Wypięte na kochanka

Wypięte na kochanka




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wypięte na kochanka


Balogh Mary D1 Sekretna kochanka

Home
Balogh Mary D1 Sekretna kochanka



Balogh Mary Kochanka 01 Sekretna kochanka Przekład Maria Wojtowicz Ewa Morycińska-Dzius
Za dnia jest wcieleniem cnót...

Balogh Mary Kochanka 01 Sekretna kochanka Przekład Maria Wojtowicz Ewa Morycińska-Dzius

Za dnia jest wcieleniem cnót. Nocą, kiedy światem włada pożądanie, staje się sekretną kochanką... Świetność rodu Dudleyów nakazuje, by lady Angeline poślubiła utytułowanego dżentelmena. Ona jednak marzy o kimś zwykłym i skromnym. O mężczyźnie dobrym i kochającym, który nie będzie w niczym przypominał hulaków z jej rodziny. Kiedy więc Edward, od niedawna hrabia Heyward, wybawia ją od awansów bezwstydnego natręta, Angeline jest pewna, że znalazła miłość swego życia. Lecz Edward zaplanował już swoją przyszłość… i wybrał już żonę. Obdarzona temperamentem Angeline, która ze wszystkich kobiet na świecie wydaje się najmniej odpowiednia do tej roli, wprowadza zamęt w jego uporządkowane życie. A jeden skradziony przy księżycu pocałunek budzi w jego sercu płomień…

1 Lady Angeline Dudley stała przy oknie izby z szynkwasem w oberży Pod Różą w Koronie, nieco na wschód od Reading. Zeszła tam sama, co było skandalicznym odstępstwem od obowiązujących reguł, ale cóż miała począć? Przez okno swojego pokoju mogła najwyżej podziwiać wiejski krajobraz. Nawet dość malowniczy, ale nie o to jej przecież chodziło! Jedynie z tej właśnie izby Angeline mogła dostrzec to, na czym jej zależało, gdyż okno wychodziło na dziedziniec oberży, na który musiał wjechać każdy nowy przybysz. Angeline czekała, z trudem powstrzymując zniecierpliwienie, na przyjazd swojego brata i zarazem opiekuna, Jocelyna Dudleya, księcia Treshama. Obiecał przybyć tu jeszcze przed nią, kiedy jednak zjawiła się w oberży - co prawda półtorej godziny przed terminem - nie było ani śladu Treshama. Piekielnie irytujące! Liczne guwernantki (z panną Pratt na czele), które opiekowały się Angie przez te wszystkie lata, zdołały wbić jej do głowy, że prawdziwa dama nigdy nie okazuje uczuć - ale jak tu się nie irytować?! Jedzie do stolicy, żeby po raz pierwszy wziąć udział w londyńskim sezonie, i wprost nie może się doczekać, kiedy wreszcie się zacznie to dorosłe życie... a tu rodzony brat najwyraźniej zapomina o jej istnieniu i każe jej czekać bez końca w przydrożnym zajeździe, oddalonym zaledwie o dzień drogi od Londynu! To prawda, że przybyła tu o wiele za wcześnie, ale wszak sam Tresh zadbał, aby dotarła do Reading pod opieką wielebnego Isaiaha Coombesa, w towarzystwie jego żony i dwojga dzieci. Zanim

