Latynoska lód mocno nabita

Latynoska lód mocno nabita




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Latynoska lód mocno nabita


TOM CLANCY DEKRET TOM DRUGI Data wydania: 1999 Data wydania oryginalnego: 1997 Tytuł oryginału: Executive Orders SPIS TRE´SCI SPIS TRE´SCI. . . . . . ...

T OM C LANCY

D EKRET T OM DRUGI Data wydania: 1999 Data wydania oryginalnego: 1997 Tytuł oryginału: Executive Orders

´ SPIS TRESCI ´ SPIS TRESCI. . . . . . . 21 — Zwiazki ˛ . . . . . . 22 — Strefy czasowe . . . . 23 — Eksperymentowanie . . 24 — Zarzucenie w˛edki . . . 25 — Rozkwitanie . . . . . 26 — Chwasty . . . . . . 27 — Wyniki . . . . . . . 28 — Kwilenie . . . . . . 29 — Proces . . . . . . . 30 — Prasa. . . . . . . . 31 — Kr˛egi na wodzie . . . 32 — Powtórki . . . . . . 33 — Uniki . . . . . . . 34 — WWW.TERROR.ORG 35 — Plan operacyjny . . . 36 — Podró˙znicy . . . . . 37 — Dostawa . . . . . . 38 — Cisza przed burza˛. . . 39 — Oko w oko . . . . . 40 — Otwarcie . . . . . . 41 — Hieny . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2 3 23 37 51 68 82 99 121 135 153 168 183 209 223 238 254 269 289 303 333 349

21 — Zwiazki ˛ Patrick O’Day był wdowcem. Jego z˙ ycie uległo nagłej zmianie po bolesnym wstrzasie, ˛ jakiego doznał po krótkim okresie do´sc´ pó´zno zawartego mał˙ze´nstwa. Deborah była ekspertem kryminalistyki w Centralnym Laboratorium FBI i w zwiazku ˛ z tym wiele podró˙zowała po kraju. Pewnego popołudnia rozbił si˛e samolot, którym wracała z Colorado Springs. Przyczyn katastrofy nigdy nie ustalono. Był to pierwszy jej wyjazd słu˙zbowy po urlopie macierzy´nskim. Osierociła czternastotygodniowa˛ córeczk˛e imieniem Megan. Megan miała ju˙z dwa i pół roku, a inspektor O’Day nadal nie mógł si˛e zdecydowa´c, jak powiedzie´c swojej córce, z˙ e jej matka nie z˙ yje. Miał fotografie i nagrania magnetowidowe, ale przecie˙z nie mo˙zna, ot tak, po prostu, wskaza´c palcem na kolorowa˛ odbitk˛e czy fosforyzujacy ˛ ekran i powiedzie´c: „To jest mamusia!”. Megan mogłaby wtedy doj´sc´ do wniosku, z˙ e z˙ ycie jest czym´s sztucznym, a to mogłoby mie´c zgubny wpływ na rozwój dziecka. Inspektora dr˛eczyło jeszcze jedno bardzo istotne pytanie, które domagało si˛e szybkiej odpowiedzi: czy m˛ez˙ czyzna, którego los uczynił samotnym rodzicem, potrafi wychowa´c córk˛e? Skoro wychowuje ja˛ sam, musi by´c podwójnie opieku´nczy, mimo wielkiego obcia˙ ˛zenia praca˛ zawodowa,˛ podczas której rozwiazał ˛ ostatnio sze´sc´ spraw porwa´n. O’Day był wysoki, muskularny, wysportowany i wa˙zył ponad dziewi˛ec´ dziesiat ˛ kilo. Gdy objał ˛ nowe stanowisko, musiał zrezygnowa´c z wiechciowatych wasów, ˛ gdy˙z na podobna˛ ekstrawagancj˛e nie pozwalał wewn˛etrzny regulamin centrali FBI. Uchodził za policjanta bardzo twardego, jednego z najtwardszych. Jego oddanie córeczce z pewno´scia˛ wywołałoby u´smieszki kolegów, gdyby o tym wiedzieli. Megan miała długie blond włosy. Ojciec co rano je czesał tak długo, a˙z nabierały jedwabistej mi˛ekko´sci. Jeszcze przedtem ja˛ ubierał, zawsze w jaka´ ˛s barwna˛ sukieneczk˛e, i z powaga˛ karmił. Dla Megan ojciec był wielkim opieku´nczym nied´zwiadkiem, który głowa˛ si˛egał chyba nieba. Potrafił porwa´c ja˛ z ziemi i unie´sc´ w gór˛e z pr˛edko´scia˛ rakiety. Wtedy mogła obja´ ˛c ojcowska˛ szyj˛e raczkami. ˛ I dzi´s rytuał został zachowany. — Ojej, udusisz mnie! — j˛eknał ˛ ojciec. — Boli? — spytała Megan, udajac ˛ niepokój. Na twarzy ojca rozlał si˛e u´smiech. — Dzi´s nie boli. 3

