Wyluzowana mama kolegi

Wyluzowana mama kolegi




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wyluzowana mama kolegi

Zosia wyczekiwała z niecierpliwością mojego przyjazdu. Stała przed domem. Była przerażona i bardzo zdenerwowana.
- Martyna! Jak dobrze, że przyjechałaś! - ucieszyła się na mój widok i objęła mnie.
- Co z tatą?
- Coraz gorzej. Nie wiem co robić… 

Zaprowadziła mnie do pokoju ojca.
Wiktor leżał na podłodze przy łóżku i zwijał się z bólu. Ręce miał
skrzyżowane na piersiach, a kolana niemal dotykały mu podbródka. Twarz była zlana potem.
Taki widok i mnie nieco przeraził.
- Doktorze! - podbiegłam i uklękłam przy nim.
- Martyna... - wyszeptał z trudem, lekko otwierając oczy.
- Gdzie pana boli?
- Nic mi nie jest... To przez te opary... - mówił wolno.
- Tato, jak to nic??!! Coraz gorzej się czujesz! Boli cię brzuch, wymiotowałeś i masz gorączkę.
Zosia była coraz mocniej zdenerwowana.
- Zosiu, spokojnie. Przynieś miskę z zimną wodą i gazę albo jakąś czystą szmatkę. Trzeba zrobić zimne okłady.
- Dobrze - odparła posłusznie i w pośpiechu wyszła z pokoju.
- Doktorze, to nie wygląda na zatrucie oparami farby…
- A na co?
- Na zapalenie wyrostka.
- Myślisz, że sam nie rozpoznałbym wyrostka? - nadal mówił z trudem, co chwilę mimowolnie wykrzywiając z bólu twarz.
- Dobry lekarz nie leczy siebie sam… - skwitowałam jego pytanie.
Zosia przyniosła miskę z wodą i zaczęła wykręcać mokrą gazę, po czym przyłożyła ją ojcu na czoło.
- Musi się pan znaleźć w szpitalu.
- Nigdzie nie jadę... - oponował.
- Tato, proszę cię!
Zosia bliska była płaczu. Wyszłam na chwilę z pokoju, żeby zadzwonić. W tej sytuacji nie miałam
zamiaru słuchać Banacha. Nie myślał racjonalnie. Musiał trafić do
szpitala i to natychmiast!
- Piotrek...
- Cześć Martynka! Stęskniłaś się za mną?
- Jesteś wolny?
- Nie, mam wspaniałą dziewczynę, którą...
- To nie czas na żarty! - przerwałam mu. - Jestem u Wiktora. Źle z nim...
- Co się dzieje?!! - od razu zmienił ton głosu.
- Ból znacznie się nasilił i ma wysoką gorączkę.
- Dobra, będziemy za 6 minut.
- Pośpieszcie się!

