Wytatuowana pokusa w drodze do domu

Wytatuowana pokusa w drodze do domu




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wytatuowana pokusa w drodze do domu


Bentow Max - Ptaszydlo -

Home
Bentow Max - Ptaszydlo -



Ptaszydło Max Bentow Wydawnictwo Dolnośląskie (2014) "Ptaszydło" Maxa Bentowa to wciągający i trzymający w napięciu współczesny kryminał, którego głów...

Ptaszydło Max Bentow Wydawnictwo Dolnośląskie (2014)

"Ptaszydło" Maxa Bentowa to wciągający i trzymający w napięciu współczesny kryminał, którego głównym bohaterem jest berliński komisarz policji Nils Trojan. Trojan zostaje wezwany do morderstwa w dzielnicy Kreuzberg. W mieszkaniu natrafia na koszmarny widok. Ofierze zabójstwa, młodej kobiecie, ktoś obciął włosy, a przy jej ciele pozostawił oskubanego ptaka. Komisarz, będący na skraju załamania nerwowego, nie może okazać słabości. W rozwiązaniu zagadki pomaga mu psycholog Jana Michels. Zanim jednak udaje się opanować sytuację, zabójca uderza ponownie. Tym razem zabija młodą dziewczynę z długimi blond włosami. Przy jej ciele również pozostawia martwego ptaka. Córka ofiary, Lene, znika bez śladu... Występ komisarza w telewizji w związku z dokonanymi morderstwami powoduje, iż sam staje się celem psychopaty. Jest coraz bardziej przerażony grą, którą prowadzi z nim seryjny morderca.

Tytuł oryginału Der Federmann Projekt okładki Mariusz Banachowicz Redakcja Małgorzata Grochocka Korekta Aleksandra Hada Redakcja techniczna Adam Kolenda Copyright © Max Bentow 2011 Polish editions © Publicat S.A. MMXIV (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. ISBN 978-83-271-5065-3 Wrocław Wydawnictwo Dolnośląskie 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl www.wydawnictwodolnoslaskie.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

dystrybutora,

w tym

nielegalne

jego

SPIS TREŚCI Prolog Część I 1 2 3 4 5 6 Część II 7 8 9 10 11 12 Część III 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 Część IV 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 Epilog

PROLOG Widział ich dziki i szybki taniec. Odrzucały głowy do tyłu, malowały dłońmi znaki w powietrzu, na ich ciała wystąpiły kropelki potu. Przyjrzał się bliżej tym dziewczynom. Próbował nawiązać z nimi kontakt wzrokowy, ale nie zwracały na niego uwagi. Siedział cicho w kącie, z dala od innych, na ustach zastygł mu uśmiech. Czasami jego stopa zaczynała bujać się w takt muzyki, ale zauważywszy to, natychmiast przerywał ruch, napinał mięśnie ramion i z pogardą wciągał powietrze. Słyszał ich śmiech. Brzmiał przeraźliwie, jak pisk. Miały krótkie spódniczki i szpilki – ostre obcasy uderzały o parkiet. W pośpiechu paliły papierosy, ich usta połyskiwały czerwienią. Mijały godziny, popijał jedno piwo, w przeciwieństwie do innych nie pił dużo. Kilku chłopców zaczęło wrzeszczeć – gardził nimi. Zaczęto puszczać wolne kawałki, światło zostało przytłumione, pary obejmowały się i sunęły to tu, to tam. Obserwował gospodynię przytulającą się do typa w ciasnych dżinsach, mrużyła oczy z zachwytu. Wkrótce zostanie sama w domu swoich rodziców, musiał tylko wykazać cierpliwość. Włożył rękę do kieszeni swojej marynarki, coś tam się jeszcze ruszało, to były jego ostatnie podrygi, ciało było miękkie. Jeszcze żyło. Uspokoił się. Mógł poczekać. Jeszcze trochę i wszyscy wyjdą. Zamknął się w łazience i zaczął szukać perfum oraz kremów. Wyobraził sobie, jak gospodyni stoi przed lustrem, wysmarowana na biało i naga. Wyobraził sobie, co jego ręce z nią robią, pochylił się do przodu i wpatrywał w swoje odbicie w lustrze, które od jego oddechu pokryło się parą. Po wyjściu z łazienki zwiedził dom. Na piętrze odkrył ciemne pomieszczenie, przypuszczalnie była to sypialnia jej rodziców. Schował się za drzwiami. Na dole powoli robiło się coraz ciszej. W końcu stwierdził, że wszyscy już poszli. Gdy przestał słyszeć muzykę, zszedł po cichu po schodach. Właśnie zbierała szklanki i butelki, opróżniała popielniczki. Nagle za nią stanął. Błyskawicznie się odwróciła. – Ale mnie wystraszyłeś. Cały czas na nią patrzył. – Impreza się skończyła. Nie odpowiedział. Delikatne zmarszczenie czoła i drgnięcie powiek zdradziło jej irytację. – Ty jesteś... Jak ci było na imię? Nie zaprosiła go, musiała więc założyć, że przyszedł z jakimś gościem, ale przecież był sam. Nie było nikogo, kto by go znał. Dotknął ręką znajdującego się w kieszeni małego, uduszonego stworzenia. Ścisnął je. Usłyszał delikatne chrupnięcie, po jego skórze popłynęła ciepła krew.

