Skupiona żonka

Skupiona żonka




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Skupiona żonka


WSZYSTKO WINA KOTA

Home
WSZYSTKO WINA KOTA



Dla Sekty Agnes :)
Spis treści
Od autorki
Prolog
1. Lidka
2. Lidka
3. Jeremi
4. Lidka
5. Jeremi
6. Tatiana
7. Karolina
8. Jack Sparrow
9. Lidka
10. An...

Dla Sekty Agnes :)

Spis treści

Od autorki Prolog 1. Lidka 2. Lidka 3. Jeremi 4. Lidka 5. Jeremi 6. Tatiana 7. Karolina 8. Jack Sparrow 9. Lidka 10. Aneta 11. Jeremi 12. Lidka 13. Karolina

14. Tatiana 15. Jack Sparrow 16. Aneta 17. Jeremi 18. Lidka 19. Tatiana 20. Karolina 21. Aneta 22. Lidka 23. Jeremi 24. Tatiana 25. Aneta 26. Karolina 27. Jack Sparrow 28. Karolina 29. Lidka 30. Tatiana 31. Aneta 32. Jeremi 33. Lidka 34. Karolina

35. Tatiana 36. Jack Sparrow 37. Aneta 38. Lidka 39. Karolina 40. Jeremi 41. Tatiana 42. Aneta 43. Lidka 44. Karolina 45. Jack Sparrow 46. Jeremi 47. Aneta 48. Lidka 49. Jeremi 50. Aneta 51. Jeremi 52. Lidka 53. Aneta 54. Jeremi 55. Karolina

56. Tatiana 57. Jack Sparrow 58. Lidka 59. Jeremi 60. Karolina 61. Aneta 62. Jeremi 64. Lidka 65. Jeremi 66. Lidka 67. Jeremi 68. Karolina 69. Lidka James Playlista

Od autorki

Drodzy Czytelnicy, oddaję w Wasze ręce moją kolejną powieść. Na pomysł napisania książki, której główna bohaterka będzie zwariowaną pisarką, wpadłam już trzy lata temu, ale koncepcja ta potrzebowała czasu, aby nabrać kolorów, dojrzeć i zawładnąć mną w całości. Bo nowym pomysłom poświęcam się w stu procentach dopiero wówczas, kiedy zaanektują każdą cząstkę mojego umysłu. Z założenia miała to być romantyczna komedia pomyłek i na pewno taka jest, ale moja szekspirowska dusza i zamiłowanie do dramatów nie pozwoliły mi ograniczyć się tylko do jednego gatunku. Wiem jednak, że lubicie takie mieszanki – ja też je kocham – dlatego mam nadzieję, że ta powieść Was rozbawi, ale i wzruszy, a czasami nieco podniesie adrenalinę. Dużo jeżdżę po Polsce – na spotkania autorskie, choć nie tylko – i z każdej podróży przywożę cząstkę odwiedzonego miejsca. Czytając moje powieści, możecie w nich owe wspomnienia odnaleźć. Akcja tej powieści toczy się oczywiście w moim Wrocławiu, ale traficie także do Warszawy, Bań Mazurskich,

Gołdapi, Dusznik-Zdroju czy Lwówka Śląskiego. Historia przedstawiona w książce to w całości wytwór wyobraźni, ale w postaci Lidki odnajdziecie pewne cechy mojego charakteru. Dziękuję wszystkim moim pierwszym Czytelniczkom, czyli Dorci, Sylwii, Kasi, Natalii, Ani i Ani za celne uwagi, wskazówki, sugestie i słowa krytyki. Dziękuję także Blogerom: Angelice Zdunkiewicz-Kaczor (blog Lustro Rzeczywistości) i Tomaszowi Radochońskiemu (blog Nowalijki) za cenne wskazówki, potrzebne do niektórych wątków poruszanych w powieści. Dziękuję niezastąpionej grupie fanowskiej, zwanej Sektą Agnes, której w całości dedykuję tę powieść. Życzę wam wielu emocji, zabawy, radości i mam nadzieję, że ta historia uprzyjemni wam zbliżające się wakacje. Do zobaczenia wkrótce :) Agnieszka Lingas-Łoniewska

