Zwykła cichodajka z Czech

Zwykła cichodajka z Czech




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zwykła cichodajka z Czech
Mem Leszek Miller człowiek który prawie wykończył lewice w Polsce
Mem 40 procent wyciętych drzew w Łodzi w okresie lex Szyszko
Prawa autorskie © 2022 BIULETYN BEZ TYTUŁU . Wszystkie prawa zastrzeżone. Motyw: ColorMag stworzony przez ThemeGrill. Wspierane przez WordPress .
Ta strona używa plików cookie. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko. Jeżeli nie zgadzasz się, masz możliwość wyłączenia plików cookie w ustawieniach swojej przeglądarki. Akceptuj Reject Czytaj więcej
Ta strona wykorzystuje pliki cookie. Kliknij, aby dowiedzieć się więcej.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the ...

Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.

Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Płyn winny, który wypił, zmienił jego świat i punkt widzenia na rolę trębacza w polskiej rzeczywistości. Otaczali go teraz wytatuowani zakonnicy, a on widział w nowych snach potęgę Rosji lub Polski, tego już sam nie mógł zrozumieć. Stał na piedestale wśród tłumów robotniczych Syberii i cytował jakiegoś polskiego powstańca z lat trzydziestych minionego wieku i za nim powtarzał:
 „Nowa Polska wkrótce, jak Europa Nowa będzie wspólna i ludowa,
I zobaczy cały świat, Europejski Związek Rad.
A na fladze postrzępionej gwiazdki staną się czerwone.
Gdzie problemy, tak jak korce się rozwiąże przez aborcję,
Taki jest nasz brat, taki będzie świat”.
I płynął wśród tłumów otchłanią przeszłości, gdzie dowcipy o zaborcach, każdy Polak znał, i tylko jakieś mendy polityczne przywłaszczały sobie ich przesłanie, jak wałęsowskie gadulstwo.
Bo, gdy Marin, miał dziesięć lat i dla zabawy rakietki składał, niezwyciężona Armia Radziecka, w marszu na Czechosłowację chciała zmienić pogodowy ustrój tego kraju i stłumić Praską Wiosnę. Sowieckie czołgi akurat przemierzały miejscowość nad zalewem Zegrzyńskim, gdzie spędzał wakacje z rodzicami w ramach wymiany obywatelskiej kultury myśli twórczej.
I mały Marinek, nieprzyklejony do zbawców cenzury w dialogu ze znajomymi swojej matki z radością odpowiadał na pytanie:
– Żeby zobaczyć, czy Ruscy mają rogi pod hełmami.
I wtedy, kiedy czerwone ulice szlochały, oni śmiechem poparzonych słów zrywali boki, doznając czkawki z rechotu historii: jak płatni, chorzy na pychę agenci Mosadu z Matką Boską w klapie, jak sławni prostacy, grypsujący na podpisanych kwitach łamaną polszczyzną udawane zwroty, które w przefarbowanej na czarno histerii, udostępniły pusty odcinek życia między pokarmem, a kałem, wsysając w siebie udawane społeczeństwo zamienione w kabotyńskich hipsterów i nieudawanych idiotów, omijając naznaczonych Brajlem, Sybiraków, którzy zza drutu kolczastego pozdrawiali duszę towarzysza cara traktując go, jako swojego prokurenta.
