Zaciążona nastolatka też ma swoje potrzeby

Zaciążona nastolatka też ma swoje potrzeby




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zaciążona nastolatka też ma swoje potrzeby


Dziecko last minute - Natasza Socha

Home
Dziecko last minute - Natasza Socha



Autor: Natasza Socha Redakcja: Pracownia Cogito Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak Skład: Robert Kupisz Projekt graficzny okładki: tomeson.com Zdjęcia n...

Autor: Natasza Socha Redakcja: Pracownia Cogito Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak Skład: Robert Kupisz Projekt graficzny okładki: tomeson.com Zdjęcia na okładce: Najka Photography, www.najka.pl

Redaktor prowadząca: Agnieszka Pietrzak Redaktor serii: Agnieszka Filas Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał

Przygotowanie eBooka: Mariusz Kurkowski

© Copyright by Natasza Socha © Copyright for this edition Wydawnictwo Pascal

Cytat na str. 7 pochodzi z książki Claudii Spahr Czas na dziecko. Poradnik dla dojrzałych matek w tłumaczeniu Joanny Sugiero (Helion, Gliwice 2013).

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

Bielsko-Biała 2016 Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829 pascal@pascal.pl www.pascal.pl

ISBN 978-83-7642-916-8

Jackowi, walczącemu ze Skorpionem

Gdy kobieta ma dwadzieścia lat, dziecko ją deformuje, gdy ma trzydzieści – konserwuje,

a po czterdziestce – po prostu ją odmładza.

Léon Blum, były premier Francji

Rozdział pierwszy Nie jestem przygotowana na dziecko. W ogóle nie odczuwam instynktu, bo przecież miałam właśnie przekwitać, nic mi nie tyka i nie chcę urodzić. Tyle że już jestem w ciąży i ona chyba nie zniknie. Może sobie brzuch wymazać gumką? Albo siebie wymazać? Dlaczego życia nie można samemu sobie zaplanować? Dlaczego zawsze coś lub ktoś musi się wtrącić i pokrzyżować nasze plany? Jestem bardzo zła. Bardzo, bardzo. Złe dni przeplatają się z takimi, o których mogę powiedzieć, że są w porządku. Zdarzyło mi się również odczuwać coś w rodzaju szczęścia, choć może był to stan wywołany zjedzeniem ogromnej ilości lodów czekoladowych i to bez żadnych wyrzutów sumienia. Jeden dzień zaskoczył mnie samą. Poczułam nagle, że wszystko mi wolno, że mogę przenosić góry, zobaczyłam siebie z wózkiem i bardzo się sobie spodobałam. Zobaczyłam Kosmę u boku i on też tam pasował. Nie zobaczyłam na razie własnej matki, ale na wszystko przyjdzie pora. A potem moim ciałem wstrząsnęło, a ja zielona na twarzy upodliłam się w publicznej toalecie. Jednak nie chcę być w ciąży. Ktoś kiedyś powiedział, że woskowanie okolic bikini boli bardziej niż niespełniona miłość. Jeszcze bardziej boli świadomość, że człowiek ma jednak niewielki wpływ na to, co go w życiu spotka. I nawet jeśli dobrze się przygotuje, będzie racjonalny, a w wewnętrznym notatniku dokładnie sprecyzuje swoje plany, los zaśmieje mu się w twarz i podstawi nogę.