* * *

- Doktorze, gdzie pana boli? - zapytałem stanowczo. - Proszę mi pokazać.
Wiktor wolnym ruchem wskazał dłonią miejsce na brzuchu.
- Proszę położyć się na plecach i wyprostować nogi. Pomogę panu.
Ostrożnie pomogłem mu przewrócić się z boku na plecy. Gdy Banach leżał już w prawidłowej pozycji, podwinąłem mu t-shirt.
- Doktorze, wiem że boli, ale muszę zbadać brzuch.
Przystąpiłem do palpacyjnego badania, uciskając palcami obu dłoni
poszczególne miejsca. Nagle Wiktor jęknął. Odruchowo przewrócił się na
prawy bok, trzymając za brzuch i podkurczając z powrotem nogi, aby nieco
sobie ulżyć.
- Brzuch twardy, bez obrony mięśniowej. Zabieramy go. Adam, dojście, kroplówka z solą i podaj Drotawerynę.
- Założę dojście - zaoferowała się Martynka. - Myślisz, że ból jest ze strony układu moczowego??
- Piotrek, Drotaweryna w jakiej dawce? - zapytał Adam.
- 80 mg.
Wszołek zajął się przygotowywaniem zastrzyku. W tym momencie zaczął dzwonić mój telefon.
- Piotrek, jeśli to układ moczowy, to skąd te wymioty?? - dopytywała.
- Może z silnego bólu i skurczy? Nie wiem Martyna, ale bardzo cierpi. Chcę mu ulżyć - odrzekłem i wyjąłem komórkę z kieszeni. Spojrzawszy na ekran, odrzuciłem połączenie.
- Wiem, że cierpi!
- Chyba, że masz jakiś inny pomysł?
Adam wstrzymał się ze zrobieniem zastrzyku i spojrzał na nas.
- Może to wyrostek? - zapytała Martyna. - Ma większość typowych objawów.
- Lokalizacja bólu byłaby w prawym dolnym kwadrancie, a nie w śródbrzuszu - wyjaśniłem.
- Ból w śródbrzuszu jest w początkowej fazie zapalenia wyrostka, a Piotrek mówił, że cały dzień go boli - dopowiedział Adam.
- Racja… Ok, nie mam innego pomysłu... - odparła po chwili namysłu zrezygnowana.
- Piotrek, a może jelita? - zapytał Adaś.
Osłuchałem brzuch.
- Perystaltyka zachowana.
- To już nie mam pojęcia…
- Dobra, podawaj. Nie ma na co czekać - poleciłem mu.
Wszołek zrobił zastrzyk. Martyna podłączyła kroplówkę, a ja zmierzyłem
jeszcze ciśnienie i temperaturę. 39 stopni. Zaczęliśmy przygotowywać
Wiktora do transportu.
- Doktorze, przejedzie się pan z nami dyliżansem do Leśnej Góry - próbowałem jakoś rozładować napiętą atmosferę.
- A mam jakiś wybór...? - zapytał zrezygnowany Banach.
- No nie bardzo. Ale przecież tak pan lubi z nami jeździć...
Znowu odezwała się moja komórka. Domyślałem się kto to może być. Szybko ją wyciągnąłem i odrzuciłem dzwoniącego rozmówcę.
- Mogę pojechać z wami??! Proszę!! - odezwała się Zosia błagalnym tonem.
- Dobra - odparłem po chwili zastanowienia. - Ale jedziesz ze mną z przodu.
- Ok.
- Martyna, pojedziesz z tyłu z Adamem.
- Jasne.
Zosia była roztrzęsiona. Nie mogła znaleźć kluczy od domu ani skupić się na ich poszukiwaniu.
- Głowa do góry. Tata jest w dobrych rękach. Wszystko będzie dobrze - próbowała pocieszyć ją Martyna.
- Wiem... - odparła i spojrzała na nas smutnym wzrokiem.

* * *

- Co mamy? - zapytał lekarz dyżurny na oddziale ratunkowym. - Wiktor?? Co się stało??
- Od kilku godzin silny ból w śródbrzuszu. Ciśnienie w normie,
temperatura 39. Z wywiadu wymioty. Dostał 80 Drotaweryny - zrelacjonował
Piotrek.
Lekarz zbadał brzuch Wiktora, przez co znowu zaczął zwijać się z bólu.
- Dobra. Morfologia, OB, CRP, mocz, poziom kreatyniny i usg brzucha na cito -
przekazał pielęgniarce lekarz. - I proszę o konsultację chirurgiczną,
jak będą wyniki.
- Oczywiście - odpowiedziała.
Wyszłam na korytarz do Zosi.
- Tacie będą robili badania. Musimy poczekać.
- Zostaniesz tu ze mną?
- No pewnie! - przytuliłam ją i usiadłyśmy w poczekalni.
- Nie wiadomo co mu jest, prawda? - zapytała zatroskana.
- Bez wyników badań trudno było coś jednoznacznie stwierdzić. Ale lekarze teraz na pewno postawią diagnozę.
Zosia pokiwała głową i oparła się o moje ramię. Pogłaskałam ją po włosach.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Z sali Piotrek z Adamem wywieźli nosze. Zostawili je pod ścianą i podeszli do nas.
- 23 P wolny - zakomunikował przez radio Piotrek.
- Przyjęłam - odezwała się dyspozytorka. - Co z Banachem?
- Na razie nie wiadomo. Robią mu badania.
- Ok. Daj znać, jak będzie już coś wiadomo.

- Jasne.
- Chcesz do kogoś zadzwonić? Może do dziadka? - zapytałam Zosię.
- Nie. Będzie się denerwował. Ma odpoczywać w sanatorium.
- No tak...

