Cycata czarnula

Cycata czarnula




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Cycata czarnula

A ja zajęłam się poszukiwaniem angielskiej wersji 'Gry o Tron' George'a R.R. Martina , ponieważ tę wciągającą pozycję czyta się tak szybko, że postanowiłam przy okazji poćwiczyć trochu obcego języka. Niestety angielska odnoga rodziny, poproszona przed odwiedzinami w kraju o wizytę w antykwariacie lub tzw charity shop, gdzie różne książki można czasem dostać za pół funciaka, stwierdziła że:

b) nigdzie nie ma żadnego antykwariatu (sic!)

Wniosek: odnogę ową należałoby skrócić o głowę, zamiast udzielać jej schronienia we własnych pieleszach.

W między czasie poszłam na ugodę z własnymi, ambitnymi chętkami i po odczekaniu stosownie długiego czasu w bibliotecznej kolejce, dostałam do ręki (po oglądzie pierwszego sezonu serialu) zamówiony tom drugi, który okazał się jednak trzecim. A konkretnie drugim tomem trzeciego tomu, ponieważ sprytny polski wydawca postanowił zarobić podwójnie i porozdzielać wydania. Tak więc tom drugi trzeciej części sagi pod tytułem Pieśń Lodu i Ognia mający tytuł Nawałnica mieczy podzielił się n a Stal i śnieg oraz Krew i złoto . Po przeczytaniu kilku pierwszych kartek Krwi i złota pomyślałam, że ktoś mnie zrobił w bambuko, bo jeden z bohaterów gryzł już ziemię a inszy machał mi przed oczyma kikutem odciętej ręki (WTF?). W sumie powinna się cieszyć, że nie rozdzielono tomiszcza na czworo, bo przy moim szczęściu miałabym w rękach samo Złoto i brak jeszcze co istotniejszych członków ;) A i tak tomiszcze - klejone chyba na dziecięcą ślinę po Haribo - rozpadło mi się w rękach. Co nie wnerwiło mnie tak, jak niedouczenie tłumacza, który z uporem maniaka używał słowa sutka zamiast sutek . Co zresztą zostało trafnie korygowane przez kolejnych czytelników notatkami w rodzaju 'SUTEK, baranie!', 'Nie baranie, tylko barano!' ;).

Przeczytałam, co zajęło mi mało czasu. I poskejałam, co zajęło mi dużo czasu. Obejrzałam drugi sezon.

Na razie jestem w stanie zawieszenia. I czytelniczego i serialowego. Co nie znaczy, że was nie zachęcam. Niekoniecznie do Gry, ale do Martina. Vide poniżej.

Osobiste spotkanie twórczości Martina i pisarki Anny Brzezińskiej, która 'w swoim felietonie podkreśla, że George R. R. Martin jest najlepszy w powieściach spoza Westeros'.


"Wielu czytelników poznało George’a R.R. Martina dopiero przy okazji jego epickiej sagi fantasy " Pieśń Lodu i Ognia ", dla mnie jednak zawsze będzie przede wszystkim twórcą mistrzowskich krótkich form – " Pieśni dla Lyanny ", " Drogi krzyża i smoka " czy " Piaseczników ".
Natknęłam się na jego książki w 1999 roku, kiedy przelotnie studiowałam
w Londynie i wszelkie nadwyżki finansowe, a nie było ich wiele,
przepuszczałam w maleńkim antykwariacie specjalizującym się w
literaturze SF&F. Jego właściciel, uroczy starszy pan, w poczuciu
misji zapoznawał dziewczę z Dzikiego Wschodu z tytanami literatury
fantastycznej i pewnego dnia zdumiawszy się głęboko, że nigdy dotąd nie
słyszałam o George'u R.R. Martinie, podsunął mi pod nos jakąś jego
powieść, bodajże " Fevre Dream ", a potem wygrzebał dla
mnie skądeś jego zbiory opowiadań. Bo jeśli nie znasz opowiadań Martina,
powiedział starszy pan, to nie rozumiesz . I faktycznie nie rozumiałam,
bo żadna z wczesnych powieści Martina nie rzuciła mnie na kolana. Potem
jednak przeczytałam opowiadania i wiele się zmieniło.


