Zrobiła loda właścicielowi wynajmowanego mieszkania

Zrobiła loda właścicielowi wynajmowanego mieszkania




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zrobiła loda właścicielowi wynajmowanego mieszkania

Published on December 2016 | Categories: Documents | Downloads: 89 | Comments: 0 | Views: 1233


Size (px)

750x600
750x500
600x500
600x400



Start Page

1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
96
97
98
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120
121
122
123
124
125
126
127
128
129
130
131
132
133
134
135
136
137
138
139
140
141
142
143
144
145
146
147
148
149
150
151
152
153
154
155
156
157
158
159
160
161
162
163
164
165
166
167
168
169
170
171
172
173
174
175
176
177
178
179
180
181
182
183
184
185
186
187
188
189
190
191
192
193
194
195
196
197
198
199
200
201
202
203
204
205
206
207
208
209
210
211
212
213
214
215
216
217
218
219
220
221
222
223
224
225
226
227
228
229
230
231
232
233
234
235
236
237
238
239
240
241
242
243
244
245
246
247
248
249
250
251
252
253
254
255
256
257
258
259
260
261
262
263
264
265
266
267
268
269
270
271
272
273
274
275
276
277
278
279
280
281
282
283
284
285
286
287
288
289
290
291
292
293
294
295
296
297
298
299
300
301
302
303
304
305
306
307
308
309
310
311
312
313
314
315
316
317
318
319
320
321
322
323
324
325
326
327
328
329
330
331
332
333
334
335
336
337
338
339
340
341
342
343
344
345
346
347
348
349
350
351
352
353
354
355
356
357
358
359
360
361
362
363
364
365
366
367
368
369
370
371
372
373
374
375
376
377
378
379
380
381
382
383
384
385
386
387
388
389
390
391
392
393
394
395
396
397
398
399
400
401
402
403
404
405
406
407
408
409
410
411
412
413
414
415
416
417
418
419
420
421
422
423
424
425
426
427
428
429
430
431
432
433
434
435
436
437
438
439
440
441
442
443
444
445
446
447
448



