Zakochana do szalenstwa

Zakochana do szalenstwa




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zakochana do szalenstwa


Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером www.korzeniewska.com.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.

Filbana Obserwuj Dokumenty 2 833 Odsłony 587 760 Obserwuję 474 Rozmiar dokumentów 5.6 GB Ilość pobrań 401 564
Made in Warsaw · Copyright 2016 · All rights reserved - webshark.pl Regulamin Polityka Prywatności Kontakt
Akceptuję regulamin Zarejestruj się
Korekta
Renata Kuk
Halina Lisińska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcia na okładce
© Miramiska/Fotolia
Rurik
Tytuł oryginału
Wilde in Love
Copyright © 2017 by Eloisa James, Inc.
For the Polish edition
Copyright © 2018 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-6920-7
Warszawa 2018. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania elektronicznego
1
Czerwiec 1778
Londyn
Wcałej Anglii nie było człowieka, który uwierzyłby, że chłopiec, który
wyrośnie na lorda Alarica Wilde’a, zdobędzie kiedyś sławę.
Złą sławę? Tego nie dałoby się wykluczyć.
Własny ojciec napiętnował go tak po tym, jak w wieku jedenastu lat
odesłano go z Eton za to, że uraczył kolegów opowieściami o piratach.
Piraci nie stanowili problemu – problemem było to, jak przemyślnie mały
Alaric przedstawił swoich, niezbyt jego zdaniem rozgarniętych nauczycieli,
pod postacią pijanych zbójców. Dziś raczej nie opisywał przemądrzałych
Anglików, ale zmysł obserwacji nie opuścił go nigdy. Patrzył i wyciągał
wnioski, czy to w Chinach, czy w afrykańskiej dżungli.
Zawsze zapisywał to, co zobaczył. Książki, które wydał, były właśnie
konsekwencją tego impulsu do notowania wrażeń; ta potrzeba pojawiła się
już z chwilą, kiedy nauczył się składać pierwsze zdania.
Podobnie jak inni zupełnie nie oczekiwał, że te książki przyniosą mu
sławę. I tak samo myślał, podnosząc się ze swojej koi na „Royal George’u”.
Wiedział tylko, że w tej chwili jest gotów na spotkanie z rodziną, całą
ósemką rodzeństwa, nie wspominając o księciu, księżnej i jednej czy dwóch
siostrach przyrodnich.
Przebywał latami poza domem, jakby to, że nie widział grobu najstarszego
brata, Horatiusa, czyniło jego śmierć mniej realną.
Ale nadeszła pora, żeby wrócić.
Marzył o filiżance herbaty. Gorącej, parującej kąpieli w prawdziwej
wannie. Zadymionym, londyńskim powietrzu w płucach.
Boże, tęsknił nawet za zapachem torfu unoszącym się nad bagnami
Lindow, które ciągnęły się na mile na wschód od zamku ojca.
Zaciągał właśnie z powrotem zasłonę na bulaju, kiedy chłopiec okrętowy
zapukał i wszedł do kajuty.
– Jest potężna mgła, milordzie, ale wpłynęliśmy daleko na Tamizę i
kapitan twierdzi, że lada chwila będziemy przy nabrzeżu Billingsgate. – Jego
oczy lśniły z podniecenia.
Na pokładzie Alaric zastał kapitana Barsleya stojącego na dziobie „Royal
George’a”, z rękami na biodrach. Alaric ruszył w jego stronę i zatrzymał się,
zdumiony. We mgle doki migotały barwami jak dziecinna zabawka:
różowym, fioletowym, jasnoniebieskim. Barwna masa rozdzieliła się, kiedy
się zbliżyli.
Kobiety.
W porcie tłoczyły się kobiety – albo, ściśle rzecz ujmując, damy,
zważywszy wysokie pióra we włosach i parasolki powiewające w powietrzu.
Alaric uśmiechnął się mimo woli, podchodząc do kapitana.
– Co tu się, do czorta, dzieje?
