Zakochani wyruchani

Zakochani wyruchani




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zakochani wyruchani
Szukaj rymów do słowa: Zaczynających się od: Długość rymu: 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 Długość słowa: 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 Część mowy: rzeczowniki przymiotniki czasowniki imiona nazwy miejscowości wyrażenia rzeczowniki: mianownik rzeczowniki: dopełniacz rzeczowniki: celownik rzeczowniki: biernik rzeczowniki: narzędnik rzeczowniki: miejscownik rzeczowniki: wołacz przymiotniki: mianownik przymiotniki: dopełniacz przymiotniki: celownik przymiotniki: biernik przymiotniki: narzędnik przymiotniki: miejscownik przymiotniki: wołacz imiona: mianownik imiona: dopełniacz imiona: celownik imiona: biernik imiona: narzędnik imiona: miejscownik imiona: wołacz
Szukaj rymów dokładnych Szukaj rymów niedokładnych
Uwaga : poniżej znajdują się tylko przykładowe rymy. Aby zobaczyć pełne wyniki określ długość rymu .
Internetowy słownik rymów do słów oraz zaawansowana wyszukiwarka rymów Rymy .XYZ © LocaHost

Paulina Krupińska stawiła czoła nieprzyjemnemu komentarzowi na temat jej wyglądu. W rozmowie z reporterką Jastrząb Post nie kryła swojego oburzenia. 
Strona główna » Exclusive » W Paulinie Krupińskiej prawie się zagotowało po pytaniu o nadprogramowe kilogramy. Nie przebierała w słowach [WIDEO]
Paulina Krupińska na jesiennej ramówce TVN 2022
Paulina Krupińska bez wątpienia jest jedną z najpiękniejszych gwiazd w Polsce. Zanim na dobre trafiła do telewizji, gdzie spełnia się w roli prezenterki porannego programu Dzień Dobry TVN , dała się poznać jako modelka. W 2012 roku wygrała wybory Miss Polonia, które otworzyły jej drzwi do innych, międzynarodowych konkursów piękności. Rok później reprezentowała Polskę na Miss Universe, gdzie została wyróżniona tytułem Miss Photogenic .
Jak na miss przystało, Krupińska może pochwalić się godnymi pozazdroszczenia gabarytami, i to po dwóch ciążach. Jej wymiary to 90-63-86 przy niemal 180 cm wzrostu. Są jednak tacy, którzy mają pewne zastrzeżenia co do sylwetki gwiazdy. Niedawno jedna z internautek zdobyła się na niewybredny komentarz, w którym stwierdziła, że prezenterka „utyła” i przydałoby się jej „troszkę diety”.
Niestety, z przykrością muszę stwierdzić – i to nie zazdrość – ale byłam w czwartek na festiwalu w Sopocie i oglądając, wciąż myślałam: „Ale Paulina utyła”. Nogi jak gicze wołowe, roztyła się i już. Przykro mi to mówić, ale muskularne nogi i taka cukiereczkowa sukienka… Szkoda, źle dobrana stylizacja i troszkę diety – napisała kobieta, oceniając wygląd Krupińskiej na festiwalu w Sopocie.
Do przykrych słów żona Sebastiana Karpiela-Bułecki odniosła się w rozmowie z Jastrząb Post.
Gdy nasza reporterka, Karolina Motylewska, zapytała Paulinę, co sądzi o trywialnej opinii, ta nie ukrywała swojego oburzenia postawą jego autorki. Miss Polonia nie spotkała się nigdy na żywo z podobnymi uwagami, a co więcej uważa, że jej wygląd jest jej sprawą i nikomu nic do tego:
