością.
Potraktujmy bieganie, jak związek, który trzeba pielęgnować, aby był trwały. Jeżeli jedna ze stron (w tym przypadku tylko i wyłącznie my) za mocno naciska, druga strona ucieka, oddala się od nas. Pozwólmy od siebie odpocząć. Nie zawsze da się przekupić naszą „miłość” butami i naprawiać ją trzymając na siłę przy sobie. Odetchnijcie od siebie, nabierzcie dystansu i gwarantuję, że jeśli uczucie jest prawdziwe, to wróci. Z podwójną mocą, aż będzie Was z butów wyrywać ;) Poczujecie się, jak dzikie zwierzę wypuszczone na wolność, które chce biec i biec i biec... bez końca! Świetne uczucie, na które warto poczekać. Wystarczy trochę cierpliwości, odpoczynku i zrozumienia.
Ile razy słyszeliście: „sport to zdrowie”? Często wypowiadane z przekąsem
i lekkim rozżaleniem. Część osób stwierdzi, że sport ma się do zdrowia jak
piernik do wiatraka. Inni, że jest w tym sporo racji. O co więc tak naprawdę w
tym chodzi? Obserwując środowisko sportowe zaczynam rozumieć sens tych słów.
Dopóki ćwiczymy w ramach relaksu, dla zwyczajnego rozruszania kości, jest
wszystko ok. Poprawiamy kondycję, elastyczność ciała, samopoczucie i miło
spędzamy czas. Organizm wytwarza endorfiny, czujemy się szczęśliwi, a dzięki
temu zdrowsi. Nie narzekamy, że w kościach nas łamie, że w plecach strzyka, a
do tego mamy więcej energii. I tu kończy się bajka o prozdrowotnych
właściwościach sportu. Zaczyna się natomiast prawdziwa przygoda, w której
bohaterami są ci, którym oprócz energii potrzebna do życia jest jeszcze
adrenalina. Są to zapaleńcy, którzy poświęcają się w pełni swojej pasji. W
związku z tym narażają zdrowie. Nierzadko z tragicznym skutkiem. Zaczynają się
kontuzje, przeciążenia, depresje, a czasem niestety także i śmierć. Dla
jasności – nie mam na myśli śmierci w wyniku wypadku losowego. Kontuzje czy
depresję możemy wyleczyć. Wystarczy dotrzeć do odpowiednich specjalistów i
zacząć dbać o nasz organizm. Zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.
Życia niestety nikt nam nie przywróci... Nie pisze tego, żeby kogoś zniechęcać.
Wręcz przeciwnie! Chcę zachęcić każdego, żeby zaczął słuchać swojego organizmu.
Znam osoby, które nie słuchały. W efekcie wychodząc na trening, okazywało się,
że był to ich ostatni. Ile razy słyszeliście informacje: młody sportowiec zmarł
podczas wysiłku. Przyczyna: zawał serca. Niemożliwe? Bardzo możliwe! W rubryce
„przyczyna zgonu” dopisałabym jeszcze: naiwna wiara w przesłanie: młodość =
wieczność. Pewnie za chwilę posypią się na mnie gromy, ale taka jest prawda!
Choć bardzo bolesna. Ludzie nie badają się, bo nie mają świadomości, że
powinni. Zwłaszcza kardiologicznie. Niewykryta wada serca może prowadzić do
tragicznych skutków. Forsując organizm przy ekstremalnym wysiłku jesteśmy jak
tykająca bomba. O ile starsza osoba jest w stanie przechodzić kilka zawałów, o
tyle młody sportowiec już nie. Serce ściska „raz, a porządnie”. Jest to chwila,
dosłownie ułamek sekundy... Inną sprawą jest świadomość istniejącej choroby
serca i skuteczne lekceważenie jej. Trenowanie z myślą, że nic mi nie jest i
nie odczuwam dolegliwości jest bardzo ryzykowne.
Pamiętam jak dziś, rozmowę z kolegą. Staliśmy zadowoleni z ukończonego
crossu. Czekając w kolejce po żarełko zaczęliśmy rozmawiać o dolegliwościach
zdrowotnych. Wtedy przyznał mi się, że ma wadę serca. Leczy się klinicznie, ale
czuje się dobrze. Nie widział powodu, dla którego musiałby zrezygnować ze
sportu. Był bardzo aktywny: maratony, góry, siłownia, kąpiele z morsami.