– Spodziewam się, że czekają na jakiegoś księcia czy kogoś podobnego. Te
listy pasażerów, które drukują w „Morning Chronicle”, to skończona
głupota. Będą wściekle rozczarowane, kiedy zdadzą sobie sprawę, że „Royal
George” nie ma kropli królewskiej krwi na pokładzie – burknął kapitan.
Alaric, spokrewniony z rodziną królewską przez dziadka, parsknął
głośnym śmiechem.
– Masz szlachetny nos, Barsley. Może odkryły więzy pokrewieństwa, o
których w życiu nie słyszałeś.
Barsley tylko mruknął w odpowiedzi. Byli teraz na tyle blisko, żeby
stwierdzić, że damy obstawiły port aż do targu rybnego. Wydawało się, że
poruszają się w górę i w dół jak kolorowe boje, kiedy wpatrywali się usilnie w
zasłonę mgły. Stłumione krzyki świadczyły o podnieceniu, jeśli nie histerii.
– Prawdziwe Bedlam – parsknął Barsley z obrzydzeniem. – Jak mamy
przybijać w takich warunkach?
– Ponieważ przybywamy z Rosji, może myślą, że wieziemy rosyjskiego
ambasadora – powiedział Alaric, patrząc na łódź, która odbiła od nabrzeża,
płynąc w ich stronę.
– A dlaczego, do kaduka, stado bab przyszło, żeby oglądać Rosjanina?
– Kochubej jest całkiem przystojny – stwierdził Alaric, kiedy łódź uderzyła
głucho o burtę statku. – Skarżył się, że angielskie damy go oblegają,
nazywają adonisem i zakradają do jego sypialni w nocy.
Ale kapitan go nie słuchał.
– Co te wszystkie baby robią na brzegu?! – wrzasnął Barsley, kiedy
robotnik portowy wdrapał się na pokład. – Zróbcie miejsce dla trapu albo nie
odpowiadam za to, że ryby się dzisiaj najedzą za wszystkie czasy!
Mężczyzna otworzył szeroko oczy.
– To prawda! Jest pan tutaj! – wydusił z siebie.
– Oczywiście, że jestem – warknął kapitan.
Jednak mężczyzna nie patrzył na Barsleya.
Patrzył na Alarica.
Cavendish Square
Londyn
Panna Wilhelmina Everett Ffynche oddawała się swojemu ulubionemu
zajęciu: czytaniu. Siedziała wygodnie w fotelu, chłonąc opowieść Pliniusza,
naocznego świadka, o wybuchu Wezuwiusza.
Takie historie lubiła najbardziej: uczciwe i wyważone, zostawiające pole
dla wyobraźni, zamiast zalewać czytelnika sensacyjnymi szczegółami. Opis
chmury dymu w kształcie parasola, który wznosił się wyżej i wyżej,
fascynował.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
– Madame Legrand przysłała mój nowy kapelusz! – zawołała Lavinia,
przyjaciółka Wilhelminy. – Co o nim sądzisz?
Willa ściągnęła okulary i spojrzała na obracającą się w kółko Lavinię.
– Absolutnie doskonały. Czarne pióro to przebłysk geniuszu.
– Spodziewam się, że dodaje gravitas – oznajmiła uszczęśliwiona Lavinia. –
Nadaje mi godny, jeśli nie filozoficzny wygląd. Jak tobie okulary!
– Chciałabym, żeby moje okulary miały tyle uroku, co twoje pióro –
odparła ze śmiechem Willa.
– O czym teraz czytasz? – zapytała Lavinia, przysiadając na poręczy fotela.
– Sprawozdanie Pliniusza z wybuchu, który pogrzebał Pompeje. Wyobraź
sobie tylko: jego wuj ruszył prosto w dym, żeby ratować tych, którzy ocaleli. I
chciał, żeby Pliniusz z nim poszedł.
– Lord Wilde także nie cofnąłby się przed niebezpieczeństwem –
powiedziała Lavinia rozmarzonym tonem.
Willa przewróciła oczami.
