Wyuzdana cioteczka

Wyuzdana cioteczka




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wyuzdana cioteczka

Footer


About the Archive

Site Map
Diversity Statement
Terms of Service
DMCA Policy



Contact Us

Policy Questions & Abuse Reports
Technical Support & Feedback



Development

otwarchive v0.9.322.5
Known Issues
GPL by the OTW





On Archive of Our Own (AO3), users can make profiles, create works and
other Content, post comments, give Kudos, create Collections and
Bookmarks, participate in Challenges, import works, and more. Any
information you publish in a comment, profile, work, or Content that you
post or import onto AO3 including in summaries, notes and tags,
will be accessible by the public (unless you limit access to a work only
to those with AO3 Accounts), and it will be available to
AO3 personnel. Be mindful when sharing personal information,
including your religious or political views, health, racial background,
country of origin, sexual identity and/or personal relationships. To
learn more, check out our Terms of Service and Privacy Policy .



I have read & understood the new Terms of Service and Privacy Policy


This work could have adult content. If you proceed you have agreed that you are willing to see such content.


If you accept cookies from our site and you choose "Proceed", you will not be asked again during this session (that is, until you close your browser). If you log in you can store your preference and never be asked again.

Dość przypadkowo zebrana zgraja łyżwiarzy zostaje zaproszona na występ do Tokio. Yuuri usiłuje poradzić sobie z presją bycia idealnym gospodarzem, przyjacielem, kochankiem i łyżwiarzem. A przecież ideały nie istnieją. W dodatku wśród gości ryokanu zaczyna szerzyć się podejrzenie, że w budynku dzieją się coraz dziwniejsze przypadki. Ktoś bardziej przesądny mógłby nawet podejrzewać, że w hotelu działają siły nadprzyrodzone. Wesoły rozgardiasz ze szczyptą refleksji nad naturą stosunków międzyludzkich, międzynarodowych, międzymagicznych i... Tak, tak, o seksie też coś wspomną.
Życie towarzyskie jest serią powiązanych fabularnie opowiadań, można jednak czytać je poza kolejnością albo na wyrywki, nie trzeba znać wszystkich, żeby zrozumieć sens pojedynczego (co najwyżej kilka wątków).

Shortcuts zu anderen Sites, um außerhalb von DuckDuckGo zu suchen Mehr erfahren
Cioteczka Dobra Rada; Nieaktywny; Zarejestrowany: 2010-09-17; Posty: 335; ... sie w pesymistke? latasz w chmurkach i nie wiesz jak zejsc na ziemie? odizolowalas sie od ludzi? stalas sie wyuzdana ? i tak mozna, bez konca, wiec jak sie zmienilas? 3 Odpowiedź przez mksudol 2011-02-17 11:38:10. mksudol; Net-facet; Nieaktywny;
Pyszna kawa... pyszne kanapki z łososiem...bylo bardzo przyjemnie, bo nie podjęłam tematu. 25 Aug 2022 20:42:46
An Archive of Our Own, a project of the Organization for Transformative Works
Wiek: ;) Odp: 18-te urodziny dziecka. W dzień moich osiemnastych urodzin zorganizowałam małą imprezkę Tzn. moja Mama zorganizowała W trójkę (ja, Mama i mój mały Braciszek) usiedliśmy w moim pokoju z butelką szampana Piccolo o smaku brzoskwiniowym Był torcik, świeczki i "Sto lat" :) I cała masa różnych żartów i śmiechu.
Elaine Coffman Twoje dzieci nie są twoimi dziećmi. To córki i synowie życia samego, co się samo ku sobie wychyla. Pojawiają się za twoją sprawą, ale nie z ciebie.
Dwa miecze... Dwie korony... Jedno królestwo. „Królestwo to dar święty, którego strata kosztowała nas wiele łez i krwi. ...
Hilf deinen Freunden und Verwandten, der Seite der Enten beizutreten!
Schütze Deine Daten, egal auf welchem Gerät.
Bleibe geschützt und informiert mit unseren Privatsphäre-Newslettern.
Wechsel zu DuckDuckGo und hole dir deine Privatsphäre zurück!
Benutze unsere Seite, die nie solche Nachrichten anzeigt:
Bleibe geschützt und informiert mit unseren Privatsphäre-Newslettern.
Schütze Deine Daten, egal auf welchem Gerät.
Wir zeigen Ihnen, wie du deine Privatsphäre online besser schützen kannst.