Kiedy George R.R. Martin publikował " Grę o tron ", był
więc autorem znanym i utytułowanym, a także wielokrotnym zdobywcą Hugo i
Nebuli. Krótkie formy jednakże nie przyniosły mu spektakularnego
sukcesu komercyjnego i po chłodnym przyjęciu thrillera "The Armageddon Rag" zaangażował się w produkcje filmowe, m.in. " Strefę mroku ",
co, jak sam po latach przyznawał, nauczyło go wszystkiego o telewizji i
znacząco wpłynęło na sposób, w jaki pisze. Kiedy w 1996 roku powrócił w
wielkim stylu, wielu czytelników, pamiętających jego dawne opowiadania,
zarzucało mu, że nowa powieść jest typową komercyjną sagą fantasy i
autor takiego kalibru nie powinien rozmieniać swojego talentu na drobne.
Martin odpowiedział im ponoć z typowym dla siebie sarkazmem, że zrobił
już wystarczająco wiele dla gatunku i teraz zamierza zrobić coś dla
swojej rodziny i dla siebie. I robi to, powiedzmy sobie szczerze, na
wielką skalę."

Tymczasem piętrzą się problemy z przenosinami książki na ekran . Serialowe dzieci dorastają, filmowe kontrakty aktorów (tych, co przeżyli ;) dogasają. A Martin, co zarzucają mu fani, za wolno pisze kolejne części.

"Nie jesteśmy w stanie teraz odpowiedzieć, w jaki sposób podejdziemy
do kolejnych sezonów. Serial doszedł do takiego momentu, w którym jest
naprawdę bardzo wielu bohaterów; w trzeciej serii przedstawiliśmy
kolejnych, a w następnych tomach pojawi się wiele nowych twarzy. W tej
chwili niemożliwe jest ani budżetowo, ani fizycznie tworzyć serialu, w
którym będziemy pokazywać losy 30 różnych bohaterów w 30 lokacjach . Nie
chcemy wejść w pułapkę, dlatego musimy dobrze przemyśleć, jak do tego
się zabrać - powiedział [producent serialu].

Alternatywą jest przerwa w emisji, by dać Martinowi czas na dokończenie
książki. To jednak bardzo ryzykowny i drogi ruch. Seriale są jak rekiny -
muszą cały czas płynąć w przód, by przetrwać. Przez cały rok studio
musiałoby płacić aktorom (mimo tego, że nie pracowaliby na planie) lub
zwolnić ich z kontraktów i nie mieć gwarancji, że za rok będą wolni.
Podobnie ma się sytuacja z producentami."

więcej Twórcy Gry o Tron o przyszłości serialu [klik]

Seriously? 30 postaci w 30 lokalizacjach? Ktoś się tu podobno deklarował, że nauczony pisać dla telewizji... ;)

Tymczasem na główny zarzut o zbyt częste uśmiercanie swoich bohaterów Martin odpowiada tak:

" Pisze się to, co samemu chciałoby się przeczytać. Jako czytelnik czy
telewidz zawsze lubię być zaskakiwany. Chcę prawdziwego suspensu.
Wszyscy widzieliśmy filmy, w których główny bohater wpada w kłopoty,
jest otoczony przez dwadzieścia osób, ale wiadomo, że i tak sobie
poradzi, bo w końcu jest tym głównym bohaterem. Tak naprawdę nie czuje
się obawy. A ja chcę, żeby moi czytelnicy i widzowie odczuwali strach,
kiedy jakiejś postaci coś zagraża, chcę, żeby się bali przewrócić
kolejną stronę w obawie, że dany bohater może nie przeżyć – tłumaczy
autor, dodając jednak, że jest też druga strona medalu. - Uśmiercanie
bohaterów książki to jedna sprawa, co innego natomiast, gdy spotykasz
ludzi, którzy ich odtwarzają w serialu i uświadamiasz sobie, że
pozbawiasz te osoby pracy. Pojawia się wtedy poczucie winy. "

..............................................


Kopiowanie tekstów z tego bloga bez zgody i błogosławieństwa autorki podlega karze ustawowej, nieprzyjemnościom towarzyskim oraz ogniowi piekielnemu. I mean it!