ANNE RICE LASHER Lasher Przekład Hanna Pustuła ROZDZIAŁ 1 Na początku był głos ojca. „Emaleth!”, szeptał tuż przy brzuchu jej matki, gdy matka spała. A potem śpiewał pieśni przeszłości. Pieśni o dolinie Donnelaith i o zamku; o miejscach, do których kiedyś się razem udadzą; i o tym, że Emaleth przyjdzie na świat, wiedząc wszystko, co wie on sam. Tak właśnie z nami jest, przemawiał do niej w wartkim języku, niezrozumiałym dla innych, którzy słyszeli tylko coś w rodzaju bzyczenia czy pogwizdywania. To była sekretna mowa, mogli bowiem rozróżnić sylaby, zbyt szybkie dla ludzkiego ucha. Porozumiewali się ze sobą śpiewem. Emaleth już prawie umiała to zrobić, niemal potrafiła wymówić... „Emaleth, moja ukochana, moja córko. Emaleth, moja małżonko”. Ojciec czekał na nią. Musiała szybko dla niego urosnąć, nabrać sił. Kiedy nadejdzie czas, będzie potrzebować pomocy matki, jej mleka. Matka spała. Matka płakała. Matce śniły się sny. Matka była chora. A kiedy ojciec i matka kłócili się, świat trząsł się w posadach. Emaleth ogarniało przerażenie. Lecz później zawsze przychodził ojciec, by dla niej śpiewać. Powiedział jej, że słowa pieśni są zbyt szybkie i matka nie potrafi ich pojąć. Melodia rodziła uczucie, iż maleńki kulisty świat rozszerza się i że Emaleth unosi się teraz w bezkresnej przestrzeni, popychana w tę i we w tę dźwiękami pieśni. Ojciec recytował cudowne wiersze, przepiękne, rymujące się słowa. Rymy wywoływały w niej upojne dreszcze. Przeciągała się, rozprostowując ramiona i nogi i obracając głowę we wszystkie strony. Rymy dawały jej rozkosz. Matka nie rozmawiała z Emaleth. Nie powinna wiedzieć, że nosi ją w sobie. Emaleth jest maleńka, mówił ojciec, ale w pełni ukształtowana. Ma już nawet swoje długie włosy. Lecz gdy matka, mówiła, Emaleth rozumiała słowa; kiedy matka pisała, Emaleth widziała litery. Emaleth słyszała jej szept. Czuła, że matka się boi. Czasami oglądała jej sny. Zobaczyła twarz Michaela. Widziała walkę. Ujrzała ojca takim, jakim postrzegała go matka - sprawcą cierpienia. Ojciec kochał matkę, lecz ona doprowadzała go do wybuchów dzikiej wściekłości. Jego uderzenia bolały matkę, zdarzało się nawet, że upadała pod nimi. Emaleth wtedy krzyczała, przynajmniej próbowała krzyczeć. Lecz ojciec przychodził do niej, gdy już matka spała, i mówił, że Emaleth nie wolno się bać. Opowiadał, jak we dwoje wstąpią w kamienny krąg w Dohnelaith. Powtarzał historie o dawnych czasach, w których nie było jeszcze karłów, a wszyscy piękni mieszkali na wyspie zwanej Rajem. Zasmucająca i żałosna jest słabość istot ludzkich i tragedia karłów. Czy