Coffman Elaine Graham 2 Szkocki klan

Home
Coffman Elaine Graham 2 Szkocki klan



Elaine Coffman
Twoje dzieci nie są twoimi dziećmi. To córki i synowie życia samego, co się samo ku sobie wychyla. Poja...

Elaine Coffman

Twoje dzieci nie są twoimi dziećmi. To córki i synowie życia samego, co się samo ku sobie wychyla. Pojawiają się za twoją sprawą, ale nie z ciebie. Są z tobą, ale nie należą do ciebie. Możesz dać im swoją miłość, ale już nie swoje myśli, bo twoje dzieci myślą po swojemu. Możesz dać dom ich ciałom, ale już nie duszom. Ich dusze mieszkają bowiem w domu jutra, do którego ty nie masz wstępu, nawet w snach. Możesz starać się być taki jak twoje dzieci, ale nie chciej, by one były takie jak ty. Życie nie biegnie wspak, dzień wczorajszy przeminął bezpowrotnie. Jesteś łukiem, a twoje dzieci są żywymi strzałami. Łucznik widzi znak na ścieżce biegnącej w nieskończoność i wypuszcza strzałę, co mknie szybko i sięga daleko. Bądź giętkim łukiem w rękach Łucznika; To twoja radość. On kocha strzały mknące chyżo, ale kocha też łuk mocny. Kahlil Gibran „On Children" (fragment „The Prophet"), 1923 Przekład Macieja Słomczyńskiego.

Rozdział pierwszy Zamek Lennox, wyspa Inchmurrin jezioro Loch Lomond, Szkocja. Roku Pańskiego 1741 Mówi się, że Szkoci są jak krajobrazy, wśród których się rodzą. Gdyby w to wierzyć, cztery córki Alasdaira, XVIII hra­ biego Erricku i Mains, powinny być łagodne i spokojne jak spokojne są wody Leven, która to rzeka bierze swoje imię od gaelickiego słowa „llevyn", co znaczy „powolny". Ani trochę. Jeśli już przyszłoby porównywać cztery panny do oko­ licznych widoków, prędzej podobne były północnym krań­ com jeziora Loch Lomond, gdzie nad wodami wypiętrzały się skalne stromizny z pędzącymi w dół wodospadami, niż jego urokliwej południowej stronie z łagodnymi wzgórzami. Córki Alasdaira za szczęsną uważały decyzję Duncana, XIV hrabiego, który w 1390 roku, uciekając przed mo­ rowym powietrzem i szukając bezpieczniejszej twierdzy,

8 przeniósł był rodową siedzibę z zamku Balloch do nowej warowni na Inchmurrin. Nie miał poczciwy hrabia po­ jęcia, że niemal czterysta lat później jego gładkolice praprawnuczki będą mu dziękować, iż wybrał na postawienie zamku Lennox piękną wysepkę u południowych brzegów jeziora Lomond. I tak to, dzięki Duncanowi, hrabiowie Erricku i Mains mieszkali na Inchmurrin pośród sielskiej natury, w błogiej izolacji od świata. Poza czterema córkami, piętnastoletnią Claire, czter­ nastoletnią Kenną, trzynastoletnią Greer i dziesięciolet­ nią Brianą, lord Alasdair Lennox miał trzech synów, z któ­ rych Breac liczył dziewiętnaście lat, Ronaln siedemnaście, a Kendrew dwanaście. Cała ta gromadka rosła sobie bez­ trosko w zamkowych murach, na cichej wysepce, otoczona ojcowską miłością hrabiego, wodza potężnego celtyckiego klanu Lennoksów, nie wiedząc, czym jest ludzka niegodziwości, zawiść, zwady i podstępy. Kiedy najstarsi chłopcy osiągnęli stosowny wiek, zaczęli opuszczać wyspę. Przyszedł czas, kiedy ojciec musiał spo­ sobić panicza Breaca na swego następcę, XIX hrabiego Er­ ricku i Mains, a i Ronalna wprowadzić w świat. Dziewczynki nadal żyły sobie bezpiecznie na rozkosznej wyspie pod okiem guwernantki, panny Aggie Buchanan i Dermota MacFarlanea, który nigdy nie spuszczał z nich czujnego oka. Skoro o panienkach mowa, oto przedzierają się właśnie przez gąszcz rododendronów rosnących wokół ruin klasz­ toru założonego przez patrona sąsiadującego z Glasgow