Nawet niespecjalnie wiem, o czym do mnie rozmawiasz, bo jakos mnie ta literatura nie podnieca. Ani filmy tym bardziej. Cos mi tam do jednego ucha wpadlo, drugim ucieklo. Calkiem nie wiem, dlaczego fani tej sagi tak bardzo sie zagadnieniem podniecaja. Stracilam cos?
Straciłaś. Jestem zupełnie nie s-f, ale to dobra lektura, tylko trzeba mieć niezłą pamięć
Uuuj! To co ja mam zrobic z wujkiem Alzheimerem, ktory od dluzszego czasu zostal moim stalym towarzyszem zabaw?
Ja go Wam podstepnie podesle, he he he!
Czy jak się publicznie przyznam, że nie znam, nie czytałam, nie oglądałam, to wyrzucisz mnie z bloga? bo ja jakoś tak kurde przekorna jestem - im bardziej ktoś mnie do czegoś przekonuje, bombarduje reklamą (nie mam teraz na myśli Ciebie i tego wpisu, tylko ogólnie medialny szum)tym bardziej robię się zawzięta w sobie i nie mam chęci zapoznawać się z dziełem. Nawet na Tytaniku w kinie nie byłam. Dopiero po latach, przy okazji z kimś, obejrzałam w TV. Podobnie było z trylogią Millenium. Dłuuugo mi zajęło wziąć do ręki pierwszy tom - po czym oczywiście w niego wsiąkłam, prędko przeczytałam też następne. Ale już w kinie na filmie nie byłam... Pewnie za jakiś czas sięgnę po Grę o tron, zachwycę się i będę zdziwiona, czemu prędzej tego nie odkryłam...;)
Życzę ci tego zdziwozachwytu, a sobie analogicznie, tegoż samego z Millenium.
Ja także sięgać nie zamierzam po nic co z "Grą o tron" związane jest. Fantastyki ( w literaturze i filmie) programowo nie trawię, tudzież w żadne gry ( nie tylko z tej dziedziny) nie grałam, nie gram i grać nie bedę. Myślę, że to z wiekiem związane jest. Teraz najchętniej czytam literaturę faktu ( biografie, autobiografie, wspomnienia itp.). A jeśli czytam coś innego to klasykę. Nie ma nic doskonalszego niż np.klasyka rosyjska ( Tołstoj, Czechow, Gogol, nawet Turgieniew ), zwłaszcza gdy wraca się do niej po latach.
Co klasyka to klasa, lub na odwrót, nie mniej zgadzam się. Jednak uważam, że programowe impregnowanie się na popularne nowości (które rzecz jasna nie są Paulem C. lub sagą o wampirach ;) nie jest rozwiązaniem. Co do fantastyki w Grze to nie za wiele jej, ot elementy, a charakter całości raczej mediewistyczny.
Jedno jest pewne, jeśli któryś z bohaterów wyda Ci się bliski wiedz czytelniku, że nie powinieneś się do niego przywiązywać. Do niektórych podłych takoż, trup ściele się gęsto. Rzekłam
Karzeł póki co wśród żywych, czy też o czymś nie wiem? A kto tam inny do lubienia jest?
Nie zamierzałem nic tu pisać,bo myślałem, że jestem jednym z nielicznych bywalców tego miejsca, którego fantasy kompletnie nie pociąga, a tu niespodzianka. Niektórzy się do tego nie nadają po prostu. Próbowałem Tolkiena. Brnąłem przez 300 stron i w końcu dałem za wygraną - usnąłem z nudów. Może powinienem spróbować czytać po angielsku? Wtedy usnąłbym z wyczerpania ;)
Spróbuj koniecznie, porażka zda ci się wówczas bardziej ambitną przynajmniej...
Ja tylko w kwestii formalnej. Niby miało być o zakazie strzelania z łuku ale na pierwszym zdjęciu dostrzegłem kuszę a nie łuk, ale okazuje się, że to w niczym nie przeszkadza bo zakaz używania kuszy był już ogłoszony w 1139 r. przez Innocentego II :-).
Cóż, na podstawie rozwoju sztuki wojennej widzimy, że Innocentego nie traktowano zbyt poważnie, hm. A na pierwszej fotce, pozwolę sobie wyjaśnić, tylko li scena uwodzenia na kuszę ;)
Nie pamiętam żadnego odcinka bez boobsów! WIdać nastąpiła projekcja podczas projekcji ;)
Smoki stanowczo za wolno rosną i obawiam, że kolejne 10 odczinków blondyna będzie płynęła, płynęła i mnie Martin wykończy, mojego syna i Paddiego. Zapijemy się na śmierć