Ja wrzuciłam ten komentarz, bo chciałam pokazać, że w przestrzeni internetowej jest za mało kultury. Nie mam problemu z konstruktywną krytyką. Wychodzę z takiego założenia, że jeżeli nie masz nic miłego do powiedzenia komuś, to po prostu nie mów. Mnie nikt nigdy osobiście na ulicy nie powiedział, że jestem taka czy owaka. Oczywiście wywodzę się z branży mody, gdzie byłam oceniana przez pryzmat urody. Ale to, czy ja mam teraz 5, 10, 20, 25 kilo więcej, to jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Uważam, że nie wolno nikogo oceniać przez pryzmat wyglądu w kontekście miejsca zdarzenia. To nie było miejsce, żeby kogoś oceniać. Ja nie wystąpiłam na wyborach miss w Sopocie.
Paulina nie daje przyzwolenia na podłe komentarze:
W tym momencie jestem osobą publiczną, ale nie godzę się na to, żeby ktoś obcy mówił, czy wyglądam tak czy inaczej. Nie tyczy się to tylko i wyłącznie mojej osoby, ale wszystkich ludzi, którzy są komentowani w przestrzeni internetowej. Jest to po prostu przykre. Brak kultury i klasy. Nie chodzi o komentarz. Ktoś może powiedzieć, że ja jestem nieatrakcyjna. Nie mam z tym najmniejszego problemu, bo ja nie jestem zupą pomidorową, która powinna smakować każdemu. Pojęcie uroda to jest pojęcie względne. Ale w momencie, kiedy ktoś pisze, że moje nogi są jak gicze wołowe i ja powinnam schudnąć… Kto ma prawo decydować o tym, ile ja powinnam ważyć? To jest coś absolutnie złego to, co się dzieje. Ten brak kultury i klasy.
Paulina Krupińska odpowiada na krytykę fanki
Paulina Krupińska odpowiada na krytykę fanki
Paulina Krupińska odpowiada na krytykę fanki
Od zawsze zakochana w show-biznesie. Uwielbiam podglądać życie gwiazd w sieci i znajomych na Instagramie. Nie wyobrażam sobie dnia bez mocnej kawy i dużej dawki dobrych plotek. Do dzisiaj bez problemu potrafię wymienić nazwiska wszystkich par z "Tańca z gwiazdami".
Ale pusta ta Paulinka skoro ja to tak dotknęło
Nie pusta, tylko wrażliwa. To jest różnica.
Pusta to ty jesteś, jak gar z pokrywką, do tego padskudna.
uważam ze ma rację nie chodzi mi tez tylko o jej osobę Ludzie piszą takie brednie ze az zal sory tak jest Co kogo obchodzi jak ktoś wygasa
Pani Paulina jest zgrabna ładna ,ktoś kto tak krytykuje musi być bardzo zazdrosny brak kultury
No ale o co tyle afery skoro jej nogi wyglądają jak gicze wołowe
chyba się za bardzo przyzwyczaiła do tego, że się nią zachwycają, jakiś niepochlebny komentarz i już płacz, jak innych hejtują to jej pasuje
Naprawdę niepotrzebnie komentuje, powinna być ponad to. Paulina Krupińska jest duża+ wysokie buty+ za dużo błysku na nogach, a dodatkowo maleńka Drzewiecka u jej boku, no i efekt był opłakany.
To nie ma znaczenia czy ktoś ma problem z krytyka swojej osoby. Problem polega na tym ,że takie komentarze nie powinny mieć miejsca. Tak jak Paulina powiedziała to jest jej sprawa i totalny brak kultury i klasy. Do wszystkich tych co piszą , że nie potrafi znieść krytyki , to zapamiętaj ! Hejt w internecie może dotknąć twoje dzieci i wtedy pewnie zobaczysz problem. Bo w dzisiejszych czasach nie jedna młoda osoba została już zniszczona psychicznie.
Nie „duża”, ale wysoka. Jest sliczna kobieta a pisza w ten ordynarny sposob ludzie pelni kompleksow, slabi,nie ma sie co przejmowac. Opluja innych i juz lepiej sis czuja z sama czy samym soba.
Ten komentarz zapewne napisała jakaś gruba, obleśna, tłusta baba, z zazdrości.
