Uwiedziona przez przyjaciela swojego ojca

Uwiedziona przez przyjaciela swojego ojca




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Uwiedziona przez przyjaciela swojego ojca

Zarejestruj się
lub
zaloguj



Ebooki i audiobooki
Książki
Kup na prezent
Cennik
Pobierz Legimi

Pomoc
Jak to działa?



Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Wydawca : Harlequin Kategoria : Obyczajowe i romanse Cykl : Transformacja Sióstr Shelley Język : polski Rok wydania : 2012
czytnikach certyfikowanych przez Legimi
czytnikach Kindle™ (dla wybranych pakietów)
Oceny przyznawane są przez użytkowników Legimi, systemów bibliotecznych i innych serwisów partnerskich. Przyznawanie ocen premiowane jest punktami Klubu Mola Książkowego.
Miła rozrywka na letnie popołudnie. Chętnie sięgnę po inne pozycje autorki



Ebooki i audiobooki



Ebooki na Kindle



Kup na prezent



Cennik


Jak to działa?


Pobierz Legimi



Blog



Klub Mola Książkowego



Pomoc


Regulaminy



Relacje inwestorskie




Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Po wyjeździe siostry Arabella Shelley zostaje sama z despotycznym ojcem. Nieszczęśliwa i samotna, marzy o miłości i innym życiu. Kiedy poznaje Rafe’a, wydaje się jej, że wreszcie jej prośby zostały wysłuchane. Ukochany jednak niebawem wyjeżdża i pozostawia Arabellę z obietnicą rychłego powrotu i ślubu. Uradowana Bella czeka z niecierpliwością. Dni jednak mijają a od Rafe’a nie ma żadnych wiadomości. Kiedy odkrywa, że jest w ciąży, postanawia go odnaleźć. Ucieka z domu i udaje się do siedziby rodu Hadleighów. Na miejscu przyjmuje ją brat Rafe’a, Elliot, który przekazuje jej wiadomość o śmierci ukochanego. Zrozpaczona i zrezygnowana Bella, opowiada historię jej znajomości z Rafe’em. Aby uchronić Bellę przed skandalem, Elliot proponuje jej małżeństwo…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Jeśli James kocha cię szczerze i pragnie się z tobą ożenić, pomogę ci, jak tylko potrafię.
Arabella Shelley wypowiedziała te słowa przed pięcioma laty do swojej siostry Meg, po czym pomogła jej uciec z ukochanym z dzieciństwa, Jamesem Halgate'em, synem miejscowego dziedzica.
Dziewięć miesięcy temu tuliła swą szlochającą młodszą siostrę Celinę, zapewniając, że pomoże jej uciec z domu, byle jak najdalej od szykan i tyranii purytańskiego ojca, według którego wszystkie kobiety są naczyniami grzechu. Uważał, że należy je kontrolować i strzec przed najmniejszą nawet pokusą.
Rozmarzona Meg i wrażliwa Celina fatalnie znosiły surowe wychowanie, usychały z tęsknoty za śmiechem, muzyką, kwiatami i książkami. I miłością. Och tak, wszystkie tęskniłyśmy za miłością, myślała Bella, odstawiając na posadzkę konewkę, której używała do podlewania okalających chrzcielnicę roślin w cynowych naczyniach. Kwiaty nie były mile widziane w kościele wielebnego Shelleya w Suffolk, za to bluszcz i ponure listowie jak najbardziej, bo przypominały wiernym o cmentarzu, na którym spoczną.
Bella usiadła w ławce, starając się nie zwracać uwagi na chłód kamiennej podłogi przenikający podeszwy butów, i po raz kolejny spróbowała zmierzyć się z wyrzutami sumienia. Niewłaściwie odczytała intencje Celiny, która uciekła z domu bez jej pomocy, zostawiając jedynie strzęp listu od siostry ich zmarłej matki. Nie wiedziały o istnieniu ciotki aż do czasu, gdy Celina znalazła ukryty list.