Prolog

Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Zapewniam, nawet mój obdarzony wybujałą wyobraźnią i zwichrowany dwudziestoma napisanymi bestsellerami umysł by czegoś takiego nie stworzył. Pokonała mnie moja własna pomysłowość. Zawsze wymyślałam zawirowania w życiu bohaterów, zastawiałam na nich pułapki, chciałam utrudnić im dążenie do upragnionego przez moich czytelników happy endu. A tymczasem… życie przygotowało mi taki punkt zwrotny, jakiego nie powstydziłabym się w żadnej z moich powieści. No cóż… ukręciłam ten bicz sama. Tylko czy miałabym zginąć? Polec? Ja? Nigdy! Wzięłam głęboki wdech, jeszcze raz na niego spojrzałam i uśmiechnęłam się szeroko. Dostrzegłam w jego oczach zaskoczenie połączone z uznaniem, a także strach. Tak, mój drogi, to dopiero początek… Naprawdę nie wiesz, z kim zacząłeś grać w tę

niebezpieczną grę…

1. Lidka

Patrycja nie mogła uwierzyć, że zrobił to dla niej. Zostawił tamto miasto, którego tak bardzo nienawidziła, rzucił pracę, sprzedał mieszkanie. Oderwał się od życia, które zdawało się całkowicie go pochłaniać, postawił wszystko na jedną kartę i teraz był tutaj. Stał przed jej małą leśną chatką i patrzył z wyzwaniem. – Kiedyś powiedziałaś, że muszę się zdecydować. Jaki kolor lubię, jakie filmy mnie pasjonują, które buty są wygodniejsze. Potrawy – słodkie czy gorzkie, słone czy pieprzne. Koszulki – czarne czy białe. Przez ostatnie trzy miesiące myślałem o tym, co tak naprawdę liczy się w moim życiu. Spojrzałem w lustro, przymierzyłem ciuchy, przygotowałem różne potrawy, obejrzałem kilkadziesiąt filmów, biegałem po osiedlu w różnych butach. I wiesz co? – Nie – szepnęła, nie spuszczając z niego uważnego wzroku. – Już wiem. Wiem wszystko. Ale najważniejszą rzeczą, którą sobie uświadomiłem, jest to, że najbardziej na świecie chcę ciebie. Pokonałem piekło, musiałem zgnieść w sobie te

wszystkie chore rzeczy, które rządziły mną przez ostatnie pięć lat. Modne garnitury, korpo, nocne zabawy w stolicy, najnowszy model iPhone’a, wypasione bmw… – Mimowolnie zerknęła na brudnego starego jeepa, który kiedyś należał do jego brata. – I już wiem. To wszystko jest bez wartości, kiedy nie ma cię przy mnie. – Kiedy ciebie nie było przy mnie, myślałam, że świat umarł – odparła cicho. – Ale jestem. – Kamil rzucił plecak i podszedł do niej. – Grałem w różne rzeczy, giełda była moim życiem, pieniądz napędzał mi krew w żyłach, ale tak naprawdę to ty jesteś moim światem. Wybacz mi. I przyjmij mnie. Bo zawsze chciałem tylko ciebie. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ku niemu rękę. – A ty jesteś wszystkim, czego chciałam ja. Ujął jej dłoń i zacisnął na niej palce. Ruszyła w stronę uroczego leśnego domku, do którego uciekła, a on ją jednak odnalazł. Była wszystkim, o co warto było grać, i on miał zamiar z tej rozgrywki wyjść zwycięsko. Miłość to coś, o co warto było walczyć. Teraz to wiedział. KONIEC Wrocław, 23 października 2015 – 18 maja 2016 r. Odetchnęłam z ulgą, odchyliłam się na skórzanym fotelu i spojrzałam za okno, przy którym usytuowane było moje biurko. Wreszcie. Momentu, w którym piszę to cholerne