owa czcigodna rodzina opuści oberżę, by udać się do domu krewnych pani pastorowej na jakąś rodzinną uroczystość, Angeline miała znaleźć się pod opieką brata, który obiecał przyjechać po nią z Londynu. Pastorostwo zrywali się co rano z pierwszym brzaskiem (albo i wcześniej) i ruszali w drogę mimo protestów swoich zaspanych pociech. Skutek był taki, że przebywali odcinek drogi wyznaczony na dany dzień, zanim inni, bardziej normalni ludzie, na dobre rozpoczynali podróż. Wielebny Coombes i jego małżonka zatrzymali się w oberży Pod Różą w Koronie i byli gotowi tkwić tam z cierpliwością wczesnochrześcijańskich męczenników aż do chwili, gdy powierzoną ich pieczy dzieweczkę osobiście przekażą jaśnie oświeconemu księciu. Jednakowoż Angeline zdołała ich przekonać, by niezwłocznie udali się w dalszą drogę. Bo i cóż mogło się jej stać Pod Różą w Koronie? Była to przecież bardzo przyzwoita oberża, wszak wybrał ją sam książę Tresham, czyż nie? A poza tym - przekonywała Angie - nie zostanie tu przecież sama! Będzie z nią Betty, jej pokojówka, oraz dwaj potężnie zbudowani stajenni i dwaj równie muskularni lokaje z Acton Park, wiejskiej siedziby Tresha-ma w Hampshire. A jej brat z pewnością zjawi się lada chwila. Wielebny Coombes dał się przekonać - wbrew temu, co podszeptywał mu zdrowy rozsądek - częściowo dzięki sile argumentów Angeline, częściowo pod wpływem obaw swej małżonki, że nie dotrą do celu przed zapadnięciem nocy, a wreszcie z powodu nieustannego biadolenia jedenastoletniej panny Chastity Coombes i dziewięcioletniego panicza Esau Coombesa, że jeśli będą tak podróżowali bez końca, nie zdążą się pobawić z kuzynami! Prawdę mówiąc, cierpliwość Angeline została wystawiona na ciężką próbę przez tę dwójkę dziatek, z którymi przyszło jej podróżować. Po odjeździe Coombesów Angeline udała się do wynajętego dla niej pokoju w oberży, żeby się przebrać i poprawić fryzurę. Betty wyszczotkowała i upięła na nowo jej włosy. Angie poleciła padającej już ze zmęczenia służącej, by choć trochę odpoczęła, ta zaś spełniła polecenie bez zwłoki, opadając na składane łóżko ustawione w nogach łoża jej pani. Angeline tymczasem zdążyła

zauważyć, że z okna swego pokoju w żaden sposób nie będzie mogła dostrzec nadjeżdżającego brata. Wyszła więc na korytarz, by udać się na poszukiwanie okna, które by odpowiadało jej wymaganiom. Najpierw jednak odkryła, że czterech służących z Acton ustawiło się przed jej drzwiami, jakby zamierzali bronić swojej pani przed atakiem wrogiej armii. Przekonawszy ich, że nie zauważyła nigdzie w pobliżu rozbójników, złodziei ani żadnych innych złoczyńców - chyba i oni nigdzie ich nie dostrzegli? - odesłała całą czwórkę do pomieszczeń dla służby, żeby tam odpoczęli i czymś się pokrzepili. Potem - nareszcie sama - rozglądała się po oberży za oknem, które by jej odpowiadało. Dokładnie takie, jakiego potrzebowała, znalazła w ogólnej izbie z szynkwasem. Co prawda młodej damie nie wypadało przebywać w takim pomieszczeniu, zwłaszcza bez przyzwoitki, ale w izbie nie było nikogo prócz niej, nikt więc się nie dowie o tym niewielkim wykroczeniu. Jeżeli ktoś się zjawi, zanim Tresham wjedzie na dziedziniec oberży, Angie pobiegnie do swego pokoju i pozostanie tam, dopóki intruz się nie wyniesie. A gdy zobaczy przybywającego brata, także wróci co tchu na górę, żeby za chwilę godnie zejść ze schodów z Bet ty u boku, jakby zamierzała właśnie o niego spytać. Jakże trudno było jej nie okazywać niecierpliwości i ekscytacji! Skończyła już dziewiętnaście lat, a nigdy dotąd (no, prawie nigdy) nie oddaliła się na więcej niż dziesięć mil od Acton Park. Wiodła życie pod kloszem, mając surowego, nadopiekuńczego ojca, starszego brata, który, choć najczęściej przebywał poza domem, również przesadnie jej strzegł, i matkę, która nigdy nie zabrała jej ze sobą do Londynu, Bath, Brighton ani do żadnej innej miejscowości, jakie sama często odwiedzała. Już w wieku lat siedemnastu Angeline pragnęła zadebiutować w wielkim świecie, zanim jednak zdołała zebrać wszelkie przemawiające za tym argumenty i przedstawić je w należyty sposób osobom, które decydowały o jej życiu, nieoczekiwanie zmarła jej matka i nastąpił cały rok żałoby, podczas której nie wypadało opuszczać Acton Park. A w następnym roku, gdy wszystko było już przygotowane do jej debiutu towarzyskiego w niewątpliwie