Wyprowadził mała˛ z domu, otworzył drzwiczki zabłoconej półci˛ez˙ arówki, posadził córk˛e w dzieci˛ecym foteliku i starannie zapiał ˛ pasy. Zajał ˛ miejsce za kierownica˛ i na siedzeniu obok poło˙zył pudełko ze s´niadaniem Megan i wypełniony kwestionariusz. Była punkt szósta trzydzie´sci. A wi˛ec najpierw do przedszkola. Zapalajac ˛ silnik, patrzył na Megan, ale przed oczami miał obraz jej matki. Codziennie patrzył na Megan, a widział Deborah. Zamknał ˛ oczy, zacisnał ˛ usta. Po raz tysi˛eczny zadawał sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego wła´snie ten Boeing 737 z Deborah w fotelu 18-F? Byli mał˙ze´nstwem zaledwie przez szesna´scie miesi˛ecy. Nowe przedszkole było lepsze, bo znajdowało si˛e po drodze do biura. Sasie˛ dzi wysyłali tam bli´zni˛eta i byli zachwyceni. O’Day skr˛ecił na Ritchie Highway i zaparkował na wysoko´sci sklepu 7-Eleven, gdzie zawsze kupował karton kawy na dalsza˛ drog˛e. Przedszkole było po tej stronie. Opiekowanie si˛e gromada˛ cudzych dzieci, to nie lada praca, pomy´slał wychodzac ˛ z wozu. Kierowniczka przedszkola, panna Marlene Daggett, była tu ju˙z od szóstej rano, by przyjmowa´c dzieci urz˛edników jadacych ˛ do pracy w stolicy. Po nowe dzieci wychodziła zawsze przed budynek. — Pan O’Day? A to jest z pewno´scia˛ Megan! — Jak na tak wczesna˛ godzin˛e, tryskała energia.˛ Megan, nieco niepewna, spojrzała pytajaco ˛ na ojca. Jednak˙ze zainteresowały ja˛ dalsze słowa panny Daggett: — On te˙z ma na imi˛e Megan. We´z nied´zwiadka, jest twój! Czeka od wczoraj. Zachwycona Megan porwała i przytuliła włochatego potworka. — Naprawd˛e mój? — Twój — odparła wychowawczyni i zwracajac ˛ si˛e do O’Daya spytała: — Wypełnił pan kwestionariusz? Wytrawny agent FBI pomy´slał, z˙ e wyraz twarzy panny Daggett s´wiadczy wyra´znie o tym, z˙ e jej zdaniem nied´zwiadkami mo˙zna zawsze kupi´c sympati˛e. — Oczywi´scie. — Podał wypełniony poprzedniego wieczoru formularz. Megan nie ma z˙ adnych problemów zdrowotnych, z˙ adnej alergii na lekarstwa, mleko czy inne produkty z˙ ywno´sciowe. Tak, w nagłym wypadku mo˙zna odwie´zc´ ja˛ do miejscowego szpitala. Inspektor wpisał numer telefonu w pracy, numer pagera, numer telefonu swoich rodziców oraz rodziców Deborah, którzy okazali si˛e wyjatkowo ˛ dobrymi dziadkami. Przedszkole w Giant Steps było znakomicie prowadzone. O’Day nawet nie wiedział, jak dobrze, gdy˙z panna Daggett nie mogła i nie powinna zdradza´c sekretów: ka˙zdy rodzic był sprawdzany. I to jak najbardziej urz˛edowo. — No có˙z, Megan, najwy˙zszy czas na poznanie nowych przyjaciół i na zabaw˛e — obwie´sciła panna Daggett. — B˛edziemy si˛e nia˛ dobrze opiekowa´c — zapewniła inspektora.