Nieświeży owoc, dodajmy. Ten oto
operator na O. zadzwonił do mnie na moją oldskulową, pripejdową komórkę z propozycją
nabycia za złotówkę nowego (dla ścisłości - zupełnie mi niepotrzebnego)
aparatu, jeśli tylko zdeklaruję się na 48 miesięcznych doładowań za bodajże
25zł. Co czyniłoby nasz związek czteroletnim. Niech no się zastanowię, bo to
może interes życia jest! ;)

Następnie operator O. odciął mi
na początku zeszłego weekendu internet. Właśnie byłam zalogowana na moim
bankowym koncie, kiedy internet zamrygał i zdechł. Przez telefon (o dziwo
działający) operator O. poinformował mnie, iż jest sobota, po której niechybnie
nastąpi niedziela, problem zaniku zaś może być rozwiązany w najbliższym dniu
roboczym, za który powszechnie uznaje się poniedziałek.

- Poza tym jest burza! – poinformował mnie operator O. ustami
swojego pracownika.

No wiadomo – burza jest, w
kościach łamie, interneta nie będzie . XXI wiek, w toku przygotowania do misji
na Marsa, gdzie być może poinformują osadników, że „burza jest więc tlenu nie
będzie do poniedziałku”. No ale co ja tam wiem.

Tymczasem w poniedziałek operator
na O. mi zaimponował nielicho, bo najwyraźniej jego tydzień roboczy nie zaczyna się w
poniedziałek rano, ani nawet w południe ani po południu tylko pod wieczór.
Maniana, panie. Trzy dni od rozpoczęcia zakończyłam więc bankową operację
przelewu środków.

Ale i tak widzę w szeregach
operatora telekomunikacyjnego O. pewien postęp. Przez ostatnich pięć lat
pracownicy O. zawzięcie i z uporem maniaka dzwonili na stacjonarny i próbowali
porozmawiać o zmianie taryfy (na droższą rzecz jasna) z moim nieżyjącym
dziadkiem. Co i raz odbywałam pogawędki typu:

- Chciałabym porozmawiać o nowych
planach taryfowych z panem X.

- To niestety niemożliwe –
odpowiadałam. - Ale może pani porozmawiać ze mną. 

- Nie będzie mi pani mówić z kim
mam rozmawiać! Natychmiast proszę do telefonu poprosić pana X!

- Niestety nie mogę prosić do
telefonu pana X

- W takim razie zadzwonię
później. Żeby porozmawiać z panem X!

A wystarczyło zapytać ‘Dlaczego
nie można porozmawiać z panem X?’- ‘Bo umarł, oto dlaczego, proszę dzwonić na niebiańską
zamiejscową’ – brzmiałaby odpowiedź.

Ostatnio jednak chyba odbyły się
w O. jakieś szkolenia w zakresie
niemożności rozmów z nieboszczykami bo gdy znowu zadzwonił pracownik ze
swoim tradycyjnym ‘Chciałabym porozmawiać o zmianie taryfy z panem X.’ a ja,
tradycyjnie, odpowiedziałam, że ‘to niemożliwe’, to usłyszałam optymistyczne:

- W takim razie porozmawiam z
panią!

Rozmowa się nie odbyła bo się
zakrztusiłam z wrażenia i zaczęłam kaszleć.

Nie można tak brutalnie traktować
stałych klientów, ni z gruszki ni z pietruszki awansując ich po pięciu latach
bez uprzedzenia na decydentów!
Ani odcinać od interneta na trzy calutkie dni.

Bo mnie to oduzależniło i tera mi
się w ogóle nie chce siedzieć w internetach i blogować , guys.

A może trzeba było po prostu ruszyć zadek i poszukać jakiegoś opatrznościowego wifififi?