nie będzie lepiej, kiedy znikną z powierzchni Ziemi? Opowiem ci o wszystkim, co sam przeżyłem, i o tym, czego się dowiedziałem, mówił. Emaleth ujrzała krąg głazów i wysoką sylwetkę ojca, uderzającego w struny harfy. Wokół wirowały tańczące sylwetki. Zobaczyła kryjące się w mroku karły, złe i mściwe. Nie lubiła ich, nie chciała, żeby wkradły się do miasta. Żywią do nas instynktowną nienawiść, powiedział o karłach ojciec. Jakże mogłoby być inaczej? Ale karły nie miały już żadnego znaczenia. Były jedynie upartym strzępkiem nie spełnionych rojeń. Teraz nadeszła godzina. Godzina Emaleth i ojca. Ujrzała ojca w dawnych czasach, stał z rozpostartymi ramionami. Był dzień Bożego Narodzenia, dolinę

pokrywał śnieg. Na zboczach rósł gęsty sosnowy las. Ludzie śpiewali hymny. Emaleth zachwycało brzmienie ich głosów, to wznoszących się pod niebiosa, to znów opadających. Będzie musiała jeszcze tyle zobaczyć, tak wiele się nauczyć. Jeżeli nas rozdzielą, najdroższa, przyjdź do doliny Donnelaith. Znajdziesz ją. Potrafisz to zrobić. Pewni ludzie szukają twojej matki. Chcą nas rozłączyć. Lecz pamiętaj, że przyjdziesz na świat, posiadając całą potrzebną ci wiedzę. Czy możesz mi odpowiedzieć? Emaleth spróbowała, lecz nie udało jej się to. Taltos, wymówił, całując brzuch matki. Słyszę cię, maleńka. Kocham cię. Gdy matka spała, Emaleth była szczęśliwa. Wtedy matka nie płakał. Myślisz, że coś powstrzyma mnie od tego, żeby go zniszczyć?, mówił ojciec do matki. Kłócili się na temat Michaela. Zabiłbym go w jednej chwili. Nie myśl, że jeśli odejdziesz ode mnie, to się przed tym cofnę. Emaleth widziała tego człowieka, Michaela, którego matka kochała, a ojciec nienawidził. Michael mieszkał w Nowym Orleanie, w wielkim domu. Ojciec chciał wrócić do tego domu. Pragnął objąć go w posiadanie, dom należał do niego i nie mógł znieść myśli, że przebywa w nim Michael. Lecz wiedział, iż stosowna chwila jeszcze nie nadeszła. Musi narodzić się dla niego Emaleth, wysoka i silna. Musi nastąpić Początek. Razem przybędą do Doliny Donnelaith. Od Początku zależało wszystko. Bez niego, nic nie mogło się stać. Rozwijaj się, moja córko. Taltos. W Donnelaith nikt już nie mieszkał. Lecz oni będą tam żyć, ojciec, Emaleth i ich dzieci. Setki dzieci. Donnelaith będzie świątynią Początku. „Naszym Betlejem”, szeptał do niej ojciec. Początkiem wszechrzeczy. Ciemność. Matka znowu płakała w poduszkę, Michael, Michael, Michael. Emaleth wiedziała, że wschodzi słońce. Kolory stały się jaśniejsze. W górze, nad sobą, zobaczyła dłoń matki, wąską, ciemną, ogromną. Przesłaniającą cały świat.