Nic nie jest pewne. Nawet zdiagnozowana menopauza może nagle przemienić się w zygotę, z której powstanie nie tylko nowe życie, ale także cała seria nieplanowanych, zaskakujących i wytrącających z równowagi wydarzeń. Efekt domina. Jeden klocek podcina drugi i tak aż do końca. Na końcu zaś siedzi przeznaczenie i chichocze. A potem zaczyna ustawiać klocki od nowa. Minęły dwa miesiące od czasu omdlenia dwóch kobiet z tej samej rodziny. Najpierw celowo zemdlała matka, pragnąc w ten sposób ukarać czterdziestosześcioletnią córkę, która ośmieliła się wyjechać na wakacje z obcym mężczyzną. Następnie zemdlała sama córka, co było splotem podwójnie szokujących okoliczności. Ojciec, który umarł, żył, a klimakterium, w które powoli wchodziła, okazało się nieplanowaną ciążą. Kalina nie miała wyboru – musiała zemdleć, choć niestety nie na długo. Bo nawet jeśli ciało domagało się odpoczynku, to umysł koniecznie chciał wiedzieć, jak dalej potoczy się ta historia. Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w lokalnej prasie, na które Kalina odpowiedziała tylko po to, by wreszcie poczuć smak czegoś innego niż domowych ciast swojej matki. Wyjechała w zasadzie bez pożegnania, z mężczyzną poznanym miesiąc wcześniej w ogrodzie botanicznym i dojechała aż do Amsterdamu, gdzie po długiej przerwie znowu zaczęła uprawiać seks. I ukłuło ją szczęście, co było porównywalne z przeżyciem orgazmu, ponieważ zarówno jednego, jak i drugiego Kalina nie odczuwała od bardzo długiego czasu. A Kosma (facet z ogrodu) obudził w niej to, co przez lata było uśpione, a kto wie, czy nie od zawsze. – Czuję się jak kolorowanka – powiedziała mu wtedy. – Jeszcze dwa tygodnie temu byłam czarno-biała, a teraz zapeł-

niam się kolorami. Każdy kolejny dzień coś we mnie domalowuje, a kiedy będę całkowicie gotowym obrazkiem, przewrócę kartkę na drugą stronę. – Żeby zacząć od nowa? – spytał Kosma. Skinęła głową. – Już nie chcę pustych, monotematycznych dni, białych, czarnych, ewentualnie szarych. Chcę być jak ten unoszący się na wodzie holenderski kwiatowy targ. I bardzo ci dziękuję, że włożyłeś mi do ręki paletę z farbami. – Przytuliła się do niego i zamknęła oczy. Kiedy lekarz oznajmił im, że podejrzewa u Kaliny ciążę, tym razem oczy zamknął Kosma i to zdecydowanie na dłuższą chwilę, bo krótko po ocuceniu znowu upadł na podłogę. – Mógłby pan przestać? – zniecierpliwił się w końcu lekarz. – Będzie pan ojcem, a to wymaga większej stabilności emocjonalnej. Łatwo mu było mówić. Kosma do tej pory ojcem nie był i nigdy nie przypuszczał, że będzie mu dane kiedykolwiek poczuć miłość rodzicielską. To naturalne, że odczuwał strach pomieszany z kiełkującym uczuciem szczęścia. – Panie doktorze, ale czy to już na pewno? – wyszeptała Kalina. Lekarz popatrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. Dziwna para. Oboje zachowywali się tak, jakby mieli po dwanaście lat i krótko przed testem szóstoklasisty dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Tymczasem mieli znacznie więcej, a nawet bardziej niż znacznie. Najwyraźniej nieplanowane ciąże przerażają w każdym wieku, bez względu na okoliczności i metrykę urodzenia. – Odczekajmy dla pewności jeszcze kilka dni. Badania krwi wskazują wprawdzie na obecność beta hCG, ale test ciążowy

