Zaliczył ją na krześle

Zaliczył ją na krześle




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zaliczył ją na krześle



Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером polki.pl.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.


Przed Wami analiza najnowszego dzieUa Katarzyny Michalak. Według wydawnictwa jest to jej “najmocniejsza powieść, roztrzaskująca serce na kawałki i wzruszająca do łez”, według nas natomiast, przy lekturze niewątpliwie można roztrzaskać biurko własnym czołem; zalecamy więc ostrożność. Jak zwykle próżno szukać tu sensu i logiki, marzyć o pobieżnym choćby researchu dotyczącym np. pracy szpitalnych oddziałów ratunkowych, mieć nadzieję na jakąkolwiek subtelność w przedstawieniu świata i bohaterów oraz użycie innych barw poza oślepiającą bielą i czernią piekielnej smoły. Jakby tego wszystkiego było mało, w powieści występuje też wyjątkowo upierdliwy narrator…

Daje się zauważyć, że poziom tfurczości Michalak, zerowy już na starcie, spada z gwizdem na łeb z każdym następnym wydaleniem kolejnego dzieUa, potwierdzając prawdę, że nie ma takiego dna, w które nie da się załomotać od spodu.

Mimo wszystko: indżojcie. Bardziej niż my przy analizowaniu. Żadna sztuka…

W dzisiejszej analizie pomaga nam weteranka zmagań z powieściami AŁtorkasi – Królowa Matka, której recenzję “Nie oddam dzieci” jak i innych dzieU można przeczytać TU .

Dziękujemy również serdecznie naszym konsultantom medycznym – Galnei i Michałowi. Jesteście wielcy!

A zatem, bierzemy głęboki oddech… i siup!

Katarzyna Michalak: Nie oddam dzieci!, Wydawnictwo Literackie, 2015

Analizują: Kura , Dzidka , Jasza i Królowa Matka

Jedni zawsze znajdą nowy szczyt do zdobycia, inni kolejne dno, by stoczyć się jeszcze niżej.

O, dedykacja dla wydawnictwa, jak miło

Tę powieść dedykuję wszystkim, którzy tak jak ja żegnają się z życiem, gdy mają wyruszyć w podróż po polskich drogach. Obyśmy nasze „zakręty śmierci” minęli szczęśliwie i wrócili do domu…

Michał Sokołowski jest utalentowanym chirurgiem, bezgranicznie oddanym pracy, która stała się jego powołaniem i obsesją. Uwielbiają go pacjenci i personel szpitala, gdzie pracuje, szanują koledzy, ceni dyrekcja.

Ptaszki, ćwierkając, siadają mu na ramionach, małe kotki i pieski łaszą się do stóp, a jelonki Bambi wpatrują się w niego z miłością swymi wielkimi, niewinnymi oczami.

https://www.screenvue.com/MovieDetails.aspx?idClip=a8fbcb6f-3086-4295-9197-ac07b7b90041

I nawet nie ma żadnych wrogów, gdyż ludziom robi się wstyd na samą myśl, że mogliby na przykład zazdrościć temu tak wspaniałemu człowiekowi.

Ma piękną i mądrą żonę, którą kocha z wzajemnością, i troje dzieciaków, za które skoczyłby w ogień. Ładny dom na przedmieściach, wesoły psiak ganiający po podwórzu i kot wygrzewający się przy kominku – oto idealne życie, wymarzone jeszcze na studiach i budowane dzień po dniu, cegiełka po cegiełce.

Przy czym kot i pies nie są z cegiełek, ale z kartonu; pojawiają się jako dekoracja w ekspozycji pt. “Szczęśliwe życie cenionego chirurga”, po czym zostają odesłane do magazynu.

Tak, tak… pewnie golden retriever, bo jest taki słodki.

W Marcie, drobnej, ślicznej blondyneczce o piwnych oczach, zakochał się z wzajemnością na pierwszym roku studiów. To zakochanie zostało im do dziś, ale Michał w ostatnich latach zaczął zatracać się w pracy tak bardzo, że zagubił gdzieś między niekończącymi się dyżurami to, co najważniejsze.