ROZDZIAŁ 2 Teraz dom był tylko ciemną bryłą. Samochody odjechały, a jedyne światło paliło się w oknie pokoju Michaela Curry’ego, starej sypialni, w której umarła kuzynka Deirdre. Mona doskonale zdawała sobie sprawę, co stało się dzisiejszej nocy, i musiała przyznać, że była bardzo zadowolona. Zupełnie, jakby to sobie zaplanowała... Powiedziała swojemu ojcu, że zabierze się do Metairie z wujem Rayanem, Jenn i Clancy, tylko że wcale nie mówiła o tym wujowi Rayanowi. A wuj Rayan dawno już pojechał, przekonany, jak zresztą wszyscy, iż Mona wróciła razem z ojcem do domu przy ulicy Amelia. Oczywiście, niesłusznie. Tymczasem była na cmentarzu, przegrywając zakład, że Dawid nie odważy się tego zrobić w karnawałową noc, przed samym grobowcem Mayfairów. Odważył się. Bez szczególnego sukcesu, prawdę mówiąc, ale jak na piętnastolatka, całkiem nieźle. Mona przepadała za takimi eskapadami; uwielbiała wymykać się chyłkiem, wdrapywać na pobielany mur cmentarza i skradać poprzez alejki marmurowych nagrobków, świadoma swojego lęku i podniecenia Dawida. Położyć się prosto na zimnej i wilgotnej żwirowej ścieżce, to też nie było byle co. Ale zrobiła to, wygładzając pod sobą spódniczkę, by nie pobrudzić się, kiedy ściągnie majtki. „Teraz!”, syknęła do Dawida, który nie potrzebował już jednak zachęty ani bezpośrednich wskazówek. Ponad jego ramieniem widziała zimne, zachmurzone niebo i jedną jedyną widoczną gwiazdę. Po chwili przeniosła wzrok, powędrował na małe prostokątne tabliczki z imionami, wmurowane w ścianę grobowca. Czytała je po kolei, aż do ostatniej: Deirdre Mayfair. I wtedy Dawid skończył. Po prostu. - Nie boisz się niczego - powiedział. - Niby, że powinnam się bać ciebie? - Usiadła. Czuła się wystrychnięta na dudka, nie chciało jej się nawet udawać, że miała z tego jakąś przyjemność. Spociła się, kuzyn Dawid wcale jej się nie podobał, ale mimo wszystko była zadowolona. Zadanie spełnione, zapisze później w swoim komputerze, w tajnym katalogu \WS\MONA\ AGENDA, zawierającym relacje o wszystkich jej triumfach, którymi nie mogłaby podzielić się z nikim na świecie. Nawet wuj Rayan i kuzyn Pierce nie potrafili włamać się do systemu, chociaż niejeden raz przyłapywała któregoś z nich na uruchamianiu maszyny i grzebaniu po katalogach. „Tylko drobna konfiguracja, Mona”. To był najszybszy klon IBM na rynku, z maksymalną pamięcią i twardym dyskiem o największej pojemności. Ach, czego to ludzie nie wiedzieli o komputerach. To zawsze zdumiewało Monę. Sama codziennie uczyła się czegoś nowego. Tak, o tej chwili dowie się jedynie komputer. Może zacznie robić takie rzeczy regularnie, teraz, kiedy jej rodzice faktycznie zapijają się na śmierć. Przed nią tylu Mayfairów do zdobycia. Prawdę mówiąc, jej program, jak dotąd, przewidywał jedynie Mayfairów, oczywiście z wyjątkiem Michaela Curry’ego, ale ten też stał się już Mayfairem pełną gębą. Rodzina chwyciła go w swoje szpony. Michael Curry, sam w tym ogromnym domu. Rozważmy sytuację. Jest Mardi Gras, karnawałowa noc, dziesiąta wieczór, trzy godziny po Wielkiej Paradzie, a Mona, pozostawiona sama sobie, nieuchwytna jak widmo, wpatrując się w ten dom z rogu Pierwszej i Kasztanowej. Przed nią cała noc, miękka i ciemna, i może zrobić wszystko, na co ma ochotę. Jej ojciec niewątpliwie zdążył już się urżnąć, pewnie ktoś odwiózł go do domu. Jeśli zdołał przejść o własnych siłach trzynaście przecznic do rogu ulic Amelia i Świętego Karola, to cud boski. Był już zupełnie

