Szwagierka użyczyła dziurki

Szwagierka użyczyła dziurki




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Szwagierka użyczyła dziurki


Silber Diana - To jeszcze nie koniec

Home
Silber Diana - To jeszcze nie koniec



Silber Diana To jeszcze nie koniec Cassie, lekarz ginekolog - obowiązkowa, porzucona przez męża matka dorastającej córki - bierze na siebie wszystkie ...

Silber Diana To jeszcze nie koniec

Cassie, lekarz ginekolog - obowiązkowa, porzucona przez męża matka dorastającej córki - bierze na siebie wszystkie winy tego świata. Ewa - agentka handlu nieruchomościami, której zawodowy sukces nie idzie w parze z powodzeniem w życiu osobistym - dwa małżeństwa zakończone rozwodem, jedno śmiercią męża. Nona - ekspedientka w ekskluzywnym butiku, słodka i naiwna, której, pomimo olśniewającej urody, nie udaje się zrealizować marzenia o domu, mężu i dzieciach. Co łączy tak diametralnie różne kobiety? Oczywiście przyjaźń, fakt, że mieszkają w Los Angeles i są mniej więcej w jednym wieku - około czterdziestki... Ale przede wszystkim w ich życiu nie ma mężczyzny na stałe. Każda po swojemu radzi sobie z samotnością, z przygodnymi znajomościami, lękiem przed starością, z tęsknotą za miłością, każda inaczej patrzy na swoją przyszłość.

Cassie walczy, by się nie obudzić, ale niczym pokonany, znużony bitwą żołnierz opieszale wyłania się na powierzchnię jawy. Niechętnie otwiera oczy. Leży na wznak i obserwuje drżące wzory na suficie wymalowane promieniami słońca, przenikającymi zza cienkich zasłon. Wpół do ósmej! Boże! Kto kosi trawę o siódmej trzydzieści rano?! "Wysoki mężczyzna w trykotowej koszulce z napisem Raiders sunie kosiarką przez jej trawnik, pozostawiając za sobą równiutkie pasy. Cassie przygląda się z okna idealnie schludnym rzę-

6 Diana Silber dom wystrzyżonej murawy i krzyczy coś do nieznanego tytana, ale jej głos ginie w hałasie maszyny. Wreszcie z obrzydzeniem zatrzaskuje okno, narzuca na siebie szlafrok i schodzi na dół. - Hej! Kim pan jest? - Wypadła na ganek od strony kuchni i machnięciem ręki nakazała mu przestać. Po tak strasznym jazgocie cisza aż dźwięczy w uszach i nagle Cassie zaczyna się czuć niezręcznie. Wyrwana ze snu, ma rozczochrane włosy i twarz bez śladu makijażu. Nerwowo pociera bosymi stopami o chłodną drewnianą podłogę ganku. - Kim pan jest? Co się stało z Yangiem? - Robię teraz dla niego. Nazywam się Jake. Cassie owija się ciaśniej szlafrokiem i krzyżuje ramiona na piersiach. Oczy mężczyzny są twarde jak dwa odłamki lazulitu, a spojrzenie pewne siebie. Patrzy na nią inaczej niż Yang, nie ucieka ze wzrokiem, nie unika jej oczu. - Musi pan tak wcześnie zaczynać? Obudził mnie pan. Pretensja, jeszcze owiana snem, brzmi trochę zbyt ostro, jakoś tak bez sensu. Cassie prawie przeprasza. Piekąca złość wobec kosiarki i kosiarza - do licha, czy nigdy nie wymyślą cichszej maszyny? - zaczyna z wolna ustępować. Stojąc twarzą w twarz z Jake'em, Cassie, nie wiadomo dlaczego, czuje się winna. To na pewno przez te stracone pół godziny snu. Każda minuta się liczy. Cassie uwielbia sen tak, jak grubasy lody. Cierpiącym na bezsenność zazdrości nie kończących się nocy przerwanego snu. Całej winy za to psychiczne rozbicie skłonna jest upatrywać w wyjeździe Mandy do szkoły miesiąc temu, ale i przed trzema laty, w lipcu, kiedy Doug od niej odszedł, było dokładnie tak samo. Tak naprawdę, zawsze, gdy życie niosło jakieś kłopoty, sen okazywał się najlepszym lekarstwem. To głupie, bo sen niczego nie rozwiązuje, ale tak się jakoś działo, że niewidzialny ciężar przygniatał jej barki, giął kręgosłup jak słomkę, powietrze dławiło w gardle, a ona opadała na łóżko niczym wdzięczna kochanka. I tyle rozgoryczenia przez durne, stracone trzydzieści minut! Jake, pracownik Yanga, znów włącza kosiarkę. Cassie odwraca się gwałtownie. Za jej plecami fruwa świeżo ścięta trawa. Kiedy Cassie znów zjawia się przed domem, ogrodnika już

