Złapał ją i wydymał na stojąco

Złapał ją i wydymał na stojąco




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Złapał ją i wydymał na stojąco
Strona Główna / Piosenki / Biesiadne i Ludowe - strona 3

przejdź do...


Wiersze
Cytaty
Aforyzmy
Powiedzenia
Życzenia
SMSy
Dowcipy
Przysłowia
Wyliczanki
Rymowanki
Imiennik



Strona Główna
O Serwisie
Frazy
Polityka Prywatności i Cookies
Kontakt

Strona wyczytaj.pl korzysta z plików cookies (ciasteczek) OK, rozumiem Polityka prywatności
Dzisiaj bal u weteranów,
Każdy zna tych panów,
Bo tam co niedziela
Jest zabawy wiela
Choć komitet za wstęp bierzy
Czterdzieści halerzy,
Ale wyznać szczerzy,
Co wart ta, joj.

A muzyczka, ino, ano,
A muzyczka rżnie,
Bo przy tej muzyczce
Gości bawią się (wesoło!).
Wszystko jedno, czy to męska,
Czy to damska jest,
Byli tylko rżnęła
Fest a fest.

A tam znowu jakiś frajer
Wielki pieniądz traci,
Trzy kolejki piwa
Przy bufecie płaci.
Ty do niego ani słowa,
Naj ci Bóg zachowa,
Bo on z Łyczakowa
Jest, ta joj.

A muzyczka, ino, ano ...

A tam znowu jakaś szarża
Mocno się obraża,
Bo ja mam nagniotki,
Naj no pan uważa.
Idź-że ty, nie gadaj wiele,
Ty cywilne ciele,
Bo cię w morda strzelę
Ta już, ta joj.

A muzyczka, ino, ano ...

A tam w tyli, pan Bazyli,
Przeprasza na chwili,
Bo mu spodnie pękli
Na samiutkiej tyli.
Tu agrafką się nie chwyci
Trzeba iść po nici,
Bo się gołe świci
Fest, ta joj.

A muzyczka, ino, ano ...

O północy się zjawili
Jacyś dwaj cywili,
Mordy podrapane,
Włosy jak badyli.
Nic nikomu nie mówili,
Ino w mordy bili
l bal zakończyli,
Ta już, ta joj.

A muzyczka, ino, ano ...

Upłynęło małowieli
Stoją przy bufeci.
"Daj no"- mówią- "wódki,
Ty glumgurski cieci!"
Tu bufeciarz już nie strzymał,
Złapał za obrzyna.
I tak ich wydymał
Że joj ta joj.

A muzyczka, ino, ano....
Precz smutki, niech zginą,
Wspomnienia niechaj płyną,
Obsiądźmy ogień wkoło
Z piosenką wesołą.
Uśmiechnij się jasno
Wnet wszystkie troski zgasną,
Podajmy sobie ręce
W piosence, w piosence.
Bo w naszej ferajnie przyjęte jest
Zabawić się fajnie i śpiewać też.
I zawsze mamy chęć na szał,
Byleby śpiew wesoło brzmiał.

Bando, bando, rozstania nadszedł już czas,
Bando, bando, na zawsze złączyłaś nas,
Bando, bando, bez ciebie smutno i źle,
Pożegnania to nie dla nas, o nie!
Wkrótce znów spotkamy się.

Na żal nas nie bierzcie,
Bo dosyć smutku w mieście.
Niech żyje nasza banda,
A reszta — karamba!
Nam smutków nie trzeba
I gwiazdy z mgiełką nieba
Nad nami niechaj płyną,
Niech płyną, niech płyną.
Bo w naszej ferajnie przyjęte jest
Zabawić się fajnie i śpiewać też.
I w tym jest właśnie cała rzecz
Że wszystkie smutki idą precz.

