Zaciążona grubaska

Zaciążona grubaska




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Zaciążona grubaska


WITAJ NA REDTUBE - CODZIENNIE NOWE DARMOWE SEX FILMY PORNO





Filmy
Zdjęcia







grubaska 🔥 Polskie Filmy Porno Redtube Sex za Darmo online


Sex filmiki grubaska Red Tube to najbardziej popularny w Polsce portal, na którym znajdziesz wiele darmowych filmów porno online jak grubaska .


Informacje

Regulamin
Linki
Mapa tagów



Współpraca

Reklama
Polecamy
Blog


Copyright Red Tube © 2022 | Darmowe Sex Porno Filmy Erotyczne z Red Tube
Copyright Red Tube © 2022 | Darmowe Sex Porno Filmy Erotyczne z Red Tube
Jeśli nie ukończyłeś 18 roku życia lub nie życzysz sobie oglądania treści erotycznych to opuść tę stronę. Witryna korzysta z plików cookies w celach statystycznych, zgodnie z Polityką Prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies. Wchodząc dalej oświadczasz, iż jesteś osobą pełnoletnią i chcesz oglądać materiały erotyczne z własnej woli oraz zezwalasz na wykorzystywanie cookies zgodnie z Polityką Prywatności . Rozumiem Wychodzę



WITAJ NA REDTUBE - CODZIENNIE NOWE DARMOWE SEX FILMY PORNO





Filmy
Zdjęcia







Grubaska ma ochote na ostra zabawe 🔥 Polskie Filmy Porno Redtube Sex za Darmo online


Sex filmiki Grubaska ma ochote na ostra zabawe Red Tube to najbardziej popularny w Polsce portal, na którym znajdziesz wiele darmowych filmów porno online jak Grubaska ma ochote na ostra zabawe .


Informacje

Regulamin
Linki
Mapa tagów



Współpraca

Reklama
Polecamy
Blog


Copyright Red Tube © 2022 | Darmowe Sex Porno Filmy Erotyczne z Red Tube
Copyright Red Tube © 2022 | Darmowe Sex Porno Filmy Erotyczne z Red Tube
Jeśli nie ukończyłeś 18 roku życia lub nie życzysz sobie oglądania treści erotycznych to opuść tę stronę. Witryna korzysta z plików cookies w celach statystycznych, zgodnie z Polityką Prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies. Wchodząc dalej oświadczasz, iż jesteś osobą pełnoletnią i chcesz oglądać materiały erotyczne z własnej woli oraz zezwalasz na wykorzystywanie cookies zgodnie z Polityką Prywatności . Rozumiem Wychodzę