To jeszcze nie koniec 4 dawno nie ma. Jego furgonetka nie wpija się zderzakiem w krawężnik. Przy schodkach do domu Cassie znajduje bukiecik kamelii w metalowej puszce. Niemal potyka się o nie. Spomiędzy kwiatów sterczy kartka z nabazgranym ołówkiem: „Przepraszam''. Miły gest - myśli Cassie i wnosi kamelie do domu. Stawia je przy zlewie, ale to przypomina jej poranną scenę, Jake'a i ją w ogrodzie przed schodkami ganku. Przypomina sobie mrok jego oczu i kropelki potu lśniące nad górną wargą. Przywołuje się do porządku. Zapomnij! Ale obraz Jake'a uparcie trzyma się pamięci. Ewa wytłumaczyłaby to jednym słowem: „Biologia. Biologia w czystej formie". Cassie wręcz słyszy głos Ewy. I komu tu mówić o biologii? To ona, Cassie, jest lekarką. Ale, ale! Słyszy śmiech Ewy w wyobrażonej rozmowie: „Ty w klinice leczysz tylko kobiety, to ja się znam na mężczyznach". Naprawdę się zna? Czy w ogóle jakakolwiek kobieta zna się na mężczyznach? Cassie nic nie wiedziała o Dougu. Dokładnie tak jak w opowiadaniach z czasopism, co wieczór wracał na kolację. Nigdy nie pachniał ciężkimi damskimi perfumami. Marynarkę Douga ozdabiały tylko jej, Cassie, jasne włosy, nie jakieś tam rude, kasztanowe czy jeszcze inne. W łóżku obdarowywał ją hojnie, uważnie wypatrując wskazówek. Przynosił jej nawet kwiaty bez okazji, może akurat w dni, gdy w porze lunchu spotykał się z kochanką? Przecież tych róż nie było aż tak wiele, na pewno nie dość, żeby tak po prostu spakować manatki i odejść. Z udanym wdziękiem mężczyzny, który żyje poezją, powiedział tylko: „Kocham inną". Czy można usłyszeć słowa bardziej brutalne? Cassie za wszelką cenę chce o tym zapomnieć, próbuje uciec w sen, ale ostrza jego słów ranią ją cały czas i czyhają na jej przebudzenie; szczerzą zęby już o kulawym świcie. Wystarczy chwila nieuwagi, a usta Douga będą niezmiennie powtarzać: Inną, inną, inną... Z założenia nienawidzi Trący, kochanki i nowej żony Douga, która mieszka sobie teraz otoczona zbytkiem szkła i słońca w Marina del Rey. Mandy po powrocie z przepisowych dwóch wizyt w miesiącu opowiada, że Doug i Trący nie są szczęśliwi. Trący na śniadanie pija niskokaloryczną Pepsi i słucha Julio