sześcioliterowe słowo, nie można przyrównać do żadnej chwili w życiu. No, może kilka by się znalazło, ale ostatnio jakoś nie miałam okazji, aby się o tym przekonać. Z romansami po drodze było mi tylko w życiu zawodowym, prywatna opcja leżała i kwiczała ze śmiechu na widok nielicznych absztyfikantów, którzy pojawiali się w moim życiu. Ale jeśli ciągle byłam zajęta, bo albo pisałam nową książkę, albo ją poprawiałam, albo zbierałam materiał do kolejnej powieści, to nic dziwnego, że żaden z moich byłych partnerów – w liczbie trzech – nie chciał ze mną mieć zbyt długo do czynienia. Ciężko żyć z kobietą, która bardziej kocha ślęczeć z głową w laptopie i mamrotać do siebie, w dodatku słuchać muzyki przez wielkie słuchawki, niż rozmawiać z panem X o jego ciężkim dniu w pracy, ewentualnie oglądać jakiś film lub robić inne rzeczy. Gdy wracałam do łóżka po kolejnym napisanym rozdziale, pan Y już spał, a rano, gdy pan Z szedł do pracy, ja byłam nieprzytomna. Sowa nie dogada się ze skowronkiem, nie ma siły. Poza tym życie z pisarką jest niezwykle ciężkie. Wprawdzie pozostaliśmy w doskonałych stosunkach, mogłam liczyć na każdego z nich, a przede wszystkim na ich dyskrecję, to jednak wszyscy moi byli ułożyli sobie życie beze mnie. Pan X postanowił poświęcić się nurkowaniu, więc wyjechał do Australii, tam otworzył szkołę nurkowania, poznał piękną Aborygenkę i wychowywał stadko małych „PolakoAborygeniątek” (chyba tak się mówi???). Pan Y wrócił na Wybrzeże i pływał na statkach handlowych jako drugi oficer. A pan Z wyjechał do Warszawy i tam piął się po szczeblach kariery w pewnym znanym domu maklerskim. To on posłużył

mi do stworzenia postaci Kamila w mojej ostatniej powieści Walka o miłość, którą właśnie skończyłam pisać. Dostarczył mi sporo materiału merytorycznego, bo jeśli pisałam o bohaterze, który był maklerem giełdowym, to musiałam wiarygodnie skonstruować postać bohatera i dzięki informacjom od pana Z udało mi się to całkiem nieźle. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Wprawdzie była trzynasta, ale w Australii już zmierzchało, więc wyjęłam kieliszek i nalałam mojego ulubionego baileysa, którym zawsze wieńczyłam napisanie sześciu ukochanych liter w książce. Potem sięgnęłam po komórkę i wybrałam połączenie zapisane jako „Karola-Kat”. Karola, czyli Karolina Batorowicz, była moją serdeczną przyjaciółką, a jednocześnie agentką literacką, która z wrodzoną upierdliwością pilnowała moich terminów, motywowała, opieprzała i stawiała do pionu, kiedy łapało mnie zwątpienie i zaczynałam jęczeć, że „nigdy nie skończę tej ksiąąąążkiiiiii”. – Lidka, co tam? Tylko nie mów, że nigdy nie skończy… – Skończyłam – ucięłam, zanim zdążyła się rozkręcić. – Co? – No! Piję właśnie baileysa. – Jezu, kocham cię! – A co ma do tego Jezus? – Oj tam, ile? Standardowe pytanie wydawców i agentów. Ile? Oczywiście ile znaków. – Tym razem pięćset osiemdziesiąt tysięcy. – I super, wyjdzie jakieś trzysta sześćdziesiąt stron.

– Straszni z was materialiści, przeliczacie wszystko na strony, a liczy się treść, bohaterowie, emocje. – Kochana, o to ani ja, ani wydawca się nie martwimy. To twoja dwudziesta powieść, każda była bestsellerem, troszczymy się tylko, abyś oddawała w terminie, bo przecież wydawnictwo i ja jesteśmy zasypani mailami z pytaniem: KIEDY NOWA KSIĄŻKA RÓŻY MAK??? – Jak się sprężycie, to już za cztery miesiące – odparłam z westchnieniem. Dojrzałam mojego niedobrego kocura, Jamesa, który usiłował przedostać się przez siatkę zabezpieczającą i przejść z tarasu do sąsiada. Właśnie, sąsiad… To osobny temat, który… – Jesteś? – Karolina była zniecierpliwiona. – Yhym… – W tej chwili miałam średnią ochotę na konwersację, może ze względu na to, że na sąsiednim tarasie pojawił się mężczyzna. On. To znaczy sąsiad. Wieszał coś na suszarce i pewnie dlatego nie włożył koszulki. Albo chciał, bym udławiła się pitym właśnie likierem. Oczywiście nie miał pojęcia, że go obserwuję, zresztą nie pałaliśmy do siebie wielką sympatią. Ale popatrzeć na niego można było, chociaż gorzej z rozmową. W każdym razie wyciągnął teraz swoje długie (jakieś marne metr dziewięćdziesiąt) ciało i rozłożył szeroko ramiona. Bicepsy napięły się apetycznie, a zdobiące je wzory ułożyły się interesująco. Pan od prania ziewnął potężnie i poczochrał swoje jasne włosy, które sprawiały, że wyglądał jak Kalifornijczyk, który właśnie wrócił z surfowania. Kiedyś miałam taki sen… – Lidkaaaaaaaa! – Głos mojej przyjaciółki wbił mi się