Następnie wyciągnął dłoń i przysunął zmiażdżonego ptaka do dziewczyny. – To dla ciebie. Jej oczy się rozszerzyły. Jego dłoń znajdowała się już przy jej twarzy. Wszędzie były pióra. – Będzie lepiej, jak sobie pójdziesz – wyjąkała. Uśmiechnął się. – Inaczej zacznę krzyczeć. „Krzycz – pomyślał – krzycz”.

twarzy

CZĘŚĆ I

1 Drzwi były tylko przymknięte. Trzymając broń w pogotowiu, Nils Trojan wkradł się do mieszkania. Poczuł dziwny zapach. Była to mieszanina odoru zgniłych odpadków i czegoś, czego nie potrafił określić, aż uświadomił sobie, że był to jego własny zapach, gryzący i ostry, zapach zimnego potu. „Spokojnie – próbował przemówić sobie do rozsądku. – Tylko spokojnie”. Po omacku, idąc przy ścianie, przeszedł przez ciemny przedpokój. Wtedy usłyszał cichy jęk dochodzący z pokoju. Powoli podszedł bliżej. Otworzył drzwi lekkim uderzeniem łokcia i chwycił broń obiema dłońmi. Na łóżku siedziała kobieta, jej ramiona były opuszczone. Tłumiła łkanie. Skierowane na nią było światło lampki nocnej, jej głowa i potargane włosy rzucały na ścianę olbrzymi cień. Światło było tak jasne, że Trojan nie potrafił rozpoznać jej twarzy. Wziął głęboki oddech. – Czy to pani dzwoniła? – spytał. Zmrużył oczy, ale wciąż jej nie poznawał. – Czy coś się pani stało? Nagle zauważył, że w pokoju był ktoś jeszcze. Stał za zasłoną przy oknie. W jego dłoni Trojan rozpoznał pistolet. Kobieta zaszlochała. – Proszę mi pomóc – powiedziała cicho. – Rzuć broń – wyjąkał Trojan. Ten drugi tylko się zaśmiał. – Proszę mi pomóc – powtórzyła kobieta. – Rzuć broń! – krzyknął policjant. Jednak napastnik podszedł bliżej i przyłożył lufę pistoletu do skroni kobiety. – No strzelaj – powiedział z uśmiechem. Trojan poczuł spust pod palcami. – No strzel w końcu – zachęcał go mężczyzna. Twarz kobiety znalazła się poza kręgiem światła. Jej spojrzenie było drżące i pełne strachu. Znał tę kobietę, gdzieś już ją widział. Szybko, musiał ją ratować, musiał podjąć decyzję. Jednak jego dłoń stawała się coraz cięższa, na twarzy napastnika pojawił się brzydki grymas. A potem Trojan usłyszał strzał, głośny, ogłuszający, i wiedział, że nie pochodził on z jego broni. Ze skroni kobiety trysnęła krew. Osunęła się z nóg. – Nie mogę – szepnął i się przeraził. Miał wrażenie, że się dusi. Znał to, wiedział, co należy teraz uczynić. Ostrożnie się wyprostować, wolno poruszać głową, żeby mu się w niej nie zakręciło, włączyć światło, następnie zdjąć mokry od potu podkoszulek i się nim powachlować. Oddychać przeponą, to było najważniejsze, liczyć wdechy, raz,