może pani wykonać nie wcześniej niż dwa tygodnie po stosunku. Z kolei USG jeszcze później, w piątym lub szóstym tygodniu. Ale zarówno omdlenie, jak i zawroty głowy, o których pani wspominała, wskazują na to, że najprawdopodobniej zostanie pani mamą. To pierwsza ciąża? Kalina pokręciła przecząco głową. – Mam już córkę. Ma… – zakrztusiła się – dwadzieścia cztery lata. Lekarz uniósł brwi. – Świetnie. To przynajmniej będą mieli państwo dużą pomoc. A przy okazji przeżyją drugą młodość – puścił do nich oko, po czym szybko opuścił pokój, gdy tylko zauważył, że Kosma po raz kolejny robi się niepokojąco blady. Kiedy zostali sami, przez pierwsze pięć minut nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy. W końcu Kalina wzięła głęboki oddech i powiedziała: – I co teraz? Kosma podbiegł do jej łóżka i chwycił ją za rękę. – Moim zdaniem to wręcz fenomenalne podsumowanie naszej wyprawy. Co prawda jestem zaskoczony tak bardzo, że nie wiem, czy nie zemdleję jeszcze kolejne cztery razy, ale już teraz czuję podskórną radość. A ty? Kalina zastanowiła się. Radość? Raczej przeogromne przerażenie połączone ze strachem oraz wielkim znakiem zapytania: jak powiedzieć o tym matce? Wyprawa do Amsterdamu była tak naprawdę ucieczką przed menopauzą i zaciskającymi się na szyi Kaliny mackami Konstancji. Matka wrastała w nią coraz bardziej i coraz silniej zaciskała sznur przywiązania. Gdyby nie lekarka, która oznajmiła Kalinie, że jej kobiecość zaczyna gasnąć, że ma początki menopauzy, a świat lada chwila sprowadzi się do ataków gorąca, duszności i zawrotów głowy, pewnie nigdy

w życiu nie zdecydowałaby się na opuszczenie rodzinnego gniazda. Tylko dlaczego nie ma poczucia, że wraca z tarczą? Kolejna wpadka. Dlaczego inne kobiety potrafią zaplanować ciążę, przygotować się do niej, napełnić organizm odpowiednimi witaminami, a głowę pozytywną energią, podczas gdy ona po prostu zachodzi w ciążę bez uprzedzenia samej siebie? Dwadzieścia cztery lata temu również zaliczyła wpadkę. Kira pojawiła się na świecie jako owoc namiotowej miłości skonsumowanej bez użycia prezerwatywy, o której przyszli rodzice po prostu zapomnieli. I chociaż teoretycznie wszystko dobrze się skończyło, to Kalina nie potrafiła pogodzić się z myślą, że dała podejść się losowi. A teraz? Déjà vu. Jajeczko Kaliny, zachwycone zapewne pojawieniem się plemników po tak długim czasie abstynencji, chętnie pozwoliło się dopaść, przeniknąć jednemu z nich do środka i stworzyć wspólną komórkę. Maleńką zygotę, która niemal natychmiast zaczęła się dzielić, nie pytając nosicielki o zgodę. Cud natury, owszem. Czy jednak Kalina była gotowa na ten cud? Stanęła na szpitalnym korytarzu i zapatrzyła się w okno, które odbijało jej przerażoną twarz. Poszła do łazienki, by uzyskać potwierdzenie tego, co zobaczyła, tym razem patrząc prosto w lustro. Wyglądała ładnie i to był jedyny plus całej tej sytuacji. Bladość ustąpiła, a jej cera znowu nabrała koloru apetycznej opalenizny, którą słońce dorzuciło gratis podczas pobytu nad morzem i potem w Amsterdamie. Jej oczy błyszczały, a potargane i nieułożone włosy i tak miały w sobie więcej uroku niż kilka miesięcy temu, gdy wychodziła z zakładu fryzjerskiego ze świeżą trwałą i ponurymi myślami. – Jestem w ciąży – oznajmiła głośno, bo nawet jeśli lekarz

tego jeszcze w stu procentach nie potwierdził, ona już wiedziała. – Ej, to gratuluję! – zawołał jakiś głos z kabiny numer osiem, z której po chwili wyszła młoda dziewczyna i na widok Kaliny uniosła kciuk. – Cieszysz się? – Nie wiem – przyznała uczciwie Kalina. – Ja na razie sobie jeszcze z własnym dzieckiem poczekam, chociaż moja matka już coś przebąkuje o wnukach. – Dziewczyna umyła ręce i mokrymi dłońmi przeczesała włosy. Spięła je w wysoki kucyk, a usta przeciągnęła błyszczykiem. Wystarczyła minuta, żeby wyglądała ślicznie, i Kalina bardzo jej tego pozazdrościła. Jej zabiegi musiałyby trwać zdecydowanie dłużej, a efekt nie byłby nawet w połowie tak udany. Dziewczyna mówiła dalej: – Nie dziwię się jej właściwie. W tym wieku to pewnie normalne. – A ile lat ma mama? – Czterdzieści pięć. Kalina zrozumiała, że ta ciąża będzie wyzwaniem. Szkołą życia. Próbą ognia i papierkiem lakmusowym jej związku z facetem, którego zna zaledwie kilka tygodni. Na wszelki wypadek straciła przytomność, by choć przez chwilę pobyć w niebycie.