w ucho mało sympatycznym warkotem. – Przestań. Surfer na horyzoncie – powiedziałam spokojnie, oblizując usta. – Znowu? Nagi? – Nie no, spodnie ma. – Aha. Dobra, zostawmy go, skup się. Sparrow już zapowiedział, że chce zrecenzować twoją książkę. – Oesuuuu! – Powinnaś się już była przyzwyczaić. – Karola brzmiała nieco nonszalancko. – Nie wiem, czy powinnam. Co on się tak uwziął? Brakuje mu emocji? A może miłości? – Seksu mu brakuje – odparła moja przyjaciółka. – Daj spokój, pewnie to rycząca pięćdziesiątka. – Oj, żebyś się nie zdziwiła. – Nie zamierzam się dziwić ani dywagować. I tak nigdy go nie poznam, więc może sobie być, kim chce. Tylko niech odczepi się od moich książek. Zboczeniec. – Czemu zaraz tak obcesowo? – Skoro mu się nie podoba, jak piszę, to po co czyta? – Przestań, nie zachowuj się jak urażona autorka pierwszej książki. Powinnaś się już przyzwyczaić. Poza tym jego recenzje są bardzo trafne i na pewno opiniotwórcze. – Znowu mnie zjedzie. To znaczy książkę – mruknęłam, patrząc, jak sąsiad opiera się na przedramionach o barierkę swojego tarasu i patrzy gdzieś w dal. Wreszcie zobaczyłam jego plecy, a raczej skomplikowany wzór, który miał tam wytatuowany. Taki tatuażysta to się musiał narobić. Nie dość,

że było to prawdziwe dzieło sztuki, to jeszcze na tak szerokich plecach… roboty było co niemiara. Boże, co się ze mną działo? Stawałam się napaloną trzydziestopięciolatką! Nie można tak, pani Lidio Makowska, za dużo pisania hot scen, zdecydowanie! – Lidka, zasuń rolety! – Karolina była wściekła. – Wcale że… – Gapisz się na niego, a jęzor wisi ci do pasa. Zasuń rolety i skup się przez chwilę na tym, co do ciebie mówię. – Dobra, idę do kuchni. I nic mi nie wisi – burknęłam, z trudem odrywając wzrok od dzieła sztuki i natury na sąsiednim tarasie. Całe szczęście, że mamy maj, a sąsiad chyba lubi paradować bez koszulki, więc jeszcze zdążę nacieszyć oko. – Posłuchaj, wydawca wciąż się upiera. – Ale nie ma mowy. – Pokręciłam głową, chociaż moja przyjaciółka nie mogła tego widzieć. – Po tylu latach to byłoby wielkie wydarzenie. Na pewno wpłynęłoby na sprzedaż twojej książki. – Nie narzekam na sprzedaż. I wydawca chyba też nie. – Wyjęłam z lodówki zapiekankę, powąchałam ją, chyba była jeszcze jadalna. Gdy pracowałam nad książką, a zwłaszcza gdy ją kończyłam, zapominałam o takich prozaicznych rzeczach jak jedzenie. Pamiętałam tylko o tym, żeby mieć karmę dla kota. – Nie chodzi o to. Naprawdę ludzie są ciekawi, kim jest Róża Mak. – Ona nie istnieje, Karola. – Miotałam się po kuchni w poszukiwaniu czystej szklanki. Kto, do diabła, zabrudził te

