Zombie łyka spermę

Zombie łyka spermę




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zombie łyka spermę

 W końcu wakacje! Po długiej nieobecności wracam na blog, w końcu mam tyle czasu na pisanie ile dusza zapragnie, więc o ile będzie wena, to będę wstawiać rozdziały regularnie!

U was też taki gorąc? Trzydzieści trzy stopnie w cieniu to chyba lekka przesada, na zakończeniu, przed rozdaniem świadectw, oczywiście jak zawsze trzymali mnie przez ponad godzinę w ciasnej, dusznej sali, musiałam oddychać potem i oddechami setek ludzi. ;-;

Ostrzegam, że pisałam ten rozdział w długich odstępach czasowych, więc mogą wystąpić jakieś nieścisłości, za które z góry przepraszam.

Druga sprawa, Przepaść ma już łącznie w Wordzie 97 stron, następny rozdział przekroczy setkę, więc może chcielibyście jakiś bonus, albo konkurs z tej okazji?

Życzę miłych wakacji i zapraszam do czytania! :D

Codziennością wydawały mi się tak huczne imprezy w mojej
zarąbistej willi. Chatę miałem bardziej wypasioną niż najbogatszy pałac świata,
co się dziwić, że zawsze kiedy organizowałem balangę, zwalały tu takie tłumy?

Odetchnąłem głośno, z szerokim uśmiechem na ustach
obserwując dobytek swojego życia. Tuż przed willą rozciągał się ogromny basen,
obok niego stała fontanna czekolady, poza tym cały parking moich własnych,
nowiutkich aut, a to wszystko zwieńczone ogromnym, pięknym ogrodem. Do tego
sławne osobistości, które podziwiałem, jak również moi przyjaciele, byli tutaj
i bawili się świetnie. No żyć nie umierać.

Freddy, jedną ręką obejmując Foxy’ego, a w drugiej trzymając
lampkę bardzo drogiego szampana, zbliżył się do mnie. Od kiedy on chodzi w
hawajskich koszulach?

– Yo, Bonniesław! – przywitał się, unosząc naczynie z
trunkiem. – Słuchaj, ten twój prywatny burdel to kompletny odjazd! Ale nigdzie
nie mogliśmy znaleźć z rudym jakichś futerkowych kajdanek w cętki, mógłbyś to
załatwić? – Spojrzał na mnie jak zbite szczenię.

– Pewnie, dla kumpla wszystko! Zaraz je dostaniecie! –
zapewniłem, nie mając zamiaru psuć im imprezy brakiem pieprzonych kajdanek.
Takie seks-zabaweczki to przecież podstawa, plamą na honorze wydawał mi się sam
fakt, że musieli przyjść i o nie prosić!

– Dzięki Bonnie, na ciebie to jednak można liczyć! – Fazbear
uśmiechnął się i odszedł, zostawiając ze mną pirata.

Zauważyłem, że mimo luźnego ubioru, rudy wciąż miał założony
na dłoni swój hak. Widać podchwycił moje spojrzenie, bo uniósł go na wysokość
oczu.

– Aligator w twoim basenie odgryzł mi rękę. – Jakby
chcąc potwierdzić swoje słowa, zdjął piracki atrybut. Pod nim faktycznie nie
miał dłoni. Wzdrygnąłem się lekko na ten widok, ale zanim zacząłem przepraszać
za niesubordynację swojego zwierzaka, rudy znów się odezwał. – Spoko, jest w
porządku, mogę zamiast haka przyczepić sobie wibrator, Freddy to kocha! Nie mam
pretensji! – Poklepał mnie po ramieniu, śmiejąc się głośno.

– To dobrze, stary. – Odetchnąłem z ulgą.

– Ej, widzisz tego palanta? – Wskazał palcem jakiegoś
przystojnego, umięśnionego Latynosa, który aktualnie tańczył na dachu jednego z
moich zajebistych wozów. – Mówił, że się w tobie kocha i zapraszał cię na seks!
– Foxy spojrzał na mnie i poruszył wymownie brwiami.

– Eee… to miło. Wiesz co, jakiś się zmęczony nagle
zrobiłem, ta impreza trwa już ponad tydzień, chyba pójdę się przespać –
wykręciłem się i dyskretnie wycofałem do wnętrza mojej chaty.