A mocno już nawiedzony i przedmuchany na wylot Marin, nie zakrywał oczom gazet, tylko podniesionym głosem wmawiał sobie i społeczeństwu polskiemu, że od dwudziestu już prawie lat udaje się uwodzić rodaków tym, że Polacy obalili komunizm, a to był tylko handel watykańskich łapsterów z białymi murzynami. Wiecznie nasza ziemia za wieczne odkupienie dla santo totamto, którego steru nie wyrwie już nikt, a każdy, kto przeprosił solidarność został łajdakiem i słyszał w oddali głosy tak namacalne, że czuł się zaszczycony medalem czy orderem nabytej prawdy, bo tylko ten godzien jest życia, który zza grobu wychodzi wciąż żywy i cudzego bytu nie widzi. A my, tacy owacy słyszymy tylko wycie z prezbiterium do naszych wiecznie niedomytych uszu o świadomości prawdy i harmonijnym układaniu działalności ambonnej z aktywnością medialną, bo kroki obłąkane wciąż wieszają pętle na szyje tych, którzy nieufnie odnoszą się do sakramentów świętych. Jak długo jeszcze parciane towarzystwa ślepej wiary i szmaragdowej łagodności będą żądały daniny składanej z gwiazd i rozmodloną stanowczość osmolą liczbami i słowami figurek zakrapianych śliną z jadem?
Zębami zadzwonił z zimna, wyrwał myśli z zadumy i usłyszał definicję przeklętego biurokraty w zakonnym mundurku.
– Dlatego też my w imieniu pana naszego i jako sąd kapturowy, uznajemy postępowanie zniewolonego, jako rachunek krzywd za gnębienie i dyskryminowanie wierzących w czasach PRL-u za niewystarczające i więcej nie narażamy wielebnego naszego brata na znoszenie ideologicznej pokuty, przez co brat zostanie wyróżniony krzyżykiem w postaci tatuażu, jaki noszą nasi bracia i noszą dzieci pokutne tej okrutnej epoki.
Po czym Marin, sam nie wiedział jak odnalazł się na drodze pełnej plemników wspomaganej modlitwą, na drodze ku zapłodnieniu in vitro i zdegradowany, wypił szklanicę wina i użył słów, które były pokutą jego marzeń!
– Rozczochrany wędrowiec bez pokutnej szaty, to ja, wasz wielebny i oddany szatan, stoję w rozkroku nad waszymi modłami i ascetycznie przyglądam się bardowym piruetom, jako prezes wielkiej firmy, który w rozpasaniu swojego ubóstwa zapomniał wypłacić pracownikom mamony. Oddajcie mi moje ruble, a zapomnę o wszeteczności tego wydarzenia, oddam wam jeszcze na chwilkę swoje jądra, żebyście wyssały do cna soki waszego kuriewstwa. Traktujcie to jak granie na trąbce, żeby wasze zdębiałe języki służyły krużgankom zakonnym za penisoidalny zachwyt w waszych dziurotworach, z których korzystacie bez umiaru. Ja, napojony zakonnym płynem trębacz, doznaję olśnienia, na które patrzę raz z zachwytem, a raz z przerażeniem. Kawałki kości pokrytych diamentami, które tu zobaczyłem niech spoczną w waszych zakonnych jamach, a nie w mojej dziurze odbytowej, za którą zatęsknicie.
– Pełzajcie za mną, liżcie moje rany, rany odkupiciela wędrowników, aby w waszych waginalnych roztworach, ubogi szatan, w nieokrzesanych konwulsjach, doznawał smaku rozgrzeszenia i czołgał wasze dusze, a wy… – i tutaj nie dokończył, bo nagle usłyszał jeden chóralny głos!
– Ty wielorybie tyranii, będziesz naszym panem, zrobimy z ciebie szlafrok i będziesz okrywał nim nasz obłudny stetryczały świat i nie znajdziesz nigdzie tak jak u nas radości odprężenia, a noce świętych będą przygrywką do nocy boskich atrybutów wszeteczności tego świata, jak zapleciony warkocz niepokalanego poczęcia Maryi, cnotliwej poganki, utopionej w miłości grzechu.
Po czym, rozczochrany wędrowiec okryty został zakonnymi łapskami i źle upudrowany spoczął w zakonnej szkatule o riazańskim namaszczeniu.