4

O’Day powrócił do półci˛ez˙ arówki z uczuciem lekkiego z˙ alu, jaki zawsze odczuwał odchodzac ˛ od córki, bez wzgl˛edu na to, gdzie i z kim ja˛ pozostawiał. Przebiegł na druga˛ stron˛e drogi do sklepu, by kupi´c swój kubek kawy na drog˛e. Na dziewiat ˛ a˛ miał zaplanowana˛ konferencj˛e robocza˛ w celu omówienia post˛epu dochodzenia w sprawie katastrofy. Dochodzenie znajdowało si˛e ju˙z w ostatniej fazie uzupełniania drobnych luk. Po konferencji czekało go przerzucanie stosu papierków, co mu jednak nie powinno przeszkodzi´c w odebraniu Megan z przedszkola w wyznaczonym czasie. Czterdzie´sci minut pó´zniej dotarł do centrali FBI na rogu Pennsylvania Avenue i Dziesiatej ˛ Ulicy. Stanowisko inspektora do specjalnych porucze´n dawało mu prawo do zarezerwowanego miejsca na parkingu, z którego poszedł tego ranka prosto na strzelnic˛e w podziemiach gmachu. Ju˙z w młodo´sci był jako skaut doskonałym strzelcem, a potem przez wiele lat w wielu biurach terenowych FBI pełnił funkcj˛e instruktora wyszkolenia strzeleckiego. Ten szumny tytuł oznaczał, z˙ e jego posiadacz miał nadzorowa´c szkolenie w strzelaniu, a było ono wa˙zna˛ cz˛es´cia˛ z˙ ycia ka˙zdego policjanta, cho´cby nie miał potem z˙ adnej okazji oddania strzału do z˙ ywego człowieka. O’Day dotarł na strzelnic˛e o siódmej dwadzie´scia pi˛ec´ . O tak wczesnej porze mało kto tu zagladał. ˛ Mógł wi˛ec spokojnie wybra´c dwa pudełka amunicji do swego Smith & Wessona 1076 kalibru 10 mm oraz dwie tarcze sylwetkowe typu Q. Kontur był du˙zo mniejszy ni˙z człowiek nawet niskiego wzrostu — ot, wielkos´ci farmerskiej ba´nki mleka. Inspektor przypiał ˛ tarcz˛e do stalowej linki na kołowrocie i na panelu ustawił odległo´sc´ dziesi˛eciu metrów. Gdy nacisnał ˛ guzik elektrycznego wyciagu ˛ i tarcza wolno pow˛edrowała na wyznaczona˛ jej pozycj˛e, zaczał ˛ leniwie przerzuca´c strony przegladu ˛ sportowego le˙zacego ˛ na pulpicie. Tarcza wreszcie przybyła do celu, specjalny mechanizm obrócił ja˛ bokiem, tak z˙ e stała si˛e prawie niewidoczna — urzadzenia ˛ na strzelnicy pozwalały na programowanie zada´n. Nie patrzac ˛ na pulpit, O’Day wystukał przypadkowe czasy i, opu´sciwszy r˛ece, czekał skupiony. Nie my´slał ju˙z leniwie. Spi˛ety czekał na Złego. A Zły, zap˛edzony w s´lepy zaułek, gdzie´s tu si˛e czaił. Gro´zny Zły, gdy˙z rozpowiedział, gdzie trzeba, z˙ e nigdy nie wróci za kratki, nigdy nie da pojma´c si˛e z˙ ywcem. W swojej długiej karierze O’Day słyszał to ju˙z wielokrotnie i gdy tylko było mo˙zna, dawał przest˛epcy szans˛e na dotrzymanie słowa. Ale w ko´ncu wszyscy si˛e łamali. Rzucali bro´n, robili w spodnie albo nawet zaczynali szlocha´c w obliczu prawdziwego zagro˙zenia z˙ ycia. To ju˙z inna sytuacja, ni˙z ta, o której bu´nczucznie si˛e mówi przy piwie czy podczas cz˛estowania skr˛etem. Ale tym razem mogło by´c inaczej. Ten Zły jest bardzo zły. Wział ˛ zakładnika. Mo˙ze dziecko? Mo˙ze zakładniczka˛ jest jego Megan? Na my´sl o tym poczuł, z˙ e wokół oczu t˛ez˙ eje mu skóra. Zły przystawił luf˛e pistoletu do jej główki. W kinie Zły powiedziałby teraz: „Rzu´c bro´n!”. Ale gdyby si˛e posłuchało i zrobiło to w z˙ yciu, miałoby si˛e jedno martwe dziecko i jednego policjanta mniej, wi˛ec ze Złym trzeba rozmawia´c, udajac ˛ człowieka spokojnego, rozsadnego ˛ i da˙ ˛zacego ˛ do porozumienia. Trzeba wyczeka´c, a˙z Zły 5