Rudy jęknął z zawodem, drąc się, że zabawa nigdy się nie
kończy, sen jest dla słabych, a on pragnie dosiąść strusia, ja byłem już jednak
daleko i nie zwracałem na niego uwagi. Przechadzałem się wolno długimi
korytarzami. Całe wnętrze było utrzymane w klimatach pizzerii Freddy’ego, takie
same kafelki na ścianach, rysunki dzieciaków, lampy pod sufitem… no kropka w
kropkę jak tamten lokal!

Po krótkiej wędrówce dotarłem do znajomych mi drzwi.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.

Pomieszczenie nie było tak wypasione, jak mogłoby się
wydawać. Przypominało sypialnię w wynajmowanym przeze mnie i Springa
mieszkanku, tyle że w tej wersji była ona nieco większa, a zamiast dwóch łóżek
pod ścianami, po środku stało jedno, dwuosobowe.

Skoro już o blondynie mowa, też tutaj był. Jak zwykle leżał
i czytał; nawet nie podniósł na mnie wzroku, ale zdawał się być świadomy mojej
obecności. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy usiadłem obok niego.

– No wreszcie. Ile można na ciebie czekać, idioto?
Czytam tę książkę już czwarty raz, a ty dopiero raczyłeś się zjawić! – Zamknął
lekturę i spojrzał na mnie z wyrzutem, marszcząc przy tym brwi.

– Sorry, Złotko, byłem zajęty. Sam rozumiesz, trudno
ogarnąć tak wielki tłum! – przeprosiłem najsłodszym tonem, na jaki było mnie
stać. Wszedłem na pościel i próbując go udobruchać zacząłem obcałowywać jego
odsłoniętą szyję. – Nie gniewaj się.

– Ech… nic tylko imprezy, a o mnie to już całkiem
zapomniałeś – zamarudził, pozwalając mi jednak na te pieszczoty.

– No wiesz co, jak możesz tak mówić? W życiu bym nie
zapomniał! Po prostu byłem zajęty! – Zsunąłem dłoń na jego udo i wolno
przeniosłem ją na krocze.

– Wolałbym, żebyś zajmował się mną, a nie zabawą,
wiesz, Bonnie?... Bonnie?... Bonnie!

Otworzyłem oczy i zamrugałem, powoli wracając do
rzeczywistości. Coś niemiłosiernie mocno dźgało mnie w żebro. Gdy napastnik nie
doczekał się ode mnie żywszej reakcji, zaczął w ten sam sposób znęcać się nad
moimi ramionami i ukrytymi pod kołdrą udami. Fajnie, siniaki zawsze w modzie. W
razie czego będę zgrywał ofiarę przemocy domowej, może wtedy ktoś wreszcie
zobaczy mój ból i powie tej małej mendzie, że ma kategoryczny zakaz zbliżania
się do mojej seksownej osoby.

– Bonnie! Bonnie, no wstawaj! – Piskliwy głos BonBona
odebrał mi chęć do życia.

– Aaaawrghhhhh! – jęknąłem jak ranny łoś, namacałem
poduszkę i ukryłem pod nią całą głowę.

– Bonnie, nie wygłupiaj się, późno już, Springi będzie krzyczał,
jak nie wstaniesz! – Pchła usiadła na mnie i zaczęła mną mocno potrząsać.

– … Jakie stringi? – Nie ogarnąłem, bo poduszka
skutecznie zagłuszała jego szczebiot.

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z jednego, istotnego
faktu. Ten Smerf nie powinien być w naszym mieszkaniu.

– Ja rozumiem, że jak wczoraj odwiedzał nas tabun
sąsiadów po spaleniu tamtej zapiekanki, to mogłem po którymś razie zapomnieć
zamknąć drzwi, ale jak, do jasnej cholery, wszedłeś tutaj teraz?! No na noc na
pewno nie zostawiłem mieszkania otwartego dla złodziei! – Mimo oczekiwań
drogiego kuzyna, jego obecność nie poprawiła mi humoru, a tylko utwierdziła w
fakcie, że coraz lepiej przychodzi mi rozumienie pobudek samobójców.