W jednym czasie myśleli w trwodze, o przepływie korzyści i niespożytej chciwości czarnych charakterów, pragnęli się spotkać, lecz wspólna walka dodawała im sił do bycia przewrotnością religijnej wstrzemięźliwości, kropili mocno wódę i rozliczne roztwory żeńskiej namacalności, ale nie potrafili wyjść poza nawias strategii w demokratycznym Tarencie, gdzie wędrówka dusz pojmowana, jako przechodzenie w inne ciała, potrafiła stworzyć w ich umysłach jedność myśli i postanowień w czasie i przestrzeni. Stąd te zakony i nierozerwalny związek z poszukiwaniem riazańczyka. Jeden błądził, drugi był trudzikowcem, obaj kierowali się „ogismosem” – rozumem, kierowanym przez wiedzę, przez marksistowsko-swołoczowski paradygmat biblijny, który miał tyle wspólnego ze sobą, co palec z bożych jajec i palce z jąder pingwina. Stawali jeden nad drugim bez wzajemnej nienawiści pokazując wyższość męskiego bidetu nad wysokim obrzeżem pisuaru żeńskiego.
Czas pokazał, że Kostia i Marin, to dwa nawarstwienia buraczanej, prawosławnej religijności, która ciągnęła zakola realizmu radzieckiej namacalności i nie pozwalała dorosnąć do zburzenia własnej słabości w otrębach pokuty wierności, w której realny socjalizm mieszał się z bezbożnością – ku chwale ojczyzny towarzyszu generale lub towarzyszu pierwszy sekretarzu. A teza, aby ojczyzna rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej nagradzała niepokornych i krnąbrnych, ambasadorowaniem w stolicy Piotrowej. Obaj dostali nakaz powrotu do rozmów z własnym bogiem, jako kreatywnym manipulatorem nieścisłości pomiędzy katolicko-prawosławnym pojednaniem, a wywrotowym językiem myśli marksistowsko – putinowskiej. I tu i tam były tak zwane szwenda i bratobójcze walki, i tu i tam dochodziło do dzielenia się opłatkiem i jajkiem wielkanocnym, żeby później telewizja mogła pokazać, kto ma dłuższego kutasa i na jakim odcinku. I tu znowu była powtórka, bo padały ciągle te same pytania.
– Proszę państwa, czy na tym odcinku wszystko jest już zmanipulowane, a czy na tym odcinku proszę państwa zostały dokonane właściwe korekty?
A my, władza, odpowiadaliśmy wtedy z całą odpowiedzialnością, że na tym odcinku wszystko już zostało zmanipulowane, wiedząc, że na tym odcinku zostały dokonane korekty i zmiany, jako zmiany korekcyjne. I tak to się toczyło, żeby jeden kłamał, a później okłamywano jego, żeby jeden mówił prawdę, a prawdy nigdy nie doświadczając, doczekał emerytury, żeby prawdy doczekać, ale przychodziły chwile, kiedy wszystkie prawdziwe kłamstwa w jednej chwili zbiegały się do mnie, żeby nie umierać w pustce, którą towarzysz Roman Ce. były aparatczyk polskiej młodzieżówki, zmieniał na rocznicowych przemówieniach pod postacią „Dnia Hutnika”, nie w parominutowe wygwozdki do przedstawicieli władzy, ale walił prosto z mostu:
– Po co nam ten pomnik próżności, po co nam hektary ziemi niczyjej, wysypanej na kopcu towarzysza Wiesława w centralnym miejscu miasta, kiedy odłogiem leżą pokłosia nieskoszonych traw do realizacji czynów niespołecznych?
I nie wszyscy na tym odcinku dostawali zadyszki, bo na tym odcinku proszę państwa nie było możliwości, były wytyczne, były sztandary i była poezja, o jakiej dzisiaj nikt nie śmie zamarzyć. A te dziewczyny sprowadzane do hotelu Polonia, jak rozkładówka poczytana w czerwonych krawatach prowokowały mistrza satyry w ogólnopolskim dzienniku, w konfirmacji zdarzeń do riposty „bądźmy z nimi do dnia, tylko nie siewodnia”, i czerwone bractwa kurkowe chowały talony na projektowane wtedy telefony komórkowe i zachwaszczały dane przesyłowe do wielkiego brata, i to się kochało, i kochało się kobiety w halkach, w podwiązkach i w podnóżkach i w myśli bez skazy, a życie pisało wciąż bohomazy. Kabaret wciąż krążył w umysłach przyszłych demokratorów, z których głasnosti łamały się życiorysy.