Prawdziwy pasjonat, który zarażał wszystkich wokół. Mnie też. To on mnie zabrał
na pierwsze zawody i pokazał jakie to fajne. Od niego zaczęła się moja przygoda
z bieganiem. Pewnego dnia wyszedł na trening i z niego nie wrócił. Zawał serca
podczas biegania. Długo nie umiałam sobie z tym poradzić. Dzień wcześniej z nim
rozmawiałam na siłowni. Planowaliśmy kolejne starty. Nic nie wskazywało na to,
że coś jest nie tak. Chłop jak dąb! Okaz
zdrowia, który był tylko pozornie zdrowy. Wiek? 31 lat. Minęły 3 miesiące i
jestem świadkiem kolejnego zgonu podczas wysiłku. Tragedia. Przyczyna: zawał...
wiek: 35 lat. I właśnie w takich sytuacjach słyszymy ironiczne „sport to
zdrowie”.
Dlatego
postanowiłam rozprawić się z tym tematem przynajmniej w minimalnym stopniu. Nie
namawiam nikogo do obsesyjnego poszukiwana objawów chorób. Nie popadajmy ze
skrajności w skrajność. Hipochondrykom mówię zdecydowanie NIE! Ale zbadajmy się
raz, a konkretnie. Żeby mieć pewność, że jesteśmy sprawni. Słuchajmy tego, co
mówi nam organizm i dbajmy o siebie. Lekceważenie dolegliwości i zagłuszanie
ich myślą, że jestem młody i nic mi nie będzie jest nieodpowiedzialne. Chcąc
trenować wyczynowo róbmy to z głową! Życie przecież jest takie piękne... tyle
treningów przed nami :) w słońcu, na leśnych kolorowych ścieżkach, rześkim
powietrzu... tym pozytywnym akcentem zakończę swój wywód, żeby Was nie zanudzić
:)
Wyznania spod prysznica... i nie
tylko ;)
Kiedy stajemy się biegaczami? Czy
istnieje jakiś moment, jakaś granica, po przekroczeniu której stajemy się 100%
sportowcami? Nie wystarczy poczucie satysfakcji i spełnienia? Niby biegam
wyczynowo, ale w życiu nie nazwałabym się zawodowcem czy profesjonalistką. Do
tego daleka droga. Chociaż jak zbiorę kilku sponsorów to kto wie... ale nie
tylko o to w tym chodzi...
Amator z pojęciem? Tak! To idealne
określenie autorstwa koleżanki, która jako moja imienniczka wspiera mnie, jak
może :)
Jakby nie było, czuję, że mogę śmiało
nazwać siebie biegaczką. Przynajmniej w moim mniemaniu... Bo okazuje się, że
każdy swoją poprzeczkę ustawia na innej wysokości. I nie jest to kwestia
ambicji. Myślę, że bardziej chodzi o reakcje organizmu.
Po maratonie miałam okazję usłyszeć
kilka definicji biegacza i to z ust kobiet, które przed momentem ukończyły
mordercze 42 km .
Wchodzę pod prysznic, pierwsza chwila relaksu... i słyszę dyskusję:
Przebiegłam dziś swój trzeci maraton, ale nie czuję się jeszcze prawdziwą
biegaczką. Jak zaczną mi schodzić paznokcie u stóp, wtedy będę nią w 100%. Na
razie tylko pękają.
Wiem, że niegrzecznie jest
podsłuchiwać, ale słysząc takie „cuda” nie mogłam się oprzeć :) :) :) słucham
więc co ciekawego powiedzą inne panie. W odpowiedzi słyszę:
Raz miałam kryzys na trasie, żołądek podchodził do gardła, aż
zwymiotowałam, ale się nie poddałam.
Musielibyście słyszeć jej dumę w
głosie ;)
W momencie, gdy próbowałam wydostać
się spod prysznica, nie mogąc zgiąć obu kolan, ich wzrok przeniósł się na mnie.
Nie dziwię się w sumie, bo to musiał być komiczny widok... i nagle słyszę pytanie:
- Dojdą do siebie, trochę bolą kolana...
Uśmiecham się głupio i nagle dochodzi
do mnie, że zrobiłam to samo, co one... Nie ma, że boli, biegniemy do końca! Mimo
bólu w kolanach, schodzących paznokci i innych żołądkowych dolegliwości ;) Bo
twardym trzeba być, nie „miętkim”.
Zastanawialiście się kiedyś nad psychologiczną funkcją uprawiania sportu? Na co dzień trenujemy, startujemy w zawodach, dążymy do samorealizacji. Rozwijamy swój potencjał, który ma ogromny wpływ na jakość naszego życia oraz cele, jakie sobie wyznaczamy. Jednym słowem – dążymy do szczęścia i pewnego rodzaju harmonii.
W psychologii sportu ten stan określa się jako eudajmonia i dotyczy on raczej tożsamości moralnej, niż przyjemności samej w sobie.
Ile razy podczas zawodów zdarzyło się Wam pomóc współzawodnikowi? Wyobraźmy sobie letnią porę i żar lejący się z nieba, który utrudnia bieg. Dostrzegasz na trasie osobę, która z odwodnienia nie daje rady biec. Nie zostawiasz jej na pastwę losu. Pomagasz bądź sprowadzasz pomoc. Zdarzają się także przypadki, w których zawodnik rezygnuje z biegu żeby pomóc słabnącemu. Taka postawa powinna być dodatkowo nagradzana. Ale najlepszą nagrodą jest poczucie, że robisz coś dla kogoś. Satysfakcja i spełnienie moralne ma w tym momencie największe znaczenie.