najodpowiedniejszym wieku osiemnastu lat, Angeline złamała nogę. Nieznośny Tresham zabronił siostrze nawet myśleć o prezentacji na dworze czy o debiucie w eleganckim świecie, dopóki porusza się o szczudłach. Zestarzała się przez ten czas i była już prawdziwym wykopaliskiem... ale mimo wszystko nie straciła nadziei na sukces i niecierpliwie oczekiwała wszystkich londyńskich cudów. Wydało jej się, że słyszy tętent kopyt. Oparła dłonie na parapecie i nadstawiła uszu. Turkot kół! Z pewnością słuch jej nie myli! I rzeczywiście nie mylił. Powóz zaprzężony w dwa konie minął bramę i wjechał na wybrukowany kocimi łbami dziedziniec. Ledwie jednak Angie go ujrzała, natychmiast zdała sobie sprawę, że nie jest to powóz Treshama. Był zbyt stary i zniszczony. A dżentelmen, który z niego wyskoczył, jeszcze zanim woźnica zatrzymał konie przed oberżą, w niczym nie przypominał jej brata. Nie zdążyła przyjrzeć mu się na tyle, by zdecydować, czy wart jest dokładniejszych oględzin, rozległy się bowiem ogłuszające dźwięki trąbki i przed samym wejściem do izby z szynkwasem zatrzymał się kolejny powóz. Ten również nie mógł należeć do Treshama, gdyż był to dyliżans pocztowy. Angeline nie czuła aż tak wielkiego rozczarowania, jak można by się spodziewać. Cały ten ruch i zgiełk wydał się jej niezmiernie podniecający. Przyglądała się, jak pocztylion otwiera drzwi i opuszcza schodki, a jedni pasażerowie wyskakują z powozu na dziedziniec, inni zaś schodzą po drabince z dachu, na którym podróżowali. Zaabsorbowana, zbyt późno uświadomiła sobie, że wszyscy ci ludzie są na pewno głodni i spragnieni, więc skierują się do izby z szynkwasem... a jej przecież nie powinno tu być! Ledwie to pomyślała, drzwi się otworzyły. Rozległ się gwar kilkunastu głosów, który wyprzedził zaledwie o sekundę czy dwie pojawienie się w izbie podróżnych. Angeline, uznawszy, że jeśli teraz spróbuje wyjść, od razu zwróci na siebie uwagę, postanowiła zostać. Poza tym ogromnie

zaciekawiła ją scena rozgrywająca się przed jej oczyma. Aby uspokoić sumienie, tłumaczyła sobie, że gdyby wróciła teraz na górę i tam czekała na odjazd dyliżansu, mogłaby przegapić chwilę przyjazdu brata, a bardzo jej zależało, by go powitać, skoro się tylko zjawi! Ostatnio widzieli się przed dwoma laty, na pogrzebie matki. Stała więc tyłem do wnętrza izby, nadal wyglądając przez okno. Podróżni zaczęli się domagać - niektórzy grzecznie, inni zgoła nieuprzejmie - piwa i pasztecików. Ktoś ostrym tonem kazał oberżyście bardziej się pospieszyć, ten zaś odpowiedział, że ma tylko jedną parę rąk i to nie jego wina, że dyliżans spóźnił się o godzinę i pasażerowie mają na pokrzepienie się tylko dziesięć minut, zamiast półgodzinnego postoju. Gdy dziesięć minut później zaczęto wzywać ich do wsiadania, jeśli nie chcą, by dyliżans odjechał bez nich, wszyscy pospieszyli do wyjścia; niektórzy użalali się głośno, że muszą pozostawić niedopite piwo. Niebawem w izbie z szynkwasem znów było pusto i cicho. Szczęśliwie żaden z podróżnych nie miał czasu przyglądać się Angie, za co była szczerze wdzięczna losowi. Panna Pratt nawet teraz, cały rok po objęciu innej posady, dostałaby waporów na widok swej dawnej wychowanki stojącej - bez żadnej opieki! - przy oknie zatłoczonej izby z szynkwasem. A Tresham zareagowałby znacznie gwałtowniej. Nieważne. Nikt się o tym nie dowie, uspokajała się w duchu. Była jednak coraz bardziej zniecierpliwiona. Czy ten Tresh nigdy nie przyjedzie? Westchnęła głęboko, gdy pocztylion podniósł do ust srebrzystą trąbkę, by ostrzec wszelkie żywe istoty - ludzi, psy i kury, które niebacznie wyszły na drogę - że grozi im nieuchronna zguba, jeśli natychmiast się stamtąd nie wyniosą. Dyliżans z turkotem wytoczył się za bramę, skręcił i wkrótce zniknął z pola widzenia. Podniszczony powóz nadal stał po drugiej stronie dziedzińca, ale zaprzęgnięto już do niego świeże konie. Właściciel pojazdu musiał zatem być jeszcze w oberży. Zapewne jadł posiłek w osobnej jadalni, by pokrzepić się przed dalszą drogą.