dwa, trzy, głębiej i głębiej. Trojan jęknął. Jego zegarek wskazywał niewiele po wpół do czwartej, typową godzinę ataku paniki, już trzeciego w ostatnim czasie. Wstał powoli i chwiejąc się, poszedł do kuchni, włączył światło również tam i wypił szklankę wody. Był trochę odurzony, niepewny, czy już się obudził. Skrzyżował ręce na brzuchu i wbił paznokcie w skórę. „Spokojnie, tylko spokojnie – pomyślał – żyję, jestem”. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zejść na dół do Doro, podczas jednego z ataków paniki tak właśnie zrobił. Wpuściła go do łóżka i uspokoiła w swoich ramionach, przemawiając do niego cicho: „Biedny mały glina, biedny lękliwy glina”. Być może był to najczulszy moment ich dziwnego romansu. Chętnie by do niej teraz zapukał, ale nie ufał sobie. Zamiast tego poszedł do małego pokoju, w którym jakiś czas temu mieszkała jeszcze Emily. Nic w nim nie zmienił, nad jej łóżkiem wciąż wisiał plakat Tokio Hotel, komicznie wyglądający wokalista z postawioną fryzurą uśmiechał się do niego. Gdy Emily go odwiedzała, zawsze się śmiała i mówiła, żeby wreszcie zdjął ten idiotyczny plakat. W międzyczasie skończyła piętnaście lat i znowu zamieszkała u swojej matki. Tęsknił za nią. Pogłaskał narzutę na jej łóżku, może po prostu powinien położyć się tutaj, ale później postanowił pochodzić w tę i z powrotem, żeby się uspokoić. Serce waliło mu jak młot. Walczył o oddech i rozglądał się wokół. Na łóżku Emily siedział mały miś z wszytą pozytywką, wziął go sobie. Była to pamiątka z jej dzieciństwa, gdy nie potrafiła zasnąć bez melodii Au clair de la lune, dochodzącej z brzucha przytulanki. O wiele później również tuliła w nocy tego misia. Czasami, gdy Trojan wracał późno z akcji i patrzył na swoją śpiącą, prawie dorosłą córkę, jej widok poruszał go do łez. Pociągnął za sznurek wystający z pleców misia i usłyszał melodię. Zapalił światło w całym mieszkaniu. Ciemność była niebezpieczna, w ciemności czaił się strach. Gdy przechodził obok lustra w przedpokoju, przestraszył się swojej bladej twarzy. Myślał o kobiecie ze snu, której nie mógł uratować, o jej błagalnym spojrzeniu, łzach lejących się z jej oczu w chwili śmierci. Ponownie pociągnął za sznurek pozytywki ukrytej w misiu, dobrze, że nikt go teraz nie widział. Kim była kobieta z jego snu? Spojrzał z okna na ciemną ulicę. Miasto spało. Ze wschodu powoli sączył się świt. Wysłuchał melodii niezliczoną ilość razy, aż w końcu odważył się iść do sypialni, gdzie wycieńczony padł na łóżko. W myślach chodził po swoim ciele centymetr po centymetrze, bezskutecznie próbował rozluźnić każde włókno skurczonych mięśni. Przeraźliwy dźwięk budzika rozległ się o siódmej. Trojan leżał w bezruchu z misiem w ramionach. Nie spał. Miał zamknięte oczy, ale jego powieki drgały. Nadszedł czas, by pójść do pracy i zwalczać przestępczość. Najwyższy czas