Siedzieliśmy w milczeniu dobrych kilkadziesiąt minut.
Piotrek z Adamem nie mieli żadnych wezwań, więc nam towarzyszyli. Nagle tę ciszę przerwał dzwoniący telefon Piotrka. Odszedł od nas na kilka kroków. Chyba znowu odrzucił połączenie, bo komórka nagle zamilkła.
- Dlaczego to tak długo trwa?? - niecierpliwiła się Zosia.
- Trzeba zrobić kilka badań, poczekać na wyniki. To zawsze tyle trwa - wyjaśnił jej spokojnie Piotrek.
- Nie wytrzymam... - wstała i zaczęła nerwowo spacerować po korytarzu poczekalni.

* * *

- Weź to - Martyna podała Zosi niewielką, żółtą tabletkę i kubek z wodą. Posłusznie połknęła pastylkę.
Patrzyłem na nią z lekkim niepokojem. Była mocno podenerwowana i miała nieobecny wzrok. Ostatnio sporo przeszła: napaść, zranienie kolegi na jej oczach, zeznania na policji. Za dużo jak na nastolatkę.
- Dałaś jej Hydroxyzynę? - zapytałem szeptem, gdy nieco się oddaliła.
- Tak. Strasznie to wszystko przeżywa.
- Nie ma co się dziwić...
- Piotrek, mógłbyś się czegoś dowiedzieć? Proszę!! ‍‍- błagała mnie Zosia.
Spojrzałem na Martynę.
- No dobra, spróbuję coś ustalić.

Wiktor nadal przebywał na oddziale ratunkowym. Dopóki nie przyjdą
wszystkie wyniki i nie będzie diagnozy, nie można go przewieźć na żaden
inny oddział. Szukałem sali, w której leżał, kiedy spotkałem
doktora Sambora.
- Dzień dobry doktorze!
- Cześć Piotrek. Szukasz może Wiktora?
- Tak. Zosia niepokoi się, że nic nie wie.
- Ciężki przypadek z nim…
- Wiem… Nie chciał jechać do szpitala. I cały dzień uparcie twierdzi, że zatruł się oparami farby.
- Naprawdę?? Ech… - wzdychnął. - Ale nie to miałem na myśli. Naprawdę
trudno konkretnie stwierdzić co mu dolega, poza stanem zapalnym w
organizmie.
Zaskoczył mnie. My mieliśmy problem z rozpoznaniem, a teraz, kiedy zrobiono badania, lekarzom nadal trudno postawić diagnozę.
Weszliśmy do sali, w której leżał Wiktor. Dostawał kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym.
- Cześć Wiktor!
- Cześć Michał!
- Postanowiłeś trochę odpocząć i pochorować? - zażartował Sambor.
- Już lepiej się czuję.
Doktor podciągnął koszulkę i zaczął badać brzuch Banacha.
- To przez te opary farby. Ostatnio malowałem garaż - tłumaczył Wiktor. -
Nic mi nie jest. Aaa!!! - jęknął głośno i zwinął się z bólu, gdy lekarz
ucisnął wrażliwe miejsce.
- Właśnie widzę...
- Kiedy mnie wypuścisz?
- Stary, masz bardzo podniesione CRP, wysokie OB, leukocyty szaleją, a na usg nic nie można zobaczyć! To żadne opary!
Banach oniemiał. Zdał sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Do tej pory raczej nie dopuszczał do siebie takiej myśli.
- Co mi jest?? - zapytał lekko zaniepokojony. Znów mówił wolno i z pewnym wysiłkiem.
- Nie wiem Wiktor. Ale uważam, że trzeba operować. Masz ostry brzuch i stan zapalny.
- Chcesz mnie otworzyć?!
- Nie mam wyjścia… Dopiero po otwarciu jamy brzusznej dowiem się, skąd ten stan zapalny. I co się dzieje.
- Stary, a może poczekajmy…
- Na co??!
Na chwilę zapadła cisza.
- Wiktor, musisz podjąć decyzję: albo zgadzasz się na operację, albo
chcesz czekać. Ale wiesz, że twój stan może się gwałtownie pogorszyć.
Banach patrzył w milczeniu na Sambora. Widać było, że nadal mocno go bolało.
- Michał, rób co uważasz za słuszne - odpowiedział z trudem.
- Siostro, proszę zawiadomić blok i przygotować pacjenta do operacji! - doktor Sambor zwrócił się do pielęgniarki.
- Oczywiście - odpowiedziała i od razu wybrała odpowiedni numer telefonu.
- Trzymaj się stary. Jesteś w dobrych rękach - Michał poklepał go lekko po ramieniu.
- Wiem… - odparł Banach.
Druga pielęgniarka zaczęła odłączać kroplówkę. Po raz kolejny odezwał się mój telefon. Wiedziałem kto to. Teraz mogłem spokojnie odebrać.
- Halo?
W słuchawce panowała cisza.
- Halo?! - powtórzyłem zniecierpliwiony. - Halo?!! Dlaczego się nie odzywasz??!!
Nadal cisza. W końcu rozłączyłem się i wyciszyłem dzwonek. Podszedłem do łóżka Wiktora.
- Dobra decyzja doktorze. Będzie pan jak nowo narodzony - usiłowałem
pocieszyć go żartem. - Zaopiekujemy się Zosią, proszę się nie martwić.
- Dziękuję Piotrek.
Pielęgniarki pośpiesznie wywiozły Wiktora z sali.

