Obrócili ją razem w biurze

Obrócili ją razem w biurze




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Obrócili ją razem w biurze

430 Pages • 112,907 Words • PDF • 3 MB

Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Weselne gry
Rozkłady jazdy
Daleka droga
Powrót
Rozkaz
Pierwsze kroki
Koniec urlopu
„Zadra”
Porażka
Szukając śladu
Dowódca
Sztolnie
Plany
Kuźnia
Wizyta
Swój dom
Trzecia gwiazdka
Duża wódka
Zaufanie
Nadział
Alarm
Wróg
Śledztwo
Rudik
Rumowisko
Skrzetuski
Rekord
Wysoka cena
Pod lupą
Napad
Zmory
Kapitan
Bal
Coś za coś
Inspekcja
Awans
Ucieczka
Dymitr
W potrzasku
Zniknięcie
Wsparcie
Spotkanie
Miejsce postoju
Ślad
Przepustka
Kompania karna
Postrzał
Berlin
Lęki
Wyjazd
Oświadczyny
Przebitki
Essen
List
„Na żeton”
Ręce
Prokurator
Czarny mundur
Umorzenie
Grunda
Cienie
Odkuwki
Własne życie
Po drugiej stronie
Białe lasy
Zachłanność
W potrzasku
Imieniny
Życie
Wydawnictwo Bukowy Las poleca
Okładka
Copyright © by Andrzej Dudziński and Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2015
ISBN 978-83-64481-93-2
PROJEKT OKŁADKI: Sylwia Szyrszeń REDAKCJA: Krzysztof Uściński KOREKTA: Iwona Gawryś REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda
WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl, e-mail: biuro@bukowylas.pl
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com
 
Weselne gry
Po oczepinach przyszła kolej na toasty. Kolejno wygłosili je Wilhelm Jeleń, ojciec Gustlika,
Stanisław
Kos,
ojciec
Janka,
sierżant
gwardii
Czernousow
i stary
Czereśniak, który wszystkim życzył, by życie darzyło im tym, co najpiękniejsze. Potem przepili do siebie całą załogą, bo przecież od niej, w Sielcach nad Oką, wszystko
się
zaczęło.
Janek,
Gustlik,
Grigorij
i Tomasz
wznieśli
kryształowe
kieliszki, które jakimś cudem Honoracie udało się ocalić z mercedesa w rowie przeciwczołgowym pod Kreuzbergiem. A potem kapela znów zaczęła grać, więc ruszyli do siarczystego oberka, przytupując obcasami. – 
Bydymy
tańcować
do
białego
rana!