Pani Paulino, proszę przypadkiem się nie odchudzać!!! Jest pani super babka a nie jakimś wieszakiem na ubrania. Chciała bym zobaczyć tą co Panią krytykują. Pewno jakaś krzywonoga pokraka.
Jak się nie chce być recenzowanym to się siedzi po drugiej stronie ekranu,atak swoją drogą to racja z tymi giczami wołowymi wystarczyło założyć dłuższą sukienkę
Ja myślę , że to sfrustrowana pijaczka, Zdrowy trzeźwy człowiek nie napiszę takich bzdur.
Pani Paulinka jest bardzo piękna nie tylko na zewnątrz
Ma Pani racjezazdroszcza pani fajne dzieciaki i rucha pani całkiem przystojny facet dla niego jest Pani sexu i dla samej siebie a ludzie zawsze potrafią dopiec zwłaszcza ci nie wyruchani
Ten komentarz jest nie na miejscu i powinien być usunięty z powodu chamskich, niecenzuralnych sformułowań.
Ma Pani całkowitą rację Pani Paulino, że uroda to rzecz względna, dlatego krytycznymi uwagami o nogach jak gicze wołowe, dodatkowymi kilogramami, na które zwracają uwagę mali, niedowartościowani i nieszczęśliwi ludzie, nie ma się co przejmować i denerwować. Trzeba iść przed siebie z podniesioną głową. HEJTEROM MÓWIMY NIE!!!
Proponuję tym którzy krytykują tak bardzo Paulinę zeby pokazali swoje nogi
I po co to wszystko. Urazona lala, uważa się chyba za jakąś piękność. Nic nadzwyczajnego. Jest takich jak ona wiele. A swoją drogą, jej stylizacja była kiczowata i wyglądało to słabo
Nic nadzwyczajnego nie ma w tej paulinie..Niepotrzebnie się puszy
kobieto , naprawdę przesadziłaś z ta odpowiedzią. Jesteś osoba publiczna w kraju , gdzie hejt jest chlebem powszednim , nie rozumiem za bardzo , czego oczekujesz. Samych pochwal ?Czy dlatego , ze ktoś napisał negatywna opinie o tobie , zaczniesz wychowywać ludzi na kulturalnych i zadowolonych ze wszystkiego ?A może tylko zadowolonych z ciebie ? Napisalas , ze potrzebujesz konstruktywnej opinii , moja jest taka , ze przestań bądź naiwna albo zamknij się w domu.
Twoja uwaga z konstruktywną nie ma niczego wspólnego.
Niestety zgadzam się z osobą która powiedziała już że ty moja droga nie masz pojęcia czym jest konstruktywna krytyka, to że ktoś jest osobą publiczną nie oznacza że każdy kto ma zły dzień ma prawo wylać na niego wiadro swoich żali, kompleksów i frustracji, zresztą to jest bardzo opinia oparta na skrajnościach – zamknij się w domu? A czemu ty się w domu nie zamykasz? Tylko wypisujesz, tutaj jak inni mają żyć?!
Śmieci piszą o innych źle. Przecież, poziom kultury u nich nie istnieje, To jest konstruktywna krytyka? To jest wykłe obgadywanie, bajcowanie , to jest złośliwy hejt. Ktoś powinien na to zareagować i zabronić całkowicie. Ciemna masa nie czyta książek, ogląda „Dlaczego ja ” i słucha disco polo. To barany, niestety.
A dlaczego ma się nie oburzać??? Nikogo nie obraziła, a ja obrazili!!!
MEDIAPOP Sp. z o.o. Ul. Nowogrodzka 18a lok. 21 00-511 Warszawa NIP: 7010518274 REGON: 362622422 KRS: 0000589873
Copyright © 2022 Jastrząb Post. Wszelkie prawa zastrzeżone Dalsze rozpowszechnianie tekstów i materiałów wideo publikowanych na stronie w całości lub w części wymaga wcześniejszej zgody wydawcy.
Redaktor naczelny: Karol Nowakowski Wydawca: Aneta Błaszczak Korekta: Elwira Szczepańska Zespół redakcyjny: Zuza Maciejewska Elwira Szczepańska Krystyna Miśkiewicz Paulina Pucuła Magda Kwiatkowska Zespół wideo: Karolina Motylewska Michał Drzewiecki