* * *

Zosia zasnęła na moim ramieniu. To zapewne efekt podanego środka uspokajającego. Dobrze, niech się zdrzemnie i zregeneruje siły, wyciszy emocje. Sytuacja z nagłym zachorowaniem ojca mocno ją wyeksploatowała. Bałam się poruszyć, żeby jej nie obudzić. Na końcu korytarza dostrzegłam Piotrka. Szedł do nas. Położyłam palec wskazujący na ustach, żeby w ten sposób zakomunikować mu, aby mówił ciszej.
- Zosia zasnęła? - zapytał półgłosem lekko zaskoczony.
- Niech się prześpi chwilę i odpocznie. Co z Wiktorem? - wyszeptałam.
Piotrek kucnął obok mnie, by zmniejszyć dzielący nas dystans.
- Będą go operowali. Nie wiadomo co mu dolega. Nawet Samborowi trudno było postawić diagnozę.
- O rany... - wzdychnęłam cicho.
- W badaniach wyszło wysokie OB, CRP i leukocytoza. A usg w ogóle nie dało się zrobić.
- To dlaczego Sambor chce go operować?? Tak w ciemno??!
- Tak...
Zmartwiło mnie to, co przekazał mi Piotrek. Zaczęłam coraz bardziej obawiać się o Zosię, jak przyjmie i zniesie tę wiadomość. Stan Wiktora nie był dobry...
- Trzeba to będzie jakoś delikatnie przekazać Zosi... - powiedziałam.
W tym momencie zawibrował telefon Piotrka. Zaczął wyjmować go z kieszeni kamizelki.
- Zastanowimy się, jak jej to powiedzieć - odrzekł i wstał z kucek.
Spojrzał na wyświetlacz i schował telefon z powrotem do kieszeni.
- Może w końcu odbierzesz? - zapytałam.
Piotrek - chyba mimowolnie - zrobił niezbyt zadowoloną minę. Oddalił się od nas, po czym odebrał połączenie.
- Przestań dzwonić. Prosiłem cię - odparł mocno poirytowany i rozłączył się.
Ukradkiem spojrzał na mnie.
- Wszystko w porządku? Kto dzwonił?
- Nikt... - odrzekł wciąż zirytowany i wyszedł szybkim krokiem przed szpital.