– Wówczas by zginął, podobnie jak wuj Pliniusza. Muszę przyznać, że
Wilde sprawia wrażenie kogoś, kogo pociągają ryzykowne sytuacje.
– Ale ryzykowałby, żeby ratować ludzi – zauważyła Lavinia. – Nie można
mu za to czynić wyrzutów. – Przywykła, że Willa kręci nosem na podróżnika,
którego ona sama, jak twierdziła, kochała bardziej niż cokolwiek innego.
Z wyjątkiem nowych kapeluszy.
I Willi.
– Tak się cieszę, że mój kapelusz zjawił się w porę na domowe przyjęcie w
zamku Lindow – ciągnęła – a to mi przypomniało, że kufry są spakowane i
matka chce wyjechać po lunchu.
– Oczywiście! – Willa zeskoczyła z fotela, pakując książkę i okulary do
małej torby podróżnej.
– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć dom, w którym lord Wilde spędził
dzieciństwo. – Lavinia westchnęła z zachwytu. – Zakradnę się do pokoju
dziecinnego, jak tylko się da.
– Po co? – zapytała Willa. – Zamierzasz zdobyć jakąś pamiątkę? Na
przykład zabawkę, którą się bawił jako chłopiec?
– Ogrodnicy nie są w stanie upilnować klombów w ogrodach zamkowych
– zachichotała Lavinia. – Wszyscy zrywają kwiaty, żeby je zasuszyć między
kartkami jego książek.
Willa nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jaki chaos by zapanował, gdyby
lord Wilde pojawił się we własnej osobie, ale w Anglii nie pokazywał się od
wielu lat. Jeśli wierzyć brukowcom, był zbyt zajęty walką z olbrzymią
kałamarnicą i piratami.
Czasami Willi wydawało się, że królestwo opanowała gorączka –
przynajmniej jego żeńską część – ją jednak oszczędzając.
Podczas sezonu, który właśnie się skończył, młode damy rozmawiały
bardzo niewiele o mężczyznach, których mogłyby poślubić i z którymi
mogłyby spędzić życie, a bardzo wiele o autorze książek takich, jak Dzikie
Morze Sargassowe[1], Niezbadane szerokości geograficzne Wilde’a?
Racjonalną odpowiedzią mogło być tylko parsknięcie.
Willa była przekonana, że lord Wilde we własnej osobie wygląda jak każdy
inny mężczyzna: beka, wydziela woń whisky, gapi się czasem na damski
biust.
Wsunęła dłoń pod ramię Lavinii i podniosła ją
– Zatem ruszajmy. Do zamku Lindow, żeby obrabować pokój dziecinny!
2
Zamek Lindow, Cheshirewiejska siedziba księcia Lindow
28 czerwca 1778późne popołudnie
Alaric wędrował długim korytarzem domu swojego dzieciństwa, ogarnięty
przyjemnym uczuciem satysfakcji. Obok niego kroczył starszy brat, lord
Roland Northbridge Wilde – albo North, jak wolał, żeby go nazywano.
Dziedzic i ewentualny dziedzic. Dworzanin i podróżnik. Ukochany syn
księcia i jego porażka.
Niesławna porażka, jak się wydawało.
On i North byli podobnego wzrostu, mieli podobne rysy twarzy i zarys
szczęki. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Dokonując świadomych
wyborów, nie mogliby bardziej się różnić charakterem.
– Nie, nie spałem z carycą – powiedział Alaric, kiedy dotarli na dół
schodów. Zatrzymał się przed lustrem w złotej ramie, wiszącym przy wejściu
do zamku, żeby wcisnąć na głowę zniszczoną, upudrowaną perukę. Skrzywił
się na swój widok. – Może powinienem zmienić zdanie i wrócić na rosyjski
dwór. Przynajmniej nie musiałbym nosić tego paskudztwa.
– Naprawdę nie ma nic z prawdy w tej plotce? – nalegał North,
zatrzymując się obok brata. – Joseph Johnson sprzedaje rycinę zatytułowaną:
Anglia bierze Rosję szturmem. Scena przedstawia sypialnię carycy Katarzyny, a
mężczyzna bardzo przypomina ciebie.