– No jak to jak? Twój misiaczek mnie wpuścił! I w
przeciwieństwie do ciebie był o wiele bardziej kulturalny! – Nadął poliki z
lekkim oburzeniem, ale po chwili uśmiechnął się szatańsko. – Chyba wiem, przez
kogo miał taki dobry humor…

– Jeszcze słowo, mały frędzlu, a wylecisz stąd oknem! –
zagroziłem, podnosząc się nieco i podpierając na łokciach. – Nie wtykaj nosa w
nieswoje sprawy! I złaź ze mnie! – Zepchnąłem BonBona i wstałem.

O ja mądry, zapomniałem, że zasnąłem bez ubrań, a teraz ot
tak postanowiłem świecić gołą dupą przed napaloną wszą, której w oczach
momentalnie pojawiły się gwiazdki zachwytu i chęć wyciągnięcia w moim kierunku
swoich lepkich łapek.

Niedoczekanie! Chwyciłem leżące na podłodze bokserki, szybko
je na siebie wciągnąłem, z szafy zabrałem jeszcze jakieś czyste ubrania i
rzucając kurwami wyszedłem z sypialni, trochę za mocno obchodząc się z
drzwiami, które przywaliły klamką w ścianę, tworząc w niej pokaźny ubytek.

Zignorowałem mijane po drodze Złotko i poszedłem do
łazienki. Rzecz jasna zabarykadowałem się w niej, bo jeszcze kuzynek zechciałby
„umyć mi plecy”. Nie ma chuja we wsi, nie jestem jakimś napalonym pedałem, żeby
latać za każdym chętnym fiutem! Spring to Spring, z nim łączyło mnie coś innego
co nigdy nie zaistnieje między mną a BonBonem.

Chłód wody pomógł mi otrzeźwieć po tej niezbyt miłej pobudce
i ostudzić emocje. Po szybkim prysznicu względnie się ogarnąłem, zauważając
przy okazji, że zbyt długie kłaki zaczynają wymykać mi się spod kontroli i
kaskadami spadać na ryj. Proszę państwa, odkryto nowy gatunek, oto niezwykle
zarośnięty, niesamowity i niepowtarzalny Bonn-yeti! Trzeba będzie się wybrać do
fryzjera.

Nieco spokojniejszy i bez destrukcyjnych myśli, skierowanych
w stronę – tak, zgadliście – kochanego kuzyna, wyszedłem z łazienki.

Na powitanie dostałem od Złotka po łbie. No ja pierdolę, czy
jakakolwiek część mojego ciała będzie dzisiaj oszczędzona?! Jak nie jeden mi
jebnie, to drugi! Zacząłem podejrzewać, że może w ich mniemaniu jestem jakimś
pieprzonym masochistą, a te „niezwykle delikatne zabiegi” mnie podniecają!

– Ałć! A to za co?! – Spojrzałem na blondyna z dużym
wyrzutem, zasłaniając rękami obolałą głowę. Że też ten kurdupel do niej
dosięgał!

– Za zaspanie, przyprawienie mnie o ból dupy i
wydzieranie się od samego rana, debilu – stwierdził tonem, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Pospiesz się, bo przez ciebie się
spóźnimy – ponagliło Złotko.

– Czekaj, czekaj! – Zatrzymałem go w przejściu do łazienki.
– Czemu żeś tu wpuścił tego niebieskiego skurczybyka?! Zabić mnie chciał! Albo,
co gorsza, zgwałcić! – Mimo szczerej wiary w istnienie empatii u tego małego
księcia piekieł, Spring nie wyglądał na wzruszonego. Więcej, mój wywód wyraźnie
go nudził.

– Dobijał się jak opętany do drzwi, drąc się, że
specjalnie przyjechał wcześniej, żeby trochę nam poprzeszkadzać, czy coś w tym
stylu. Nie dałem rady przez to spać, to go wpuściłem. Poza tym pomógł mi cię
dobudzić, leniu. – Wzruszył ramionami i zręcznie wyminął mnie, idąc do
umywalki, by przed lustrem zacząć się pizdrzyć i przylizywać włosy. Pedantyczny
chuj.

– Ej, nie poprzeszkadzać! – zaprzeczył BonBon wychodząc
z kuchni z michą pełną płatków. – Stęskniłem się za wami, pyśki!

– Ta, tyle że my za tobą jakoś nie bardzo. – Założyłem
ręce na piersi i westchnąłem głośno. Nagle coś mnie tknęło. – Spring, jadłeś ty
coś?