Muszę przyznać, że z wiekiem
coraz mi trudniej wysiedzieć to kulturalne jajo na różnych koncertach i
przedstawieniach. Stłoczona w pluszowych rządkach siedzeń. Siedzeń, które
skrzypią i nie dają możliwości wyciągnięcia nóg. I rąk. Szyją sobie co najwyżej
można pokręcić, ale wtedy sąsiedzi narzekają na trzaski zakłócające odbiór dóbr
kultury ;). Nie wyobrażam sobie już komfortowego obejrzenia solidnego, trzygodzinnego
kawałka europejskiego kina, podczas gdy w zgiętej nodze formułuje mi się skrzep
a w drugiej buzuje skurcz.


Jeśli chodzi o K., to
twierdzi ona, że nie może mieć zbyt wygodnie jak jest ciemnawo, bo wtedy zasypia.
Ale tak po prawdziwości to zasnęłaby ona i na betonowej leżance w pełnym słońcu
– taki typ. Ja się fobiam skrzepowych formacji w kikutach a ona afrykańskiego
rykochrapu, gdy odpłynie w fazę Rem. W związku z tym stanowimy idealny duet kulturalny , w sam raz na każdą
salę kinowo-teatralną. Żeby K. nie zasnęła strzelam szyją i ujeżdżam skrzypiące
krzesełko. Żebym natomiast ja nie dostała skurczu, mogę na K. kłaść różne wyprostowane
kończyny. Prawdziwa symbioza.
 

No ale czymże to jest w
obliczu tego, że zawsze ktoś nie wyłączy komórki, musi szeptem czytać
towarzyszowi napisy albo tłumaczyć zamysł dramaturga albo znaleźć coś bardzo
istotnego w torbie pełnej celofanu – a wszystko to w oparach waniejącej
kukurydzy lub fejsbookowej poświaty z i-czegoś.

Ach, chyba nie dodałam, że
to ja mam zazwyczaj torbę pełną celofanu ;). A na jej dnie chusteczki, w które
mam bardzo naglącą potrzebę się wysmarkać (żeby zagłuszyć chrapanie K ;). No
nic, trudno. I tak wiecie, o co chodzi. Kultura i sztuka, nieprawdaż.

- Co za różnica, wszystko i
tak mi się zlewa – mówi K.

A mnie się nie zlewa, o ile
to nie wodna instalacja. Ja na każdy
obraz muszę osobiście nadyszeć z odległości 20 cm, w związku z czym zawsze
jestem ulubienicą strażników, którzy każdego krótkowidza podejrzewają o złe
zamiary (czyli w sumie o co? O to, że nadyszy XIX-wiecznej paniusi czosnkiem i
papierosami czy że w chwili nieuwagi dorysuje wąsy? Zagadka). Zresztą
domalowywanie wąsów nie wchodzi w grę, zwłaszcza w poważnych, światowych
muzeach, gdzie wielkie obrazy wiszą półtora metra nad ziemią tak, że na wysokości oczu mamy tylko stopy bohaterów . Po
wizytach w Luwrze i Prado wychodziłam urzeczona światowym poziomem
przedstawiania stóp. Te stopy mi się potem śniły tygodniami. No bo reszta – za
wysoko. No i werniks odbija światło, pff. No i krzyczą, ze z 20 cm nie można oglądać,
tylko z metra. Z metra to ja se mogę kupić tafty na sukienkę, nieprawdaż.

A przy okazji – w Muzeum
Narodowym Mark Rothko jest, gdyby ktoś był fanem. Chciałabym mieć rothopościel,
taką żółto-pomarańczową. W takiej pościeli na pewno stopy by mi się nie śniły!

Przy okazji vol.2 – uroczy film
o miłości do sztuki i muzealnictwa polecam, komedię taką 'Plan prawie doskonały' [klik]

Posypka w postaci kilku perełek z jak zwykle niezawodnej strony awkwardfamilyphotos.com

Jakby było nam za mało wrażeń, to w ten weekend oprócz najdłuższego dnia w roku odbywa się też kilka niekiepskich imprez w rodzaju Big Book Festiwal [klik] . Oraz występuje zjawisko zwane supermoon [.] , kiedy to księżyc jest najbliżej ever ziemi i może to spowodować... trudno powiedzieć właściwie - zwiększony odpływ cieczy ze szklanki? Nocne wycie? W każdym razie ładnie to wygląda. Lubię jak na niebie wisi coś co przypomina moją twarz ;) Czuję się wtedy jakby bardziej częścią wszechświata (ziew).