pijany, zanim się jeszcze rozpoczęła Wielka Parada. Siedział na krawężniku Świętego Karola, z kolanami podciągniętymi pod brodę i nie owiniętą niczym butelką „Southern Comfort” w ręku. Trąbił whisky przed samym nosem wuja Rayana, cioci Bei i każdego, ktokolwiek miał ochotę na niego spojrzeć. Nie przebierając w słowach, poinformował Monę, że ma go zostawić w spokoju. Nie ma sprawy, jeśli o nią chodzi. Michael Curry podniósł ją w górę, jakby ważyła tyle co piórko i nosił na barana przez całą Wielką Paradę. To było wspaniałe - jechać na ramionach silnego mężczyzny, przytrzymując się jedną ręką jego miękkich, kędzierzawych czarnych włosów, czuć na udach dotyk jego twarzy. Zdobyła się na odwagę, żeby nieco mocniej zacisnąć nogi i oprzeć lewą dłoń na jego policzku. Nie byle jaki facet, ten Michael Curry. A jej ojciec zbyt pijany, by zwracać uwagę na to, co Mona robi. Jeśli chodzi o matkę, to już po południu urwał jej się film. Jeżeli w ogóle ocknęła się, by rzucić okiem na Wielką Paradę mijającą ulicę Amelia, to też należy uznać to za cud. Była tam oczywiście Wieczna Evelyn, jak zwykle cicha jak mysz, ale przynajmniej przytomna. Doskonale zdawała sobie sprawę i tego, co się wokół niej działo. Da radę wezwać pomoc, jeśli Alicja podpali pościel na łóżku. A Alicji naprawdę nie można już zostawić samej. Rzecz w tym, że jest zabezpieczona z każdej strony. Ciotki Michaela, Vivian, także nie było w domu przy ulicy Pierwszej. Wybrała się do dzielnicy willowej, żeby spędzić tę noc z ciotką Cecylią. Mona widziała, jak odjechały obie, zaraz po Paradzie. A Aaron Lightner, tajemniczy uczony, zabrał się razem z ciocią Beą. Mona podsłuchała, jak omawiali szczegóły. Jej samochodem? Jego? Myśl, że tych dwoje jest razem, napełniała ją szczęściem. Aaron młodniał o dziesięć lat w towarzystwie Beatrice, siwowłosej damy, gdziekolwiek się pojawi, przyciągającej wzrok mężczyzn. W domu towarowym faceci wybiegali z magazynów, żeby jej pomóc. Zawsze przyplątywał się jakiś dżentelmen, pragnący zasięgnąć jej opinii na temat dobrego szamponu przeciwko łupieżowi. Mężczyźni lgnęli do cioci Bei niemal w komediowy sposób, ale Aaron Lightner był tym, którego ona chciała, a to coś nowego. Nawet jeżeli ta stara pokojówka, Eugenia, jest w domu, to nic nie szkodzi. Zawsze chowa się w swojej sypialni, najdalszym pokoju z tyłu domu i podobno, kiedy wypije swoją wieczorną szklaneczkę portwejnu, nic nie jest w stanie wyrwać jej ze snu. W domu nie ma nikogo - praktycznie rzecz biorąc - oprócz jej mężczyzny. Teraz, kiedy poznała dzieje Czarownic Mayfair - gdy wreszcie dostała w swoje ręce obszerną dokumentację Aarona Lightnera - nie mogło być nawet mowy o tym, żeby utrzymać ją z dala od domu przy ulicy Pierwszej. Oczywiście, lektura nasunęła jej pewne pytania. Trzynaście czarownic wywodzących swój ród ze szkockiej wioski Donnelaith, gdzie w 1659 roku spalono na stosie pierwszą z nich, ubogą znachorkę. Smakowita historyjka, dokładnie taka, o jakiej każdy marzy. No, w każdym razie, o jakiej marzyła Mona. Lecz niektóre elementy tej długiej rodzinnej opowieści miały dla niej szczególne znaczenie, a najbardziej z wszystkiego zaintrygowała ją historia życia wujaszka Juliena. Nawet jej własnej ciotki Gifford nie ma dzisiaj w Nowym Orleanie. Ukryła się przed wszystkim i przed wszystkimi w swoim domu w Destin na Florydzie, gazie zamartwia się za cały klan. To Gifford ubłagała rodzinę, żeby zrezygnowała z karnawałowego przyjęcia w domu przy ulicy Pierwszej. Biedna ciocia Gifford. Zebrane przez Talamaskę dzieje Czarownic Mayfair nie mają wstępu do jej domu ani do jej świadomości. „Nie wierzę w takie rzeczy!” Ciocia Gifford żyła i oddychała strachem. Jej uszy były zamknięte dla opowieści o dawnych czasach.