– Ta, jakiegoś tosta – odparł, mocno zajęty
zaczesywaniem niesfornego kosmyka.

Spojrzałem na kuzyna, niemo pytając wzrokiem, czy to prawda.
Skoro był tu już od rana, musiał widzieć. Nie to, że robiłem za Springową
niańkę, ale, do cholery, wczoraj prawie nic nie jadł, potem cały wieczór go
męczyłem, gdyby teraz na głodniaka poszedł do pracy, z pewnością musieliby go
zbierać z kafelek i to by była moja wina; a póżniej pierdolone wyrzuty sumienia
nie dałyby mi spokoju, nienawidzę być miłym człowiekiem!

– Chyba nic nie jadł. Zresztą, nie wiem, byłem zajęty
robieniem ci zdjęć. Patrz! – Odłożył płatki, wyciągnął z kieszeni phone i
dumnie zaczął mi pokazywać poranną sesję.

Myślałem, że zejdę. Półnagie zdjęcia mnie… wstawione na FB z
dopiskiem: „Mój Bonnieś po nocce ze swoim blond kochaniem. Uroczo wygląda,
prawda? <3”. Patrzyłem to na wyświetlacz, to na kuzyna modląc się, żeby to
nie była prawda.

– Usuń to – wysyczałem wściekle. Kryjcie się, demony i
wysłannicy szatana, bo ciśnienie tak mi skoczyło, że zaraz zacznę spopielać
wzrokiem! Na pierwszy ogień pójdzie BonBon.

– Och, daj spokój, patrz ile masz pozytywnych
komentarzy! – Przesunął palcem po ekranie, pokazując mi reakcje tłumu. Jakże
się przeraziłem, widząc pod tymi zdjęciami Freddy’ego, Foxy’ego i Chicę.

Nie myśląc co robię, rzuciłem się na BonBona, wyrywając mu z
ręki narzędzie zbrodni. Miałem zamiar usunąć nieszczęsne zdjęcia i wszystko, co
o mnie publikował, ale jak się okazało w tej małej, tęczowej, słodkiej
landrynce też drzemie dusza wojownika.

Z dzikim okrzykiem „NIEEEEE!” skoczył mi na plecy i zaczął
się ze mną szarpać, broniąc jak lew swojej zboczonej kolekcji fotek szanownego
pana Bonnie’ego.

Pociągnął mnie za włosy, wyrywając mi całą garść kłaków.
Syknąłem z bólu o mało nie puszczając phona, ale wciąż dzielnie broniłem go
przed łapami kuzyna. W końcu nie dałem rady utrzymać równowagi z tym wiercącym
się balastem na karku i runąłem na twarz, przywalając w panele. Ponownie: AUĆ.

Nie poddałem się jednak tak łatwo i ignorując potencjalne
uszkodzenia ciała wciąż próbowałem – mimo dużych przeszkód – usuwać te cholerne
zdjęcia.

Kuzynek nie miał zamiaru ustąpić mi tak łatwo, w końcu na
szali był dorobek jego całego życia; zaczął mnie kopać i gryźć.

– Kurwa, BonBon, przestań! – warknąłem głośno i
obróciłem się na plecy z zamiarem efektywnego zgniecenia przeciwnika. Ten
jednak okazał się ode mnie sprytniejszy i nim zdążyłem go uwięzić pod sobą,
również się obrócił i wylądował na moich udach. O nie, teraz miał lepszy dostęp
do telefonu!

I właśnie w takiej pozie, ubarwionej przekleństwami,
wyzwiskami, gryzieniem, kopaniem, pluciem i drapaniem, zastał nas wychodzący z
łazienki Spring.

Momentalnie zamarliśmy w bezruchu patrząc na niego. On
zrobił to samo, wpatrując się w nas z wysoko uniesionymi brwiami, szczoteczką w
ustach i ręcznikiem na ramionach.

Wykorzystałem moment nieuwagi kuzyna i rzuciłem phone pod
nogi Złotka.

– Nie! Oddaj mi go! – BonBon już prawie płakał. Chciał
wstać i odebrać sprzęt blondynowi, który niepewnie podniósł go z ziemi, na
szczęście udało mi się złapać i przytrzymać tego Smerfa.