9 miasta Paisley, świętego Murrina, od którego imienia wy­ spa wzięła swoją nazwę. Wieje lekki wietrzyk. Przez korony drzew sączy się światło słoneczne. Jeleń, co gasi pragnienie u strumienia, unosi głowę, z pyska ciecze mu woda. Porusza nozdrzami, chwyta obcy zapach, odwraca się i odchodzi. Zatrzymuje się jeszcze na szczycie wzniesienia, znowu wietrzy, parska głośno i nastawia poroże do ataku, jakby wyczuł jakieś za­ grożenie. Zaszeleściły liście. Trzasnęła gałązka. Rozległ się wesoły śmiech pośród rododendronów i z cienistych zarośli wyszły wiośniane panny, wszystkie w jednakich zielonych pelerynkach. Zatrzymały się na skraju lasu, zrzuciły z głów kapturki. Ich rude włosy, a każ­ dy odcień inny, lśnią w słońcu. Briana, najmłodsza, wsparła dłonie na biodrach, jak czę­ sto robiła to Aggie, i zawołała: - Claire! Claire! Ogłuchłaś? - Włosy zaplątały mi się w rododendronie! - odkrzyknął poirytowany głos. - A mówiłyśmy, żebyś nie zdejmowała kapturka! - za­ wołała Kenna. - Jestem w pułapce, niczym ten rycerz, co gonił Atlan­ tów, dosiadając hipogryfa - przemówiła uczenie ofiara ro­ dodendronów. W tej samej chwili rozległ się tak okrutny trzask łama­ nych gałęzi, że Greer zerknęła niepewnie na siostry, po czym zapytała: - Nie potrzebujesz pomocy, Claire?

10 Zaszeleściły liście. - Aj, au! Całkiem łysa stąd wyjdę! Au! Już chyba straci­ łam wszystkie włosy. Dziękuję bardzo. Gałęzie się rozsunęły i z zarośli na polanę wyszła w koń­ cu Claire Lennox, w mocno poszarpanej sukience, za to z eleganckim stroikiem z rododendronu, wplecionym w ogniście rude włosy. Zdążyła dołączyć do sióstr, kiedy na zakręcie ścieżki po­ jawili się Aggie i Dermot w towarzystwie trzech szarych chartów: Lorda Duffusa, MacTavisha i Maddy. Psy po­ chwyciły zapach jelenia i rzuciły się w ślad za zwierzęciem. Jeleń był stary i mądry, dlatego zamiast uciekać, wszedł do jeziora i zaczął spokojnie płynąć ku zachodniemu brze­ gowi. Psy jeszcze przez chwilę próbowały go ścigać, ale przywołane przez Dermota posłusznie wróciły. Lord Duffus, który kochał Claire ślepą psią miłością, usiadł przy jej nodze i utkwił w swojej pani brązowe ślepia. Claire uśmiechnęła się, przemówiła do niego słodko, a potem poło­ żyła dłoń na płaskim łbie i zaczęła drapać Duffusa za uchem, co miało ten efekt, że pies zrobił minę pod tytułem „jestem w siódmym niebie". Dla Duffusa drapanie za uchem było za­ wsze przeżyciem z kategorii mistycznych, a jego pysk promie­ niał w takich razach niewyobrażalnym szczęściem. Po prostu wpadał w ekstazę, inaczej tego nie da się określić. Gdy Claire zajmowała się dostarczaniem Duffusowi ko­ niecznej porcji czułości, Aggie, jak to troskliwa guwernant­ ka, omiotła ją wielce krytycznym spojrzeniem. - Jak ty wyglądasz! - sarknęła. - Całe szczęście, że ojciec wyjechał i nie będzie miał wątpliwej przyjemności oglą-