Kontynuując tradycję próbowania nieznanych owoców, postanowiłem dziś posmakować podpatrzonego kiedyś u Wojtka owocu, który wtedy nazwałem wielgachnym grapefruitem ;-) Jak mnie jednak Wojtek uświadomił było to pomelo, mimo że naprawdę podobne jest do zółtego grapefruita ;-)
Wiedząc już jak TO wygląda w środku, nie siłowałem się na podchody z widelcem bądź łyżką i od razu przygotowałem sobie ostro zakończony nożyk.
Skórka okazała się miekka i mięsista, a grubą warstwę wewnętrznej wyściółki musiałem dokładnie obrać nożykiem zanim mogłem w ogóle przystąpić do rozerwania pomelo na cząstki (co wcale nie było aż tak proste, bo trzymały się naprawdę solidnie ;-) Sam miąższ owocu wygląda dokładnie jak miąższ żółtego grapefruita, ma jednak sporo małych żółto-pomarańczowych pestek, zupełnie innych niż w powszechnie znanych cytrusach.
Gdy już przystąpiłem do jedzenia okazało się, że miąższ jest mocno zbity (trzeba było rozcinać nożykiem wewnętrzną skórkę i "wyłamywać" cząstki miąższu). W kategoriach soczystości miąższ jest dość suchy (o wszelkie "pryskanie" sokiem wokoło mogłem się nie obawiać ;-) ale jednocześnie bardzo smaczny. Jakie jest pomelo w smaku? Cóż znowu użyję tych samych słów "podobne do grapefruita" ;-) choć może miejscami trochę bardziej cierpkie i napewno nie tak kwaśne (kwaśności właściwie nie czułem).
Mogę właściwie powiedzieć jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, że po takim owocu inna kolacja nie jest już potrzebna, bo się człowiek jest w stanie najeść. A po drugie, że myślę iż nie było to moje ostatnie spotkanie z tym chińskim owocem :-)
PS1> Jeśli znacie jakieś owoce, których moge nie znać ja, a są warte spróbowania - PISZCIE komentarze :-)
PS2> Postanowiłem zebrać wszystkie owocowe notki w jeden nowy dział "owocowa encyklopedia", i kto wie może kiedyś powstanie z tego coś fajnego :-)
Uff, mam niezłe zaległości w udostępnianiu zdjęć i w ogóle informowaniu o tym co się u mnie dzieje... więc czas choć trochę to nadrobić.
Na pierwszy ogień napewno musi pójść moja wycieczka na Równicę i Orłową z początku listopada. Pogodę miałem rewelacyjną, a do tego poganiany smsowymi kuksańcami przez Goldkate zrobiłem parę zdjęć, których efekt zobaczyć możecie poniżej.
Muszę oczywiście napisać też o odwiedzinach Kasi i Ani, w trakcie których mieliśmy tak zakręconego humora i w ogóle głupawkę, że zdjęcia wyszły naprawdę przednie (daj Kasi aparat do ręki, to się dziecko nie potrafi skończyć bawić :-D)
Byłem sobie parę(-naście) dni temu w odwiedzinach u siostrzyczki ;-) i... dostałem kopniaka! Może wiecie, a może nie wiecie, ale siostra od paru już miesięcy zaciążona jest, a teraz do tego musi leżeć, więc postanowiłem ją odwiedzić. Posiedziałem trochę, pogadaliśmy, a potem... postanowiliśmy przekonać małego do paru kopniaków ;-) w końcu musi ćwiczyć zanim zostanie zawodowym piłkarzem... Nie było to łatwe, bo nagle nieśmiały się stał, ale w końcu się udało i została spełniona obietnica ;-) Jak się potem (już po moim wyjściu) okazało, chłopak się później nieźle rozbrykał i nie dało się go uspokoić... ;-) Kto wie może następnym razem pokaże jeszcze lepsze wykopy :-P
Pozdrowienia dla siostry i niech jej ciąża lekką będzie... :-D
Jak już kilka osób zdążyło zauważyć na stronce niewiele się ostatnio dzieje. Można by powiedzieć, że ogarneła mnie ostatnio niemoc twórcza (czyt. weny mi brakuje :-P), sam nie wiem dlaczego. Co ciekawe zauważam to ostatnio na wielu regularnie odwiedzanych przezemnie stronach. Ludzie nie piszą lub nawet oficjalnie "zamykają działalność" prowadzoną od bardzo długiego czasu... coś mi się zdaje, że czasy znów się zmieniają i ludzie znudzili się pisaniną...
Ze swojej strony... nie obiecuję poprawy ;-) Nie wiem co przyniesie czas, czy w ogóle będzie mi się chciało pisać. Myślę, że tak, więc "raz na ruski rok" możecie tu zajrzeć i sprawdzić czy coś się zmieniło...