si˛e uspokoi, odpr˛ez˙ y, cho´cby tylko troch˛e. Byle odsunał ˛ luf˛e od głowy dziecka. To mo˙ze potrwa´c kilka godzin, ale wcze´sniej czy pó´zniej. . . . . . czasomierz pyknał, ˛ kartonowa tarcza obróciła si˛e ku agentowi, dło´n O’Daya mign˛eła w drodze do kabury. Niemal jednocze´snie inspektor cofnał ˛ prawa˛ stop˛e, skr˛ecił całe ciało i przykl˛eknał. ˛ Lewa dło´n dołaczyła ˛ do prawej, ju˙z mocno obejmujacej ˛ gumowa˛ r˛ekoje´sc´ , i to jeszcze wtedy, kiedy pistolet tkwił do połowy w kaburze. Wzrokiem przylgnał ˛ do muszki na ko´ncu lufy i gdy oczy, przyrzady ˛ celownicze oraz zarys głowy na tarczy znalazły si˛e w jednej linii, dwukrotnie nacisnał ˛ spust tak szybko, z˙ e obie wystrzelone łuski znalazły si˛e w powietrzu w jednym czasie. O’Day c´ wiczył strzelanie od tak wielu lat, z˙ e odgłosy obu strzałów zlewały si˛e niemal w jeden, cho´c echo wracało podwójne, mieszajac ˛ si˛e z odgłosem padajacych ˛ na ziemi˛e łusek. Ale w tym czasie sylwetka na tarczy miała ju˙z dwie dziury odległe od siebie par˛e centymetrów, tu˙z nad oczami. Tarcza obróciła si˛e na bok, zaledwie w sekund˛e po konfrontacji z przeciwnikiem, dyskretnie symulujac ˛ koniec z˙ ywota Złego. — Całkiem nie´zle. Znajomy głos wyrwał O’Daya ze s´wiata fantazji. — Dzie´n dobry, dyrektorze. — Cze´sc´ , Pat. — Murray ziewnał. ˛ W r˛eku trzymał par˛e tłumiacych ˛ nauszników. — Jeste´s cholernie szybki. Jaki scenariusz? Facet trzyma zakładnika? — Usiłuj˛e wyobrazi´c sobie jak najgorsza˛ sytuacj˛e. ˙ porwał twoja˛ mała.˛ — Murray pokiwał głowa.˛ Wiedział, z˙ e — Rozumiem. Ze wszyscy agenci tak robia.˛ Podstawiaja˛ w my´slach kogo´s bliskiego, by da´c z siebie wszystko i w pełni si˛e skoncentrowa´c. — No i załatwiłe´s go. Poka˙z mi to jeszcze raz — polecił dyrektor. Chciał przyjrze´c si˛e technice O’Daya. Zawsze mo˙zna si˛e czego´s nauczy´c. Po drugiej próbie w głowie Złego ziała jedna du˙za dziura o poszarpanych brzegach. Było to nieco upokarzajace ˛ dla Murraya, który uwa˙zał si˛e za wyborowego strzelca. — Musz˛e wi˛ecej c´ wiczy´c -mruknał. ˛ O’Day odetchnał. ˛ Je´sli pierwszym strzałem potrafi załatwi´c przeciwnika, to znaczy, z˙ e jest w formie. Po dwudziestu strzałach i w dwie minuty pó´zniej Zły nie miał ju˙z głowy. Na sasiednim ˛ stanowisku Murray c´ wiczył technik˛e Jeffa Coopera: dwa szybko po sobie nast˛epujace ˛ strzały w klatk˛e piersiowa,˛ a potem wolniej oddane dwa w głow˛e. Gdy obaj zdecydowali, z˙ e ich cele sa˛ dostatecznie martwe, postanowili wymieni´c kilka słów na temat oczekujacego ˛ ich dnia. — Co´s nowego? — spytał dyrektor. — Nie, sir. Napływaja˛ dalsze raporty z przesłucha´n w sprawie japo´nskiego 747, ale nic zaskakujacego. ˛ — A Kealty?