Jesień, jesień, na polach rozwiesza mgły,
Wrzesień, wrzesień, kasztany sypie jak łzy.
Zaśpiewał ptak wtulony w słoneczny krąg,
Jakiś motyw gra cichutko, cyt, cyt,
Posłuchajcie! Tak, to on.
Błyszczą gwiazdy nad głowami
chłopcy chodzą z dziewczynami
nastolatki i weterani
wszyscy chcą być kochani

Kochaj mnie kochaj mnie do rana
kochaj mnie a potem zmiana
całuj mnie całuj mnie gorąco
całuj mnie na stojąco na leżąco
Całuj mnie całuj mnie do rana
całuj mnie a potem zmiana
kochaj mnie kochaj mnie gorąco
kochaj mnie na stojąco na leżąco

Gdzie nie spojrzysz jakieś ruchy
jakieś zjawy jakieś duchy
straszne głosy postukiwania
w koło pełno jest młodzieży

Kochaj mnie...

Kiedy ruszam na podboje
świat piękniejszy jest we dwoje
nie stój tak uderz w gaz
zrób to jeszcze chociaż raz

Kochaj mnie...
Byłaś sama wśród ludzi , tak jak ja byłem sam
Uciekałem w marzenia i szukałem cię tam
Serce moje zadrżało , kiedy ujrzałem cię
I wiedziałem , że teraz szczęście nie minie mnie.

Będę wierny ci , będę kochał cię
Tak jak przysięgałem i to dziś
Nie opuszczę cię , aż do końca dni
I rozdzieli nas jedynie śmierć.

Nasze dłonie związane , złoto na palcach lśni
Oczy twe zakochane , wróżą szczęśliwe dni
Pięknie stół zastawiony , i kapela już gra
Biały welon rzucony , goście tańczą a ja.


Będę wierny ci , będę kochał cię
Tak jak przysięgałem i to dziś
Nie opuszczę cię , aż do końca dni
I rozdzieli nas jedynie śmierć.
Bela, Bela Donna wieczór taki piękny
chodźmy więc nad morze do maleńkiej kawiarenki
będziemy w altance pili słodkie wino
i całując ją z uśmiechem powiesz ach bambina

Wszyscy śpią wokoło ( nie budź ich, nie budź ich )
tylko w starym porcie ( w starym, w starym)
nuci pieśń wesołą (słuchaj więc, słuchaj więc)
marynarzy chór ( o bela, bela, bela donna)

Bela, Bela donna, wieczór taki piękny
chodźmy więc nad morze do maleńkiej kawiarenki

Popatrz cyprysów gaj, kołysze wiatr
i niesie miłą woń kwiatów i morskich traw
na niebie srebrem lśnią tysiące gwiazd
spójrz jaki urok ma wieczorny świat

Bela, Bela donna wieczór...


Zarejestruj się
lub
zaloguj



Ebooki i audiobooki
Książki
Kup na prezent
Cennik
Pobierz Legimi

Pomoc
Jak to działa?



Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Wydawca : Zysk i S-ka Kategoria : Obyczajowe i romanse Język : polski
czytnikach certyfikowanych przez Legimi
czytnikach Kindle™ (dla wybranych pakietów)
Oceny przyznawane są przez użytkowników Legimi, systemów bibliotecznych i innych serwisów partnerskich. Przyznawanie ocen premiowane jest punktami Klubu Mola Książkowego.
Zaloguj się, aby dołączyć do dyskusji

Eugeniusz Paukszta
Zatoka Żarłocznego Szczupaka
ISBN
Copyright © by Dominik Paukszta 2021All rights reserved
Redakcja
Agnieszka Czapczyk
Projekt okładki
Aleksandra Zwolankiewicz
Wydanie 1
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67
dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90sklep@zysk.com.plwww.zysk.com.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.



Ebooki i audiobooki



Ebooki na Kindle



Kup na prezent



Cennik


Jak to działa?