Nie, nie, ja nie o tym :-P Dziś wieczór po bardzo miłych odwiedzinach postanowiłem rozłożyć sobie łóżko, by trochę poczytać przed snem. Już od samego początku, gdy się wprowadziłem do mieszkania nie dawało mi spokoju dlaczego rozkłada się ono w tak dziwaczny sposób i stwierdziłem, że czas się temu przyjrzeć dokładniej... Cóż okazało się, że trzy z czterech podtrzymujących podczas rozkładania całą konstrukcję śrub jest najzwyczajniej odkręconych. Niestety dostęp do nich był o tyle utrudniony, że mysiałbym być chyba małpiatką operującą zręcznie ogonem, by przykręcić nakrętki dostając się od góry... i tak moje łóżko w dziwny i całkiem nielogiczny sposób znalazło się do góry dnem ;-) Wymagało to trochę akrobatyki cyrkowej by nie uszkodzić czegokolwiek wokoło, a w szczególności ogromnego lustra z drzwi przesuwnych, ale ostatecznie się udało.
Myślałem, że dzięki temu zabiegowi będzie łatwiej... no może i trochę było, przynajmniej paluchy się mieściły... gdyby tylko nie ta uciekająca ciągle śruba to byłaby bajka... trzeba się było położyć na dywanie, troszkę wygiąć ręce, plecy i co tam jeszcze i już... prawie się udało przykręcić ;-) Spróbujmy w takim razie od drugiej strony... ooo tak już lepiej... jeszcze tylko zrobić mały "myk" palcami, żeby nakrętka nie uciekała i już skręcone wszystko jak trzeba.
No tak, ale przecież nie mogę spać na pudle, a łóżko będzie sobie odpoczywać na plecach jak na plaży! Nie ma tak dobrze! ;-) Trzeba więc było zastosować akrobatykę odwrotną, z elementami siłowymi i już mogłem się rozkładać... z laptopem by napisać to co właśnie czytasz :-)
Nie wiem czy już wiecie, ale od pewnego czasu mieszkam w Gliwicach. W wynajmowanym (niestety jeszcze nie własnym) mieszkaniu. A jako, że mieszkam, to należało grzecznie przyjąć znajomych. Odbyło się to w zeszły piątek, a sąsiedzi nie mogli narzekać, bo byliśmy bardzo grzeczni i nie siedzieliśmy długo.
Nie mam za dużo miejsca w domu, więc była to parapetówa nr 1, więc jeśli nie było Cię na pierwszej zapewne będziesz na kolejnej, w końcu można swiętować bardzo długo :-P Poza tym jak to mówi stare polskie przysłowie "you're always welcome" ;-) dla wszystkich.
Relaks, odpoczynek i śniadanie niemal do łóżka... :-) Zresztą żebyście widzieli jakie śniadanie (zajrzyjcie do zdjęć ;-) Aż mi się wierzyć nie chciało, że za mniejsze pieniądze niż w Dżajpurze mam full wypas śniadanie, którym się najadłem i do tego mogłem się delektować wzrokiem, mmm :-) Takie śniadania to ja rozumiem...
To już ostatni dzień mojej wyprawy i ostatnie kilka obiektów do zwiedzenia. Na pierwszy ogień poszedł Czerwony Fort (Lal Kila), w którego murach do dziś stacjonuje jednostka wojskowa. Jest to duża, zbudowana z czerwonego piaskowca budowla militarno-pałacowa, w której wnętrzu oczywiście nic poza murami nie ma. Choć nie, tutaj bym skłamał - w środku znajduje się niewielkie muzeum broni i piśmiennictwa (głównie arabskiego i pochodnych). Zobaczyć też można dużo mozajek i płaskorzeźb muzułmańskich w białym marmurze, ale ogólnie jest to obiekt bardzo podobny to widzianych już przeze mnie wcześniej.
Po wyjściu z Lal Kila udałem się na wprost przez ulicę, chcąc dotrzeć do najwiekszego w Delhi meczetu (Jama Masjid), jednak po drodze zauważyłem dżinnijską świątynię Digambara i postanowiłem wejść. Nie było to jednak takie proste... wszedłem wprawdzie na dziedziniec (oczywiście po zdjęciu butów!), ale by wejść dalej musiałem zostawić przed wejściem wszelkie metalowe przedmioty (w tym także aparat), a jak słyszałem wyznawcy wchodzą tam kompletnie bez niczego ;-) Ze względu na aparat, który musiałbym zostawić tak po prostu na stojącym sobie przed wejściem krzesełku bez żadnych zabezpieczeń, po prostu zrezygnowałem z tego... :-/