Angeline wygodniej oparła się na rękach złożonych na parapecie i zatonęła w marzeniach o wszelkich rozkoszach, jakie roztoczy przed nią londyński sezon. Wyglądało jednak na to, że zanim ich zazna, powinna się przygotować na długie oczekiwanie. Dlaczego Treshama wciąż nie ma? Czyżby jeszcze nie wyjechał z Londynu? Dżentelmen, którego gotowy już do drogi powóz czekał po przeciwnej stronie dziedzińca, nie pożywiał się w osobnej jadalni. Był w tej samej izbie co Angeline. Stał, opierając się łokciem o szynkwas. Nie zauważyła go, gdyż nie siorbał hałaśliwie piwa ani nie rozmawiał głośno sam ze sobą. Edward Ailsbury, hrabia Heyward, czuł się nieco skrępowany, że postawiono go w tak kłopotliwym położeniu. Młoda niewiasta, bez wątpienia dobrze wychowana, znalazła się z nim sam na sam w izbie z szynkwasem. Powinni jej towarzyszyć rodzice, mąż lub przynajmniej panna służąca. Tymczasem w izbie najwyraźniej nie było nikogo oprócz ich dwojga. Początkowo Edward myślał, że młoda dama jest pasażerką dyliżansu. Kiedy jednak nie wyszła, gdy trąbka wezwała do odjazdu, zauważył, że nie ma na sobie sukni podróżnej ani wierzchniego okrycia. Musiała zatem być gościem oberży. Nie powinna jednak wchodzić do tej izby, która nie była odpowiednim dla niej miejscem, i tym samym stawiać w niezręcznej sytuacji Bogu ducha winnych, godnych szacunku podróżnych, którzy chcą wypić w spokoju kufelek piwa, zanim ruszą w dalszą drogę do Londynu. Sytuację pogarszała jeszcze - i to poważnie - poza owej damy. Nieznajoma pochylała się, opierając biust na rękach spoczywających na okiennym parapecie, skutkiem czego plecy jej wygięte były w łuk, a siedzenie wręcz prowokacyjnie wypięte. Edward uświadomił sobie, że popija piwo nie po to, aby zaspokoić pragnienie, lecz by nieco obniżyć temperaturę swego rozgorączkowanego nagle ciała. Był to bowiem wyjątkowo zgrabny damski tyłeczek!