krzyczał
Gustlik,

Honorata
popiskiwała w rytm bębna. Grześ nie odstępował na krok Lidki, która wydawała się wniebowzięta, a Wichura i Zubryk usiedli na boku i grali w karty. W pewnej chwili Franek je rzucił: – Do dupy taka gra, panie chorąży. – Dlaczego do dupy? – zdziwił się felczer. – Nie będę pana naciągał, ale jedno powiem. Niech pan nigdy nie siada do kart, bo nawet dziecko pana ogra. – Jak to? – Tak pan gra, że nie można pana nie ograć, panie chorąży. Obok pojawili się Szawełłowie. Józek uśmiechnął się chytrze. – A my ze stryjem wymyślili, żeby trzecią kołyskę zmajstrować. Dla panny Lidki i sierżanta… – No masz – zawtórował najwyraźniej zadowolony Konstanty. – Ludzie tutejsi nadzwyczajnie
przyjemni.
Całkiem
jak
w naszych
stronach.
Trochę
drzewa
obiecali i narzędzi użyczyć. Tak i my z Józkiem z samego rana do roboty się zabrawszy, na południe kołyskę ustroimy.
Janek rozglądał się, jakby kogoś szukał. Szkoda, że Olgierd nie doczekał. Był z nimi od początku, wszystkiego nauczył. Był ich dowódcą, ale jak przyjaciel, starszy brat. Pewnie byłby dziś z nich dumny… A może sam też brałby ślub, z tą nauczycielką z Lublina? Pisali przecież do siebie. W plecaku, który odebrał od dowódcy brygady po śmierci porucznika, były od niej listy. Kto wie, jak by się to ułożyło, gdyby wtedy pod Wejherowem nie ścięła go seria. Patrzył, jak ludzie śmieją się i tańczą, jak się cieszą. Ale nie było wszystkich, których chciałby mieć przy sobie w taki dzień. Matka… Jefim Siemionycz, Fiodor „Jołki połki”, sierżant Staśko i Wania, kapitan Pawłow… No i „Magneto”, kapral podchorąży
Daniel
Łażewski…
„Zadra”,
jego
brat,
też
nie
dojechał,
chociaż
obiecywał. I generał się nie pokazał, a przyrzekł, że wpadnie choć na godzinę, gdy wraz z Gustlikiem wręczali mu zaproszenia. Tomasz najpierw pogadywał z pewną urodziwą druhną, a potem przejął od akordeonisty instrument i zaczął śpiewać znane wszystkim piosenki, których nauczył się, gdy z ojcem wędrowali od folwarku do folwarku, z jednej roboty do drugiej. Niektóre pary znikały w głębi ciemnego ogrodu.
* * *
Niezmordowana
kapela
już
drugi
dzień
przygrywała
do
tańca.
Kilka
par
wycinało hołubce na werandzie i stukały kieliszki kolejnych toastów. Zabawa trwała w najlepsze, gdy Grigorij i Lidka usiedli w sadzie pod gruszą i zaczęli rozmawiać o przyszłości. Ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Jeszcze przedwczoraj, gdy
rzucili
się
sobie
w ramiona,
przysięgając,
że
resztę
życia
spędzą
razem,
świat wydawał się prosty, a wszystko, co ich otaczało – jasne i oczywiste. Teraz jednak Lidka zaczęła dostrzegać trudności. Grześ próbował je bagatelizować, ale dziewczyna twardo trzymała się swoich racji. – Patrzę realnie. – Nie przesadzaj – oponował Grigorij. – Och, Grześ – westchnęła. – Zdejmij różowe okulary. – Jakie okulary? – zdziwił się. Wciąż jeszcze miewał problemy z językiem i nie znał niektórych potocznych określeń. – Przecież ja w ogóle nie noszę okularów. – Wzruszył ramionami. – Nie potrzebuję… Wzrok mam jak u sokoła, wszystko widzę…
Milczenie Lidki odebrał jako potwierdzenie. – U nas w Gruzji – ożywił się – tylko staruszkowie noszą okulary, a i to nie wszyscy. W naszej wsi tylko trzech starików miało okulary, a na przykład stary Wissarion, stryj Stalina, co go pamiętam z dzieciństwa, 85 lat skończył, a widział orła na skałach z dobrej wiorsty. – Oj, Grześ… – Machnęła ręką, jakby opędzała się od natrętnych much. – Naprawdę – rzucił żarliwie. – Czestnoje słowo! – Ja nie o tym… – A o czym? – O nas… naszej wspólnej przyszłości. Nie zapowiada się różowo… – Co ty, Lidka… Do cywila cię zwolnią za tydzień, dwa najpóźniej… Wrócisz do Warszawy. Zamieszkasz z matką w waszym domu na Pradze, a ja postaram się o przeniesienie. Ślub weźmiemy w urzędzie i moi będą musieli dać pozwolenie, żebym został w Polsce. Nie będą rozbijać rodziny. Wydawało
się
to
widzieć
Saakaszwili.
podoba.
Pozwolenie
proste, Był na
ale
było
bardziej
obywatelem
ślub
skomplikowane,
sowieckim
powinien
wydać
i nie
mógł
dowódca
niż
robić,
polskiej
chciał co
armii.
mu
to się
A ten,
nawet gdyby chciał, nie mógł. Bo Grigorij nie był Polakiem. Powinien więc pisać do
dowódcy
skierowano
swojej
go
do
macierzystej
polskiej
dywizji,
Brygady
z której
Pancernej
im.
na
początku
Bohaterów
1944
roku
Westerplatte.
Dowódca radzieckiej dywizji zaś do dowódcy swojej armii, a ten do dowódcy całego frontu. To mogło zająć kilka miesięcy. Albo i dłużej. Lidka odgarnęła kosmyk brązowych włosów i założyła go za ucho. Właściwie było
jej
to
Popatrzyła
na
rękę.
twardo
Uważała,
na
że
Grzesia.
pośpiech
Pod
nie
wpływem
jest jej
szczególnie spojrzenia
wskazany.
on
również
spoważniał. W pierwszej chwili, gdy rzuciła mu się na szyję, obdarowując pocałunkami, dała
się
ponieść
emocjom.
Ale
już
kilka
godzin
po
tym,
jak
pozowali
do
wspólnego zdjęcia z nowożeńcami, Jankami i Gustlikami, zapowiadając rychły ślub, zaczęła żałować przedwcześnie rzuconej deklaracji. Tak naprawdę chciała zrobić na złość Jankowi. Pokazać mu, że nie będzie za nim wylewać łez i też potrafi
się
przyjaciela…
urządzić, Ale
zdobyć
przecież
nie
mężczyznę. kochała