Według uczonych (Sage, Kavussanu) okazywanie troski, zachowania fair play, uprzejmość, to podstawowe wskaźniki poczucia eudajmonii. I większość z nas (mam nadzieję, że znaczna większość) właśnie tych „zasad” się trzyma. Pomagamy słabszym, dopingujemy na trasie, nie podstawiamy nogi innym zawodnikom, nie kopiemy (pomijam moment startu, w którym nie raz dostałam z łokcia lub z buta), nie skracamy trasy, a na mecie serdecznie sobie gratulujemy. Tworzymy życzliwą atmosferę i mamy poczucie, że robimy coś dobrego nie tylko dla siebie, ale i dla innych startujących. W ten sposób angażujemy się w sport i zdobywamy nowe doświadczenia. Z eudajmonii bardzo często wynika „flow” – stan zaabsorbowania, głębokiego zaangażowania w pasję. To oczywiste, że skoro czujemy satysfakcję i zadowolenie podczas biegania, chcemy być lepsi. Wchodzimy głębiej w temat i nagle sport staje się całym naszym życiem.
Intensywność stanu „flow” zależy od dziedziny sportowej. A według badań uczonych, to właśnie wśród biegaczy ten stan jest najwyższy. Zwłaszcza wśród maratończyków. Podczas ciężkich chwil na trasie przeżywamy różne stany emocjonalne. Jesteśmy w stanie użyć wielu strategii mentalnych, które pozwolą nam poprawić wynik. Choćby dialog wewnętrzny, kontrola emocji, przywoływanie obrazów z wyobraźni. Zarówno silna psychika, jak i wytrwałość w dążeniu do celu są głównym atutem biegaczy. Im większa motywacja, tym intensywniejszy jest stan „flow”.
Mówiąc prościej, niezłe z nas twardziele ;) Też tak myślicie?
Większość z nas biega nie
tylko dla poprawy kondycji ale również dla lepszego wyglądu. I owszem, efekty
widać gołym okiem. Nie wiem jak to wygląda u panów, bo niestety, albo i stety
:) nie posiadam męskiego ciała. Ale obserwując ich wysportowane sylwetki nie
powinni narzekać na nierównomierne chudnięcie. A my kobiety... no chyba możemy
sobie troszkę ponarzekać :) Ja wiem, że nie wszystkim da się dogodzić. Dotyczy
to każdej dziedziny życia. Ale w tym przypadku myślę, że będziemy jednogłośne.
Bo niby dlaczego w pierwszej kolejności drastycznie maleje nam biust? Nogi są
zgrabniejsze, brzuszek płaski, pupa owszem fajnie się ujędrnia, nabiera
lepszych kształtów, ale nie „spada” tak mocno, jak nasze kochane „płuca”!
Zaczęto już nawet żartować, że pączki w tłusty czwartek zajadamy z myślą „żeby
tylko w cycki poszło!”. I gdzie tu jest sprawiedliwość?! Ja wiem, że budowa, że
tkanka tłuszczowa... Ale dlaczego akurat „ta” część ciała cierpi najbardziej?!
Podpytałam wiele kobiet, które
trenują, co je zadowala w sylwetce, a co nie. Każda (jak jeden mąż!) uznała, że
nie wiedzą, gdzie podział się ich biust. Kilka pań nawet zrezygnowało z
biegania, żeby go odzyskać, bo czuły się mało kobieco.
Faktycznie, jak się przyjrzymy
olimpijskim biegaczkom, to mało która ma się czym pochwalić... Od jednej pani
usłyszałam: „A te panie ze „Słonecznego patrolu” też biegały tyle po plaży, a
biusty miały ogromne”. No tak, wręcz
przyklejone mocno, żeby nie odpadły przypadkiem... powinnam to pominąć
:) Ale wśród amatorek sportu padają stwierdzenia, że wolą mieć parę kilo więcej
i czuć się kobieco, mimo że polubiły bieganie. I jak to ogarnąć? Dla niektórych
kobiet to jest naprawdę problem. Wydawałoby się, że błahy, choć mający spory
wpływ na naszą babską psychikę. Choć PODOBNO legenda głosi, że gdzieś za
siedmioma górami, za siedmioma rzekami istnieje mały odsetek kobiet, których
ten problem nie dotyczy. Prawdopodobnie zawarły pakt z diabłem ;)
Pojawił się zatem niewielki, choć
zde
Wspaniała brunetka bawi się swoimi zabawkami
Blondynka, brunetka oraz skóra
Brat i siostra poznają się bliżej