pokonać strach. Coralie Schendel obudziła się z uśmiechem na ustach. W ostatnim czasie spała wyjątkowo dobrze, głęboko i budziła się wypoczęta. Z zadowoleniem wyskoczyła z łóżka i podciągnęła zasłony. Drzewa rosnące na ulicy znowu okryły się liśćmi, nadeszła wiosna, a Coralie uważała, że wiosna to najpiękniejsza pora roku w Berlinie. Zaczęła liczyć dni do powrotu Achima. Z radością stwierdziła, że został już tylko tydzień, poszła do łazienki, odkręciła kurek, zdjęła koszulę nocną i wzięła długi, gorący prysznic. Była przekonana, że Achim był tym właściwym mężczyzną. Jeszcze nigdy z nikim nie czuła się tak bezpiecznie, jak przy nim. Nie był typem dzikusa i być może nie był też najlepszym kochankiem, ale można było na nim polegać, miał wielkie serce, a gdy wreszcie skończy studia prawnicze i zacznie porządnie zarabiać, mogłaby nawet za niego wyjść i mieć z nim dzieci. Oczywiście najpierw musieli razem zamieszkać. „To już niedługo” – pomyślała i wyobraziła sobie duże, piękne mieszkanie, sypialnię, salon, dwa pokoje dla dzieci, obszerną kuchnię i dużą łazienkę. Być może nawet gabinet dla Achima, jeśli wieczorami będzie musiał czytać akta sądowe. Podczas mycia zębów Coralie nagle zmarszczyła czoło, ponieważ przypomniała sobie fragment swojego snu z minionej nocy. Składał się jedynie z następujących po sobie niewyraźnych obrazów, których nie potrafiła już odtworzyć, ale we śnie ktoś szepnął jej kilka słów, które nagle w niej teraz rozbrzmiały. Przyszło jej przy tym do głowy, że często myślała o tym w dzieciństwie, ale nigdy nie odważyła się wypowiedzieć tego na głos, jakby to było coś złego, co wypowiedziane, mogłoby stać się rzeczywistością. „Pewnego dnia obudzimy się, nie przeczuwając, że będzie to ostatni dzień w naszym życiu”. Wypluła pastę do zębów. Za chwilę znowu się uśmiechała. Oczywiście, zdanie to wyrażało gorzką prawdę, ale dobre w nim było to, że nikt nie potrafił określić daty swojego odejścia. Prawdopodobieństwo śmierci w jej wieku nie było zbyt wysokie, bądź co bądź miała dopiero dwadzieścia kilka lat. „Jestem młoda i do tego całkiem ładna” – pomyślała i zaczęła suszyć swoje gęste blond włosy. „Twoje włosy są cudne”, powiedział jej kiedyś Achim. Puściła oko do swojego odbicia w lustrze. Achim za nią szalał, a za tydzień wreszcie wróci. Coralie starannie dobrała ubranie z szafy, założyła je, nastawiła kawę i spojrzała na zegarek. Musiała się pośpieszyć, inaczej spóźni się do biura. Już dawno zapomniała o dziwnym głosie ze swojego snu. Trojan wciągnął aromatyczny zapach poranka, w którym czuć było odór ze stojących w podwórzu pojemników na śmieci. Odpiął blokadę, przeniósł rower przez wąskie drzwi na klatkę schodową i przez drzwi wejściowe,