Grzesia.
to
nawet
Owszem,
jego był
najbliższego miły
i nawet
przystojny. Wiedziała, że mu się podoba i w pewien sposób jej to imponowało. Ale Grześ nie był Jankiem. Bo w sercu Janek należał do niej i jeśli nawet dał się
uwieść
tej
sprytnej
Rosjance,
wiedziała,
że
to
tylko
kwestia
czasu,
gdy
go
odzyska. – Czemu nic nie mówisz, czarnobrewa? – Grześ przysunął się bliżej, jakby odzyskał odwagę, którą na chwilę zmroziło jej spojrzenie. – 
Napisz
raport
do
dowódcy

rzekła
spokojnie,

nawet
potulnie.

Zobaczymy, co z tego wyniknie… – Lidka…
Ty
wiesz,
serce
dżygita
jest
gorętsze
niż
piece
martenowskie
w hutach Magnitki… Przymknęła powieki, aby ukryć zniecierpliwienie. Miała nadzieję, że Gruzin nie
zamierza
teraz
wspominać
swojego
udziału
w budowie
Magnitogorska
i kariery komsomolca-traktorzysty, który trafił do pracy w tajdze na stokach nad Ussuri, by nikt go nie posądził, że uchyla się od najcięższych robót, a zaszczytny udział
w budowie
Magnitki
zawdzięczał
protekcji
wynikającej
z faktu,

pochodził z tej samej miejscowości co Wódz Narodów. Słyszała to już tyle razy… – Wiem, Grześ… – odparła sucho, może nawet zbyt sucho, ale wystarczyło, aby ostudzić jego zapały. Odezwał się dopiero po chwili: – Słowo rzucone nie ptak, nie uleci. W sercu zostanie… – Wiem.

Dotknęła
jego
ręki,
próbując
nadać
swojemu
głosowi
nieco
cieplejszą barwę. – Ale musimy być rozważni. Wszystko da się załatwić, byleby nie
pokpić
sprawy.
Co
nagle,
to
po
diable