Rozdział drugi Samopoczucie mojej macicy z pewnością jest dobre, w przeciwieństwie do mojego własnego. W zasadzie niemal bez przerwy mam ochotę zemdleć, zupełnie jakby to miało pomóc mi w przetrwaniu. Chwile nieświadomości, dzięki którym znowu nie jestem w ciąży. Chyba powinnam się cieszyć – wysłałam swoją menopauzę na kilkuletni urlop, w zamian doładowując się taką ilością hormonów, że mogłabym nimi obdarzyć tuzin innych kobiet. Wiem, że oficjalnie jeszcze nie wiem, ale ja wiem. Mój nos mi podpowiada, bo nagle odczuwam zapachy w wersji 3D. Wszystko jest tak wyraziste i intensywne, że z odległości kilometra rozpoznam niedomyte pachy lub tłuste włosy. Najbardziej denerwuje mnie zapach biedronek, a dokładniej ich odchodów. Takie małe żółte kropki na ubraniach. Fuj. Czytam jakąś miniksiążeczkę o ciąży. Płeć dziecka określają dwa z czterdziestu sześciu chromosomów, tworzących jego genotyp. Komórka jajowa ma zawsze dwa jednakowe chromosomy płciowe X, a plemnik – chromosom X i chromosom Y. Wiem, pamiętam ze szkoły średniej. Jeśli jajeczko zostanie zapłodnione przez chromosom Y, będę miała chłopca. Czyli tak naprawdę to facet decyduje o płci dziecka. Szkoda, że tej wiedzy nie posiadała Anna Boleyn. Ponadto z książeczki wynika, że już po siedmiu dniach pojedyncza komórka przekształca się w kilkusetkomórkową kulę. Zwykle zagnieżdża się w górnej części macicy po tej samej stronie co jajnik, który uwolnił komórkę jajową. To w moim przypadku po lewej, bo właśnie tam kilka dni temu odczuwałam

dziwne kłucie. Myślałam wtedy, że to kolka. A to była zygota… Kalinę zatrzymano na dwudniową obserwację, a nawet zaproponowano nieco dłuższą, tyle że bez powodzenia. Przyszła matka oznajmiła, że od tego momentu poobserwuje się sama. A Kosma jej w tym pomoże. Nawet jeśli istniał cień podejrzenia, że to jednak nie jest ciąża, Kalina wiedziała, że w jej przypadku nie ma mowy o pomyłce. Kto raz wpadł, wpadnie i drugi. Postanowiła zatem odłożyć myślenie o dziecku na czas nieco późniejszy. Teraz jej głowę zaprzątała zupełnie inna myśl. Ojciec. Ojciec, który według jej matki umarł, z kolei według pewnej kobiety z Rozłogów – żył nadal. Józef Koszałka miał lat siedemdziesiąt osiem i rzeczywiście mocno trzymał się na nogach. Był samotnikiem i choć kilka kobiet oferowało mu swoje obiady, wdzięki oraz ogólną pomoc w obejściu, każdej z nich odmówił, skupiając się na swoich dwóch hobby – podróżach oraz leczeniu zwierząt. Był małomówny, zamknięty w sobie, a kiedy miał ochotę z kimś porozmawiać, zwierzał się krowom, świniom i koniom. Nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że po czterdziestu sześciu latach od śmierci swojej jedynej córki zobaczy ją żywą, z wielkimi znakami zapytania w oczach, z tysiącem pytań kłębiących się w ustach oraz mężczyzną u boku, odrobinę tylko osłupiałym. To, że ta dwójka stanęła w końcu naprzeciwko siebie żywa, cała i zdrowa, było kolejnym chichotem losu, który najwyraźniej zakochał się w ich historii i z przyjemnością czekał na dalszy rozwój wypadków. Dlaczego matka Kaliny powiedziała córce, że jej ojciec umarł? I dlaczego powiedziała swojemu mężowi, że dziecko