następnie wsiadł na niego i odjechał. Trasę z Kreuzberga do Tiergarten pokonywał na rowerze prawie codziennie, swoim starym golfem jeździł tylko na nocne akcje. Uwielbiał poranną jazdę wzdłuż brzegu, na górze biegła kolej nadziemna, poniżej – kanał Landwehry. Niebo nad Trojanem było jasne i bezkresne, pobudzało go do życia, dzięki niemu łapał rytm. Przyśpieszył, zwykle przejeżdżał tę trasę w pół godziny, czasami nawet w dwadzieścia minut. Przy Muzeum Techniki stary śmigłowiec dyndał na stalowych linach, a wagony metra skrzypiały na zakręcie przed stacją Gleisdreieck, wyłaniały się już wieżowce placu Poczdamskiego, Trojan minął Neue Nationalgalerie, dojechał do Lützowplatz i tuż przed Uranią skręcił w Kurfürstenstraße. Stamtąd było już tylko kilkaset metrów do LKA[1] na Kathargostraße, spokojnej bocznej ulicy w pobliżu Tiergarten. Trojan przypiął swój rower przed budynkiem służbowym zbudowanym z masywnych, piaskowych kamieni, przypominającym zabawkowy zamek, który jako dziecko zbudował z plastikowych klocków – taki z włazami, mostem zwodzonym i lochami. „Przestępstwa na ludziach” – ostrzegała tabliczka, a pod nią berliński niedźwiedź pokazywał odwiedzającym język. Trojan popchnął ciężkie drzwi wejściowe, wkroczył do budynku, skinął głową strażnikowi i wszedł na piętro po szerokich, giętych schodach. Gdy wszedł do pokoju, Ronnie Gerber płukał właśnie filiżankę po kawie. – Nils, nie mieści mi się to w głowie. – Co się stało? – Weekend był jedną wielką katastrofą. – Na litość boską, co się stało? Ronnie spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Przecież wiesz, Hertha znowu przegrała. Trojan poklepał go pocieszająco po plecach. Niski, krzepki Ronnie przyszedłby do pracy w szaliku swojej ukochanej drużyny, gdyby szef nie ganił takich wybryków. – Głowa do góry, wreszcie im się uda. Nalali sobie kawy z ekspresu. Nils usiadł przy swoim biurku i gdy zaczął przeglądać teczki z aktami, zadzwonił jego telefon komórkowy. Spojrzał na wyświetlacz i od razu poczuł zakłopotanie. Odebrał połączenie i odwrócił się tyłem do Ronniego. – Halo? – Dzień dobry, panie Trojan. Głos po drugiej stronie słuchawki wbijał mu szpile, które właściwie były całkiem przyjemne. – Dzień dobry. – Przykro mi, ale muszę odwołać nasze dzisiejsze spotkanie. – Och. Trojan poczuł, że Ronnie go obserwuje. Znali się już na tyle długo, że od razu

było wiadomo, które rozmowy miały charakter prywatny. – Szkoda. – Tak, ale natychmiast muszę... W sumie, dlaczego nie miałabym tego panu powiedzieć, znowu chodzi o mojego ojca. Nabroił w domu starców i muszę to wyjaśnić. – Przykro mi. – Czy odpowiadałby panu ten sam termin w przyszłym tygodniu? – Szczerze mówiąc... – Ten tydzień mam wypełniony spotkaniami, więc jeśli by to panu nie przeszkadzało... Trojan zaczął się pocić. Nocny atak paniki jeszcze do końca nie zniknął. – Dobrze, w porządku – powiedział cicho. – Bardzo panu dziękuję. Nacisnął czerwony przycisk. Gerber uśmiechnął się do niego. – Czyżby nowa miłość, Nils? Daj spokój, mnie możesz przecież powiedzieć. Trojan przełknął ślinę. Dawno już myślał o zdradzeniu Ronniemu swojej małej tajemnicy. Wiedział jednak, co oznaczało bycie gliniarzem. Policjanci nie okazywali słabości, byli zawsze silni. Wiedział wprawdzie, że Ronnie podszedłby do tego tematu z wyrozumiałością, przecież się ze sobą przyjaźnili, ale jeśli przez przypadek coś by się wydało, byłby już nieprzydatny dla swojego szefa, swoich kolegów, a co za tym idzie również dla wydziału zabójstw. Właśnie z tego powodu nie mógł zwrócić się do pracującej u nich policyjnej psycholog, w końcu nikt z komisariatu tego nie robił. Nie mógł się zwierzyć Ronniemu. – Nie, nie, to nic ważnego – wymruczał. Napił się kawy i z roztargnieniem przekładał akta z miejsca na miejsce. Następnie chrząknął i bez słowa wyszedł z pokoju. W odległym końcu korytarza wybrał numer Jany Michels. Jeśli znowu była na seansie terapeutycznym, to nie podejdzie do telefonu i będzie musiał zadowolić się rozmową z automatyczną sekretarką. Miał jednak szczęście, kobieta odebrała od razu. Lubił jej ciepły, miękki głos i musiał przyznać, że ostatnimi czasy coraz bardziej cieszył się na rozmowy z nią. Z początku był jeszcze speszony i onieśmielony, ale powoli jego pancerz stawał się coraz cieńszy. Wyobrażał sobie jej twarz z dużymi, rozumnymi oczami. – Pani Michels, proszę wybaczyć, to jeszcze raz ja, Nils Trojan. Przez chwilę słyszał tylko jej oddech, wreszcie zaczęła się śmiać. – Pan Trojan, tak? Czy my właśnie nie... – Tak, to ja, bardzo chciałbym, żebyśmy ustalili inny termin, ale jednak w tym tygodniu. – Czy to coś tak pilnego? Ściszył głos, bo ktoś szedł korytarzem. Instynktownie odwrócił się do okna. – Tak – wymruczał. Słyszał, że kartkuje swój kalendarz.