Jeszcze bardziej krępujący - o ile to w ogóle możliwe - był fakt, iż muślinowa suknia młodej damy przylegała do jej postaci w miejscach, w których w żadnym wypadku nie powinna przylegać, przez wzgląd na wrażliwych a niewinnych mężczyzn. Co gorsza, materiał ów był intensywnie różowy i połyskliwy. Podobnego odcienia różu Edward nigdy dotąd nie spotkał, ani wśród kobiecych fatałaszków, ani w przyrodzie. Kolor ten sprawiał, że wspomnianą damę można było bez trudu dostrzec gołym okiem z odległości pięciu mil. On zaś znajdował się znacznie bliżej. Najbardziej zaś irytowało go, że - nie da się ukryć - pożerał oczyma ową niewiastę, czy raczej pewną część jej anatomii. A gdy tak wlepiał w nią pożądliwy wzrok, w jego głowie kłębił się rój lubieżnych myśli. Edward potępiał zarówno te niezaprzeczalne fakty, jak i nieskromną młodą damę. Szczycił się tym, że zawsze odnosi się do niewiast z najwyższym respektem. Eunice Goddard podczas jednej z ich niekończących się dysput zwróciła mu uwagę (chociaż sam doszedłby z pewnością do identycznego wniosku), iż każda kobieta - bez względu na to, jak niska jest jej pozycja w społeczeństwie, i bez względu na wszelkie argumenty wysuwane w imię Kościoła lub obowiązującego prawa - jest istotą ludzką, a nie przedmiotem służącym do zaspokajania najniższych męskich popędów. Edward liczył się ze zdaniem Eunice. Miała nader bystry i szlachetny umysł, który ciągle doskonaliła dzięki wartościowej lekturze oraz wnikliwej obserwacji życia. Pragnął ją poślubić, choć zdawał sobie sprawę, iż taka partia byłaby dla jego rodziny sporym rozczarowaniem. Zwłaszcza teraz, gdy nie był już zwykłym Edwardem Ailsbury, lecz hrabią Heywardemem. Jego powóz - żenująco wiekowa landara, którą transportował do Londynu na prośbę matki (nie czuła się wygodnie w żadnym z bardziej nowoczesnych pojazdów) - był już gotowy do podróży. Edward mógł się o tym przekonać, spoglądając przez okno nad głową różowej damy. Zamierzał wprawdzie coś przekąsić, nim ruszy w dalszą drogę, ale ta kobieta pokrzyżowała mu plany: damie nie wypadało przebywać w izbie sam na sam z obcym mężczyzną, aczkolwiek nie z jego winy znalazła się w tak kłopotliwym

położeniu. Nie było również jego winą to, że piwo ani trochę nie ostudziło żaru w jego krwi. Chociaż Eunice mogłaby być innego zdania, jeśli chodzi o jego winę czy jej brak. Wszak ta młoda niewiasta nie uczyniła nic, by wywołać taką reakcję jego ciała... Nic prócz tego, że znalazła się tu ze swoim kształtnym, spowitym w różowy muślin tyłeczkiem wycelowanym prosto w niego. A on... No cóż, mógł skorzystać z osobnej jadalni, tyle że wówczas czułby się zobligowany do zamówienia całego posiłku. Odstawił na szynkwas kufel z resztką piwa najciszej, jak mógł, i wyprostował się. Wyniesie się stąd czym prędzej i zabierze ze sobą urazę, jaką czuł do tej damy. Nie widział nawet jej twarzy... Kto wie, może jest brzydka jak grzech śmiertelny? Niegodna, pełna jadu myśl. Edward pokręcił głową, zły na siebie. Zanim jednak zdążył podejść do drzwi prowadzących na dziedziniec i uwolnić się od pokusy i jej ewentualnych złych skutków, te otworzyły się od zewnątrz i do izby wszedł młody mężczyzna. Edward rozpoznał go bez trudu, on jednak najwyraźniej nie poznał Edwarda. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż powierzchowność Heywarda nie odznaczała się niczym szczególnym, a dodający mu blasku hrabiowski tytuł nosił zaledwie rok - od śmierci starszego brata Maurice'a, który był znacznie silniejszą i bardziej pociągającą indywidualnością. Nie dziwota, że do tej pory każdy, słysząc „hrabia Heyward", myślał o Maurisie. W dodatku nowy hrabia cały okres żałoby spędził w Wimsbury Abbey w Shropshire. Chciał się zapoznać ze swoimi nowymi obowiązkami i oswoić z koniecznością przeprowadzki na stałe do Londynu, gdzie miał zająć należne mu miejsce w Izbie Lordów. A także rozejrzeć się za żoną, co wszystkie niewiasty z jego rodziny uznały za niezbędne, mimo że hrabia miał dopiero dwadzieścia cztery lata. Maurice przed śmiercią zdążył spłodzić jedynie córkę, należało się więc zatroszczyć o spadkobierców tytułu. Edward miał wprawdzie dwie siostry, lecz nie miał już brata. Nowym przybyszem był lord Windrow, należący do licznego grona przyjaciół Maurice'a i równie rozpustny jak oni wszyscy. Wy-