zmarło w czasie porodu? Gdyby Kalina nie miała swojej listy marzeń, którą postanowiła spełnić w drodze do Amsterdamu, pewnie nigdy nie dowiedziałaby się o istnieniu Józefa, nie zobaczyła jego niebieskiego domku pełnego pamiątek z podróży i nigdy w życiu nie użyła słowa „tato”. Ale ta lista była. A jej ostatni punkt brzmiał: „odwiedzić dom ojca”. W Amsterdamie mogłaby zostać aż do końca wakacji, tak było jej dobrze, błogo i bezpiecznie. Wtedy właśnie to szczęście przeciął dzwonek telefonu oraz stanowczy głos lekarza, informujący, że jej matka leży po zapaści krążeniowej w szpitalu i „naprawdę wszystko może się wydarzyć”. To słowo „wszystko” kazało jej natychmiast skrócić pobyt, wsiąść do zielonego citroena i najszybciej, jak się dało, dojechać do domu. Kilka kilometrów przed Świebodzinem zapaść okazała się mniej groźna, niż początkowo przypuszczano, i Konstancja powróciła do świata żywych, choć dość zmęczonych. W tej sytuacji Kalina zdecydowała się na maleńki skok w bok od głównej drogi prowadzącej prosto do matki i wybrała Rozłogi, o których wiedziała tylko tyle, że kiedyś mieszkał w nich jej ojciec. A teraz stała naprzeciwko niego i bardzo intensywnie zastanawiała się, jakie słowo powinno paść jako pierwsze. – Słucham? – zdecydował się zatem Józef Koszałka, wpatrując się w drobną blondynkę, do której poczuł dziwną sympatię, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego. – Pan Józef Koszałka? – upewniła się Kalina, choć odpowiedź na to pytanie była równie pewna, jak to, że jest w ciąży. Skinął głową. – Mąż Konstancji Koszałki? – To pytanie także było retoryczne, ale musiało paść. Spojrzał na nią wyczekująco, jakby spodziewał się,

że za chwilę usłyszy coś, od czego świat na chwilę stanie w miejscu. W końcu jednak uznał, że chyba wypada udzielić odpowiedzi. – Tak, chociaż od dawna nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. I nie bardzo rozumiem… – Mam na imię Kalina. Z domu Koszałka. Jestem pana córką. Mam czterdzieści sześć lat i z tego, co mówiła mi pańska sąsiadka, jest pan przekonany, że umarłam. Niestety muszę stwierdzić, że myślałam dokładnie to samo o panu. Takie informacje przekazała mi moja matka i nie miałam podstaw, żeby jej nie wierzyć – zapętliła się trochę, ale wydawało jej się, że im więcej słów z siebie wypluje, tym łatwiej jej będzie zrozumieć całą tę absurdalną sytuację. Zagadać ciszę. Zakrzyczeć czterdzieści sześć lat oszustwa. Józef Koszałka potrzebował dokładnie pięćdziesięciu trzech sekund, by jego krew znowu zaczęła płynąć, serce bić, a w palcach wróciło czucie. Spróbował też otworzyć usta i wypchnąć z nich pytanie: – Jak to? Kalina poczuła, że kręci jej się w głowie. Postanowiła jednak nie mdleć, w obawie, że wyjaśnienie tej tajemnicy zajmie jej zbyt długi czas, którego za dziewięć miesięcy nie będzie już miała. – Czy mogę przejąć konwersację? – zaproponował Kosma, który najszybciej z nich wszystkich ochłonął i zapragnął pomóc matce swojego przyszłego dziecka. Kalina i Józef przytaknęli, nie odrywając od siebie wzroku. Kosma wyjaśnił w czterdziestu ośmiu zdaniach całą sytuację, powtarzając to, co już wcześniej mówiła Kalina, dorzucając rys psychologiczny Konstancji, której co prawda nie miał okazji jeszcze poznać, ale sporo rozumiał, oraz kilka uwag od siebie