Z tej okazji dwa filmy o księżycu, powiedzmy, jeden na słodko a drugi na mroczno. 

Proszę sobie pooglądać w czasie kiedy nie będziecie korzystać z najdłuższego dnia w roku, ponieważ komary żrą żywcem , już od 17.00. Co to za lato, jak popołudniami trzeba siedzieć zawiniętym w moskitierę, niczym w ślubny welon. Eee.

Pożyczony wędrujący Bloger po raz
kolejny do mnie wrócił. Tym razem ostatecznie wysyłam go w świat. Od dzisiaj zbieram więc chętnych na ‘Blogera’ Tomka Tomczyka (recenzja tu ).
Proszę się zgłaszać w komentarzach, potem będzie losowanie w kapeluszu (chyba,
że to nielegalne niczym zbiórki pieniężne, naówczas wyboru dokona kot. Co
będzie jednak trudne, ponieważ nie mam takowego. To może sąsiad? Przechodzień z
łapanki? Albo może dopisze mi szczęście i tę pouczającą lekturę będzie chciała
tylko jedna osoba ;). Nie mniej czekam na zainteresowanych do przyszłego
czwartku, czyli jak mi mówi kalendarz do końca
27 czerwca.



Zasady są takie, iż po przeczytaniu wysyłamy go dalej, bo to egzemplarz
wędrujący jest.

Książkę przesyłam tylko na adres
krajowy (więc jak ktoś zagraniczny chciałby, to musi odkurzyć krajową odnogę
rodzinną dysponującą adresem). Do książki planuję dorzucić jakiś bonus w
rodzaju stylowej zakładeczki czy innego pociesznego duperela (ponoć istnieje
niepisana blogowa tradycja dołączania do wysyłanych książek herbatek i
kisielków. Hm. Jakby ktoś był bardzo nienażarty w temacie kisielku to proszę
zaznaczyć ;)

A ja zajęłam się poszukiwaniem angielskiej wersji 'Gry o Tron' George'a R.R. Martina , ponieważ tę wciągającą pozycję czyta się tak szybko, że postanowiłam przy okazji poćwiczyć trochu obcego języka. Niestety angielska odnoga rodziny, poproszona przed odwiedzinami w kraju o wizytę w antykwariacie lub tzw charity shop, gdzie różne książki można czasem dostać za pół funciaka, stwierdziła że:

b) nigdzie nie ma żadnego antykwariatu (sic!)

Wniosek: odnogę ową należałoby skrócić o głowę, zamiast udzielać jej schronienia we własnych pieleszach.

W między czasie poszłam na ugodę z własnymi, ambitnymi chętkami i po odczekaniu stosownie długiego czasu w bibliotecznej kolejce, dostałam do ręki (po oglądzie pierwszego sezonu serialu) zamówiony tom drugi, który okazał się jednak trzecim. A konkretnie drugim tomem trzeciego tomu, ponieważ sprytny polski wydawca postanowił zarobić podwójnie i porozdzielać wydania. Tak więc tom drugi trzeciej części sagi pod tytułem Pieśń Lodu i Ognia mający tytuł Nawałnica mieczy podzielił się n a Stal i śnieg oraz Krew i złoto . Po przeczytaniu kilku pierwszych kartek Krwi i złota pomyślałam, że ktoś mnie zrobił w bambuko, bo jeden z bohaterów gryzł już ziemię a inszy machał mi przed oczyma kikutem odciętej ręki (WTF?). W sumie powinna się cieszyć, że nie rozdzielono tomiszcza na czworo, bo przy moim szczęściu miałabym w rękach samo Złoto i brak jeszcze co istotniejszych członków ;) A
Blondyna w wysokich szpilkach połyka kutasa
Szwagierka użyczyła dziurki
Capri Cavanni u masażysty

Report Page