8 Diana Silber Iglesiasa. Jest niechlujna. Nie przejmuje się brudnymi talerzami w zlewie i ścierkami rozrzuconymi po podłodze; z plaży ciągnie za sobą tony piasku. Ale Cassie właściwie odczytuje opowieści Mandy, jako deklaracje miłości. Ta „inna", Trący, po prostu jest kobietą. Wrażenie z jedynego ich spotkania: Trący jest młoda i pod-lotkowato niezręczna, poza tym posępnie zamknięta w sobie. Gdyby nie złapała męża Cassie, odstrzeliłaby go komuś innemu. To kłusowniczka. Senna ociężałość powiek zdradza w niej kobietę nazbyt leniwą, by wyruszyć na legalne polowanie. Cassie za często rozmyśla o Dougu. I to nie tylko w pierwszym okresie szoku i opuszczenia, kiedy zraniona do żywego chodziła jak błędna, szlochała i tworzyła najróżniejsze teorie, ale i znacznie później. Wraca do życia, bo tak właśnie zachowują się zdradzone kobiety; inaczej stają się żałosnymi stworzeniami, ofiarami upartych schorzeń, które nie poddają się żadnemu leczeniu. Cassie zgadza się z przyjaciółkami, że Doug jest zerem, że lepiej o nim zapomnieć, że nie jest wart choćby jednej łzy, czy jednej nie przespanej godziny. Zresztą akurat snu nie zakłóca jej ani Doug, ani żaden inny maruder. Sen jest dla niej lekarstwem. Już dawno powinna była zerwać z nałogiem spania - o tak, zdaje sobie sprawę, że w pewnym sensie jest narkoleptyczką - i z mrocznymi zawodzeniami podświadomości. Chce, żeby wrócił, nie dla samego Douga, ale żeby wymazać tę skazę odrzucenia, chce rehabilitacji. Powracający mąż znakomicie oczyszcza. Klinika Magdalenę usytuowani jest na południu National, dzielnicy, którą w skomplikowanych konfiguracjach zamieszkują przedstawiciele klasy średniej i robotniczej. Cassie, gineko-log-położnik, lekarka bab, całe życie oddała tajemnicy. Słowa takie jak: piersi, macica, szyjka macicy, jajniki, jajowody, srom, pochwa mają dla niej znaczenie na co dzień, podobnie jak bolesne miesiączkowanie, zapłodnienie, ciąża, aborcja, histere-ktomia. Tyle jest chorób i stanów zupełnie obcych mężczyznom. Tyle nieprawidłowości w pracy dziwnych kobiecych narządów. Konstrukcja kobiety, jakkolwiek cudowna, ma jednak swoje niedociągnięcia. Cassie poznała ból rodzenia, zna niepokój okołomiesiączkowy, zapierające dech czekanie na

To jeszcze nie koniec 6 spóźnioną plamę krwi na bieliźnie. Patrząc na trzepoczące powieki i spocone dłonie, wyjaśnia zawiłości planowania rodziny i zastanawia się, czy rozmnażanie gatunku nie mogłoby się odbywać w jakiś bardziej ludzki sposób. Dlaczego cały ciężar spada na barki kobiety? Mimo doświadczeń z Dougiem i rzeczywistości, z którą zderza się w pracy, Cassie nie czuje do mężczyzn nienawiści. Byłoby to równie głupie, jak obrażanie się na psy, bo akurat jeden ją ugryzł, inny szczeknął na nią, a jeszcze inny skoczył z ubłoconymi łapami. Mężczyźni są tylko płcią przeciwną, tak jak strona prawa ma swoje przeciwieństwo w lewej, anoda w katodzie. Są najzwyczajniej w świecie prościej zbudowani. Zdarza się, że pacjentki zwracają się do niej również z katarami, zapchanymi zatokami, dolegliwościami niekoniecznie ginekologicznymi, ale jeśli ich schorzenia nie mogą ustąpić przy leczeniu aspiryną, Cassie odsyła je gdzie indziej. Organizm ludzki może szwankować w tylu miejscach, że są takie chwile, gdy Cassie żałuje, iż wybrała ten zawód. Ugina się pod chorymi ciałami i zazdrości niewiedzy wszystkim laikom. Dzisiejsze wizyty to dzień jak co dzień: wymazy, zakładanie spirali, przypadek dwudziestolatki, która jeszcze nie miesiączkuje, dwa przypadki gruczolistości i zakażenia drożdżycą. - Pani Calman ma trzeci numerek, a pani Rodriguez czwarty, Cassie. Barbara wzięła pierwszy i drugi. Karen siedzi w Cedars, a Jena dzwoniła, że spóźni się godzinę - informuje dyżurna pielęgniarka, wręczając jej dwie karty. Klinika Magdalenę jest miejscem podporządkowanym przede wszystkim wymogom funkcjonalności, nie ma tam żadnych fanaberii. Na podłodze leży zwykłe linoleum w biało-czarne kwadraty; ofiarowane przez Armię Zbawienia krzesła wymagają rychłego odświeżania. Świedówki emanują nieruchome, zimne światło. Ale na ścianach wiszą dziecięce obrazki malowane palcem, nieprzytomnie barwne i niewinne jak kwiaty. Są też plakaty z galerii: fantazje Chagalla i lilie Moneta. Cassie odwraca się i idzie do swojego maleńkiego gabinetu, zagubionego gdzieś w lekarskim mrowisku. - Możesz wziąć za Karen popołudnie w środę? - woła pielęgniarka.