Życiorysy upodlenia, upodlenia ku czci!!
Aleks stanął jak wyryty dekalog na postumencie braila i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Job twaju mać – żachnął się do siebie – toż to bus, który nas przywiózł.
Szukając Kosti, na zakonnym dziedzińcu kurii, zobaczył poszukiwany od miesięcy pojazd. Nie zastanawiając się ani chwili, podszedł do kierowcy i zapytał o drogę do Riazania. Zdziwiony kierowca, nieco ospale wydukał, że siewodnia Riazań jest nieaktualny, a bilety można kupić tylko na wagzale w Moskwie.
Aleks bez namysłu przyłożył mu repetę i szafior w mgnieniu oka zmiękł jak mleczny pies.
– Dla kogo pracujesz i kto tobie płaci ty mendo riazańska? – pytał trzymając za jaja nieznajomego.
– Ja dla nikogo nie pracuję, ja tylko szafior, jeżdżę tam i z powrotem – zamamrotał. – I co ty mnie od mend wyzywasz – ryknął na Aleksa. – Jaż nie menda tylko mnich na dorobku cerkiewnej tułaczki i mnie trzeba nową cerkiew postawić, a Rosja to nie Polska, że państwo na kościoły, niebiednym daje, więc ja muszę sam z kolegami mnichami grosz zarabiać dla postawienia cerkwi. I czemu ty mnie tak stargał, ty przebrzydła świnio – ciągnął cerkiewnym głosem.
I jeszcze raz nieznajomy dostał repetę w splot słoneczny i zaniemógł na dłuższą chwilę, po czym już bez chwili ociągania zarecytował sloganopanoramicznie językiem drogi krzyżowej.
No i to skromne słówko pogrążyło pana mnicha razem z samochodem, którym Aleksander przez nikogo niezauważony wyjechał z dziedzińca chyba najbardziej strzeżonego miejsca w mieście tumskim.
Wiedziony instynktem aparatu władzy Aleks, pojechał do lasu i starym syberyjskim zwyczajem wyrzucił mnicha z samochodu, wykopał dół na metr głęboki, włożył gościa do rowu, obłożył trawą i zasypał tak, żeby mu głowa wystawała. Podpalił obok niego krzyżyk z wizerunkiem świętego Błażeja, którego ruchanie w dupę kościelnych prawodawców było normą i oddawało ducha prawosławnej rzeczywistości.
– No i co ty kutasie, chcesz spierdalać, czy mam ci osrać twój prawosławny łeb? – A może chcesz spróbować zająca?