Ich spojrzenia spotkały się w lustrze i North aż się cofnął.
– Dobry Boże, czy to twoja jedyna peruka? – Zmarszczył brwi, spoglądając
na podniszczone, niezbyt kształtne nakrycie głowy. – Ojcu to się nie spodoba
przy stole. Niech to diabli. Mnie też się nie podoba.
Nic w tym dziwnego. Głowę Northa zdobiła istna wieża śnieżnobiałej
barwy, zamieniając go w coś pośredniego między papugą unurzaną w
gipsowym pyle a dziwacznym kurczakiem. Alaric nie widział brata od pięciu
lat i ledwie go rozpoznał.
– Jadę prosto z portu, ale kamerdynera wysłałem do Londynu. Quarles
powinien wrócić za parę dni z nową peruką, choć z pewnością moja nie
dorówna twojej elegancją.
North poprawił mankiety. Różowe jedwabne mankiety.
– Oczywiście, że nie, to paryska peruka, upudrowana najlepszym
cypryjskim pudrem Sharpa.
W tym momencie Prism, kamerdyner rodziny, wszedł do holu. Należał do
tych szefów służby, którzy szczerze wierzyli, że arystokracja nie może zrobić
nic złego. Służba u Wilde’ów wystawiała to jego przekonanie na ciężką
próbę, ale jego małe, dostrzegające jedynie to, co właściwe, oczy cudownym
sposobem pozwalały mu nie widzieć dowodów, że jest inaczej.
– Dzień dobry, lordzie Rolandzie, lordzie Alaricu. Czy mogę czymś służyć?
– Witaj, Prism – powiedział Alaric. – Mój brat postanowił zakłócić
herbatkę księżnej, przedstawiając mnie swojej narzeczonej.
– Damy będą wstrząśnięte i zachwycone. – Prism kaszlnął lekko,
wyrażając w ten sposób konsternację z powodu niespodziewanej sławy
Alarica.
– Jestem równie zdumiony, jak ty – oznajmił Alaric. Wymknął się tłumowi
na nabrzeżu portowym, zakładając kapelusz kapitana Barsleya. Żadna z
kobiet wykrzykujących jego imię go nie rozpoznała; przeszedł przez tłum
niezaczepiany; to doświadczenie wydało mu się dziwne i nierealne.
– Daj mi chwilę – powiedział North, poprawiając przed lustrem
kunsztownie zawiązany krawat. – Przygotuj się, Alaricu. Przypuszczam, że
każda kobieta w tym pokoju ma co najmniej jedną rycinę przedstawiającą
twoje przygody.
– Książę mówi, że przez te lata, kiedy mnie nie było w Anglii, zaśmieciły
cały kraj. Otóż, wydaje mi się, że użył nawet słowa „skalały”.
– To, że ludzie plotkują o tobie, nie wspominając już o zbieraniu
portretów, ojcu nie przypadło do gustu. Uważa, że twoja sława uwłacza
twojej pozycji. Czy pamiętasz lady Helenę Biddle? Podobno wytapetowała
dom twoimi podobiznami, więc może zemdleć, kiedy wejdziesz.
Alaric stłumił przekleństwo. Helena Biddle prześladowała go natrętnie już
pięć lat wcześniej.
– Została wdową – dodał brat, kręcąc loki, które zwisały po bokach głowy.
Przy tym tempie mogli stać tam z godzinę.
– Nie mogę się doczekać, żeby poznać twoją narzeczoną – powiedział
nagląco Alaric.
North potrafił zachować surowy wyraz twarzy bez względu na to, jak się
czuł, ale teraz jego twarz złagodniała.
– Po prostu rozejrzyj się za najpiękniejszą, najelegantszą kobietą w
pokoju.
Czy to ważne, że North zamienił się w pawia pod nieobecność Alarica?
Brat był, najwyraźniej, zakochany.
Alaric objął brata serdecznie jednym ramieniem, narażając na szwank
doskonałość jego stroju pod szyją.