7 Diana Silber - Mogę! Nie ma sprawy! - Próbuje jak najwięcej godzin wypełnić pracą. Cały personel kliniki, lekarski i pielęgniarski, złożony jest z kobiet. To czysty przypadek — za wiele w końcu wiedzą o dyskryminacji płci, by same ją uprawiać. Tak sobie mówią, ale jakoś nie szukają mężczyzn. Co prawda w administracji siedzi niejaki Harry Bryan, mają też kadrowego, Chrisa Tom-lana, i kilku salowych, ale zasadniczo klinika Magdalenę jest domeną kobiet. Cassie spędza wśród nich całe dnie. „No i jak ty chcesz znaleźć sobie faceta?" - pyta Ewa, nie przyjmując do wiadomości, że Cassie wcale nie ma takiego zamiaru. Ewa, najbliższa przyjaciółka Cassie, pracuje w agencji nieruchomości w zawodzie o wiele bardziej, jak to nazywa, nasyconym mężczyznami. I na szczęście, miała już bowiem trzech mężów i nieustannie wypróbowuje nowych kandydatów. Jej głód partnerów graniczy z absurdem, ale Ewa odrzuca krytykanctwo Cassie, twierdząc: „Taka jest natura". „Mężczyźni nie są każdej kobiecie potrzebni cały czas" - odparowuje Cassie w nie kończącej się dyskusji. Ona już swojego miała, i dziecko też, i małżeństwo. No to co, że nie będzie nocy aż do brzasku, dni wśród posiwiałych włosów, bujanych foteli, ganku dla pary wspominających emerytów? I tak jest w dużo lepszej sytuacji niż ich przyjaciółka, Nona, która za pół roku skończy czterdzieści lat i panikuje, a jej zegar biologiczny tyka tak głośno jak zapalnik czasowy na dynamicie. Cassie zapina biały fartuch, kiedy rozlega się dzwonek telefonu. Dzwoni Ewa, żeby przypomnieć o kolacji o siódmej. - Ty dzisiaj prowadzisz, zgoda? Ale jeszcze mi tylko powiedz, spotkałaś kogoś do rzeczy? - Od naszej wczorajszej rozmowy? - No wiesz, cuda się zdarzają. Mogłaś mieć stłuczkę z Syl-vestrem Stallone. Jest wolny, przynajmniej chwilowo. Cassie nie ma czasu na wygłupy Ewy. - Pacjentki czekają. - A na mnie czeka dom i szlocha, żeby go sprzedać. Mężczyźni. Robi się tak samo straszna jak Ewa. Łapie się na tym, że cały dzień rozmyśla, kogo jeszcze będzie mogła spotkać.