Własne zdrowie? Swego czasu głośno było o anestezjologu, który zmarł, dyżurując piątą dobę z rzędu.

Nie widział, bo nie chciał widzieć, że dzieci zaczynają go traktować jak gościa, który wpada w odwiedziny i znika, nim zdążą się nim nacieszyć. Nie widział, że Marta, która poświęciła własną karierę na rzecz domu i szczęśliwej rodziny, jest coraz bardziej zmęczona, sfrustrowana i rozżalona.

Gdy wyrzucała mu to podczas coraz częstszych kłótni, kajał się i przepraszał. Rozumiał ją, naprawdę! I wspierał. Duchowo. Duchowo. A ona nie doceniała? I to ma być pozytywna bohaterka?! Bo to zła kobieta była. Na nic więcej – pędząc od pacjenta do pacjenta i od operacji do operacji – nie miał czasu. I podczas tej gonitwy szybko zapominał o obietnicach dawanych dzieciom i żonie.

Skonany wracał do domu, a Marta… nie mówiła nic. Zaciskała usta w wąską kreskę, nadstawiała policzek do zdawkowego buziaka, a potem patrzyła, jak mąż, którego nadal stara się kochać całym sercem, zasypia nad talerzem z zupą.

Od kiedy mało się w niej nie utopił, Marta robi na obiad już tylko kotlety schabowe panierowane.

Dzisiaj Michał wstaje przed świtem, gdy dzieci jeszcze śpią, całuje delikatnie, tak żeby nie obudzić, trzynastoletnią Maję, sześcioletniego Zbynia i najmłodszego, najukochańszego Antosia i już jest gotów wracać do szpitala, ruszać w bój ze śmiercią, ratować następnego pacjenta.

Przerwa na hymn i łopot flagi na tle burzowego nieba.

W progu zatrzymuje się, na palcach wraca do sypialni, by jeszcze chwilę popatrzeć na ukochaną żonę, śpiącą na boku, z długimi włosami rozsypanymi na poduszce. Jest piękna, teraz, w ostatnim miesiącu ciąży z ich czwartym dzieckiem, wydaje się Michałowi najcudowniejszą istotą pod słońcem. A jednak opuszcza ją. Praca wzywa…

No niestety, pieniądze się same nie zarobią.

Bo facet nie jest najwyraźniej drimerem, niestety.

Tadek Marszak jest kierowcą tira, kursującym na trasie Polska – Włochy z dość niewdzięcznym towarem, jakim są konie na rzeź. Nie to, żeby żal mu było tych głupich chabet, ale kłopotu z nimi po drodze, i nie tylko z nimi, do porzygania.

Tadek ma wyższe aspiracje niż wożenie jeszcze żywego mięcha, ale te aspiracje z paru powodów nie mają szans się spełnić. Po pierwsze: nie chce mu się pracować. A jeśli już ruszy dupę z ulubionego fotela i pojedzie z tymi chabetami, to wszystko, co zarobi, przepuszcza na imprezy, alkohol i dziwki.

Z powyższego wynika, że Tadek nie pracuje regularnie, tylko wtedy, kiedy już musi i nie ma wyjścia. Jestem tylko ciekawa, jak to działa – jest jakimś freelancerem?

Bardzo go to frustruje, a że nie ma żony, na której mógłby odreagować frustrację, tłucze starą schorowaną matkę. Na określenie „tłucze” zapewne by się obruszył, bo przecież nie bije jej do nieprzytomności, ot „szturchnie”, by stara ruszyła się z wyra i obiad ugotowała, dom ogarnęła, a nie wylegiwała się całymi dniami i spracowany syn sam musiał sobie zrobić jajecznicę.

Och, och, jaki straszliwy sarkazm to miał być, i jak okropnie ałtorKasi nie wyszedł!