– Cieszę się twoim szczęściem. Teraz przestań się bawić peruką i
przedstaw mnie tej bajecznej istocie.
Prism otworzył drzwi do zielonego salonu, gdzie żeńska część książęcych
gości zebrała się na herbatę. W pokoju pełno było tego, czego Alaric szczerze
nienawidził: jedwabi, peruk, brylantów i – bezmyślnych twarzy.
Uwielbiał kobiety, ale szlachetnie urodzone damy, urodzone, żeby głupio
chichotać i paplać jedynie o modzie?
Nie.
W pokoju znajdowało się dwadzieścia dam, ale wzrok Northa powędrował
natychmiast do tej, której wierzchnią spódnicę ułożono w ni mniej, ni
więcej, ale trzy wielkie bufy. Siedzenia pozostałych kobiet także ozdobiono
bufami, ale bufy panny Belgrave były największe. Wydawałoby się, że im
większe siedzenie, tym bardziej spełniało się wymogi mody.
– To ona – szepnął North. Mówił takim tonem, jakby zobaczył kogoś z
rodziny królewskiej. Gdyby obszerność stroju była wyznacznikiem pozycji,
panna Belgrave powinna zasiadać na tronie. Jej halkę zdobiła większa liczba
kokard, suknię więcej falbanek. A na głowie dźwigała cały kosz owoców.
Alaric ściągnął brwi. Czy jego brat naprawdę zamierzał poślubić taką
kobietę?
– Lord Roland i lord Alaric – oznajmił Prism.
Damy zareagowały na jego obecność zbiorowym westchnieniem. Alaric
zacisnął szczęki.
– Zagramy później w bilard? – zwrócił się do brata.
North puścił do niego oko.
– Zawsze chętnie odbiorę ci trochę pieniędzy.
Nie mając innego wyjścia, Alaric wkroczył do pokoju.
Na szczęście Willa siedziała twarzą do drzwi, kiedy zapowiedziano
wielkiego odkrywcę i dzięki temu nie okryła się wstydem, odwracając
gwałtownie i oblewając się herbatą, jak większość obecnych pań.
Willa nie mogła ich za to winić. Podobizny lorda Wilde’a ozdabiały niemal
każdą sypialnię w kraju, ale nikt nie spodziewał się poznać go osobiście.
Mając oto do czynienia z prawdziwym człowiekiem, dama po jej prawej
stronie złożyła ręce na piersi z taką miną, jakby miała za chwilę zemdleć.
Prawdziwa tragedia, że Lavinia spóźniła się na herbatę; z pewnością nie
będzie mogła sobie wybaczyć, że się tak grzebała.
Mężczyzna, który wkroczył między damy, nie rozglądając się ani na
prawo, ani na lewo, miał na nogach zwykłe buty zamiast eleganckich
pantofli noszonych zazwyczaj w domu przez dżentelmenów.
Nie nosił pierścieni ani trefionej w loki peruki, nie miał też poloru
wielkiego pana.
Willa otworzyła wachlarz, żeby lepiej przyjrzeć się temu wzorowi
męskości, jak określił go „The Morning Post”. Z pewnością nie był wzorem
modnisia.
Sprawiał wrażenie, jakby mógł czuć się lepiej w innej epoce – może w
wiekach średnich, kiedy szlachetni panowie walczyli mieczami. Zamiast
tego przyszło mu żyć w czasach, gdy stopy dżentelmena często zdobiły
pompony w kształcie róż przymocowane do pantofli.
W tej chwili ciszę, która nagle zapadła, przerwał gwar rozmów i ciche
okrzyki.
– Widzę tę bliznę! – pisnął ktoś za jej plecami.
Dopiero wtedy Willa zauważyła cienką białą kreskę na ogorzałym od
słońca policzku; blizna mogła oszpecać, ale z jakiegoś powodu wrażenie nie
było nieprzyjemne.
Krążyło wiele opowieści o tym, skąd się wzięła ta blizna, ale prywatna
teoria Willi polegała na tym, że lord Alaric pośliznął się w wychodku i
wyrżnął policzkiem o jakiś kant.