Pobierz Legimi



Blog



Klub Mola Książkowego



Pomoc


Regulaminy



Relacje inwestorskie




Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie

Grupa młodych przyjaciół wędruje szlakiem jezior mazurskich. Beztroskie początkowo wakacje, wyprawa kajakami na Bełdan lud Śniardwy, wycieczki po lesie, przerywa seria dziwnych wydarzeń. Osią akcji są działania wokół zatopionego w jeziorze konwoju niemieckich ciężarówek, wycofujących się z Mazur po lodzie w 1945. Konwój ten przewoził tajemnicze skrzynie, które starają się wydobyć nieokreśleni bliżej przybysze.

Autor Zatoki... przybliża czytelnikom skomplikowane zagadnienia koegzystencji Polaków, Niemców i Mazurów na Mazurach tak przed, jak i po drugiej wojnie światowej. Autor malowniczo opisuje mazurską przyrodę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niczego sobie szelmutka — pomyślał Pietrek, spoglądając na miłą dziewczynę w kolejarskim mundurze, machnięciem chorągiewki dającą maszyniście sygnał do odjazdu.
Terkoczący, skrzypiący starymi wagonami pociąg osobowy, obsługujący linię Olsztyn — Ełk, powlókł się dalej, zostawiając za sobą swąd czarnego dymu. Dziewczyna zdjęła czerwoną czapkę zawiadowcy, spojrzała ciekawie na trójkę pasażerów, którzy zostali na porośniętym trawą peronie, potem wolnym krokiem poszła w stronę mizernego budynku, na którym czarnymi literami odcinał się od białego tła napis: Kłosianka.
Pietrek odprowadził dziewczynę wzrokiem. Zajęcie to przerwał głos siostry. Brzmiało w nim wyraźne rozczarowanie.
— A nie ma — przytwierdził, sięgając do kieszeni po papierosa. — Zmęczyłem się, kurdefelek, staniem między tłustymi babskami a ich koszami z gęśmi i innym bagażem… Z Kostkiem tak zawsze, liczyć na niego nie można.
— Może coś im przeszkodziło albo są nad jeziorem — łagodziła miękkim głosem Mirka Knipianka.
— Chodźmy gdzieś, nie będziemy sterczeć na peronie jak kołki. Dziura jakaś, zakazany kraj. — Pietrek powiódł dokoła spojrzeniem.
Dwutorowa linia kolejowa wypadała z lasu na mały placyk stacyjki i znów znikała w gęstym borze szpilkowym. Świerki postrzępioną, ciemną linią wierzchołków zamykały cały obszar polany.
— Pójdę, dowiem się od zawiadowcy, czy ich tutaj nie było.
— Zapytaj o drogę do jeziora. Wykąpałbym się, zanim coś postanowimy — rzucił Godycki za siostrą.
Razem z Mirką przysiadł na spalonej przez słońce murawie. Spojrzał na towarzyszkę trochę bezradnie.
— No widzisz, i co z tym Kostkiem zrobić?
Zaśmiała się. Echem odpowiedziały świerkowe ściany.
— Masz się też czym kłopotać! Damy radę… Patrz, jastrząb kołuje…
Spojrzał w niebo, gdzie zakolami wznosząc się i znów opadając, krążył duży jastrząb. Przeniósł wzrok na Mirkę. Znał ją dwa lata, od chwili kiedy zaprzyjaźniła się z Zośką. Próbował wtedy zwrócić jej uwagę na siebie, ale zlekceważyła go. Tym bardziej uradował się, gdy niespodziewanie zdecydowała się na wspólny wyjazd z nimi. Miał nadzieję, że pobyt na wodnej włóczędze zmieni stosunek dziewczyny do niego. Odprawa, jaką otrzymał, podrażniła jego ambicję…