Kontynuowałem więc swoją trasę do Jama Masjid, i po kilkuset metrach byłem pewny, że tam dotarłem... myliłem się jednak ;-) jak się okazało wszedłem do świątyni sikhijskiej. Oczywiście nie było to tak, że się wpakowałem do środka jak jakiś gbur nie zważając na nic :-) Obok głównego wejścia do świątyni znajdowało się drugie przestronne wejście, a w nim drzwi z napisem Przewodnicy. Poszedłem więc tam by się zapytać co i jak muszę zrobić, by wejść do środka. Okazało się, że przyjął mnie bardzo miły i doskonale mówiący po angielsku starszy mężczyzna, Sikh, który szczegółowo wyjaśnił mi jakie zasady panują w świątyni. Dostałem nawet od niego napisaną po polsku kilkunastustronicową broszurę opisującą czym jest Sikhizm :-) a następnie założył mi na głowę specjalną chustę i wszedłem do świątyni. Spędziłem tam ponad godzinę :-) czytając broszurę, robiąc zdjęcia i ogólnie odpoczywając od upału.
Gdy już odpocząłem i poobserwowałem wiernych stwierdziłem, że trzeba się ruszyć i dokończyć zwiedzanie. No i udało się trafić na właściwą ulicę i dotrzeć do meczetu... Pytam się policjantów przed bramą czy mogę wejść. Odpowiedź: oczywiście. Wchodzę do środka. Robię pierwsze zdjęcia. I nagle podchodzi do mnie jakiś staruszek muzułmanin i ostro stwierdza, że muszę sobie iść, wyjść z meczetu! Kłócić się nie będę, bo dżihadu nie chcę wywołać :-D dokańczam więc kilka ostatnich fotek i skoro jestem tu nie mile widziany to udaję się do wyjścia.
Pozostały mi dwa ostatnie punkty programu. Najpierw Purana Kila. Kolejny fort i znowu w stylu muzułmańskim. Zwiedziłem go w dwadzieścia minut, a najciekawszą rzecz zobaczyłem już wychodząc z fortu. Zobaczyłem majnę brunatną, bardzo inteligentnego małego ptaszka z rodu szpaków, wcinającego ogromną zieloną larwę (czy jak inaczej nazwać siedmiocentymetrowego, zielonego pre-motyla ;-)
No to zostało mi ostatnie miejsce - Muzeum Narodowe w Delhi. Byłem tam już wprawdzie podczas wczorajszego spaceru, ale zbyt późno by w ogóle zacząć zwiedzanie. Teraz miałem wystarczającą ilość czasu (tak mi się jednak tylko wydawało :-D) Zacząłem zwiedzanie od parteru i spędziłem tam dwie godziny! Tak ogromnej ilości płaskorzeźb i rzeźb nie widziałem w życiu (nawet w jaskiniach Elury). Dziesiątki różnych stylów rzeźbienia i ilości detali. Niektóre posągi posiadały rzeźbione nawet pasma włosów, a szczegóły załamań ubioru, były na porządku dziennym. Wśród tej kolekcji mógłbym spędzić naprawdę pół dnia i by mi się nie znudziło :-) trzeba było jednak iść dalej, na kolejne piętra. Te mnie, może nie zawiodły, ale po parterze nie zrobiły na mnie takiego wrażenia. Można tam znaleźć dawne ubiory hinduskie i monety z całego subkontynentu indyjskiego. Bogata kolekcja, jednak dla mnie mniej interesująca... wróciłem więc na parter i spędziłem tam kolejną godzinę aż do zamknięcia muzeum ;-)
Przyszedł czas na rozliczenie się z moim kierowcą Sukeesh'em. Wcześniej, jeszcze zanim wyjechałem z Pune, mój znajomy hindus Anand załatwiał z nim całą sprawę i cena maksymalna jaką miałem zapłacić wynosiła 21.000 rupii. Sukeesh zarządał 23.500 rupii, na co oczywiście się nie zgodziłem. Nastąpiły negocjacje, telefony do Pune i obliczenia. Ostatecznie stanęło na 20.000 rupii z czego ja nie byłem zadowolony, ale stwierdziłem, że to tylko pieniądze i zarobie je jeszcze raz. Sukeesh za to był bardzo zadowolony, gdy padła ostateczna suma, stąd wiem, że przepłaciłem o dobrych pare tysięcy rupii. Cóż trudno się mówi, niech ma.
Oczywiście nie posiadałem takiej gotówki przy sobie, więc trzeba było znaleźć bankomat, a wiedząc jaki to stanowi często problem przy kartach bankomatowych posiadających chip, zarządałem konkretnego banku - HDFC (wiedziałem, że ten napewno mi wypłaci). Zaczęło się jeżdżenie po mieście w poszukiwaniu. Trwało to dość długo bez rezultatu, ale w pewnym momencie zobaczyłem bankomat Citibanku i stwierdziłem, że trzeba spróbować. Nie zawiodłem się. Jednak co marka to marka :-)
Pozostało mi już tylko dojechać na lotnisko, poczekać godzinkę i już mogłem się znowu odprężyć w czerwonym samolocie Kingfishera :-)
Wyspałem się. Do 9:00 dałem radę leżeć, potem musiałem się ruszyć, bo nie można za długo się wylegiwać... to nie zdrowe :-P Ale tego dnia nie musiałem się za bardzo spieszyć. Czekała mnie wprawdzie długa podróż do Delhi, ale zwiedzania nie było dużo, szczególnie że wiekszość dżajpurskiego planu zrealizowałem już wczoraj :-) Spakowałem się więc spokojnie i... poszedłem na śniadanie do hotelowej restauracji :-/