wszystkie gary? – I to jest świetne, że nagle się pojawi. Znaczy ty się pojawisz! – Powiedziałam ci, że nie po to piszę pod pseudonimem, aby pokazywać wszystkim moją twarz. – Przez twoją upierdliwość przepadł ci wyjazd do Nowego Jorku, do Frankfurtu, do Tokio… – Nie lubię latać – ucięłam. – Dajcie mi cierpliwość… – Karolina chyba zgrzytała zębami. – Słuchaj, muszę coś zjeść, inaczej mój cukier spadnie na podłogę i się na nim zabiję. Chcesz pogadać, przyjedź. Ale jutro. Dzisiaj muszę się najeść i wyspać. – Dobra! Będę jutro o dziesiątej, pojedziemy na śniadanie do Lulu. Bo jak cię znam, to w lodówce masz tę zapiekankę z zeszłego tygodnia, którą przywiozła ci Anetka. – Zapewniam cię, że się mylisz – odparłam szybko. – Yhym. Jasne. Jutro pukam do ciebie o dziesiątej. Bądź rześka. – Odwal się. To był właśnie jeden z punktów zapalnych pomiędzy mną, moją agentką i wydawcą. Od dziesięciu lat pisałam pod pseudonimem Róża Mak. Na początku było to spowodowane tym, że pracowałam w banku i nie chciałam, aby ktoś wiedział, że napisałam książkę. Po trzeciej powieści, która stała się bestsellerem, pomyślałam, że fajnie by było zajmować się tylko tym. Nie musieć wstawać rano, stać w korkach, użerać się z klientami, upierdliwym dyrektorem, martwić się o wyniki,

ślęczeć nad rozliczeniami. Po piątej książce, która została od razu kupiona przez angielskie wydawnictwo, dostałam kilkanaście ofert na napisanie kolejnych powieści, związałam się z jednym wydawcą i od tamtej pory pracowałam tylko dla niego. Zwolniłam się z firmy i zajęłam wyłącznie pisaniem. Ale nadal tworzyłam pod pseudonimem i nikt nie wiedział, jak wyglądam. Wydawca wykorzystał tę tajemniczą otoczkę do wykreowania postaci zagadkowej pisarki, która do tego stopnia chroni swoją prywatność, że nie odpowiada na zaproszenia licznych stacji telewizyjnych, nie jeździ na targi, i to nie tylko w Polsce, ale również zagranicą. Jednak teraz, po dwudziestu powieściach, nagle stwierdzono, że dobrze by było, aby wszystko odwrócić i zrobić wejście smoka. Z tym że ja tak głęboko zżyłam się z Różą, że czasami nawet do niej mówiłam, traktowałam ją jak osobny byt. Nie mogłam jej tego zrobić. Cieszyłam się ze spokoju, jaki miałam, z zacisza mojej dwustumetrowej szeregówki na wrocławskim Jagodnie, z tego, że nikt nie wie, jak wyglądam i czym się zajmuję. Oczywiście oprócz moich rodziców, którzy trochę utyskują, że nie mogą się pochwalić, że uwielbiana przez większość polskich, i nie tylko polskich, czytelniczek Róża Mak to ich córka, Lidia Makowska. No i oprócz moich byłych, ale to dobre chłopaki, trzymają buzie na kłódki. Zresztą medal się im należy, że wytrzymywali ze mną. Wiedziały też moje przyjaciółki, oczywiście Karolina, z którą chodziłam do liceum i od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. A także Tatiana, którą poznałam przed piętnastoma laty, kiedy zaczęłam pracować w korpo. Od