C.d.n.
Po kilku dniach dodatkowego urlopu, Wiktor wracał dziś do pracy. Po napadzie na Zosię nad morzem chciał pobyć jeszcze kilka dni z córką. Nadal bardzo to przeżywała. Nie ma co się dziwić. Dorosły człowiek przeżywałby takie zdarzenie, a co dopiero nastolatka. Poszła niewinnie z chłopakiem na spacer, kiedy napadł na nich jakiś czubek, chcący ich okraść. Chłopak działał po męsku - wiadomo, chciał pokazać swą odwagę i obronić dziewczynę. Nie przypuszczał, że facet użyje noża i wbije mu go w brzuch! Zosia zachowała zimną krew. Podtrzymując rannego kolegę, zaczęła uciekać z nim na oślep, w stronę domu . Kiedy znaleźli się w jego niedalekiej odległości krzyczała o pomoc. A gdy kolega zemdlał z bólu i wysiłku, tamowała dłońmi mocny krwotok. Potem znowu musiała powrócić do tych wydarzeń podczas składania zeznań na policji. Dzielna i silna z niej dziewczyna. Wiem co przeżyła...
- Dzień dobry wszystkim! - powitanie Banacha wyrwało mnie z zamyślenia.
- Dzień dobry doktorze! Jak miło Pana widzieć - ucieszyłam się na jego widok.
- Was też dzieciaki. Podobno dzisiaj jeździmy razem.
- Cześć Piotrek! - odparł Wiktor i podał mu rękę na powitanie. Nieco go to zaskoczyło.
- Jak się czuje Zosia? - zapytałam.
- Już lepiej. Pojechała dzisiaj do koleżanki. Mają iść na basen.
- To dobrze, że wraca do siebie. A co z tym chłopakiem?
Piotrek przyniósł Banachowi kubek z kawą.
- Dzięki! Operacja się udała. Rana dobrze się goi. Być może w przyszłym tygodniu go wypiszą.
- Co za historia... Żeby napadać na dwoje nastolatków. To tylko jakiś debil mógł zrobić! - irytował się Piotruś. - Złapali go chociaż?
- Tak. Jest znany tamtejszej policji. To drobny złodziej, ale nigdy nie posunął się do napaści z użyciem ostrego narzędzia. Okazało się, że był pod wpływem środków odurzających. Szyba rozbita kamieniem w wynajmowanym przez Was domu to najprawdopodobniej też jego sprawka.
- 21S - odezwał się głos dyspozytorki w radiu.
- 21S, zgłaszam się - odpowiedział Piotrek. 
- Bursztynowa 16. Mężczyzna z podejrzeniem zawału.
Pospiesznym krokiem udaliśmy się w kierunku ambulansu. Wiktor zabrał swoją lekarską kamizelkę i wyszedł za nami. Nagle stanął przy drzwiach budynku, zgiął się w pół i złapał za brzuch.
- Doktorze, wszystko dobrze? - zapytałam.
- Tak, tak. W porządku. Piotrek odpalaj ten dyliżans. Nie ma czasu - wydał polecenie w typowy dla siebie sposób, po czym powoli wsiadł do karetki.
Nie czułem się dzisiaj najlepiej. Co jakiś czas odczuwałem dziwne skurcze w podbrzuszu i miałem mdłości. To pewnie niestrawność. Niebawem przejdzie. Ale teraz trzeba się spiąć i pracować. 
Dojechaliśmy na miejsce wezwania. Piotrek z Martyną wzięli sprzęt. Zadzwoniłem kilka razy dzwonkiem przy furtce wejściowej na teren posesji, ale nikt nie wychodził. Drzwiczki były zamknięte. Krzyknąłem raz i drugi, ale nadal nikt się nie pojawił. Sprawdziłem u dyspozytorki poprawność adresu zgłoszenia, ale ten się zgadzał. Poprosiłem zatem o zadzwonienie pod numer, z którego było wezwanie.
- Banach, nikt nie odbiera telefonu - oznajmiła po chwili dyspozytorka.
- To jakiś głupi żart? - zapytałem.
- Nie wiem, ale sprawdźcie to - odparła.
- Doktorze, może wejdę i zorientuję się w sytuacji? - zaproponował Piotrek.
- Może wezwijmy policję? - wtrąciła się Martyna.
Chwila szybkiego namysłu. Przez ból trudno było mi się skoncentrować, żeby podjąć jakąś decyzję.
- Doktorze, to co robimy? - ponaglał Piotrek. - Ktoś tam może potrzebować naszej pomocy.
- Dobra, wchodź. Tylko najpierw zorientuj się, żeby nie było...
- Jasne - odparł Piotrek i był już nad furtką ogrodzenia.
- Tu 21S. Przyślijcie policję - poprosiłem.
- Jak co się dzieje?? Mamy sprawdzić to wezwanie, a wszystko zamknięte na cztery spusty. Mam się tu włamać?!
Piotrek obszedł dookoła dom. Dopiero przez ostatnie okno dostrzegł leżącego na podłodze mężczyznę.
- Leży na podłodze i nie rusza się!
- Sprawdzałem, zamknięte. Okna też.