11 dania cię w tym stanie. Nie wiem, czy kiedykolwiek wy­ rośniesz na damę. Pamiętasz, co ci mówiłam tyle razy? Że dziewczę powinno być jak kwiatuszek. Masz jasną karnację i rude włosy, jesteś podobna do swojej matki, widać twoje celtyckie pochodzenie, ale przy tak delikatnej skórze po­ winnaś bardziej dbać o cerę. - Odsunęła się o krok i jeszcze baczniej zlustrowała Claire, jakby chciała się upewnić, że żaden szczegół jej nie umknie, i cmoknęła z przyganą. - Oj, nie dajesz ty dobrego przykładu swoim siostrom. Dorosła panna, hrabiowska córka, a pstro w głowie. Spójrz tylko na siebie! Jak ja mam cię uczyć wytwornych manier, kiedy wy­ glądasz, jakbyś w chlewiku ze świniami się przespała. Coś ty znowu wyczyniała, panienko? Claire podrapała się w głowę. - Ugrzęzłam w rododendronach i nie mogłam się wy­ plątać. Chyba z połowę włosów zostawiłam w tych diabel­ nych krzakach. Aggie zaczęła troskliwie wyjmować z włosów Claire li­ ście i gałązki. Miała wieczne utrapienie ze swoją nad wyraz żwawą podopieczną, strofowała ją często, ale też kochała bardzo. - Skoro połowę zostawiłaś, a tyle jeszcze ci zostało, toby z tego taki szedł wniosek, żeś ich miała dużo za dużo. Dermot, człek z natury milkliwy, obserwował dotąd sce­ nę, nie zabierając głosu, jednak wreszcie przemówił: - Nic się panience nie stało? - Nie. Głowa mnie tylko trochę boli, ale nie umrę od te­ go. - Claire spojrzała na swoją zrujnowaną błękitną suknię. - Za to suknia będzie do wyrzucenia.

12 - Powinnaś była iść ścieżką, zamiast przedzierać się przez rododendrony jak jaka poganka. Jesteś najstarszą córką swojego ojca i powinnaś świecić przykładem siostrom, ale gdzie tam - dodał swoją porcję gderania stary sługa. - Pa­ ni Buchanan ma rację, damą trzeba ci być, zachowywać się jak damie przystoi. Lata ci idą, a jak dalej będziesz niczym chłopak brewerie wyczyniać, to nigdy męża nie znajdziesz. Dermot marszczył groźnie czarne, krzaczaste brwi, ale w jego oczach błyskały wesołe iskierki. Claire wolała marsa na jego czole nie widzieć, tylko roześmiane oczy. Dygnęła z przesadną kurtuazją. - Bardzo ci dziękuję za radę, Dermocie MacFarlanie, ale nie sądzę, żebym na naszej wyspie miała spotkać jakichś kandydatów do ręki. Wciąż nie widzę, żeby pojawił się tu znienacka przecudnej urody młodzian na białym wierz­ chowcu, z równie pięknym jak on sam kwieciem w dłoni, co by chciał je złożyć u moich stóp wraz z deklaracją do­ zgonnej i żarliwej miłości. - Kto to wie. Jak nie na białym rumaku, to na dumnym ża­ glowcu przybędzie, dróg szukając do twojego serca. - Dermot podniósł wzrok i uśmiech zamarł mu na ustach. Claire poszła za jego spojrzeniem i zobaczyła trzech męż­ czyzn, którzy wiosłowali spokojnie w stronę brzegu. Z pew­ nością nie byli to Lennoksowie. Strasznie się zachmurzyła na ten widok. - A ci czego tutaj szukają? Suną gładko ku naszej wyspie, jakby ich kto zapraszał z wizytą. Myślałby kto, że w gości płyną. - Widzi mi się, że to muszą być Grahamowie, po kiltach