tamtego czasu bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. I Aneta, która pracowała w urzędzie skarbowym i kiedyś pomogła mi rozwikłać pewną zawiłą sprawę związaną z jednym rozliczeniem. Potem zaprosiłam ją na wino, okazało się, że zna Tatianę, bo chodzą razem na pilates, i tak się jakoś wszystkie zgrałyśmy. Karolina, Tatiana i Aneta to były bratnie dusze, które dzielnie znosiły moje liczne załamania procesu twórczego i pomagały walczyć z lenistwem. Nie z brakiem weny. Nie ma czegoś takiego jak brak weny. Jest po prostu śmierdzące lenistwo, którego się nie leczy. Byłam okropnym leniuchem, a jednocześnie byłam bardzo odpowiedzialna i niesamowicie uczulona na terminowość, na punktualność, na dotrzymywanie słowa. Pewnie dlatego faceci przede mną uciekali. Rozumiałam to i przyjmowałam z godnością. Osobistą, dodajmy. Ciężko żyć z osobą pełną sprzeczności. W każdym razie, wracając do meritum, nie miałam zamiaru się ujawniać i wolałam żyć i tworzyć tak jak do tej pory. Jednak podskórnie czułam, że mój kokonik, który sobie stworzyłam i w którym było mi tak dobrze przez lata, już niedługo się rozerwie, a ja będę musiała stawić czoło światu. I Jackowi Sparrowowi, mojemu prześladowcy, który z uporem maniaka recenzował każdą moją książkę, większość z nich krytykując. Oczywiście nie miało to najmniejszego wpływu na sprzedaż, na kolejne przekłady, na scenariusz serialu, który właśnie powstawał na podstawie mojej „przedprzedprzedostatniej” książki. Nigdy nie przejmowałam się krytycznymi recenzjami, jednak w przypadku tego upierdliwca miałam ochotę powiedzieć mu, co myślę. Oczywiście wiązałoby się to

z likwidacją mojej przykrywki. Zastanawiałam się nad tym wiele razy i za każdym razem dochodziłam jednak do wniosku, że nie warto. Byłam ciekawa, jak teraz pan Sparrow (swoją drogą, co to za pseudo? ile on ma lat, dwanaście?) przyjmie moją Walkę o miłość. Uważałam, że to moja najlepsza książka. Ale, jak mówiła Karola, twierdziłam tak za każdym razem. I dobrze, poprzeczka szła w górę, a ja i tak ją przeskakiwałam. Ambicja jeszcze nikogo nie zabiła. Wzięłam starawą zapiekankę, do tego butelkę wina, uznając, że alkohol zabije ewentualne bakterie, i poszłam do salonu. Zerknęłam na taras, surfer się zmył. I dobrze, chciałam spokoju, a on trochę go burzył. Gdy zjadłam, włączyłam telewizor. Leciał jakiś idiotyczny serial. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, czy scenarzysta, którzy go stworzył, cierpiał na częściową atrofię mózgu, czy może doznał uszkodzenia mechanicznego tego narządu. A kiedy po piętnastu minutach oglądania tego czegoś już wiedziałam, kto z kim i dlaczego, zasnęłam wreszcie snem sprawiedliwego i już nie dojrzałam, czy przystojniak mający dwie żony wreszcie powie, że z tą pierwszą zdążył się rozwieść, kiedy leżała w śpiączce.

2. Lidka

Obudziło mnie jakieś natarczywe stukanie. Poduszka była mokra, pewnie od mojej śliny, w ustach miałam niesmak po winie i zapiekance, wszystko mnie bolało, prawdopodobnie dlatego, że zasnęłam na kanapie w pozycji zwiniętej rolki papieru toaletowego. Teraz wstałam, rozprostowałam z chrzęstem kości i poczłapałam do drzwi. Zerknęłam w lustro w holu, które przestraszyło mnie jakimś upiorem z dramatyczną koafiurą. Gdy przekręcałam zamek, pomyślałam jeszcze, że zaspałam, że Karolina, która pewnie właśnie się do mnie dobija, zaraz zacznie smęcić i że nie należy wypijać całej butelki wina w samotności. Z szerokim ziewnięciem otworzyłam drzwi i zamarłam, wyglądając pewnie jak idiotka z otwartą buzią. Czym prędzej ją zamknęłam i przygładziłam rozwichrzone snem włosy, które sterczały na wszystkie strony, jakbym właśnie miała spotkanie z napięciem dwustu trzydziestu voltów. – To pani kot? – Niski głos zawibrował w mojej głowie, a potem spadł gdzieś na wysokość brzucha i tam rozpoczął prawdziwe harce.

– Eeeee, tak? – W tej chwili nie pamiętałam, że mam kota, ale trzymany przez sąsiada rudzielec spojrzał na mnie z wyrzutem. Lecz co innego teraz skutecznie odwracało moją uwagę. Nie mogłam nie zauważyć białego T-shirtu z krótkimi rękawkami, które idealnie (IDEALNIE) op
Igraszki transwestytów
Szczęśliwy pacjent spotyka niegrzeczną pielęgniarkę
Ja posmaruję sobie piersi, a ty sobie zwal

Report Page