Pastor wymazał jej imię z rodzinnej Biblii, jak wcześniej uczynił to z Meg, i konsekwentnie przechwytywał, a potem niszczył listy od sióstr. Bella ze wszystkich sił starała się wierzyć, że ojciec nie zataiłby przed nią najgorszej prawdy, to znaczy gdyby któraś z nich umarła. Tak czy owak, trudno było żywić nadzieję, że siostry mają się dobrze i są szczęśliwe.
Potarła bolące plecy, starając się odgonić wspomnienie szlochającej Celiny, skarconej przez ojca po rozmowie z jego wikarym.
– Powiedział, że jestem ladacznicą, która sprowadza pana Perkinsa na manowce! – żaliła się. – Jak mamy znaleźć sobie narzeczonych i wyjść za mąż, skoro nie wolno nam nawet porozmawiać z wikarym papy?
Odpowiedź na to pytanie brzmiała: Bóg jeden wie. Bella miała świadomość, że jej los został już przypieczętowany. Skończyła dwadzieścia pięć lat i jej przeznaczeniem była opieka nad ojcem, gdy osiągnie sędziwy wiek. Wystarczająco często powtarzał, że starsza córka nie powinna oczekiwać od życia niczego innego poza spełnianiem obowiązków wobec rodziców.
W przypadku ukochanych rodziców sprawa byłaby oczywista, jednak agresywnie purytański wielebny Shelley budził mieszane uczucia. Bella żywiła nadzieję, że nudny wikary Perkins uzna którąś z nich za dostatecznie atrakcyjną i się oświadczy, ale po reprymendzie, którą otrzymała Celina jako konsekwencję niewinnej pogawędki, trudno było się łudzić, że zaryzykuje dla jednej z nich konflikt ze swoim pastorem, a faktycznie wygnanie z parafii.
Młodsze siostry nie potrafiły odnaleźć się w przygnębiającej atmosferze wiecznego zrzędzenia i ponurej monotonii życia na plebanii. Dobrze się stało, że odeszły, bo to ona, ta rozsądna córka, dawała sobie najlepiej radę z ojcem, który z upływem lat stawał się coraz bardziej podejrzliwy i gwałtowny. Nie musiała już chronić Celiny i Meg, mogła tylko się o nie martwić. Nadszedł czas, by ostatecznie pogodzić się z faktem, że jej życie zamknie się w ścianach plebanii i przypadnie jej rola starej panny, córki pastora.
Coś połaskotało ją w usta, oblizała wargi i poczuła słony smak. Wysiadywanie tu i szlochanie w niczym nie pomoże, opóźni jedynie wykonywanie obowiązków, a poza tym nigdy nie płakała. To nie miało sensu.
Otarła oczy i popatrzyła na tabliczkę z notatkami wiszącą u staroświeckiej przypinki do paska:
Złożyć skargę u rzeźnika w sprawie baraniny; naprawić komżę; przygotować szycie na spotkanie Koła Pań; przenicować prześcieradła.
Jeszcze jedna łza spadła na cienki kremowy arkusik. Starła ją, rozmazując ślady ołówka, i zagryzła dolną wargę, aż wreszcie poczuła, że odzyskuje panowanie nad sobą.
Czasami myślała, że nie zniesie tego dłużej. Pragnęła towarzystwa sióstr albo choćby listu. Chciała uścisku ramion, pocałunku, śmiechu, ciepła. Miłości.
Podniosła liście bluszczu i odniosła ciężką konewkę do zakrystii.
Kiedyś marzyła o ukochanym. O rycerzu w lśniącej zbroi, o eleganckim szlachcicu, który ją porwie i będzie miłował nad życie.
To dziecinne, pomyślała, zapinając płaszcz i naciągając rękawiczki. Bajki nie stają się rzeczywistością, a przebudzenie jest zawsze gorzkim doświadczeniem.