– Zawiozę ciebie do specjalnej restauracji, gdzie zrobią z ciebie mamałygę i ślad po tobie zaginie. Popatrz sobie ostatni raz na zielone drzewka i roślinki i na trawkę zieloną sobie popatrz. Jutro po ciebie wrócę i urządzę tobie, ty psi swędzie pogrzeb, jakiego jeszcze nikt w twoim kraju nie przeżył, urządzę ci pogrzeb kasetowy i ślad po tobie zaginie. Opowiem tobie teraz jak to będzie wyglądało, więc słuchaj uważnie, bo czasu masz mało. Jeszcze dzisiaj załatwię akt zgonu i jutro na twoje zwłoki, przykleję nalepkę z kodem kreskowym, po czym przyjedzie ekipa z tak zwaną trumną kasetową wykonaną z pięknej połyskującej blachy kwasoodpornej. Panowie rozbiorą zwłoki do naga, usuną z ciebie protezy, implanty, rozruszniki serca i aparat słuchowy, jeżeli to posiadasz w swoim popsutym ciele. Zwłoki położą na stalowym stole wyposażonym w jezdne nóżki, które są zarazem dnem trumny i śrubami przykręcane jest blaszane wieko. Później przyjdzie ksiądz albo jakiś inny kaznodzieja, żeby odprawić stosowne obrzędy. Po ich zakończeniu kasetowa trumna z tobą w środku zawieziona zostanie do zakładu utylizacji. Podwiesza się ją tam pod suwnicę na haku. Suwnica przenosi kasetę nad specjalny kilkusekcyjny destruktor. Pod wpływem grawitacji ciało się wysuwa i wpada do pierwszej sekcji. Tu hydrauliczne łamarki łamią kości i miażdżą czaszkę. W kolejnej sekcji do pracy przystępują wysokoobrotowe piły tarczowe. Siekają zwłoki na kawałki wielkości steków wołowych. Steki trafiają następnie na przekładnię ślimakową, która przeciska mięso ludzkie przez wirujące ostrza. Tak rozdrobniona masa zamykana jest w kotle. Przez dwanaście godzin podgrzewana jest parą i mieszana z twoimi wierzeniami. W kolejnym stadium poddawana jest zgniataniu oraz podgrzewaniu do ponad stu stopni Celsjusza w celu wytopienia tłuszczu. Spływający tłuszcz gromadzi się w cylindrycznych zbiornikach. Gdy masa jest odtłuszczona, ma wilgotność i konsystencję fusów z kawy – podgrzewana jest ponownie do kilkuset stopni i wolno mieszana. W ten sposób powstaje mączka mięsno-kostna, która pakowana jest w dwudziestokilogramowe worki i dystrybuowana, jako dodatek do pasz dla kurek i świnek, a z wytopionego tłuszczu robi się smary techniczne.
– I tak, taka swołocz jak ty, mnich, będzie służyła, jako smar techniczny. Acha! Jeszcze wierszyk ci powiem ostatni,
„Poległym cześć ich pamięci, salwa i werble na placu ludowym
O zmarłych wspomnienia, rodzinie ład po pogrzebie kasetowym”
Stanisław Zając to wymyślił, znacie go z waszych bajek, wy, wilki nienażarte!
I niewiele się zastanawiając, pojechał po kolejną ofiarę złożoną na fali transformacji ustrojowej, a myśl o sekretarzyku riazańskim stała się jego przewodnią myślą, tak jak myślenie o dobrobycie narodu, narodu, co robił za marny grosz u polskich krwiopijców z „eską” w umyśle w centralnym punkcie miasta, pomiędzy piłsudczykiem a wielkim polskim królem.
A przyjechał w końcu w ten bezład bezkomórkowy, co w jego mniemaniu miał być pierestrojką i lepszym socjalnym ustrojstwem budującym „zarobkowiczostwo” w najlepszym wydaniu. Już dostanie roboty, tak się Aleksowi na początku wydawało w tak znamienitym miejscu, miało stymulować jego materialne działania obrazujące nawarstwienie ekonomicznych walorów transakcji. Po cichu, ale głośno, żeby wszyscy wiedzieli, jaki ja ważny. I w duchu zadawał sobie pytanie.
– Dlaczego ja mądrzejszych od siebie nie posłuchałem, że Czesiek z tej roboty zrezygnował! A teraz wiedział, dlaczego.
Aleks, jak wjechał na tą centralną w swoim życiu budowę, to liczył straty nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim straty substancji robotniczej, której ubywało, bo nie chcieli w tym parszywym miejscu, jak mówili, „niewolniczyć”. Bezhołowie inżynierskie, czepiające się poruszania po tym piedestale żydowsko – niemieckiej przeszłości gówna, utrudniało prace na tyle, że nie wiedzieli, czy mają pracować, czy przestrzegać przepisów bhp, które były wyznacznikiem dotrzymania terminów, a co się później okazało przeciągnęło budowę o ładnych parę miesięcy.