No, ale zapomnijmy o rzeczach średnio przyjemnych... trzeba jechać ;-) Podróż miała potrwać ładnych pare godzin, z przerwą na zwiedzanie Alwaru leżącego około 35 km od głównej nitki "autostrady". Nakazałem nawet kierowcy skręcić do Alwaru, jednak po jakichś pięciuset metrach kazałem mu zawrócić... nie wytrzymałbym 70 km po takich dziurach (tam i spowrotem), szczególnie dla miejscowości, która w przewodniku wcale nie przedstawiała się rewelacyjnie (a dużo już później, gdy sprawdziłem to w internecie potwierdziło się to :-) Pojechaliśmy więc dalej, prosto do Delhi.
Już od jakiegoś czasu widziałem, że mój kierowca jest trochę zaziębiony, więc stwierdziłem w Delhi, że dam mu wolne, niech spokojnie odpocznie. Dorzuciłem do tego dwie torebki fervexu i mógł już jechać, a ja udałem się do pokoju.
Pokój jak to pokój... hehe żartuje :-) Pokój był naprawde full wypas... zresztą za tą cenę nie mogło być inaczej :-) Składał się właściwie z dwóch odrębnych pokoi - sypialni i gościnnego oraz ogromnej łazienki, w której od razu wyłożyłem się w wannie, by odpocząć po trudach podróży.
Po kąpieli stwierdziłem, że jest jeszcze wcześnie i fajnie byłoby się wybrać na jakiś spacer. Zwiedzić coś na piechotę. Zajrzałem do przewodnika i ulotek będących w pokoju i już wiedziałem co dziś zobaczę - hinduski parlament oraz Bramę do Indii (Gate to India) stanowiącą łuk triumfalny bardzo podobny do tego z paryskich pól elizejskich. Całość tej wycieczki zajęła mi jakieś trzy godziny i 7 km na piechotę. Loozik :-)
W drodze powrotnej okazało się, że przechodzę właśnie obok parku Lodich i postanowiłem wstąpić i tam. Park jest ładnie utrzymany i bardzo przyjemnie się po nim chodzi, bo można skryć się trochę w cieniu drzew. Znajdują się tam też ruiny Bara Gumbad, będącego kolejnym muzułmańskim grobowcem, jaki zwiedziłem :-)
Już po "spacerze" wieczór spędziłem głównie przed telewizorem (wielu z Was pewnie zrobi wielkie oczy, bo przecież ja nie oglądam telewizji, coż czasem i mnie się zdarzy ;-)
Na koniec jeszcze dwie obserwacje - hindusi nie potrafią używać map, bo ktokolwiek kogo pytałem na ulicy czy w hotelu o pokazanie mi na mapie gdzie jesteśmy i jak dojść do... nie potrafił mi odpowiedzieć :-)
A obserwacja druga to szukanie żon przez hindusów przez ogłoszenia w gazetach ;-) Gdy popatrzycie na jedno z ostatnich zdjęć z dzisiejszego dnia (poniżej) to zobaczycie fragment dobrej i drogiej biznesowej gazety hinduskiej. Można by to przyrównać do strony z polskiego Forbesa. W Indiach w takich magazynach znaleźć można jednak nie tylko wiadomości biznesowe, ale także ogłoszenia matrymonialne na stronach "szukam męża, szukam żony" :-D Powiększcie sobie to zdjęcie i poczytajcie jak hindusi się reklamują ;-)
Jak już pisałem w relacji z drugiego dnia wyprawy po przyjeździe padłem spać prawie w ubraniu. Zdążyłem jednak stwierdzić, że mam bardzo ładny i duży pokój, w którym z pewnością będzie mi się wygodnie mieszkało. Nie myliłem się i już następnego dnia rano wstałem wypoczęty i gotowy na kolejne zwiedzanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy po tak zachęcającym pokoju moje śniadanie w hotelowej restauracji okazało się kompletną porażką :-( Gdy tam wszedłem około godziny ósmej rano restauracja była pusta, nie licząc kelnera "w sile wieku", że tak to określę.
Przyzwyczajony w poprzednim hotelu (tej samej sieci hotelowej) do sprawnej obsługi i szerokiego wyboru w menu, byłem bardzo zawiedziony tym co zastałem. Mogłem wybrać omlet albo jajecznicę, do tego sok i spalone grzanki. Nie było mowy o jakimkolwiek "szwedzkim stole". Do tego przy pierwszym stoliku, do którego siadłem nóż był brudny jakby ktoś
Głęboko wbity w chudą sucz
Dziura nie tylko do podglądania
Tylko czeka by wystawić swoje cycki

Report Page