Swing Time - Zadie Smith

Home
Swing Time - Zadie Smith



Mojej matce Yvonne Kiedy zmienia się muzyka, zmienia się też taniec. Przysłowie ludu Hausa Prolog To był pierwszy dzień mojego poniżenia. Wsadzili mni...

Mojej matce Yvonne

Kiedy zmienia się muzyka, zmienia się też taniec. Przysłowie ludu Hausa

Prolog

To był pierwszy dzień mojego poniżenia. Wsadzili mnie do samolotu, odesłali do Anglii i zakwaterowali w dzielnicy St. John’s Wood, w wynajętym apartamencie na ósmym piętrze. Z okien roztaczał się widok na boisko do krykieta. Mieszkanie wybrano chyba ze względu na portiera, który potrafił stawić czoła wszelkim natrętom. Na początku nigdzie nie wychodziłam. Telefon w kuchni dzwonił bez przerwy, ale uprzedzono mnie, żebym go nie odbierała i wyłączyła też własną komórkę. Obserwowałam grę w krykieta, chociaż nie znam jej reguł, nie było to zbyt zajmujące, lecz ciekawsze niż gapienie się na luksusowe, perfekcyjnie bezosobowe wnętrze, w którym projektant zaokrąglił wszystkie kąty na wzór iPhone’a. Kiedy mecz się skończył, wpatrywałam się w lśniący ekspres do kawy wbudowany w ścianę i w dwie fotografie posągów Buddy – jeden był mosiężny, drugi drewniany – oraz na zdjęcie słonia klęczącego przy małym hinduskim chłopcu, który również klęczał. Pokoje – urządzone ze smakiem w odcieniach szarości –połączono nieskazitelnie czystym korytarzem wyłożonym jasnobrązową wykładziną. Przyglądałam się jej prążkowanej fakturze. W ten sposób minęły dwa dni. Trzeciego dnia zadzwonił portier i powiedział, że w holu na dole jest już pusto. Spojrzałam na swoją komórkę. Leżała na półce i miała włączony tryb samolotowy – już od trzech dni byłam offline. Pomyślałam, że powinno to zostać uznane za jeden z niezwykłych przykładów stoicyzmu, zwycięskiej próby cierpliwości i siły charakteru, nieczęstych

w naszych czasach. Włożyłam żakiet i zeszłam na dół, gdzie w holu czekał na mnie portier. Skorzystał z okazji, żeby ponarzekać („Nie ma pani pojęcia, co tu się działo przez ostatnich kilka dni – bajzel jak na cholernym Piccadilly Circus!”), chociaż było jasne, że te zdarzenia wzbudziły w nim sprzeczne emocje i nawet był rozczarowany, kiedy zamieszanie już się skończyło – przynajmniej przez te dwie doby mógł się poczuć ważny. Oznajmił z dumą, że kilku osobom kazał „spadać”, a innym powiedział: „Jeśli myślicie, że zdołacie mnie wykołować, to się natniecie”. Słuchałam oparta o jego biurko. Od tak dawna nie byłam w Anglii, że niektóre potoczne brytyjskie frazy brzmiały dla mnie egzotycznie, nieomal niedorzecznie. Zapytałam, czy jego zdaniem wieczorem znów zjawią się tu jacyś ludzie. Odpowiedział, że nie, od wczoraj nikt już nie przyszedł. Chciałam się upewnić, czy mogę bez ryzyka przenocować dzisiaj kogoś u siebie. „Nie widzę problemu – odrzekł tonem, który sprawił, że poczułam się jak idiotka. – Zawsze pozostaje tylne wyjście”. Westchnął. W tym momencie podeszła do niego jakaś kobieta i spytała, czy mógłby odebrać rzeczy, które przyślą jej z pralni chemicznej, bo ona musi teraz wyjść. Zachowywała się nieuprzejmie, była zniecierpliwiona, a mówiąc, patrzyła nie na niego, tylko na stojący na biurku terminarz, szary klocek z cyfrowym ekranem, który pokazywał czas (z dokładnością co do sekundy) każdemu, kto zechciał rzucić okiem. Był dwudziesty piąty października 2008 roku, godzina dwunasta trzydzieści sześć i dwadzieścia trzy sekundy. Odwróciłam się do wyjścia. Portier skończył rozmawiać z kobietą i wybiegł zza biurka, żeby otworzyć mi drzwi. Zapytał, dokąd idę. Odpowiedziałam, że nie wiem. Ruszyłam do centrum. Było cudowne jesienne londyńskie popołudnie: chłodno, pogodnie, gdzieniegdzie pod drzewami leżały już złote liście. Minęłam boisko do krykieta i meczet, a potem muzeum Madame Tussaud; przeszłam Goodge Street, Tottenham Court Road i dalej przez Trafalgar Square, aż dotarłam do rzeki i na most. Przypomniałam sobie (często w tym miejscu nachodzą mnie takie wspomnienia) o dwóch