Zamknęła zakrystię na klucz, wyszła południowym wyjściem w stronę bramy cmentarnej i zatrzymała się na chwilę. Nieopodal wiła się ścieżka do trasy wiodącej na Ipswich i ku wolności. Droga, której nigdy nie obierze.
Zorientowała się, że zapomniała o koszyku. Chciała po niego wrócić, lecz usłyszała pytanie:
– Czy to Lower Leaming, proszę pani?
– Nie, to Martinsdene. – Widziała, jak nieznajomy podnosi się z ławki stojącej w cieniu krytej dachem bramy. – Lower Leaming jest w tamtą... stronę. – Głos jej zamarł.
Błękitne oczy przyglądały się jej z zainteresowaniem, a zmysłowe usta wygięły się w uśmiechu. Czyżby aprobującym? Mężczyzna był wysoki, swobodny, elegancki. Surdut do jazdy konnej był tak doskonale skrojony, że ta pozorna prostota musiała kosztować fortunę. Na serdecznym palcu połyskiwał pierścień z dużym rubinem. Nieznajomy podniósł dłoń, w której trzymał rękawiczki i bat, po czym uniósł kapelusz, dzięki czemu Bella zobaczyła jego lśniące, brązowe włosy, układające się w modną fryzurę, jakich nie widywało się w tej zapadłej dziurze.
– Shelley – wyjąkała. – Mój ojciec jest tu pastorem. – Rzuciła udręczone spojrzenie w stronę plebanii, jakby ojciec ze swojego gabinetu, gdzie pracował nad kazaniem na następną niedzielę, potrafił przeniknąć wzrokiem żywopłot.
– Panno Shelley, jestem Rafe Calne, wicehrabia Hadleigh. – Skłonił się, jakby była elegancką damą spacerującą po Hyde Parku. Belli udało się dygnąć w odpowiedzi. – Zatrzymałem się u mojego przyjaciela, Marcusa Daunta, w Long Fallow Hall, ale zupełnie się zgubiłem.
– W takim razie rzeczywiście musi pan jechać drogą do Lower Leaming – odrzekła Bella, ciesząc się, że jest w stanie artykułować słowa. Miała przed sobą wicehrabiego! – Za gospodą Royal George, kiedy minie pan kaczy staw, proszę skręcić w lewo. Jeśli przejdzie pan przez dziedziniec kościoła, znajdzie pan ścieżkę konną, która go przecina... tam, przy krzaku ostrokrzewu.
– Czy nie zechciałaby pani pójść ze mną i wskazać mi drogę, panno Shelley? Wygląda na to, że mam talent do gubienia się.
On jednak przyprowadził już wielkiego, gniadego konia, który stał przywiązany obok ścieżki, i podał Belli ramię.
– Panno Shelley, muszę przyznać, że jestem nieco przygnębiony. Miałem tutaj odpoczywać, bo ostatnio nie czuję się najlepiej, ale tak mi się nudziło, że nie byłem w stanie się odprężyć. Biedny Marcus kompletnie nie wie, co ze mną zrobić. Wybrałem się więc na przejażdżkę, zgubiłem się, i znalazłem tę uroczą wioskę, no i panią. I już czuję się lepiej.
Czy miała przez to rozumieć, że to dzięki niej poprawiło mu się samopoczucie? Nie, oczywiście że nie. To Martinsdene było malownicze. Artyści często się tu zatrzymywali i szkicowali pejzaże. Bella odetchnęła głęboko, żeby uspokoić kołatanie serca. Starała się nie zauważać, jak silne jest ramię wicehrabiego i jak ciepło jego ciała chroni ją od wiatru. Pomyślała, że od tej pory w jej marzeniach pojawi się prawdziwy arystokratyczny bohater, który przejmie te wszystkie role urojonych postaci. Cóż, nadal to będą marzenia, ale...
Konną ścieżką szybko dotarli do stawu.
– Tędy, milordzie. – Wskazała dłonią.