Mirka nie należała do dziewcząt specjalnie ładnych, za to jakimś trudnym do określenia wdziękiem podbijała wszystkich. Średniego wzrostu, zgrabna, dziewczęca. Jasne włosy nosiła długie, połyskiwały teraz ciemnym złotem w blasku powoli zbliżającego się już zachodu. Pietrek miał już dość krótkich zalotnych czuprynek i bardzo mu się te włosy podobały.
Przestała śledzić jastrzębie loty. Założywszy ramiona pod głowę, z westchnieniem ulgi położyła się na rozgrzanej trawie. Wyrazista jej twarz, jak zawsze, pogodna była i lekko uśmiechnięta. Na lewym policzku tworzył się wtedy lekki dołeczek. Oczy miała otwarte, śledziły cumulusy leniwie sunące po niebie. W oczach tych zawsze kryło się jakieś zdziwienie, podkreślone jasnobłękitnym, lekko wyblakłym kolorem. Tym silniej kontrastowały z nim pełne usta, czerwone i bardzo, bardzo kuszące. Aż ślinę przełknął na myśl, jak przyjemnie byłoby te usta całować.
Spojrzała na niego, podnosząc się z trawy.
— Wczoraj ani dziś nikt ich tutaj nie widział — informowała. — Myślę, że jednak warto byłoby przejść się nad jezioro. Wykąpiemy się, trzeba zmyć z siebie kurz tej okropnej podróży. Głodna też jestem.
Zarzucili na ramiona wypchane plecaki. Słońce zniżało się, wydłużały się cienie potężnych świerków. Dziewczęta szły, objąwszy się ramionami. Jak zawsze pod zachód, słońce wydawało się intensywniejsze, jasne plamy pomiędzy liniami cienia biły takim blaskiem, że trzeba było przymykać oczy.
Szli szybkim krokiem. Po obu stronach zarosłej ścieżki las był gęsto poszyty, szeroko rozpościerały się krzaki leszczyny, dołem aż na drogę kolczastymi odnogami sięgała jeżyna, zieleniły się jej niedojrzałe jagody. Ochłodziło się, z ulgą wdychali rześkie powietrze. Jezioro wyłoniło się nagle u podnóża stromego zbocza. Woda, poruszana leciutką morką, migotała w blaskach zachodu. Zbita warstwa sitowia i trzcin rozwierała się maleńką przestrzenią wolnego brzegu.
— Patrzcie! — Mirka wskazywała na czarną plamkę, obok której kręciły się dwa mniejsze punkciki.
Od gromadki dochodził aż tu przenikliwy pisk.
— Wszystko jedno. Spójrzcie, jakie zabawne. Matka nurkuje, a one pędzą do niej co sił, piszcząc zawzięcie… O, przestraszyła się czegoś, małe uczepiły się jej karku. Nurkuje razem z nimi. Naprawdę paradne! — Mirka ze śmiechem zsuwała się ze zbocza, zrzucała plecak, przeciągała ramiona.
Rozradowanie nadzieją kąpieli przyniosło dobry nastrój. Pierwszy Pietrek runął w wodę całym rozpędem. Nogi grzęzły początkowo w mulistym dnie. Dalej było już głębiej, parskając z rozkoszą popłynął ostro przed siebie.
Woda orzeźwiała zgrzane upałem ciało. Płynął spokojnie, srebrzysta w słońcu płaszczyzna rozciągała się szeroko. Nurek z małymi dawno już umknął z pobliża. Przyjemnie było, znikał zły humor i zmęczenie długą podróżą z Warszawy.
Słyszał za sobą popiskiwanie dziewcząt, chlupot i wesołe śmiechy, ale nie chciało mu się oglądać. Rozleniwiony położył się na wznak, niemal nie poruszał dłońmi, woda sama utrzymywała go na powierzchni. Przymknął oczy, poddał twarz promieniom słonecznym. Grzały mocno, jak zawsze w końcu czerwca. Nie myślał nic, tak było najprzyjemniej.
Nagłe oblanie strugą wody przywróciło go światu. Zachłysnął się, opodal ujrzał rozbawioną twarz Mirki.