To jeszcze nie koniec 11 A to co takiego? Jakaś zmiana przypływu? Skąd ten zapach w powietrzu? Czy ona też, zupełnie jak Mandy, chciałaby oszukać pamięć? Głupota Cassie może się źle skończyć. Opłakuje męża, który nawet w dawnych, dobrych czasach, zdaniem Ewy, bardziej przypominał posrebrzany grosz niż talara. Owszem, jest całkiem przystojny, ale miękki, budyniowaty w środku. Ewa nigdy nie ufała Dougowi Morganowi, i proszę, okazało się, że miała rację! Dać dyla z sekretarką, czy tam jakąś recepcjonistką z biura! Zupełnie jak w miałkim, tanim melodramacie. I kto by w to uwierzył? Cassie zasługuje na mężczyznę z charakterem, mężczyznę większego kalibru. I choć temu zaprzecza, nie chce sobie odpuścić i jest zupełnie nieczuła na wszelkich potencjalnych kandydatów. A tak niewielu ich zostało! Posucha w Los Angeles. Mężczyźni w większości są już zajęci - Trący, drugiej pani Morgan, to akurat zbytnio nie przeszkadzało — i odpychający, tak jak ten tłusty, łysiejący gość z perkatym nosem, co zagląda do szaf w domu, którego sprzedażą Ewa właśnie się zajmuje. Co on sobie właściwie wyobraża, że w chałupie za milion osiemset nie znajdzie dość miejsca, żeby powiesić poliestrowe marynarki? Żonka za to, nakręcona przez Ewę, rozanielona, grucha sobie w kuchni. „Oszczędzamy na remoncie! O, i widok na basen!" Ewa mięknie i robi się jej ciepło na sercu, kiedy mały brązowy strzyżyk zagląda przez okno. Ewa lubi domy, im większe, tym lepsze. Puste. Przestronne pokoje rozpaczliwie błagają o meble. Najbardziej ceni sobie domy, które wymagają remontu, te „do zrobienia"; takie z zadeptaną wykładziną i ohydnymi lustrami, przed którymi człowiek od razu chce się bronić. Uwielbia wypacykowane palcami ściany, i dwudziestoletnie łazienki, domy z zardzewiałymi kabinami pryszniców, z poobtłukiwanymi stiukami, domy, które aż piszczą, żeby ktoś spojrzał na nie z miłością. Możliwości przyprawiają ją o zawrót głowy. Od razu wyobraża sobie błysk świeżej farby, nowe zlewy i bidety, importowane kafelki i absolutnie niezbędny jacuzzi, potem lampki schowane w suficie i nowe otoczenie basenu w ogrodzie. Najbardziej pasjonują ją

12 Diana Silber kuchnie, i mami klientów wizją włoskich szafek i granitowych blatów. Umiejętnie zarzuca przynętę. - Oczekują natychmiastowej oferty. Zatem jeśli państwo uważacie, że dom wam odpowiada, nie zwlekajcie z decyzją. - Z jej oczu wyziera powaga i odpowiedzialność, taka jak ta, którą widać w spojrzeniu ważnego dyrektora korporacji pod koniec trzeciego kwartału roku finansowego. Zręcznie podbija bębenek już przestraszonej żony. Klienci ufają Ewie, jej lnianym kostiumom, dyskretnym perełkom w uszach, elegancko depilo-wanym brwiom i szmince w kolorze, który mieści się gdzieś między różem a krwistą czerwienią. Mistrzowskie pasemka na włosach przywodzą na myśl Beverly Hills. Ewa stwarza wrażenie kobiety znającej swój fach, agentki z dużą klasą, takiej, która nie zniży się nigdy do sprzedaży tanich szeregowych domków ani nie wciśnie bubla. Jej domy spełniają oczekiwania klientów, nawet wówczas, gdy nie są pałacami szczęścia, co bez słów obiecuje ludziom, kiedy pierwszy raz otwiera przed nimi drzwi. - A jaka ma być nasza oferta? - oficjalnym tonem pyta nadęty mąż, kiwając się na piętach dziecięco maleńkich stóp. Tymczasem żona rozmarzonym wzrokiem przygląda się kamiennemu kominkowi w salonie. - Żądają miliona ośmiuset, domyślam się więc, że opuszczą cenę do miliona sześciuset. - Domyślam się! Domyślam! - prycha mąż i czerwienieje z oburzenia. - Interesów nie opieram na domysłach! Niech cię szlag, głupi pierdoło! - myśli Ewa i przegląda luźne strony odbitek kompletu dokumentów związanych z domem. - Dom wystawiony jest już od miesiąca i, mimo słabego rynku, cieszy się sporym zainteresowaniem. Nic w tym jednak dziwnego, biorąc pod uwagę jego lokalizację i standard. Wątpię, żeby zechcieli opuścić cenę jakoś zasadniczo. - „Oni" znaczy właściciele i ich agent, druga strona, wróg, przeciwko któremu Ewa walczy i którego musi wymanewrować. - Jeżeli państwo zastanawiacie się poważnie - specjalnie akcentuje „poważnie", tym samym mówiąc: „nie marnujcie