– Proszę mi mówić Rafe. W końcu jest pani moją wybawicielką. – Podniósł jej dłoń i ucałował koniuszki palców. – Czy mogę poznać pani imię?
– Bella – wyszeptał. – Belle. Piękna pani.
– Och, nie. Bałamuci mnie pan, milordzie.
– Chyba nie patrzysz dostatecznie dokładnie w lustro, bellissima. – Rafe Calne z budzącą podziw łatwością wskoczył na ogromnego konia i uśmiechnął się. – Do zobaczenia.
Bella szła do rzeźnika jak we śnie. Gdyby nie notatki u paska, zapomniałaby, co miała załatwić. Wracała do domu, czując się jak po uderzeniu w głowę. Flirtował z nią prawdziwy wicehrabia. Bo to był flirt, nie była aż tak niewinna, żeby tego nie dostrzec.
Bella udała się do gabinetu ojca, by wytłumaczyć, czym zajmowała się przez ostatnie dwie godziny. Nie wspomniała o wicehrabim. To nie byłoby rozsądne, myślała, idąc do kuchni, aby sprawdzić, jak kucharka radzi sobie z obiadem, chociaż trudno byłoby zepsuć potrawkę z knedelkami, gotowaną kapustę i pieczone jabłka.
W sobotę poszła do kościoła, by upewnić się, czy modlitewniki zostały pozbierane po ceremonii ślubnej, i sprawdzić porządek w zakrystii. Znalazła jeszcze jedną komżę z oderwaną koronką, bez wątpienia zostawioną przez wikarego. Naprawię ją razem z ojcowską, pomyślała, wkładając komżę do koszyka.
Nie poszła jednak do domu, tylko udała się na przechadzkę konną ścieżką. Obok śladów jej małych stóp dostrzegła ślady dużych męskich butów Rafe'a. Postawiła stopę na jednym z odcisków, a potem na drugim. Te długie nogi i szerokie ramiona wprowadzały pewien nieporządek do jej myśli.
– Bella. – Był tam, siedział na wielkim koniu, a obok tłoczyły się kaczki farmera Rudge'a.
– Milordzie! Rafe... – Rozejrzała się wokół, kiedy zsiadał z konia, szczęśliwie nie było nikogo.
– Czy coś cię niepokoi, Bello? – zapytał, wyciągając do niej rękę.
– Ja... – Podała mu dłoń. – Mój ojciec nie pozwala mi rozmawiać z obcymi mężczyznami. Nie powinnam być tutaj z tobą.
– Przykro mi z tego powodu – odparł strapiony. – Bardzo chciałem z kimś porozmawiać, a ty wydałaś mi się... Ale jeśli nie wolno, to cóż, odjadę.
– Tutaj, na wsi, zaczynam widzieć, jakie naprawdę jest moje życie. Jałowe, puste. Przyjemności, pieniądze... Wiesz, Bello, jestem grzesznikiem. – Podał jej ramię i powoli poprowadził ścieżką oddalającą się od wioski. Koń szedł za nimi.
– Tak, Bello. Kiedy tak patrzę na ciebie, czystą i niewinną, oddaną swoim obowiązkom, widzę dokładnie, kim jestem. Chciałbym, żeby cząstka twojej dobroci przeszła na mnie.
– A ty jesteś zadowolona ze swojego życia?
– Och, to takie... – Nie umiała odpowiedzieć. Poczuła, że na jej policzki wpełza ognisty rumieniec.
Rafe dostrzegł go oczywiście i skomentował cicho:
Nie wiedzieć, jak to stało, ale nagle Bella zaczęła mówić o swoim życiu. Opowiedziała o ojcu, który stopniowo zmieniał się przez lata, o matce, która zmarła podczas pobytu w Londynie, o tym, jak Meg i Celina uciekły...
Rafe starł łzę z kącika jej oka, a potem pocałował Bellę. Ot, krótki pocałunek niosący pocieszenie, lecz wystarczył, by jej świat zadrżał w posadach.