Tadek ma jeszcze jedno hobby, które dużo lepiej robi na jego skołatane nerwy: gdy zagania konie na pakę, dźga je metalowym prętem pod napięciem sześciu tysięcy woltów z takim entuzjazmem, że nawet jego bezduszny szef musi nadgorliwca czasem studzić.

AŁtorkasiu, podziwiam Twoją subtelność – litościwie nie wspomniałaś, że Tadek ma jeszcze zeza i garba, liszaja, kiłę i wszy na pępku, a z paszczy jedzie mu tak, że kwiaty więdną i muchy padają w locie.

Mnie jednak brakuje retrospekcji z dzieciństwa Tadeusza Marszaka – mały Tadzio wyrywa skrzydełka motylom, mały Tadzio depcze kwiecie, z rozmysłem wybierając to, które jest pod ochroną, mały Tadzio strzela z procy do krasek, za nic mając Polską Czerwoną Księgę Zwierząt…

Dzisiaj Tadek ma wolne i może zabalować. Matce zwinął skromną rentę, zupełnie nie martwiąc się, czy będzie miała co do garnka włożyć.

A potem jej nastuka, że obiadu nie ma.

Skoro jest taka głupia i trzyma pieniądze w puszce po herbacie, to niech żre trociny. Do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, Tadek staje przed lustrem, pręży muskuły, których nie ma, zaczesuje przerzedzające się włosy, narzuca na ramiona białą koszulę, sweter w serek i skórzaną kurtkę. Nie zapomina też o białych skarpetkach do czarnych mokasynów. A latem do sandałów. Idąc, głośno wycmokuje z zębów resztki posiłków i od czasu do czasu unosi w górę ramię, by uwolnić zastarzałe wonie spod pachy. Może ruszać w miasto, chociaż tę pipidówę trudno nazwać miastem. Jednak i tu zdarza się Tadkowi wyrwać łatwą lalę, która da się obmacać na tylnym siedzeniu starej audicy. Grunt to dobry bajer, a on umie bajerować.

“E, lala, bucik ci się rozpierdala!”

Dzisiaj się więc zabawi. Ma to jak w banku.

Alfred Niro-Kołek, używający rzecz jasna lepiej brzmiącego Niro, jest synem polityka znanego z tego, że jest politykiem, i celebrytki znanej z tego, że jest znana.

Alfred ma 30 lat, co oznacza, że urodził się około roku 1984. Era celebrytów znanych z tego, że są znani zaczęła się we wczesnych latach dwutysięcznych, kiedy to trafiły do nas pierwsze reality shows.

Ty się nie dziw, ja kiedyś przy lekturze pani MichalaG wyliczyłam po datach, że główny bohater sprzedał za ciężkie pieniądze stworzony przez siebie portal społecznościowy w 1997 roku. No.

Ich małżeństwo trwało krótko. Po pięciu latach kłótni i bijatyk – a to wszystko na oczach dziecka – rozstali się w końcu cicho i bez fanfar, z jakimi odbył się ich ślub.

Ślub z fanfarami? Taki, żeby wszyscy wiedzieli, słyszeli, czytali w prasie? W 1984 roku?

Może w środowisku tak zwanym? Resortowych dzieci?

Rozstali się więc gdzieś w 1989/90 – Trybuna Ludu nie odnotowała tej sensacji.

Ale, ale, to, że Alfred urodził się około 1984 roku sugeruje, że ślub odbył się odpowiednio wcześniej. Na przykład w 1982. Ach, te huczne i odprawiane z fanfarami śluby celebrytów w stanie wojennym!

A tam wcześniej, przecież u AŁtorkasi najpierw zachodzi się w ciażę, a potem bierze ślub. Choć z drugiej strony – rodzice Fredzia są postaciami negatywnymi, to może faktycznie czekali CAŁE DWA LATA ze zrobieniem sobie dziecka.

Tym razem nie zależało im na medialnym szumie. (medialny szum z okazji ślubu w okresie stanu nadzwyczajnego w zupełności im wystarczył) Rozwód nie jest dobrą reklamą.