dodała,
wiedząc,
że
akurat
to
powiedzenie nie jest mu obce. – Prawda – rzekł. – Masz na to moje komsomolskie słowo. Lidka
znów
westchnęła.
Wiedziała,
że
nierozważną
obietnicą,
daną
w przypływie emocji, skomplikowała sobie życie.
* * *
Mimo
ostatnich
niebem,
dni
orkiestra
sierpnia
grała
noce
wciąż
niestrudzenie,
były
a jadło
ciepłe.
Bawili
i napitki
się
pod
donoszono
gołym
z kuchni
w chałupie, gdzie dowodziła ciotka Hermenegilda, chrzestna Gustlika. Miała do pomocy
kilka
twierdząc,
że
miejscowych dostał
go
kobiet.
między
Gdy
innymi
imieniem, tylko przeżegnała go ścierką.
Jeleń za
wskazywał
udział
medal
w akcji
na
piersi,
ochrzczonej
jej
– Cyganisz,
jak
każdy,
co
z wojny
wraca.
Tylko
przygody
i przygody…
A prawdziwego życia tam nie było? – Aż za dużo, ciotka, aż za dużo… – Uważaj ty na niego, Honorka, żeby ci w oczy nie łgał. Chłopy to lubią… – Co mi tu ciotka żonkę buntuje? – śmiał się sierżant. Nie
tańczyli
starczało.
cały
Siedzieli
miesiącach
czas,
bo
po
i rozmawiali.
wojennych
trudów
drugich Niesporo
była
to
poprawinach było
się
pierwsza
i sił
nie
rozstawać,
okazja
do
wszystkim
bo
po
wielu
niefrasobliwej
beztroski. Jednak nic nie trwa wiecznie. Nawet wesele najlepszych przyjaciół.
 
Rozkłady jazdy
Świętowanie skończyło się po trzech dniach. Nie dlatego, że zabrakło ochoty, ale obowiązki
wzywały
gości
do
codziennych
zajęć.
Pierwszy
wyjechał
Stanisław
Zubryk – na dyżur w szpitalu w Mińsku Mazowieckim, gdzie komendantem był oficer radziecki. Jeszcze przed wyjazdem zapowiedział Zubrykowi, że niedługo przyjdzie im się rozstać. – A czemuż to? – zdziwił się felczer. – Niedobrze pracuję czy jak? – Wy, Stanisław Piotrowicz, charaszo rabotajecie, ale potrzeby są takie, że musimy was przenieść. – Gdzie? – U was siemji niet, żeny niet, dietej niet… No, wy wolny czełowiek. Wam wszystko jedno, gdzie żyć będziecie… – Wcale
nie
wszystko
jedno

zaprotestował
żywo

bo
ja
stąd
jestem,
z Mińska Mazowieckiego… – I dobrze – ciągnął niewzruszony komendant. – Ale tam, na zachodzie, ludzi brakuje i prikaz przyszedł taki, że każdy szef szpitala musi ochotnika znaleźć. No to ja was właśnie wyznaczam. – Ja nie ochotnik, nawet w wojsku już nie jestem, zwykły cywil… – Ale na ziemiach zachodnich, Stanisławie Piotrowiczu, przed wami wielkie perspektywy.
Mieszkanie
dostaniecie,
pracę
w szpitalu.
Może
ordynatorem
zostaniecie albo i dyrektorem. – 
Gdzie
tam,
przecie
ja
tylko
felczer
jestem

zdziwił
się
Zubryk
dobrodusznie. – Za to jaki fachowiec! Położnik! A w tym kraju kogo jak kogo, ale nowych ludiej nada przede wszystkim.
Medyk pokiwał tylko głową, nie wiadomo, czy wątpiąc w swoje umiejętności, czy w szczęście. – Fachowców
od
rodzenia
trzeba

kontynuował
przełożony.

Żeby
jak
najwięcej Polaków narodziło się. Zubryk już miał na końcu języka, że jak mołojcy z Sowietskoj Armii dalej tak poczynać sobie będą z tamtejszymi Niemkami, to przybyć przybędzie, ale raczej nie Polaków… – Wy,
pan
Stanisław

rzekł
Rosjanin
tonem
nie
znoszącym
sprzeciwu

jedźcie tiepier’ na propusk, na etu swad’bu. A po powrocie będzie na was czekał nowy przydział. I czekał. Gdy felczer wrócił z wesela, w szpitalnej kancelarii już był gotowy pakiet
niezbędnych
przeznaczenia…
dokumentów.
Szpital
Zubryk
w Świdnicy.