– Spring, zrobię co zechcesz, tylko weź usuń te
zdjęcia! Błagam! – Spojrzałem na Złotko z czystą desperacją. Jeżeli teraz mnie
wystawi, to ten mały chuj odejdzie bezkarnie, wciąż mając swoją kolekcję, którą
będzie mnie mógł zaszantażować w każdym momencie mojego smutnego życia!

Złotko patrzyło to na mnie, to na kuzyna. W końcu jego wzrok
powędrował na wyświetlacz i zaczął coś majstrować w phonie, a widząc, że BonBon
mi się wyrywa z wymalowaną na twarzy rozpaczą, wycofał się do łazienki, by tam
dokończyć. Bądź co bądź trochę tego było i zajęło mu to dłuższą chwilę.

Gdy w końcu otworzył drzwi, mój kuzyn natychmiast do niego
dopadł i odebrał telefon. Łzy stanęły mu w oczach.

– Moje zdjęęęciaaa! – Lamentował, gdy odkrył, że
wszystko co miał zostało zniszczone.

Nie spodziewałem się, że blondyn faktycznie ot tak mi
pomoże. Pozbierałem się szybko z ziemi i
otrzepałem ubranie.

– Em... no ten, dzięki – wydukałem do Springa.

– Tylko pamiętaj do czego się zobowiązałeś w zamian. –
Posłał mi szatański uśmieszek.

No tak, a ja głupi myślałem przez chwilę, że on serio robi
to bezinteresownie. Westchnąłem ciężko.

– Ok, no to co mam zrobić? – zapytałem bez krzty
entuzjazmu.

– Co masz zrobić… – Udał, że strasznie nad tym
rozmyśla. – Biorę to sobie na wynos. Odpowiem, jak się już zastanowię. – Wzruszył
ramionami, wciąż w świetnym humorze.

Chciałem odpyskować, ale w jednej chwili jakiś niezidentyfikowany
hałas postanowił perfidnie mi przerwać, przy okazji zagłuszając lamenty BonBona.

Do chuja jasnego, mieszkamy obok starych dziadów, cały
budynek jest ich pełen, czy takim zasuszonym emerytom serio chce się robić
remonty od samego rana?!

Minęło kilka miesięcy od momentu, gdy BonBon stracił swoją
kolekcję zdjęć oraz chwili spotkania Vince’a i Scotta. Od tamtego czasu
mężczyźni zdążyli się zaprzyjaźnić, a dzięki nowej znajomości były strażnik
powoli zaczął wracać do starego siebie. Znów regularnie wychodził z domu, udało
mu się nawet spiąć i posprzątać syf w pokoju, który tworzyły głównie dziesiątki
plastikowych kubeczków po kawie, będące pozostałością po okresie, gdy mężczyzna
prawie w ogóle nie sypiał, bojąc się koszmarów.

Jutrzejszy dzień miał być wyjątkowy. Vincent w końcu
odzyskał chęć do życia, a co za tym idzie – zdecydował się na powrót do pracy.
Nijak nie widziało mu się życie o paru groszach, które podesłała mu jego była.
Posadę miał zapewnioną, między innymi dzięki znajomości z Freddym, który w
razie potrzeby szepnąłby ojcu co trzeba.

Vince, przytrzymując telefon ramieniem przy uchu, krzątał
się po sypialni i szukał jakichś czystych ciuchów.

– Super stary, że w końcu wracasz! Mamy tam teraz taką
nieogarniętą hołotę, że świetnie się wpasujesz! – zaśmiał się gitarzysta. Jego
głos od razu poprawił mężczyźnie humor. Miło było słyszeć, że nie wszyscy mają
go w dupie i ktoś się jednak stęsknił.

– Nieogarnięta hołota mówisz? To ty tam pewnie stoisz
na czele, co? – odgryzł się z rozbawieniem, wyrzucając z szafy wygniecione
koszule. Minęła dłuższa chwila nim udało mu się znaleźć coś przyzwoitego, w
czym mógł bez obaw wyjść. – Lekki stres mnie bierze, nie wiem, czy dam radę
znowu chodzić w mundurze. Jak ostatnim razem go na sobie miałem… wtedy… no
wiesz.

– Ta, wiem… – Na moment zapadła między nimi cisza. W
końcu Bonnie odchrząknął, zmieniając temat. – Scott cię oprowadzi, Vince. Z
twoich opowieści o nim wnioskuję, że facet ma mniej nasrane w głowie niż ja,
przy nim nie zginiesz! Jakoś to będzie, w razie czego wal do mnie śmiało.