W niedzielę Rafe przyjechał do kościoła. Był poważny i skupiony, głowę miał spuszczoną. Od tego czasu widywała się z nim codziennie. Był bardzo ostrożny, ona oczywiście też, kryli się przed ludzkimi spojrzeniami. Odbywali długie spacery, podczas których Bella opowiadała o wiejskim życiu i skarżyła się na trudny charakter ojca, a także słuchała ze współczuciem o londyńskiej egzystencji Rafe'a, która przynosiła więcej zgryzot niż radości.
Te spacery były niczym lśniące klejnoty w jej ponurej, jednostajnej codzienności.
Ósmego dnia ją pocałował. Tym razem nie było to niosące pocieszenie cmoknięcie, lecz prawdziwy, namiętny pocałunek. Przylgnęła do Rafe'a, obezwładniona jego ciepłem i siłą.
– Kocham, cię, Bello – wyszeptał w jej włosy w chłodnym lutowym powietrzu. – Bądź moja.
– Musisz porozmawiać z ojcem – wyjąkała, w oszołomieniu zdając sobie sprawę, że jej sen się spełnia. Oto przyjechał po nią wymarzony rycerz.
– Muszę wrócić do Londynu i porozmawiać z moimi prawnikami. Każę im spisać umowę, by twój ojciec wiedział, co zamierzam dla ciebie zrobić. Sprowadzę mu też gospodynię, która nim się zajmie, dopóki nie znajdzie takiej, która będzie mu odpowiadała.
– Rafe, chyba najpierw powinniśmy z nim porozmawiać. Nie chciałabym go oszukiwać – zaprotestowała nieśmiało.
– Kochanie, sama mówiłaś, że to wyjątkowo trudny człowiek, i z pewnością bardzo nieufnie potraktuje takiego hulakę jak ja.
– Ale przecież się zmieniłeś – powiedziała Bella.
– Dzięki tobie. – Pogłaskał ją czule. – Ale bardziej mi zaufa, kiedy wrócę tu z umową i pierścionkiem. Wtedy zyska pewność, że zadbam o wszystkie jego i twoje potrzeby, i dotrze do niego, jakie są dobre strony posiadania wicehrabiego Hadleigh za zięcia. Może chciałby dostać lepszą parafię? Z pewnością mógłbym mu pomóc.
– Och, Rafe, naprawdę? Papa jest pomijany w awansach, myślę, że dlatego czuje się przegrany i gorzknieje. Gdyby dostał lepsze stanowisko, stałby się szczęśliwszy... i może milszy.
– Dla ciebie, najdroższa, będę się kłaniał wszystkim biskupom w Królestwie – zapewnił ją żarliwie. – I odnajdę też twoje siostry.
– Rafe... – Pocałowała go mocno i nader niezgrabnie.
– Lady Hadleigh – rzucił z uśmiechem, po czym spoważniał. – Czy naprawdę mnie przyjmiesz? Nie zasługuję na ciebie. Może zmienisz zdanie, kiedy odjadę.
– Więc bądź moja, Bello. Pokaż mi, że mnie kochasz. Pokaż mi, że mi ufasz.
– Ale... przed ślubem? – Zmieszała się i bardzo zaniepokoiła.
– Wiedziałem, że mi nie ufasz. Ale czego innego mogłem się spodziewać? – powiedział chłodno, odwracając się. – Lepiej będzie, jeśli teraz odjadę. Nie możemy się pobrać, jeśli mi nie ufasz. Sądziłem, że... – Przybrał efektowną pozę człowieka odrzuconego.
– Rafe, oczywiście że ci ufam. – Bella przylgnęła do niego. – Oczywiście, że tak.
Chwycił ją w ramiona, przyciskając niecierpliwie usta do jej warg, obejmując silnie i pewnie, po czym poprowadził Bellę w stronę ogromnego spichlerza.
Droga od bramy była długa, ciężko się szło w deszczu. Podczas marszu Bella miała mnóstwo czasu do namysłu. Rafe musi mnie wysłuchać, powtarzała sobie. Może ignorować moje listy, ale nie odmówi pomocy, nie wtedy, gdy przed nim stanę.
Minęły trzy miesiące od chwili, kiedy leżała na sianie z Rafe'em i czuła bicie jego serca.