– A pasowałoby panu jutro o osiemnastej? Odetchnął z ulgą. – Tak, oczywiście, dziękuję. – Bardzo dobrze, a więc, panie Trojan, widzimy się jutro. – Mam nadzieję, że z pani ojcem wszystko się ułoży – powiedział szybko. – To miłe z pana strony, dziękuję. Miał wrażenie, że przez chwilę się wahała, jakby chciała powiedzieć mu jeszcze coś prywatnego, ale być może była to tylko jego nadzieja. W końcu się rozłączyli i wrócił do pokoju. Ronnie Gerber uśmiechał się do niego chytrze. Po trzech godzinach bezustannego pisania listów i odpisywania na maile po raz pierwszy tego popołudnia oparła się w swoim krześle biurowym. Zdjęła buty i pomasowała sobie płatki uszu kciukiem i palcem wskazującym. Czytała w jakimś czasopiśmie, że w ten sposób można wspomóc koncentrację i pobudzić krążenie. Potem napiła się zielonej herbaty. Gdy w jej torebce zaczął brzęczeć telefon komórkowy, jej ruchy nagle zrobiły się gorączkowe. Otworzyła torbę, wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. Na jej twarzy od razu pojawił się promienny uśmiech. Odebrała połączenie. – Cześć, Achim. – Witaj, moja piękna. Przeszkadzam ci w pracy? – Nigdy mi nie przeszkadzasz. Wsłuchiwała się w jego oddech. Odkąd Achim wyjechał na dwa semestry na studia do Londynu, zbyt często byli zdani tylko na rozmowy telefoniczne i jakoś nie mogli poradzić sobie z tym, że podczas rozmowy nie patrzyli sobie w oczy. Wprawdzie czasami rozmawiali również przez skype’a, ale to też nie dawało im satysfakcji. Brakowało jej zapachu jego skóry, drapania jego brody. Na myśl o wodzie po goleniu Achima Coralie zrobiła się niespokojna. Kupiła sobie nawet buteleczkę, żeby wieczorem móc pokropić tym zapachem przeguby swoich dłoni. Łatwiej było jej wtedy zasnąć. – Jaka jest pogoda w Londynie? – Pada deszcz. Zaśmiała się. – To coś nowego. – Kochanie, stoję na schodach uniwersytetu, wykład zaczyna się za minutę, ale koniecznie chciałem ci powiedzieć, jak bardzo mi ciebie brakuje. Wzięła głęboki oddech. – Mnie też ciebie brakuje, Achimie. – Ile to jeszcze dni? – Siedem. Jeszcze tylko siedem. To tydzień, prawda? Powiedz, że nie mylę się w obliczeniach. – Nie mylisz się. Za sto sześćdziesiąt osiem godzin będę już z tobą. Coralie potarła stopą o stopę.

– Achim, co masz na sobie? – Ja? Białą koszulę i ciemne dżinsy, a ty? – Krótką czarną spódniczkę i błękitną bluzkę. – Jesteś nieprawdopodobnie wspaniała, wiesz o tym? Otworzyły się drzwi i wszedł jej szef. Coralie szybko założyła buty, pożegnała się i zakończyła rozmowę. Szef patrzył na nią surowo. Zaśmiała się zakłopotana. – Pani Schendel, prywatne rozmowy proszę prowadzić na przerwie. Skwapliwie skinęła głową, następnie wzięła od niego plik dokumentów do przejrzenia. Szef już dawno wyszedł, a Coralie wciąż siedziała pog
Niegrzeczne blondynki z cudownymi dupkami
Wyprawa łodzią i porządne rżnięcie
Wyjdzie z łazienki, żeby cię przerżnąć

Report Page