Biedna ciocia Gifford mogła znieść obecność swojej babki, Wiecznej Evelyn, tylko dlatego, że staruszka już się prawie nie odzywała. Ciocia Gifford nie lubiła się nawet przyznawać, że jest wnuczką Juliena. Czasami Monę ogarniał z jej powodu tak głęboki, rozpaczliwy smutek, że mogłaby się rozpłakać. Wydawało się, że ciocia Gifford cierpi za całą rodzinę. Nikt nie martwił się bardziej od niej zniknięciem Rowan Mayfair. Nawet Rayan. Ciocia Gifford miała czułe, kochające serce i była niezastąpiona, kiedy chciałaś porozmawiać o praktycznych życiowych problemach, takich jak strój na szkolną potańcówkę, czy już czas zacząć golić nogi albo jakie perfumy są najodpowiedniejsze dla trzynastoletniej panienki? (Laura Ashley Numer 1). A to właśnie były głupstwa, z którymi najczęściej Mona nie potrafiła sobie poradzić. Cóż więc zamierza zrobić teraz, w noc Mardi Gras, kiedy znalazła się wolna i bez opieki poza domem i nikt o tym nie wie ani się nigdy nie dowie? Oczywiście, miała plan. Była gotowa. Ulica Pierwsza należy do niej! Zupełnie, jakby olbrzymi, ciemny dom o białych kolumnach szeptał: Mona, Mona, przyjdź do mnie. To dom czarownic, a ty jesteś czarownicą, Mona, jak każda z nich! To miejsce dla ciebie. Może to sam wujaszek Julien ją woła. Nie, to tylko fantazja. Dysponując taką wyobraźnią, jaką miała Mona, można zobaczyć albo usłyszeć wszystko, na co się ma ochotę. Ale, kto wie? Niewykluczone, że jeśli uda jej się dostać do środka, naprawdę spotka ducha wujaszka Juliena. Ach, to byłoby absolutnie cudowne. Zwłaszcza jeżeli okazałby się tym samym dobrodusznym, wesołym wujaszkiem Julienem, którego bez przerwy widywała w swoich snach. Przecięła skrzyżowanie i wszedłszy pod ciemny dach potężnych konarów dębu, błyskawicznie przeprawiła się przez stare ogrodzenie z kutego żelaza. Zeskoczyła ciężko w gęste zarośla po drugiej stronie. Poczuła na twarzy nieprzyjemny dotyk mokrych liści. Obciągnąwszy różową spódniczkę, przebiegła na palcach po wilgotnej ziemi i weszła na wyłożoną kamiennymi płytami ścieżkę. Lampy po obu stronach drzwi w kształcie dziurki od klucza, dawały nikłe światło. Na tonącym w mroku ganku niewyraźnie majaczyły bujane fotele, pomalowane na czarno, tak by pasowały do okiennic. Wydawało się, że ogród napiera na dom coraz ciaśniejszym kręgiem i chce się wedrzeć do środka. Lecz sam dom był taki jak zawsze - piękny, tajemniczy i kuszący - chociaż w głębi serca musiała przyznać, że wolała go jako pełną pajęczyn ruinę, zanim jeszcze zjawił się Michael ze swoimi gwoździami i młotkiem. Podobał jej się z ciotką Deirdre w bujanym fotelu na ganku, który wyglądał jakby lada moment miał zniknąć bez śladu, pochłonięty przez sploty dzikiego wina. Michael bez wątpienia uratował dom, owszem, ale nie mogła przeboleć, że nie udało jej przedtem dostać do środka. Doskonale wiedziała o zwłokach znalezionych na strychu. Przez całe lata nieboszczyk pojawiał się w kłótniach matki Mony i cioci Gifford. Kiedy Mona się urodziła, Alicja miała dopiero trzynaście lat. Gifford była obecna w jej najwcześniejszych wspomnieniach. Prawdę mówiąc, w pewnym okresie Mona nie była nawet pewna, która z nich jest jej matką - Gifford czy Alicja. Najwięcej czasu spędziła na kolanach Wiecznej Evelyn, rzadko wypowiadającej jakieś słowo, lecz nadal śpiewającej dawne melancholijne piosenki. Gifford wydawała się logiczniejszym wariantem, Alicja bowiem już wówczas była zapamiętałą alkoholiczką, ale dziewczynka jakoś się w tym wszystkim połapała. To Mona była panią domu przy ulicy Amelia. W swoim czasie sporo się mówiło o szkielecie z poddasza. Rozmawiano także o kuzynce Deirdre, dziedziczce legatu, gasnącej w oczach katatoniczce. Tajemnice domu przy ulicy Pierwszej stanowiły ulubiony temat rodzinnych pogawędek.

Kiedy Mona znalazła się tam po raz pierwszy - przed samym ślubem Rowan i Michaela - wyobraziła sobie, że czuje zapach zwłok. Miała ochotę wejść na górę i dotknąć tamtego miejsca. Michael Curry przeprowadzał wówczas prace restauracyjne i malarze odnawiali właśnie strych. Ciotka Gifford kazała jej „siedzieć na miejscu” i za każdym razem, kiedy Mona próbowała się oddalić, rzucała jej groźne spojrzenie. Obserwowanie postępów pracy Michaela Curry, to było coś niesamowitego. Mona marzyła, żeby pewnego dnia podobny cud odmienił dom na rogu ulic Amelia i św. Karola. Cóż, tym razem dostanie się do pokoju na drugim piętrze. W dokumentach zebranych przez Aarona Lightnera przeczytała, że nieboszczyk był młodym b
Szybki numerek z macochą
Wysportowana sąsiadeczka
Młode piczki w trójkącie

Report Page