13 poznaję - powiedział Dermot, wyraźnie rozbawiony nie­ chęcią Claire. - Grahamowie? - wtrąciła się Aggie. - Od lat nie po­ jawiali się w tych stronach. Dlaczego akurat teraz mieliby przypłynąć z wizytą? - Ano nie byli, od kiedy stary pan umarł i młody wziął po nim tytuł hrabiego Monleigh. Może uznał, że pora najwyższa na własne oczy zobaczyć, jak rzeczy stoją w zamku Grahamstone, zamiast się ciągiem jeno na rządców zdawać. Claire wysunęła dumnie brodę i przemówiła władczym tonem: - Ale czego u nas szukają? - Pewnikiem wybierają się do zamku Lennox, to może wyjdziemy im na spotkanie. - Co rzekłszy, Dermot ruszył ku brzegowi. Grahamowie dojrzeli go od razu, jeden pomachał na powitanie. Dermot odmachał i łódka zgrabnie skręciła w jego stronę. Gdzieś zakrzyknął gołębiarz. Claire podniosła dłoń i osłaniając oczy od słońca, śledziła lot ptaka, dopóki nie zniknął za drzewami, a potem przeniosła ciekawe spojrze­ nie na przybyszów. Byli tak blisko, że mogła widzieć wy­ raźnie ich twarze. Raz jeden spotkała Jamiego Grahama, jeszcze zanim zo­ stał hrabią Monleigh. Jak powiedziała Aggie, wiele czasu upłynęło od ostatniej wizyty któregokolwiek z Grahamów w Stirlingshire. Wtedy, pamiętała, Jamie przyjechał ze swo­ im ojcem, ale była jeszcze dzieckiem i niewiele zapamiętała z tamtego spotkania.

14 Ten, który pomachał, to musiał być sam hrabia Monleigh we własnej osobie, ale nie potrafiła powiedzieć, kim mogli być dwaj pozostali. Z pewnością, jak Jamie, rów­ nież Grahamowie, ale czy jego bracia, czy dalsi krewniacy, członkowie klanu, miało się dopiero okazać. Jej uwagę szczególnie przyciągał przystojny młodzie­ niec siedzący z tyłu. Nie mogła oderwać oczu od jego twa­ rzy. Musiał być od niej starszy, ale nie więcej niż jakieś pięć lat, czyli liczył sobie około dwudziestu. Miał kruczoczarne włosy, które teraz połyskiwały w słońcu. Z jakichś powo­ dów pragnęła, by jego oczy nie okazały się równie czarne, nawet nie brązowe, tylko błękitne... jak wody jeziora. Stała obok Aggie, w otoczeniu sióstr, i wszystkie wpatry­ wały się w przybyszów. Dermot już czekał na nich niczym majordomus, właściwego zaś powitania winna dokonać najstarsza z panien Lennox, ponieważ pod nieobecność ojca i braci ona reprezentowała godność rodu. Czy jednak Claire była tego w pełni świadoma? Goście wyskoczyli z łodzi, przeszli na brzeg i cała czwór­ ka wspólnymi siłami wyciągnęła łódź na piasek. - To na pewno bracia lorda Grahama - szepnęła Kenna. - Podobni są do siebie. Wszyscy piękni, ale najbardziej po­ doba mi się ten w środku. Kochana Kenna i jej budzące się właśnie zainteresowa­ nie męską urodą. Claire ogarnął smutek, że matka nie mo­ że widzieć, jak jej córki dorastają, jak się zmieniają. Zerknę­ ła na Brianę, na jej ogniście rude loki. Biedna Briana nigdy nie doświadczyła matczynej czułości. Piękna milady Lennox zmarła trzy dni po urodzeniu najmłodszej córeczki.