podkreślających wprawdzie późne, ale jednak cudowne odnalezienie się po latach. Józef Koszałka zamknął oczy, a po chwili zaprosił ich do środka. Kiedy mijali go w furtce, na moment zawahał się, ale w końcu przyciągnął Kalinę do siebie i z całej siły przytulił. Po jej ciele rozlało się zaskakująco przyjemne ciepło, które poczuła również mała zygota, przemieszczająca się właśnie jajowodem w stronę macicy. Józef pachniał tytoniem, sianem i psią karmą. To nie jest może ulubiony aromat kreatorów perfum, ale Kalinie wydał się jednym z piękniejszych, jakie dotąd wąchała. Oczywiście zaraz po zapachu Kosmy. Dom Józefa był niebieski, choć mocno wypłowiały od słońca. Miał białe drewniane okna, dach kryty gontem i bielony ganek, na którym stało kilkanaście misek z wodą. – Dla kotów – wyjaśnił, co było niepotrzebne, gdyż dość spora liczba tych zwierząt spacerowała po ogrodzie, siedziała pod drzewem, na ganku, parapetach okien, a nawet w pustych doniczkach po kwiatach. Dom otulały jęzory bluszczu, spadające kaskadami na ziemię, gdzie splatały się z żółtą tojeścią, tworząc efektowne kobierce. Trawa była soczysta, apetyczna i wyglądała jak namalowana. W środku panował przyjemny chłód. Kuchnia była przestronna, prosto urządzona, z murowanymi półkami zasłoniętymi płócienną zasłoną. Na ścianach wisiały drewniane szafki, kilka półek oraz obrazek przedstawiający uśmiechniętą krowę. Wszystko było dość stare, ale schludne i sprawiało wyjątkowo przytulne wrażenie. Jedynym odmiennym elementem była ogromna lodówka, lśniąca nierdzewną stalą i kusząca amerykańskimi gabarytami. Posiadała barek, osobny zamrażalnik, a nawet

kostkarkę i podajnik lodu. Kalina była szczerze zachwycona. Od zawsze o czymś takim marzyła, niestety Konstancja wolała małą lodówkę, niezagracającą przestrzeni. – Wody? – zaproponował Józef i trzęsącymi się rękoma nalał im wody z dzbanka. – Ty naprawdę żyjesz – powiedział, patrząc na Kalinę i szybko mrugając powiekami, co zazwyczaj opóźnia pojawienie się łez. Kalina spojrzała na niego. Miał opaloną twarz, czoło poprzecinane zmarszczkami, które płynnie przechodziły w dół, w okolice oczu i dalej, wokół ust. Był stary, ale na swój sposób była to starość przyjemna. Miał błękitne oczy, długie rzęsy i krzaczaste, ciemne brwi, które silnie kontrastowały z siwymi włosami i siwym, kilkudniowym zarostem. Największą uwagę skupiały jednak jego dłonie – mocne, duże, z krótko przyciętymi paznokciami i żyłami, które prawie przebijały skórę. Kalina pomyślała o nim: „mój ojciec”, podniosła szklankę do ust i w tym momencie, tradycyjnie już, zemdlała. Kiedy się ocknęła, leżała w podwójnym łóżku przykryta prześcieradłem dającym przyjemny chłód, a w okolicach jej stóp spał zwinięty w kłębek mały, rudy kot. Na szczęście nie był łysy jak Patrycjusz Konstancji, tylko puszysty, cieplutki i bardzo pasujący do otoczenia. Z uchylonego okna dobiegała ją rozmowa, więc, chcąc nie chcąc, zaczę
Poradziła sobie z trzema kutasami
Sex Dojrzalych Pan - Tara Ashley, Jeden Na Jednego
Holenderska studentka obciąga turyście

Report Page