– Dzięki. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko do swojego
odbicia w lustrze. – Dobra Bonnie, ja kończę, mam randkę z panem S. Jak się
spóźnię to mi nogi z dupy powyrywa, a jutro w robocie żyć nie da. Trzymaj się.
– Tym akcentem zakończył rozmowę i spojrzał na zegarek.

Vince, klnąc głośno, spiął poślady i w ekspresowym tempie
zaczął się przebierać. Nie minęło piętnaście minut, jak wypadł z domu i pognał
w kierunku małego baru, gdzie przyjaciel powinien już na niego czekać.

Faktycznie tam był, gdy mężczyzna dotarł na miejsce. Scott
wybrał stolik na zewnątrz, bo dzień był wyjątkowo ciepły. Siedział z phonem i
zajadał frytki, a tuż przed nim, na tacce, leżała druga porcja i burger.

Były strażnik z ochotą dosiadł do kolegi.

– Witam moje słoneczko. Jak dzień mija? – zapytał z
szelmowskim uśmiechem na ustach i od razu wyciągnął rękę, chcąc ukraść mu
frytkę.

– Won z łapami, masz swoje! – Scott zdzielił go po
dłoni, broniąc dzielnie swojej porcji. – Nie słoneczkuj mi tutaj, musimy
pogadać.

– Chętnie. Ale w moim łóżku. – Poruszył wymownie brwiami i
zabrał się za uwalnianie swojego burgera z papierka. Zdążył już wystygnąć.

– Vince, bez głupich żartów. To serio ważne. – Mężczyzna
westchnął ciężko i schował telefon, przysuwając się z krzesłem bliżej blatu, na
którym oparł wygodnie łokcie. – Jesteś pewny, że jutro dasz sobie radę?

– Bez problemu. A w razie czego będę miał ciebie pod
ręką, prawda? – zapytał i wziął dużego gryza swojej buły. Od rana nic nie jadł,
był poważnie głodny.

– O ile to twoje „pod ręką” nie wyewoluuje w „pod
tobą”, to owszem, będę cię pilnować i pomogę jakby co. Masz szczęście, że
jesteśmy jutro na tej samej zmianie. – Powoli chrupał frytki i obserwował
ukradkiem kolegę.

– Hah hohuj, hy ha hi hyhąham ha hehyhyhe hehe? – mruknął
z wyczuwalną pretensją w głosie Vince, oczywiście z pełnymi ustami.

Scott uniósł brew starając się rozszyfrować wiadomość,
niestety średnio mu to wychodziło.

– Co? Co znaczy „hyhąham”? – zapytał, gdy mężczyzna w
końcu przełknął.

– Daj spokój, czy ja ci wyglądam na niewyżyte zwierzę?
– powtórzył, podsuwając sobie pojemniczek z ketchupem i obficie umaczając w nim
frytkę.

– No… tak. Dokładnie tak wyglądasz. – Cawthon wywrócił
oczami. – Nie możesz sobie znaleźć jakiejś fajnej dziewczyny? Czemu
przyczepiłeś się akurat do mnie?

– Bo jesteś słodki, zabawnie reagujesz na moje jakże
oryginalne próby podrywu i często mi stawiasz… – wyliczał, mordując kolejne
frytki w ketchupie. Przy ostatnim zamilkł na moment. – Jedzenie, znaczy. Choć
nie obraziłbym się, gdybyś zrobił to w tym drugim znaczeniu. – Posłał mu
zalotny uśmiech.

– Vince, bez obrazy, ale jeb się. Umówiłem się z tobą,
chociaż wolałbym pójść do domu i się położyć, bo wyobraź sobie, że przez osiem
godzin zapieprzałem w robocie. Chciałem jakoś cię wesprzeć przed jutrem, żebyś
znowu nie zamknął się w sobie jak na początku naszej znajomości, a ty sobie,
kurwa, jaja ze mnie robisz! – warknął oskarżycielsko.

– W życiu, nie robię! – Były strażnik od razu żywo
zaprzeczył. – Propozycja seksu była jak najbardziej poważna!

– Vince, litości…
Anna otwiera się dla ciebie
Z chłopakiem i współpracownikiem
Piękna brunetka zostaje spenetrowana

Report Page