No nie wiem, patrząc na te zastępy celebrytów obnoszących się po telewizjach śniadaniowych z Nowym, Młodszym Modelem Żony i bredzących wzniośle, jak to spotkali wreszcie jedyną, prawdziwą miłość…

Ale to było w roku 1989, tatuś był zajęty szukaniem najbardziej stosownego ugrupowania, do którego mógł był się przyłączyć, może i by mu bruździł rozwód. Oczywiscie, gdyby się ktoś nim zainteresował, a wtedy nie interesował się nikt, no ale, ojtam, ojtam.

Ojciec z ulgą opuścił dom, byłą żonę i dziecko, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość: na ich utrzymanie łożył. Sprawa o alimenty też nie jest dobrą reklamą.

Alfred nienawidzi matki, która może kiedyś i była piękna i podziwiana, teraz zaś, po latach balang, hektolitrach alkoholu i metrach kokainowych ścieżek, wygląda na podstarzałą kurwę – to ostatnio jedyny syn rzucił jej w twarz. Popłakała się i poszła do sypialni zapić smutek. Jutro obudzi się na kacu i nic nie będzie pamiętała. O synu też zapomni, aż do następnego spotkania, kiedy ten przyjdzie po forsę, i do następnej kłótni.

Alfred nienawidzi ojca, bo po pierwsze gardzi polityką, po drugie gardzi ludźmi, którzy zmieniają poglądy jak chorągiewka.

Ach, cóż za niezłomny charakter! Podziwiamy wszyscy, jak tu siedzimy i czytamy.

Zła frazeologia boli. Chorągiewki nie zmieniają poglądów.

W sumie to nie wiadomo. Chyba nikt ich nie pytał…

Ojciec Alfreda zaliczył do tej pory chyba wszystkie ugrupowania polityczne, zawsze jednak będąc blisko ręki, która aktualnie karmi.

Pfff, jakby był mądry, to wstąpiłby do PSL-u, PSL był koalicjantem wszystkich, i prawych, i lewych

Znaczy: jest czyjąś własnością, czy też zdaniem aŁtorkasi “szara eminencja” to jakaś grupa społeczna?

Jest własnością gangu właścicieli niewolników, zwanego “szarymi eminencjami”.

nie pcha się na świecznik, ale swoje robi i może dużo. Tak dużo, że wyciągnął syna z aresztu następnego dnia po tym, jak ten „dla jaj” podpalił człowieka. Nie człowieka. Bezdomnego. Stary lump konał w mękach przez trzy dni. Alfredowi się upiekło.

Nie wiemy, co konkretnie, ale z pewnością bolało. Na przyszłość nie będzie podchodził tak blisko do ognia.

(Borze, myślałam, że używanie sformułowań “upiec się” albo “świeżo upieczony” w kontekście pożaru/podpalenia pojawia się tylko w humorze zeszytów szkolnych. Gdzie była redakcja?!)

Ojciec mu tylko twarz obił – nie za to, że podpalił tego kundla, ale za to, że naraził karierę polityczną Nikodema Nira.

Nikodema. Czyżby jakaś aluzja do Dyzmy?

Alfred obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się złapać, a ojcu, że nie zszarga jego nazwiska.

Od tej pory będzie występował jako Kołek.

Pod warunkiem jednak, że ten nadal będzie łożył na utrzymanie jedynaka.

Alfred szczyci się bowiem tym, że nie przepracował w swoim trzydziestoletnim życiu ani jednego dnia. I matka, i ojciec od dziecka zamykali mu usta pieniędzmi, bo bękart mógłby sporo pikantnych plotek o ich pożyciu sprzedać tabloidom.

Chyba raczej o życiu-po-pożyciu, skoro rozstali się, gdy miał góra pięć lat, a może i mniej.

Mniej, pięć lat to małżeństwo trwało.

Taki perwers z niego i cwaniak, że w wieku czterech lat podglądał i nagrywał rodziców spółkujących we trójkę z krówką.