młodych mężczyznach, studentach, którzy przechodzili tędy późną nocą. Zaatakowano ich, pobito i wrzucono do Tamizy. Jeden przeżył, drugi zginął. Nie mieściło mi się w głowie, jak ten jeden zdołał przetrwać: ciemność, potworne zimno, szok, woda, a on przecież był w butach. Myśląc o chłopaku, trzymałam się prawej strony mostu i szłam blisko torów, starając się nie patrzeć na rzekę. Kiedy dotarłam na południowy brzeg, zobaczyłam plakat, który reklamował spotkanie („dyskusję”) z austriackim reżyserem filmowym w Royal Festival Hall. Zaczynało się za dwadzieścia minut. Pod wpływem nagłego impulsu postanowiłam, że spróbuję zdobyć bilet. Miałam szczęście i udało mi się kupić miejsce w ostatnim rzędzie na galerii. Nie oczekiwałam nadzwyczajnych atrakcji, chciałam tylko na chwilę oderwać się od kłopotów, posiedzieć w ciemności i posłuchać dyskusji o filmach, których nigdy nie widziałam. W połowie spotkania reżyser poprosił prowadzącego, by pokazał fragment Swing Time, filmu, który znałam bardzo dobrze, przecież tyle razy oglądałam go w dzieciństwie. Wyprostowałam się w fotelu. Przede mną na wielkim ekranie Fred Astaire tańczył z trzema cieniami. Nie mogąc za nim nadążyć, cienie zaczynają gubić rytm. Wreszcie poddają się, lewymi dłońmi pokazują ten specyficzny amerykański gest oznaczający „a co mi tam” i schodzą ze sceny. Astaire tańczy dalej sam. Zrozumiałam, że te trzy cienie to także Fred Astaire. Czy wiedziałam o tym, kiedy byłam dzieckiem? Nikt inny nie potrafił tak się poruszać, żaden inny tancerz nie miał tak giętkich kolan. Reżyser zaczął mówić o swojej teorii „czystego kina”, które definiował jako „interakcję pomiędzy światłem a ciemnością, wyrażoną rytmem upływającego czasu”, ja uznałam tę kwestię za nudną i zbyt skomplikowaną. Za jego plecami, na ekranie, ten sam fragment filmu z niewiadomych dla mnie przyczyn wyświetlono jeszcze raz. Dostrajając się do muzyki, zaczęłam rytmicznie uderzać stopami w oparcie siedzenia przede mną i nagle moje ciało stało się cudownie nieważkie i przepełniło mnie zupełnie niespodziewane uczucie szczęścia. Niedawno

straciłam pracę, sposób na życie, który dawał mi poczucie bezpieczeństwa, ale kiedy patrzyłam na ten taniec, ogarnęło mnie radosne uniesienie i wszystko wydało mi się nieistotne. I kiedy próbowałam powtórzyć ten finezyjny rytm, miałam wrażenie, że wzlatuję ponad własne ciało i mogę spojrzeć na swoje życie z dystansu, zupełnie jakbym szybowała gdzieś w górze. Przypomniałam sobie opowieści ludzi, którzy opisywali swoje doświadczenia z halucynogenami. W jednej chwili zobaczyłam wszystkie przeżyte lata, które nie układały się w logiczny ciąg, cykl następujących po sobie zdarzeń budujących coś trwałego – wręcz przeciwnie. Wreszcie zrozumiałam: nigdy nie świeciłam własnym światłem, zawsze krążyłam wokół blasku innych. Byłam tylko cieniem. Po spotkaniu wróciłam do mieszkania, zadzwoniłam do Lamina, który czekał w pobliskiej kawiarni, i powiedziałam mu, że droga jest już wolna. Jego też wylali, ale nie pozwoliłam mu wrócić do Senegalu, zabrałam go do Londynu. Zjawił się o jedenastej, w bluzie z naciągniętym kapturem (na wypadek kamer). Hol był pusty. Z zasłoniętą głową Lamin wyglądał jeszcze młodziej i piękniej – jaka szkoda, że nie potrafiłam zdobyć się wobec niego na prawdziwe uczucie. Później leżeliśmy obok siebie, każde ze swoim laptopem. Nie chciałam sprawdzać maili, więc googlowałam, początkowo na chybił trafił, potem w konkretnym celu: szukałam tego fragmentu ze Swing Time. Chciałam go pokazać Laminowi, byłam ciekawa, jakie zrobi na nim wrażenie, jest przecież tancerzem, lecz powiedział, że nigdy nie słyszał o Fredzie Astairze. Kiedy puściłam mu film, usiadł na łóżku i zmarszczył brwi. Wtedy dotarło do mnie, co oglądamy: Fred Astaire miał uczernioną twarz. W Royal Festival Hall siedziałam na galerii, nie założyłam okularów, a scena rozpoczyna się od dalekiego ujęcia. Nic jednak nie tłumaczyło tego, jak zdołałam wyprzeć wspomnienia z dzieciństwa: przewracanie oczami, białe rękawiczki, uśmiech Billa „Bojanglesa” Robinsona, słynnego czarnego tancerza zabawiającego białych. Poczułam się głupio, zamknęłam laptop i poszłam spać. Następnego ranka obudziłam się