6

O’Day wzruszył ramionami. Nie wolno mu było miesza´c si˛e do dochodzenia prowadzonego przez wydział kontroli wewn˛etrznej, ale otrzymywał z niego codziennie meldunki. O post˛epach w sprawie o tak wielkim znaczeniu i zasi˛egu musiał by´c kto´s informowany i, chocia˙z nadzór nad dochodzeniem znajdował si˛e całkowicie w gestii BOZ, uzyskane informacje w˛edrowały do sekretariatu dyrektora, trafiajac ˛ do rak ˛ jego głównego „stra˙zaka”. — Tylu ludzi przewin˛eło si˛e przez gabinet Hansona, z˙ e trudno ustali´c, kto wyniósł list. Mógł to zrobi´c ka˙zdy, zakładajac, ˛ z˙ e taki list w ogóle był. Nasi ludzie sadz ˛ a,˛ z˙ e najprawdopodobniej był. Hanson wielu osobom o nim wspominał. W ka˙zdym razie tak nam mówia.˛ — My´sl˛e, z˙ e sprawa ucichnie — zauwa˙zył Murray. *

*

*

— Dzie´n dobry, panie prezydencie! Jeszcze jeden zwykły dzie´n. Rutynowe sprawy. Dzieci nie ma. Cathy nie ma. Ryan wyszedł ze swego apartamentu w garniturze. Miał zapi˛eta˛ marynark˛e — rzecz u niego niezwykła, w ka˙zdym razie do czasu wprowadzenia si˛e do Białego Domu — obuwie wyglansowane przez kogo´s z obsługi prezydenckiej. Jack wcia˙ ˛z nie potrafił my´sle´c o tym budynku jak o rodzinnym domu. Raczej jak o hotelu albo o kwaterze dla wa˙znych osobisto´sci, gdzie cz˛esto si˛e zatrzymywał wiele podró˙zujac ˛ w sprawach CIA. Tyle z˙ e obsługa była tu lepsza. — Jeste´s Raman, prawda? — spytał prezydent. — Tak jest, panie prezydencie — odparł agent specjalny Aref Raman. Miał sto osiemdziesiat ˛ centymetrów wzrostu. Solidnej budowy, sugerujacej ˛ raczej ci˛ez˙ arowca ni˙z biegacza, pomy´slał prezydent. A mo˙ze na taki wła´snie kształt sylwetki wpływa kamizelka kuloodporna, która˛ nosiło wielu członków Oddziału. W ocenie Ryana Raman miał trzydzie´sci kilka lat. Karnacja raczej s´ródziemnomorska, szczery u´smiech i krystalicznie niebieskie oczy. — Miecznik idzie do gabinetu — powiedział Raman do mikrofonu. — Skad ˛ pochodzisz, Raman? — spytał Jack w drodze do windy. — Matka Libanka, ojciec Ira´nczyk, panie prezydencie. Przyjechali tu w siedemdziesiatym ˛ dziewiatym, ˛ kiedy szach zaczał ˛ mie´c kłopoty. Ojciec był zwiazany ˛ z kołami rzadowymi. ˛ .. — I jak oceniasz sytuacj˛e w Iranie? — spytał prezydent. — Ja ju˙z prawie zapomniałem tamtejszego j˛ezyka, sir. — Agent nie´smiało si˛e u´smiechnał. ˛ — Je´sliby pan spytał, panie prezydencie, o finałowe rozgrywki ligi uniwersyteckiej, to otrzymałby pan odpowied´z eksperta. Moim zdaniem najwi˛eksze szans˛e ma. . . — Kentucky — doko´nczył Ryan. 7