— Spróbuj mnie dogonić! — krzyknęła wyzywająco. Już była daleko, wciąż z tym swoim zaczepnym śmiechem równo rozcinała wodę wyrzutami opalonych ramion.
Rzucił się w pogoń, przedtem oglądnąwszy się za siebie, by sprawdzić, gdzie znajduje się siostra. Zośka pływała nieźle, ale nie ryzykowała dalekich wypadów na nieznanych wodach. Teraz mi nie umkniesz — pomyślał. Płynął szybko, bez wysiłku. Po dobrej chwili ze zdumieniem zauważył, że dziewczyna oddaliła się jeszcze bardziej. Oho, fest pływa — uświadomił sobie. Zaczerpnął tchu. Pruł spokojną wodą, zostawiając za sobą rozwarty szlak piany. Ciągnął jak na zawodach w basenie, aż do bólu mięśni, aż do dudniących uderzeń serca. Spojrzał. Teraz doganiał. Mirka była tuż… Wyciągnął ramię, gdy nagle zniknęła zupełnie pod powierzchnią wody, a w parę chwil potem usłyszał jej głos daleko za sobą.
— Nie tak łatwo, prawda? — zaśmiała się.
Nie przypuszczał, że potrafi aż tak nurkować. Zawrócił, pewien, że mu nie umknie tym razem. Dziewczyna była już zmęczona. Znalazł się teraz obok, uchwycił wpół, niespodziewanie przyciągnął ją mocniej ku sobie i pocałował w usta.
— Pietrek, bez głupich pomysłów! — Szarpnęła się, oczy jej pociemniały, odepchnęła go. Zaśmiał się, chciał ją znów objąć. Z rozognioną twarzą, z błyskami w oczach podobała mu się jeszcze bardziej.
— Bo jeszcze dzisiaj wrócę do domu. Nie lubię takich amorów… Chcę być z tobą w przyjaźni.
— Nie myślałem, że całus to zbrodnia.
— Skończmy już. Chcesz, będziemy się ścigać?
— Dobrze pływasz — mruknął niechętnie. Nie lubił porażek, tym bardziej że miał za sobą szkolną opinię zdobywcy dziewczęcych serc.
— Ale szybko się męczę. Nie mówmy nic Zośce. Daj grabę. — Wyciągnęła rękę.
— Dobra, już dobra — burczał trochę zażenowany.
Godycka wyszła zza krzaków przebrana, wyciągała jedzenie z plecaka.
Mirka, jakby nie pamiętała sceny w wodzie, usiłowała podtrzymać dobry nastrój, zwarzony nieobecnością starszego Godyckiego wraz z jego kolegą.
— Mówiłaś, że pisał, aby w wypadku, jeśli nie zastaniemy ich tutaj, czekać wieści w schronisku w Wojtunach. Może motor jeszcze źle działał…
— Kurdefelek, ten motor to jakiś przedpotopowy grat, gotowi reperować go jeszcze przez tydzień. Kto wie, czy ten Kania zna się na takich sprawach. Kostek zawsze wynajduje dziwacznych kumpli. — Pietrek miał kwaśną minę, z ukosa spoglądał na przyjaciółkę siostry.
— Ja radzę, byśmy teraz zjedli cokolwiek, a potem, nie zwlekając, ruszyli do tych Wojtun. Kostek mówił, że to zaledwie siedem kilometrów drogi. — Zośka przejmowała inicjatywę.
Na polankę nad jeziorem wypełzł już cień. Przez wodę przerzuciła się złoto-srebrzysta smuga zachodzącego słońca. Zrywał się wiatr, zmarszczył silniej powierzchnię wody.
Uwinęli się szybko. Na stacyjce wywiedzieli się o drogę. Wiodła przez las starym, mało używanym traktem. Potem blisko dwa kilometry szosy i znów las.
Trakt był szeroki, dawno nieporządkowany, dziury i wyboje sterczały co krok.
— Samochodem zaraz by się połamało resory — fachowo stwierdził Pietrek, któremu jedzenie przywróciło pogodę ducha.