To jeszcze nie koniec 10 mojego czasu" - proponuję złożyć natychmiastową ofertę na jakieś... - w zamyśleniu postukuje piórem firmy Mark Cross o policzek - milion sześćset pięćdziesiąt. Na taką kwotę jesteście państwo chyba przygotowani, prawda? - Bo jeśli nie, to zaraz utopi faceta wraz z żoną w głębokiej części basenu. - Proszę cię, Haroldzie! - Żona zaplata i ściska upierścienione dłonie. - Zastanowię się - mruczy mąż, świadomy swej władzy, i wychodzi, by jeszcze rzucić okiem na podwójny garaż. Jego żona i Ewa wymieniają współczujące spojrzenia pod hasłem „ach, ci mężczyźni!", ale Ewa czuje, jak w kobiecie narasta determinacja. Naraz z okrzykiem „Haroldzie!" żona wybiega za mężem. Ewa spogląda na sufit. Żeby nie oczyścić belek! Ohyda! Często się zastanawia, jak ludzie mogą mieszkać wśród mebli i boazerii krytych plastikową okleiną i pośród ścian w musztardowym kolorze. Choć nie wszyscy rodzą się z poczuciem smaku, mogą w końcu nadrobić ten brak; jest przecież dość projektantów dokoła. A jednak tylu ludzi uparcie trzyma się tandetnych wzorów, dziwacznych kolorów, schematów, które ranią oko i zagłuszają naturalne pragnienie piękna. Ewa słyszy kroki w pralni i wychodzi na spotkanie zwyciężonego mężczyzny i odmłodzonej kobiety. Mam ich - radośnie podśpiewuje w duchu, odruchowo obliczając prowizję. Może już razem z nimi zbierać się do odwrotu. Śmiało spogląda na zegarek, by sprawdzić, czy zdąży jeszcze zrobić manicure przed kolejną turą z kolejną niecierpliwą parą. Tym razem będzie to dom kolonialny w Westwood. Nonie cały czas się odbija. Ogień chwyta ją za gardło. Nona wymyka się do maleńkiej sklepowej łazienki i łyka tabletkę maaloxu. Niepokoi się, czy później nie powinna jednak zwrócić się do Cassie. Cassie na pewno nie będzie jej miała tego za złe, ale Nona nienawidzi prosić o bezpłatną poradę. Może jednak lepiej będzie zamówić wizytę u Rubina? Trzy tygodnie temu, kiedy była u niego, żołądek pracował bez zarzutu. Wtedy, dziwnie tajemniczo dokuczało jej ramię. Rentgen nie wykazał jednak nic prócz zdrowej tkanki i nienagannie zdrowych kości.

14 Diana Silber „Newy" - oświadczył doktor Rubin, gdy razem przeglądali wyniki badań. Siedział sobie wygodnie w gabinecie pełnym półek z książkami i zdjęć dzieci w ramkach na ścianie. Gabinet przyjęć doktora Rubina w niczym nie przypomina gabinetu jej ojca. Mniejszy, nie zajmuje narożnej części domu i jest wręcz zalany światłem. Stoi w nim biurko, nie przywodzące na myśl pokładu lotniskowca, skromna kanapka i krzesła, nieco przechodzone. Zdaniem Nony, gabinet jej ojca wyglądał zawsze jak poczekalnia pierwszej klasy na lotnisku. Taki przystanek w drodze, z którego chwilowo korzystali bezimienni pasażerowie. Na krzesłach ojca siadywała na baczność, w każdej chwili gotowa do ucieczki niczym pracownik wezwany, by wysłuchać rozkazów albo reprymendy. Ojciec nie miał w swoim gabinecie ani jednej rzeczy, którą można by uznać za osobistą. Za to doktor Rubin pasuje do swojego pokoju przyjęć jak ulał. I cały czas huśta się daleko w tył na winylowym krześle. Nona nawet wtedy czuje się u Rubina miłym gościem, kiedy słyszy: „Nerwy, Nona. To tylko nerwy". Nerwy! Nerwy! Każdy je ma. Ale nikt od tego nie umiera - pocieszała się, sunąc łabędzim ruchem przez poczekalnię Rubina. Ale te bóle żołądka? I fale ognia, które czuje za mostkiem? Tu już może nie być żartów! Lorraine zwija się nieźle przy jakiejś paniusi z szerokim, kaczym kuprem, która szarpie na sobie spódnicę z kolekcji Anne Klein i spogląda w trzyskrzydłowe lustro. Jak baba wstrzymuje oddech, materiał przestaj
Masturbacja w pokoju pielęgniarek
Braciszek zerżnął ją od tyłu
Rosjanka zgwałcona przez sąsiada

Report Page