Wzruszył
obawą
zerknął
ramionami.
Po
na
miejsce
chwili
jednak
uznał, że ujdzie. Mogło być gorzej. Tam w okolicach sporo wojska, a przy wojsku, wiadomo, zawsze bezpieczniej. Nie
minęły
dwa
tygodnie,
gdy
spakował,
co
miał,
wrzucił
toboły
na
ciężarówkę i wraz z dwiema pracownicami szpitala, które dostały przydziały do Wrocławia i Oławy, wyruszył na Ziemie Odzyskane.
* * *
Czereśniakowie zebrali się po dwóch dniach. – Chodź,
Tomuś

rzekł
stary.

Do
domu
nam
trzeba.
W Studziankach
czekają z dożynkami, a i do moich, do Krajowej Rady, muszę jechać. – Po co ojcu ta polityka? Nie lepiej na swojej ziemi siedzieć? – Właśnie o ziemię się rozchodzi. Będziemy grunty dziedziczki dzielić, chłopy czekają. Pewnie i nam się co dostanie. – Przecież
ojciec
już
dostał.

Tomasz,
jak
jego
biblijny
imiennik,
był
sceptykiem. – Cichaj, Tomuś, ja wiem lepiej… Oprócz moich gruntów, co już je przydzielili, i tobie
dadzą.
Dodatkowo
także
za
kapralskie
belki
i za
medal,
co
ci
go
za
amunicję za Odrą przypięli. – Dadzą albo i nie dadzą. Łatwo to z pańskiego dzielić, ale jak hrabina wróci, to…
Czarno
to
widział,
czy
aby
i tych
ojcowych
hektarów
nie
trzeba
będzie
oddawać, ale ojciec tylko machnął ręką z lekceważeniem. – Już ty się nie martw na zapas, Tomuś. Najpierw niech wróci… – Wróci, wróci. Co by miała na swoje nie wracać? – Tyle że to już nie jej – stary aż się zachłysnął. – Był dekret? Był! To i prawo po naszej stronie. Tomasz machnął ręką. – Żeby tylko tych od dekretu ktoś na cztery wiatry nie przegnał. – Dużo ty wiesz – zniecierpliwił się Czereśniak. – Pomyśl lepiej, że wreszcie własną gospodarkę będziemy mieli, jak się patrzy. My, małorolni. Pojmujesz? Nareszcie naprawdę na swoim będziemy! Nie na skrawku, co go pies na dwa razy obsika. W Tomaszu znów odezwał się biblijny sceptyk. – Ojciec tylko tak gadają, a jak co do czego przyjdzie, to się dopiero będzie okazja przekonać – rzucił i nagle zamilkł. Bo tyle razy już obiecywali, nawet do Radomia dwa razy miał jechać i ani razu nie był… W Berlinie był, w Gdańsku też i w Warszawie
jako
delegat
1 Armii.
Teraz,
jak
na
wesele
jechali,
to
przez
Częstochowę i Katowice… A w Radomiu jak nie był, tak nie był… Taki widać już jego los. Więc z tą ziemią… Chciałby jej, pewnie! Miałby swoją, ojca nie musiałby słuchać. Po swojemu by gospodarzył. zapragnie.
Chałupę
No