15 - A tobie który z braci najbardziej się podoba, Claire? - zagadnęła Kenna. Claire zastanawiała się przez chwilę, co na takie pytanie odpowiedziałaby ich matka. - Masz jeszcze mnóstwo czasu, żeby rozmawiać o kawa­ lerach - napomniała siostrę. - Wielu ich jeszcze zobaczysz w swoim życiu. - To znaczy, że żaden ci się nie podoba? - nalegała za­ wiedziona Kenna. - Ani trochę. - Claire nie przestawała wpatrywać się intensywnie w kruczowłosego gościa. Wiedziała, że to niegrzeczne, ale czasami trzeba znaleźć w sobie trochę tupetu. -Ależ Claire... - Siostrzyczko, jesteś za smarkata, żeby rozmawiać o ka­ walerach i takich rzeczach... Kenna zmrużyła oczy. - Takich rzeczach...? Jakich rzeczach? Claire wzruszyła ramionami. Dopiero teraz zorientowa­ ła się, że wkroczyła na niebezpieczny teren i grzęźnie z każ­ dym słowem. - Takich... co łączą się z kawalerami. - O czym ty mówisz? - O miłości. - Znaczy o całowaniu? - Kenno Lennox, gdyby ojciec teraz cię słyszał, musiała­ byś gęsto się tłumaczyć. Jasno się wyrażam? - No... jasno. Ale taty tu nie ma, a ja wiem, że nic mu nie powtórzysz.

16 - Owszem, powtórzę, jeśli natychmiast nie zamkniesz buzi. - Mam niby udawać, że kawalerowie do nas nie przypły­ nęli z wizytą? - Masz odnotować w swojej pustej główce, że nie przy­ płynęli w zaloty i nie zostaną na tyle długo, żebyś mogła ich oczarować. Kenna westchnęła. - Kiedy tak miło na nich patrzyć. Śliczni jeden w drugie­ go jak malowanie, ale ten środkowy to już najśliczniejszy. Ciekawam, jak ma na imię. Pamiętasz imiona braci hra­ biego Monleigh? - Nie. Pamiętam tylko, że on sam ma imię Jamie, a reszty wkrótce się dowiemy.

Rozdział drugi

Uwieź mnie, pojmaj mnie, bo ja Wolnym i czystym nigdy już nie będę, Zauroczonym i zniewolonym prędzej* John Donne „Sonet nr 14" z tomu „Holy Sonnets" Claire i Kenna przyglądały się, jak mężczyźni wyciągają łódź na brzeg. Claire wzdrygnęła się, kiedy dno łódki zaszurało na kamieniach, ale nie przestawała wpatrywać się w kruczowłosego przybysza. Stanowił prawdziwie miły dla oka widok. Był mło­ dy, pięknie zbudowany, ubrany w białą koszulę, w wąskie spodnie w kratę. Taki sam czerwony kilt nosił wielki mar­ kiz Montrose, szkocki patriota z siedemnastego wieku, ze­ słany na galery. Dwaj pozostali mężczyźni należeli do Gra­ hamów z linii Menteithów, która nosiła niebieski kilt. Dermot zamienił kilka słów z gośćmi. Claire wiedziała, * Jeśli nie podano inaczej, wszystkie cytaty z utworów literackich w przekła­ dzie Klaryssy Słowiczanki.

18 że stary lubi Grahamów, a rzadko kogo lubił, podobnie jak Duffus, którego łaski trudno było zdobyć. Gdy mężczyźni ze śmiechem ruszyli w stronę dziew­ cząt, Claire mocniej zabiło serce. Jako najstarsza córka lor­ da Lennoksa miała być przedstawiona pierwsza. Dłonie jej zwilgotniały, rzecz u niej niebywała. Nie pamiętała też, by kiedykolwiek na widok mężczyzny serce tłukło się jej w piersi tak gwałtownie jak w tej chwili. Aj! Teraz dopiero sobie przypomniała, że po spotkaniu z rododendronami suknię ma porwaną, a włosy w nieładzie, przez co raczej nie przypomina panny z dobrego domu. Zrozumiała też, że nie tylko będzie pierwsza przedsta­ wiona gościom. Pod nieobecność ojca i braci to ona powin­ na pełnić honory domu wobec Grahamów, uprzejmie musi więc ich podjąć na wyspie. Lecz nie o samą uprzejmość tu chodziło, ale również o godność ojcowskiego rodu, faktycz­ nie bowiem wobec przyjezdnych dźwigała na sobie i splen­ dor, i obowiązki nieobecnego hrabiego Alasdaira Lennok­ sa, szkockiego możnow
Podniecona Ariana
Lesbijskie tryskanko
Niemiecka kurewka z zarośniętą cipą

Report Page