Kuzynka Lavinii, Diana Belgrave – przyszła bratowa lorda Alarica –
wyglądała ze smętną miną przez okno. Teraz podbiegła, ustawiając się
plecami do pokoju.
– Myślisz, że lord Roland mnie zauważył? – szepnęła.
Dwaj bracia ucałowali dłoń macochy i…
Skierowali się prosto w ich stronę.
Willa niemal westchnęła, tyle że przed laty przyjęła zasadę, że Wilhelmina
Everett Ffynche nigdy nie wzdycha. Ale jeśli istniała sytuacja, która prosiła
się o westchnienie, to na przykład wtedy, kiedy młoda dama – jak Diana –
tak się bała swojego przyszłego męża, że robiła wszystko, żeby uniknąć jego
towarzystwa.
– Owszem, tak – stwierdziła. – Odwracając się plecami, nie stajesz się
niewidoczna, podczas gdy twoja peruka jest wyższa niż wszystkie inne. Idą
tutaj jak gołębie powracające do gołębnika.
Przyglądając się im, kiedy się zbliżali, Willa po raz pierwszy zrozumiała,
dlaczego podobizny lorda Alarica zdobiły tak wiele sypialni. Było w nim coś
niezwykłego.
Był taki wielki – i pełen życia w pierwotny, prymitywny sposób.
Niezbyt odpowiednia cecha u kogoś, z kim chciałoby się spędzić życie,
stwierdziła w duchu Willa. Ona sama miała na ścianie rycinę
przedstawiającą Sokratesa: myślącego, inteligentnego mężczyznę, którego
uda były zapewne równie szczupłe, jak jej własne.
– Willa, błagam, ty zajmij się rozmową – szepnęła Diana. – Ja już zniosłam
rozmowę z lordem Rolandem przy śniadaniu.
Jej narzeczony dotarł do nich, zanim Willa zdążyła odpowiedzieć.
– Panno Belgrave, czy mogę przedstawić mojego brata, lorda Alarica,
który właśnie wrócił z Rosji? – zwrócił się do Diany.
Podczas gdy Diana demonstrowała swoją niezwykłą zdolność dygania ze
straganem warzywno-owocowym na głowie, Willa miała okazję odkryć, że
lord Alaric ma rzeźbione kości policzkowe, usta, których nie powstydziłby się
włoski dworzanin, błękitne oczy…
Och, i prosty nos.
Te ryciny, które można było znaleźć w każdej księgarni?
Nie oddawały mu sprawiedliwości.
Skłonił się przed Dianą z niezwykłą, zważywszy szerokość jego klatki
piersiowej, gracją. Kubrak napinał mu się na ramionach. Można by sądzić,
że tak umięśnione ciało zgina się z trudem.
Można by też sądzić, że syn księcia mógłby zatrudnić lepszego krawca.
– To przyjemność cię poznać, panno Belgrave – powiedział, całując dłoń
Diany. – Czuję się zaszczycony, witając cię w rodzinie.
Diana zdobyła się na blady uśmiech.
Willa o mało się nie cofnęła, kiedy lord Roland odwrócił się do niej. Lord
Alaric był tak wielki, że Willa miała absurdalne wrażenie, że pochłania całe
powietrze wokół nich.
To by przynajmniej wyjaśniało, dlaczego lekko brakowało jej tchu.
Lord Roland bardzo pragnął porozmawiać z przyszłą żoną i szybko
odciągnął ją na bok, pozostawiając Willę samą z podróżnikiem.
– Lordzie Alaricu, bardzo mi miło – odezwała się, podając mu dłoń do
pocałowania.
Elitarne seminarium, do którego uczęszczała, znakomicie uczyło, jak
zachowywać się w niezręcznej sytuacji towarzyskiej. W tym wypadku
należało udawać, że krąg dam za jej plecami, czekających bez tchu na
przywitanie się z bo
Murzyński przyjaciel męża
Azjatycka uczennica ssie mokrego chuja
Babcie i dziadkowie w saunie

Report Page