wcześnie, zostawiłam Lamina w łóżku, wśliznęłam się do kuchni i włączyłam komórkę. Spodziewałam się setek, może nawet tysięcy wiadomości. Miałam nie więcej niż trzydzieści. A przecież Aimee wysyłała mi setki maili dziennie. Teraz zrozumiałam, że już nigdy nie przyśle mi żadnego. Nie wiem, dlaczego tak długo musiałam uświadamiać sobie taką oczywistość. Przejrzałam przygnębiającą listę nadawców: daleka kuzynka, kilku przyjaciół, paru dziennikarzy. Zauważyłam jeden mail zatytułowany KURWA. Miał absurdalny adres składający się z szeregu liter i cyfr oraz załącznik wideo, który nie chciał się otworzyć. Treść była prosta, zawierała się w jednym zdaniu: „Teraz wszyscy wiedzą, kim jesteś”. Taką korespondencję można dostać od złośliwej siedmioletniej dziewczynki, która ma już ugruntowane poczucie sprawiedliwości. I tak właśnie należało to odczytać – gdyby tylko dało się zapomnieć o czasie, jaki przeminął.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Czas dojrzewania

Jeden

Gdyby wszystkie soboty 1982 roku dało się potraktować jak jeden dzień, nie miałabym kłopotu z datami, uznałabym po prostu, że pierwszy raz spotkałam Tracey o dziesiątej rano w sobotę. Szłyśmy po wysypanej drobnym żwirem przykościelnej alejce i trzymałyśmy nasze matki za ręce. I chociaż było tam jeszcze wiele innych dzieci, z oczywistych przyczyn zwróciłyśmy na siebie uwagę, dostrzegając – jak to dziewczyny – zarówno podobieństwa, jak i różnice. Nasza skóra miała identyczny odcień – jakby wykrojono nas z jednego kawałka jasnobrązowego materiału – byłyśmy podobnego wzrostu, a i nasze piegi układały się w takie same wzory. Co prawda, ja miałam grube rysy i dość melancholijny wyraz twarzy, wydatny nos, smutne oczy i opadające w dół kąciki ust, a Tracey wesołą okrągłą buzię – wyglądała jak ciemniejsza wersja Shirley Temple. Tylko jej nos był równie niezgrabny jak mój. Dostrzegłam to od razu – idiotyczny nos, zadarty jak u małego prosiaka, uroczy i jednocześnie nieprzyzwoity, do którego każdy mógł zajrzeć. W nosach był remis, ale włosami biła mnie na głowę. Miała długie, opadające na plecy spiralne loki, zaplecione w dwa grube warkocze. Błyszczały natłuszczone jakąś oliwką, związane żółtymi kokardami z atłasu. Żółte atłasowe kokardy były osobliwo
Sex z masażystką, na zewnątrz domu
Kagney Linn Karter dymana przez murzyna w dupę
Gorące seksy

Report Page