Winda była bardzo stara, z wytartymi czarnymi guzikami, których prezydentowi nie wolno było naciska´c. Nale˙zało to do obowiazków ˛ Ramana. — Oregon te˙z idzie do przodu, panie prezydencie — powiedział Raman. — Ja si˛e nigdy nie myl˛e, sir. Niech pan spyta chłopaków. Wygrywam przez trzy lata z rz˛edu. Ju˙z nikt si˛e nie chce ze mna˛ zakłada´c. Finał odb˛edzie si˛e w Oregonie i Uniwersytet Duke, a to jest moja dawna szkoła, wygra o sze´sc´ albo o osiem punktów. No, mo˙ze troch˛e mniej, je´sli Maceo Rawlings b˛edzie miał dobry dzie´n. — Co studiowałe´s na Duke? — spytał Ryan. — Prawo. Ale potem zdecydowałem, z˙ e nie chc˛e by´c prawnikiem. Doszedłem do wniosku, z˙ e przest˛epcy nie powinni mie´c z˙ adnych praw i pomy´slałem sobie, z˙ e trzeba zosta´c glina.˛ No i wstapiłem ˛ do Tajnej Słu˙zby. — Jeste´s z˙ onaty? — Ryan chciał zna´c ludzi ze swego otoczenia. A poza tym okazywanie zainteresowania było przejawem z˙ yczliwo´sci. I jeszcze jedno: ci ludzie przysi˛egli chroni´c go, ryzykujac ˛ własnym z˙ yciem. Nie mógł ich traktowa´c jak personel najemny. — Nigdy nie spotkałem odpowiedniej kobiety. To znaczy, jeszcze nie. . . — odparł agent. — Jeste´s muzułmaninem? — Moi rodzice nimi byli, ale kiedy zobaczyłem, jakie problemy stwarza im religia, to. . . Je´sli ju˙z pan o to pyta, panie prezydencie, to moja˛ religia˛ jest koszykówka. Nigdy nie opuszcz˛e z˙ adnego meczu w telewizji, je´sli gra Duke. Szkoda, z˙ e w tym roku Oregon jest taki dobry. No có˙z, tego si˛e nie zmieni. Prezydent chrzakn ˛ ał ˛ rozbawiony. — Na imi˛e masz Aref? — Ale wszyscy wołaja˛ na mnie Jeff. Łatwiej wymówi´c. Otworzyły si˛e drzwi windy. Raman stanał ˛ z przodu kabiny, zasłaniajac ˛ prezydenta. W korytarzu stał umundurowany członek Tajnej Słu˙zby i dwaj agenci Oddziału. Raman znał z widzenia wszystkich trzech. Skinał ˛ głowa˛ i wyszedł z kabiny, za nim Ryan. Cała piatka ˛ ruszyła w prawo, mijajac ˛ korytarz prowadzacy ˛ do kr˛egielni i stolarni. — Czeka nas spokojny dzie´n, Jeff. Tak jak zaplanowano — powiedział zupełnie niepotrzebnie prezydent. Agenci Oddziału zapoznawali si˛e z harmonogramem dnia jeszcze przed prezydentem. W Gabinecie Owalnym ju˙z czekano na Ryana. Foleyowie, Bert Vasco, Scott Adler i jeszcze jedna osoba. Nim tu weszli, zostali sprawdzeni, czy nie posiadaja˛ broni albo materiałów promieniotwórczych. — Dzie´n dobry wszystkim — powiedział. — Ben przygotował poranny raport — zagaił Ed Foley. Raman pozostał w gabinecie, poniewa˙z nie wszyscy go´scie nale˙zeli do wewn˛etrznego kr˛egu. Miał broni´c Ryana, gdyby komu´s zachciało si˛e przeskoczy´c przez niski stolik do kawy i zacza´ ˛c dusi´c prezydenta. Niepotrzebny jest pistolet, je´sli bardzo chce si˛e kogo´s zabi´c. Kilka tygodni nauki i troch˛e praktyki wystarcza, 8