soki, przystojny (Edward nie mógł się poszczycić tymi zaletami), poruszał się z niedbałym wdziękiem znamionującym pewność siebie i spoglądał na świat cynicznym wzrokiem spod półprzymknię-tych powiek. Ubrany był, jak zawsze, według najnowszej mody. Edward najchętniej skinąłby mu uprzejmie głową i czym prędzej opuścił oberżę. Zawahał się jednak, gdy pomyślał o różowej damie, która nadal stała w tej samej pozie. Skoro nawet on pożerał ją wzrokiem, jak się zachowa Windrow? To doprawdy nie moja sprawa, co zrobi, uznał hrabia. Wszak nie do mnie należy opieka nad ową damą. Niech sama ponosi konsekwencje własnej lekkomyślności. Albo niech się zatroszczy o nią rodzina. Poza wszystkim, w ogólnej izbie przyzwoitej oberży damie z pewnością nie grozi nic złego. W duchu przynaglał samego siebie do wyjścia. Niech licho porwie to przesadne poczucie obowiązku! Niewielka pociecha, że Eunice zapewne pochwaliłaby decyzję pozostania tu nieco dłużej. Oberżysta pojawił się za szynkwasem i podawszy nowo przybyłemu kufel piwa, zniknął ponownie. Windrow odwrócił się i powiódł wzrokiem po izbie. Jego oczy rozbłysły na widok różowej damy. Jakżeby zresztą mogło być inaczej? Nie był przecież ślepy. Wsparł się plecami o szynkwas i oparł na nim ręce aż po łokcie. W jednej z nich trzymał kufel. Wargi same złożyły mu się do bezgłośnego gwizdnięcia. Edwarda wzburzyła lubieżna mina Windrowa, tym bardziej że - jak podejrzewał - kilka minut temu jego własna twarz wyglądała kropka w kropkę tak samo. - Serduszko! - szepnął uwodzicielsko lord. Najwyraźniej uznał Edwarda za osobnika bez znaczenia. A może go w ogóle nie zauważył? Dasz się namówić na wspólne piwko z pasztecikiem, co? O, widzę tam przy kominku wygodne krzesło. Jedno jedyne w tym podłym przybytku. Ale możemy się i nim podzielić: siądziesz mi na kolanach! Edward zmarszczył brwi. Czy on nie widzi, że to dama?! Można to przecież poznać od razu - choćby po delikatnym, mimo że trochę zbyt jaskrawym materiale, z którego uszyto jej suknię, i po

kunsztownie ułożonych ciemnych lokach. Spojrzał na młodą niewiastę, spodziewając się ujrzeć na jej twarzy przerażenie. Ona jednak nadal wyglądała przez okno. Albo sądziła, że bezceremonialne zaproszenie zostało skierowane do kogoś innego, albo też - czy to możliwe? - słowa lorda Windrowa po prostu do niej nie dotarły. Idę stąd, postanowił Edward w duchu. Natychmiast! Ale zamiast tego odezwał się: - Wątpię, mój panie, byś znał tę damę. A jeśli nie znasz, nazywanie jej serduszkiem jest niedopuszczalną impertynencją. Maurice często nazywał młodszego brata (przeważnie zresztą z czułym uśmiechem) „starym zrzędą". Edward niemal się spodziewał, że i tym razem brat ofuknie go zza grobu. Ale co się rzekło, to się rzekło. Nie cofnąłby zresztą wypowiedzianych słów, choćby nawet mógł to zrobić. Ktoś musiał przecież zabrać głos w obronie uciśnionej niewinności! (O ile owa dama była rzeczywiście tak niewinna). Windrow odwrócił głowę bez pośpiechu i zmierzył Edwarda od stó
Mamuśka gotowa do sexu w łóżku - Chanel Preston, Pozycja Na Pieska
Wzajemne zadowalanie napalonych lesbijek
Darmowe Sex - Britney Amber, Ostre Ruchanie

Report Page