Przywiózł teraz ze sobą nawet dwa baniaki wody, bo chłopaki nie mieli gdzie się umyć, a na tysiąc pracujących osób, dwa kible to i tak chyba za dużo, bo sikać można w butelki, a drugi komponent, brąz fizjologiczny, niech zostanie na kontach panów prezesów, bo koszty jego ponoszenia wyraźnie przekraczały i tak osrany pomysł zrobienia z zabytku dochodowej galerii. Zresztą, mało obchodziło Aleksa to, czy galeria będzie dochodowa, dochodowe miało być jego i jego ludzi przetwarzanie polskiej rzeczywistości, której miał już serdecznie dosyć. Praca dla Polaków nie przynosiła krociowych zysków, bo musiał załatwiać pseudo pozwolenia na pracę i opłacać urzędników z pseudo inspekcji pracy, udających organ kontrolny naginający wszystko do granicy prawa, którego przestrzeganie było tylko dla maluczkich „rabotczikow”. Zresztą, Polacy czy Rosjanie to i tak dla inżynierskiej jak mawiali ci drudzy, prostaczki robotnicze, dla których postawienie prysznica z ciepłą wodą było zbytnim luksusem, bo robotniczy brud, poprzez biedę zaglądał wszystkim w oczy.
Renomowana budowa z renomowaną nazwą, była renomowanym chlewem socjalnym, przy którym syberyjskie baraki były apartamentami splewiałego pseudo socjalizmu.
Czterech moich ludzi jak mawiał, to jak cztery pory roku. Każdy innej narodowości. Wyglądali na Portugalczyków, którzy pracowali na budowie i nikomu się nie kojarzyło, że to robotniczy były Kraj Rad. Mieszanka różnych smaków wina i skromnego bałwochwalstwa w świetnie skomponowanej z postkomunistycznym realizmem rzeczywistości.
Aleks w białym kasku wyglądał jak prawdziwy inżynier. Jego pewność siebie wkomponowała się na stałe w krajobraz schematów robotniczych rozmów. Zawsze z masą rysunków zaglądał chłopakom w oczy i szukał w nich strachu, który pozwolił mu z nich wyłuskać prawdę o wydajności pracy. Jego oczkiem w głowie była niesamowita precyzja w egzekwowaniu prawa poruszania się po budowie. Ciągłe kontrole i bzdurne karanie pracowników zwracały jego myśli ku Rosji matiuszce, gdzie byle wykroczenie było wywrotowym kopniakiem w stronę Syberiady.
Zamyślony, wszedł do biura, gdzie wszyscy traktowali go jak swojego, bo jego wyszukany język nie tylko polski pozwalał klasie inżynierskiej oddychać innym powietrzem, chociaż przez chwilę.
I wciąż zadawał to samo pytanie.
– Czy na tym odcinku proszę panów inżynierów moja grupa wywiązuje się z powierzonych zadań? Czy na tym odcinku proszę państwa nasze zadania są na tyle wykonalne, że mogę prosić o skromny przelew dla załogi?
I nagle znikała radość z inżynierskich pustych uśmiechów i w pokrętnych domysłach, Aleksander Odcinkowicz jak go nazywała swołocz inżynierska, stawał się pustym frazesem, żeby, choć na chwilę, poczuć na sobie skórę polskiej nierzeczywistości, obrazoburczej hybrydy, co to w swojej hipokryzji i dewocji pokropku ma na kościelne bruki wręcz niewyobrażalną kasę, a na przyrobotniczy bytolizm kazała długo czekać w ślepym zaułku przekupnej finansjery.
Zdegustowany brakiem odpowiedzi, wyrywał jak z procy i szedł do chłopaków, bo to był jego świat.
Ubierał zafajdane ciuchy robocze i dołączał do swojej robotniczej ekipy, czym ciągle budził podziw otoczenia. Tłumaczył to brakiem rąk do pracy, a sam spawał, ciął konstrukcje i malował to, co przerobił,
Dostaje orgazmu z wielkim czerwonym dildo
Porno W Ciąży
Klucz do udanej kariery

Report Page