by ze s´rednio sprawnego człowieka uczyni´c eksperta zdolnego u´smierci´c niczego nie podejrzewajac ˛ a˛ ofiar˛e. Z tego te˙z powodu agenci Oddziału wyposa˙zeni byli nie tylko w bro´n palna,˛ ale tak˙ze w stalowe teleskopowe pałki. Raman patrzył, jak Goodley — zapatrzony w identyfikator stwierdzajacy, ˛ z˙ e jest funkcjonariuszem CIA — rozdaje kopie raportu. Tak jak wielu innych agentów Tajnej Słu˙zby, Ra´ man widział i słyszał prawie wszystko. Adnotacja TYLKO DO WIADOMOSCI PREZYDENTA na dokumencie niewiele w istocie znaczyła. W gabinecie prawie zawsze jeszcze kto´s był i chocia˙z agenci Tajnej Słu˙zby twierdzili nawet mi˛edzy soba,˛ z˙ e nie zwracaja˛ najmniejszej uwagi na to, co słysza,˛ było to prawda˛ tylko w tym sensie, z˙ e nigdy o tym nie rozmawiali. Poza tym słucha´c i zapami˛eta´c to dla policjanta jedno i to samo. Policjantów nie szkoli si˛e i nie opłaca po to, by zapominali, a tym bardziej, by ignorowali to, co słysza.˛ Raman pomy´slał, z˙ e jest wprost idealnym szpiegiem. Wyszkolony przez rzad ˛ Stanów Zjednoczonych na stra˙znika prawa, sprawdził si˛e doskonale głównie w wykrywaniu fałszerstw. Był dobrym strzelcem, umiał logicznie my´sle´c, co wykazał podczas studiów. Uko´nczył z wyró˙znieniem studia na Uniwersytecie Duke — na s´wiadectwie miał najwy˙zsze oceny ze wszystkich przedmiotów. Poza tym wyró˙znił si˛e jako zapa´snik. Dobra pami˛ec´ jest dla policjanta bardzo po˙zyteczna. Raman miał pami˛ec´ niemal fotograficzna˛ — był to talent, który od samego poczatku ˛ zwrócił uwag˛e kierownictwa Tajnej Słu˙zby, gdy˙z agenci ochraniaja˛ cy prezydenta powinni błyskawicznie rozpoznawa´c widziane poprzednio na fotografiach twarze, podczas gdy prezydent w˛edruje wzdłu˙z szpaleru, s´ciskajac ˛ setki dłoni. W okresie prezydentury Fowlera, jeszcze jako młodszy agent, przydzielony do terenowego biura w St. Louis na czas kolacji połaczonej ˛ ze zbieraniem funduszu wyborczego, rozpoznał i zatrzy
Zwal sobie konia z tą cycatą kobietą
Dwie dziewczyny jednocześnie
Goli swą idealną cipkę

Report Page