Nagle podeszła do nas starsza kobieta z zakupami.
- Państwo do pana Henryka? Z pogotowia? - zapytała.
- Tak, jesteśmy z pogotowia. Mieliśmy wezwanie pod ten adres. Pan Henryk mieszka sam? - próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Sam odkąd cztery lata temu zmarła mu żona.
- Pani jest sąsiadką, tak? - dopytywałem.
- Tak. Czterdzieści lat tu mieszkamy i tyle samo się znamy. Wspaniały człowiek...
- Jakim świadkiem? - zaniepokoiła się starsza pani.
- Musimy dostać się do środka, żeby pomóc panu Henrykowi. Ale drzwi i okna są zamknięte - tłumaczyła spokojnie Martyna. 
W tym samym czasie Piotrek coś gmyrał przy zamku do drzwi wejściowych.
- Ojej! Pewnie, proszę wchodzić i go ratować! Ja zaświadczę wszystko! Tylko proszę go ratować! To taki dobry i porządny człowiek...
Martyna przerzuciła przez ogrodzenie torbę i deskę i pierwsza pokonała furtkę. W tym samym czasie Piotrkowi jakimś sposobem udało się otworzyć drzwi od domu. Kiedy i ja próbowałem pokonać ogrodzenie, nagle moje ciało przeszył silny ból i mocny skurcz. Jakby coś rozrywało moje wnętrzności. Aż zrobiło mi się słabo. To normalne. Przy ostrych bólach brzucha można zemdleć. Nudności przybrały na sile. Przykucnąłem na ziemi i próbowałem głęboko oddychać, ale nawet to potęgowało ból. Natychmiast oblał mnie zimny pot.
- Doktorze? - zapytał przez radio Strzelecki.
- Jaka sytuacja Piotrek? - próbowałem mówić niezmienionym głosem.
- Reanimujemy pana. Dostaje drugą dawkę adrenaliny.
Cholera, obyśmy się tylko nie spóźnili... W tym momencie nadjechał radiowóz. Powoli wstałem. Atak bólu powoli ustępował. Przywitałem się z policjantami, których dobrze znałem. 
- Cześć Banach. Widzę, że już sobie poradziliście - odparł jeden z nich.
- Cześć. Pani jest świadkiem, że ratownicy weszli na teren posesji i do budynku w celu ratowania życia. Mężczyzna leżał na podłodze w domu i nie ruszał się. Mieliśmy wezwanie do zawału.
- Tak, to prawda! Ja wszystko poświadczę! - wtrąciła przejęta sąsiadka.
- W porządku - odparł funkcjonariusz i zaczął pytać kobietę o przebieg zdarzenia.
- Co z nim? - zapytał drugi policjant.
- Jak tam Piotrek? - spytałem przez radio.
Policjant podjął próbę otwarcia furtki. Po dłuższej chwili udało mu się to. W tym momencie przez radio odezwała się Martyna.
- Doktorze, niestety spóźniliśmy się... 
Wzdychnąłem. Wszedłem przez otwarte drzwi ogrodzenia i chciałem podbiec do domu. Ale ból znowu się nasilił. Musiałem więc zwolnić tempo. Gdy dotarłem, zapytałem o przebieg resuscytacji, czas jej trwania i podane leki. Niestety tym razem nie zdążyliśmy, ale wygląda na to, że zawał i tak był zbyt rozległy. Nie zdołalibyśmy nic zrobić, nawet gdybyśmy przybyli wcześniej.
- Banach, stwierdzisz zgon? - zapytał jeden z nich.
- Dobra, to my robimy swoje czynności.
Piotrek z Martyną powoli pakowali sprzęt. Po potwierdzeniu zgonu zacząłem wypełniać formularz. Nagle znowu poczułem ostry skurcz w podbrzuszu, aż spontanicznie syknąłem i złapałem się dłonią za wrażliwe miejsce.
- Coś Pana boli? - zainteresował się Piotr.
- Nie, to zwykła niestrawność. Przejdzie mi - próbowałem go jakoś zbyć. - Pakujcie się do karetki. Zaraz do was przyjdę.
Wiktor był blady i nie najlepiej wyglądał. Do tego był jakiś nieswój, jakby zdenerwowany.
- Doktorze, wszystko w porządku? - zapytałam go delikatnie.
- Tak. A dlaczego coś miałoby być nie w porządku? - odburknął.
Wiedziałam, że nie mówi prawdy. Że coś jest nie tak. Było widać, że coś mu dolegało.
- Piotrek, zatrzymaj się na chwilę - poprosił Wiktor.
- Co jest doktorze? - zapytał zaniepokojony.
Banach był nerwowy. Wyraźnie irytowały go nasze pytania.
Piotrek zjechał na pobocze. Wymieniliśmy między sobą znaczące spojrzenia. Wiktor wysiadł i oddalił się o kilka kroków od nas. Z butelki wylał na dłoń trochę wody, po czym zmoczył twarz. Zrobił tak dwukrotnie. Krople kapały m
Analnie nad rzeka
Milfy na podwójnej seks randce
Zdradź ją, nic się nie stanie!

Report Page