Układ więc jest jasny: oni dają forsę, on milczy i nie rzuca się mediom w oczy. A jeżeli już, to pod fałszywym nazwiskiem.

Dzisiaj Alfred, wciskając do portfela kupiony za ciężkie pieniądze „alternatywny” dowód osobisty,

Z fałszywym dowodem media go nie namierzą, nigdy przenigdy, takie media to zawsze najpierw legitymują człowieka, zanim mu strzelą focię zza węgła i zamieszczą sensacyjny materiał, elementarne.

Alfred porusza się z fałszywym dowodem przyklejonym taśmą do wysokiego, okrutnego czoła.

rusza na łów. Jeszcze nie wie, kto padnie jego łupem – kto, nie co, bo Alfred poluje na ludzi – ale ma zamiar ten dzień uczynić pamiętnym dla siebie i dla świata. I uczyni.

Losy tych trzech tak różnych mężczyzn już niedługo splotą się nieodwracalnie.

A bezprawiu i niesprawiedliwości oraz złej literaturze jak zwykle stanie się zadość.

W domu Sokołowskich Marta, będąca w ósmym miesiącu ciąży, szykuje urodziny dla trzyletniego Antosia i czeka na męża, który miał po pracy odebrać synka z przedszkola.

Pogładziła brzuch gestem pełnym miłości.

Było to jej czwarte dziecko, a nie mniej kochane i oczekiwane niż Maja, pierworodna, Zbynio, drugi z kolei, i najmłodszy Antoś. Ciekawe, czy to będzie Jagienka, czy Staś?

Momencik, idę po słoik kiszonych ogórków, bo mi się zrobiło niedobrze od tej słodyczy.

Marta uśmiechnęła się do siebie i dziecka, które choć nie mogło tego uśmiechu jeszcze widzieć, na pewno poczuło miłość, jaką jest darzone, potem wstała ciężko, rozprostowała obolały krzyż i… telefon rozśpiewał się melodyjką przypisaną Michałowi.

O nie… tylko nie to! Spodziewała się lada moment jego samego z Antosiem, a nie telefonu! Jeśli znów ona, Marta, usłyszy, że nagły przypadek, że Michał musi kogoś zastąpić, że niespodziewany dyżur, zacznie krzyczeć!

Ja zacznę krzyczeć, jeśli jeszcze raz przeczytam to aŁtorkasiowe “ona, ktośtam”.

*zdziwiona* Jak to, jeszcze nigdy nie krzyczałaś przy lekturze ałtorkasi?

Ćśśś, “Bezdomną” czytałam ponad rok temu, zdążyłam wyprzeć.

Wcisnęła zieloną słuchaweczkę, próbując opanować drżenie dłoni i łzy cisnące się do oczu.

– Martuś, kochanie… – zaczął Michał przepraszającym tonem, a ona zacisnęła ręce na komórce, tak jakby chciała ją zmiażdżyć. – Będę dzisiaj trochę później, bo…

Oddajemy głos konsultantom medycznym:

[Galnea]: To w takim razie kilka informacji na temat organizacji pracy w szpitalu. Po pierwsze – grafik dyżurów ustawia się nie na bieżąco, tylko na dużo czasu przed (np. na moim aktualnym oddziale robią już rozpiskę na lipiec/sierpień). Jest to logiczne, ponieważ lekarze mają swoje życie prywatne, często pracują popołudniami w poradniach i muszą mieć możliwość zorganizować sobie to wszystko. Oczywiście, w nagłych przypadkach (np. choroba, ważny wyjazd) można się zamienić, ale Marta powinna z wyprzedzeniem wiedzieć, że np. tego a tego dnia jej mąż będzie pracował. Po drugie – dyżur ma za zadanie zapewnić pacjentom opiekę całodobową – na oddziale zawsze musi ktoś być. Oznacza to, że lekarz-dyżurant zaczyna zwykle pracę w momencie końca normalnego dnia pracy (kiedy reszta obsady schodzi z oddziału), do rozpoczęcia następnego dnia pracy. Czyli np. jeśli lekarz pracuje na oddziale normalnie, to będzie w pracy od 7:30 do 7:30, a jeśli jest „zewnętrzny” (czyli zatrudniony tylko na dyżury) to np. od 15:30 do 7:30.