na
mógłby
własną
patefonie,
tym,
postawić, co
go
na
po
harmonii
świętej
grać,
pamięci
ile
dusza
sierżancie
politycznym dostał. A może i jaką dziewuchę by przygarnął? Pod pierzynę i do gospodarki zdatną… Spojrzał na ojca i westchnął. Pomarzyć można, ale ojciec to ojciec. Ziemię może i dadzą, ale stary i tak wszystko pod swoje skrzydła zgarnie. I nawet matka nic mu nie powiedzą… Stary Czereśniak już to widział po swojemu: – Ale! Niepotrzebnie żeś nos na kwintę zwiesił, Tomuś. Będzie, jak mówię. Jak deputat
na
drzewo
dostałem,
co
pułkownik
podpisał
za
moje
zasługi
przy
wyratowaniu batalionu Baranowa, tak i ziemię w pierwszym podziale mi dali. To czemu
w drugim
tobie
mają
nie
dać,
jak
ci
się
należy?
Przecież
majątek
hrabiowski dopiero będą dzielić. I już moja w tym głowa, żebyś swoje dostał. A potem połączymy grunty i będzie gospodarka, jak się patrzy. – Żeby nas tylko kułakami nie obwołali.
– Już ty się nie bój! Tomasz, mimo że nosił mundur z kapralskimi belkami, od dwóch tygodni był już
w cywilu.
Szawełłów chodzić
Chłopów
jeszcze
koło
na
swoich
jako
pierwszych,
początku
spraw.
sierpnia
Tego
na
żniwa,
puścili.
jednego
zwalniali
A stary
Tomasz
mógł
do
rezerwy.
Czereśniak być
pewny.
umiał Wypili
strzemiennego, pożegnali się z weselnikami, którzy właśnie drugie poprawiny szykowali, i odjechali nadarzającą się okazją.
* * *
Czernousow stanęli
nie
całym
miał
daleko.
garnizonem
Jego
i mówiło
jednostka się,
że
na
stacjonowała dłużej.
w Legnicy.
Chyba
musiała
Tam
to
być
prawda, bo dostali uzupełnienia z macierzystej dywizji z Orenburga. Świeżych żołnierzy, którzy jeszcze prochu nie wąchali. Transport udał mu się nadzwyczajnie, bo dziewięć godzin później był już w 
jednostce.
Czernousow
Wartownik zmienił
przekazał,
mundur
na
że
ma
świeży,
się
zameldować
przygładził
wąsy,

przetarł
dowódcy. szmatką
medale i udał się do kwatery dowództwa. – Melduje się starszyna… – zaczął, ale komandir mu przerwał: – Daj spokój, Stiopa. Sadities’, pażałsta… Podsunął paczkę papierosów. „Oho” – pomyślał starszyna. – „Papierosy, nie machorka…” – W cziom dieło, towariszcz komandir? – No niczewo, zakuri, towariszcz lejtnant. Czernousow
zamarł.
Jak
to,
lejtnant?
Przecież
od
dwóch
lat
był
starszym
sierżantem gwardii i nawet nie miał pretensji, by awansować, bo już nie ten wiek… Przejęzyczył się komandir czy jak? – Wy do mnie, towariszcz pałkownik? – Kanieszno… Połuczył promocju, lejtnant Czernousow. – Nie może być? – Rozkaz
to
rozkaz.
Od
dziś
możesz
gwiazdki
przypinać,
Stiopa

rzekł
pułkownik. Postawił na stole dwa stakanczyki i litrową butelkę samogonu. – Jakie czasy, taka hara – powiedział. – Tak czy owak, awans trzeba oblać, bo gwiazdki zardzewieją.
Czernousow pokraśniał. – To może ja coś zorganizuję, towariszcz pałkownik? – A co masz? – Francuski napoleon ze starych niemieckich zapasów. – Napoleon dobra rzecz, dla świeżego oficera w szczególności. Choć i on nam rady nie dał – zaśmiał się krótko. – Za słaby! Na twarzy Czernousowa pojawił się niepewny uś
Cycate nastolatki pozują do zdjęć erotycznych
Raw But Willing To Please
Mokra murzynka zaprasza na sex

Report Page