Teraz jej serce było pełne niepokoju, a ciało zmęczone i słabe. Była zła na siebie i na Rafe'a. Uwierzyła mu, zaufała. Tak rozpaczliwie pragnęła być kochaną, że ledwie na jej drodze pojawił się mężczyzna, oddała mu się bez wahania. Ot, łatwa zdobycz dla doświadczonego rozpustnika bez krzty sumienia. A teraz oczekiwała dziecka. Była kobietą upadłą, jej reputacja legła w gruzach.
Boże, modliła się. Nie pozwól, by nie obudziło się w nim sumienie. Proszę, spraw, żeby wszystko ułożyło się jak najlepiej. Och, moje maleństwo, wybacz mi. Jest mi tak bardzo wstyd. Jeśli Rafe mi nie pomoże, nie wiem, co zrobię, nie wiem, jak będę się tobą opiekować. Ale będę. Jakoś dam radę.
Była bardzo zmęczona ciążą, podróżą, strachem. Nie zastała Rafe'a w Londynie, jego piękny dom w Mayfair był ciemny i zamknięty na głucho, a na drzwiach nie było kołatki. Teraz jednak przybyła do wielkiego majątku, o którym jej opowiadał, mamiąc wizją wspólnego małżeńskiego życia. Miała być wicehrabiną...
Gdy zapytała o niego odźwiernego, usłyszała, że Jego Lordowska Mość jest w domu.
Ruszyła dalej, wyobrażała go sobie. Sprawił, że przez kilka dni promieniała szczęściem. Rafe Calne, wicehrabia Hadleigh. Wysoki, przystojny, brązowowłosy i elegancki, o błękitnych oczach, którymi wypalił sobie drogę do jej serca i duszy. Rafe Calne, jej uwodziciel, ukochany, jej wielka miłość. Z taką determinacją rzuciła się w jego ramiona, że w wirze emocji zapomniała o podstawowych zasadach. Marzyła o bajce, a kiedy w końcu się w niej znalazła, uwierzyła w nią bezgranicznie. A teraz ponosiła karę za uleganie marzeniom.
Upadłe kobiety zazwyczaj ze wstydu rzucały się do rzeki. Ona także, gdy nie zastała nikogo w londyńskim domu Rafe'a, poszła nad Tamizę. Długo wpatrywała się w wirującą brązową wodę, ale nie potrafiła wykonać skoku rozpaczy. Jestem tą rozsądną siostrą, powtarzała sobie z goryczą. Obmyślę jakiś plan.
Nosiła w sobie dziecko, którego nie pozwoli nikomu skrzywdzić. Nie ma znaczenia, co stanie się z nią ani jak bardzo Rafe będzie z niej szydził – dziecko musi mieć środki do życia.
Jej stopy były przemoczone i zmarznięte. Rafe nie utrzymywał podjazdu w dobrym stanie. Bella naciągnęła kaptur głębiej na twarz i otrząsnęła trzewik, który ugrzązł w dziurze wypełnionej wodą. Cóż, zapewne Rafe jest zajęty, tak jej mówił. Niewątpliwie jego pracownicy nie są dostatecznie nadzorowani, bo właśnie zajmuje się uwodzeniem kolejnej nieszczęsnej niewinnej dziewczyny, a może flirtuje z jakąś wielką damą.
Walizka obijała się boleśnie o kolano Belli, od ciężaru drętwiały jej palce. Jak na maj pogoda była okropna. Z pewnością nie był to odpowiedni moment na trzymilowy marsz z pustym żołądkiem. Być może w ten sposób odbywała karę za podróżowanie w niedzielę. Następny grzech dodany do tego, który popełniła tak chętnie i lekkomyślnie.
Droga zakręciła przy kępie przerośniętych krzewów i Bella ujrzała Hadleigh Old Hall, rozległą, niską, złotobrązową rezydencję, piękną nawet w deszczu. To miał być jej nowy dom.
Wyprostowała się, podeszła do drzwi frontowych i zastukała kołatką. Pomyślała, że Rafe będzie zaskoczony, a nawet zszokowany, że przyjechała sama, i z pewnością się rozgniewa, kiedy usłyszy, o co jej chodzi...
Twarz kamerdynera otwiera
Dojrzała blondynka podskakuje w zwolnionym tempie
Ekshibicjoniści na trampolinie
Marie Luv podwójna penetracja dildo

Report Page