[Michał]: To przeważnie robota kontraktowa i np. Mietek miał wracać z nart ale samolot mu się spóźnił i “Stary, zastąp mnie do 1 w nocy pliiiiz”. Chociaż faktycznie, ja bym odpalił całą nockę i się wyspał, ale sytuacja jest możliwa, naciągana ale możliwa.

– Po północy?! – wybuchnęła. – Twój syn ma dzisiaj urodziny! Niedługo przyjadą rodzice, jest tort, są świeczki, Antoś miał być razem z tobą! A ty mi mówisz, że po północy?!

– Zapomniałeś?! Zapomniałeś o urodzinach swojego najukochańszego dziecka?!

W przeciwieństwie do tych mniej ukochanych, jak rozumiem, o urodzinach których Michałowi wolno było zapominać.

Najmłodsze jest zawsze najukochańsze, jak nowa zabawka, która jeszcze nie zdążyła się znudzić. A starsze, cóż… miały czas przywyknąć.

– Marta usiadła ciężko na najbliższym krześle, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. – Który to już raz? – zapytała cichym, łamiącym serce głosem. – Który raz zapominasz o najbliższych, bo ważniejsza od nas jest ta cholerna praca?

– Jesteście dla mnie najważniejsi na świecie – zapewnił żarliwie, a Marta uwierzyła, bo w tej chwili na pewno tak myślał. Za minutę jednak Michał rozłączy się i zapomni [to brzmi jak komentarz analizatorski, ale nim nie jest, serio] nie tylko o Antosiu i jego trzecich urodzinach, ale i o całym świecie, ratując życie jakiejś ofierze losu…

Ofiara losu to jest ktoś, kto wali się młotkiem po palcach, potyka na prostej drodze i zawsze trafia na skórki od banana. W wyniku czego, owszem, może stać się ofiarą groźnego wypadku.

I – podziwiaj niezłomność szlachetnego doktora Sokołowskiego, droga Kuro! – takim też będzie on musiał nieść pomoc, zamiast spędzać czas z ukochaną, ale tak, rozumiesz, naprawdę najnajnajbardziej ukochaną rodziną.

– Z przedszkola też pewnie zapomniałeś go odebrać? Odpowiedziało jej pełne poczucia winy milczenie.

Sokołowski miał odebrać dziecko z przedszkola i wracać z trzylatkiem do szpitala na dyżur?

Nieno, miał wrócić do domu, tylko oczywiście zapomniał i wziął dodatkowy dyżur, tak to rozumiem.

– Wyskoczę na chwilę ze szpitala i odbiorę Antosia – zaoferował się znów tym błagalnym, przepraszającym tonem. – Jeżeli tylko mogłabyś po niego przyjechać… Za piętnaście minut muszę być na SOR-ze. Nie mają pełnej obsady…

Wyskoczy z dyżuru? I to jeszcze na SOR-ze?! Gdyby coś się w tym czasie stało, to pierwszym pytaniem prokuratora byłoby: „A dlaczego opuścił pan oddział w trakcie pełnienia obowiązków służbowych?”.

– Srady, nie obsady! – znów ją poniosło. – Nigdy nie mają pełnej obsady i jakoś zawsze pod ręką znajduje się doktor Sokołowski! Ty po prostu prosisz się o dodatkowe dyżury, by nie wracać do rodziny! Do domu!

[Galnea]: Jeśli bierze dodatkowe dyżury, to nie wraca do domu „późno” tylko rano następnego dnia Poza tym z etatu nie ma możliwości brać ci
Interesy mogą poczekać
Pielęgniarka w gabinecie pana doktora
Przygląda się, jak żona obciąga Murzynowi

Report Page