Dziewczęta rozprawiały żywo, nie zwracając na Pietrka większej uwagi. Zośka była znacznie wyższa, pełniejsza, rozrosła, chociaż zgrabna. Szatynka o ciemnej cerze i oczach koloru sepii, przy rozmowie, szczególnie gdy była czymś przejęta, żywo gestykulowała. Krok miała długi, posuwisty, śmiała się gardłowo, przeciągle. Przy Mirce jednak traciła wiele. Ruchy tamtej miały wyjątkową lekkość, trzymała się prościej, była tak zwinna i zręczna, że od koleżanek otrzymała w szkole przydomek „wiewiórki”.
— Patrzcie, już szosa! Ani się obejrzymy, jak będziemy na miejscu — ucieszyły się obie.
— Wielka rzecz. Wilki nas nie zjedzą — zaśmiała się Mirka, ale zarazem obejrzała się na strony trochę lękliwie.
Mrok ogarnął las. Świerki sponurzały, zlały się w ciemną ścianę, przerywaną gdzieniegdzie jasnymi pniami przydrożnych brzóz Tylko asfalt szosy wyraźną, wesołą linią rozjaśniał czerń leśną. Kroki dudniły, odbijały echem. Daleko, daleko zawarczał samochód i zamilkł. Czasem wiatr przebiegł cichym szmerem szczytami drzew. Pietrek pogwizdywał, wreszcie zanucił półgłosem:
— Pietrek, nie bądź świnią! — ostro pohamowała go Zośka.
— Piosenka rzeczywiście bardzo wyszukana. — Mirka ze zdziwieniem spojrzała na towarzysza.
— Dajcie spokój — żachnął się. — Morały będą prawić. Nie, to nie, będę sobie gwizdał, jeżeli śpiewać nie można. — Podjął tę samą melodię.
Przy rozwidleniu zawahali się chwilę, mając do wyboru aż trzy drogi. Wybrali lewą, trzymając się wskazówek życzliwej kobieciny w Kłosiance. Węższa była, zarośnięta zielskiem. Potykali się o korzenie drzew, Pietrek klął brzydko pod nosem, w duchu wyzywał Kostka od partaczy i głupców. Dziewczęta szły obok siebie, ujęły się pod ręce. Latarki używali oszczędnie, aby nie wyczerpać baterii. Zapasowe znajdowały się w paczce wysłanej do brata.
Bór był ciemny, światło latarki nie mogło przeniknąć zwartej ściany drzew. Gdzieś daleko zaszczekał pies, umilkł.
— Pewnie już blisko — rzekła Zośka.
— Nie kpij, Pietrek, dosyć mam już marszu w ciemnościach. Żeby chociaż księżyc…
— A mnie się podoba ta nocna wędrówka. Gdyby nie męcząca podróż z Warszawy na stojąco, byłabym bardzo zadowolona.
— Co komu w smak! Mnie, kurdefelek, nie bawią takie radości. Kiep z Kostka!
— Nie gadaj, jak nie wiesz, co mu się wydarzyło.
— Ech, gdaczesz. — Rodzeństwo zaczynało sprzeczkę. — Lepiej uważaj, byśmy nie zbłądzili na tych wertepach. To Puszcza Piska, a nie lasek na Bielanach.
— Uważaj, diabli wiedzą, jak tu uważać. Znów rozwidlenie. Komu tyle dróg w lesie potrzeba?
— Słuchajcie, tam ktoś idzie, zapytamy o drogę. Może naprawdę błądzimy, późno już, powinniśmy być dawno w Wojtunach.
Z lasu dochodziły jakieś głosy, zbliżały się do nich. Pietrek błysnął światłem latarki, wtedy nagle ucichło. W promieniu reflektorówki nadal nie było nikogo.
— Przestraszyli się nas. Gdy poznają, że to kobiety, uspokoją się może. — Mirka umyślnie mówiła głośno.
Kroki znów dały się słyszeć, snop światła wyłapał dwie męskie sylwetki. Dosyć niepewnie trzymały się drogi. Mężczyźni w roboczych ubraniach przesłaniali oczy pr
Budzi sponsora niezłym pokazem
Mocne Filmy Porno - Richelle Ryan, Mamuśka
Lepiej słuchaj matki!

Report Page