Wydymasz mnie na stole?

Wydymasz mnie na stole?




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wydymasz mnie na stole?


Kristen Ashley 1 Until the Sun Falls from the Sky

Home
Kristen Ashley 1 Until the Sun Falls from the Sky



Until the Sun Falls From the Sky KRISTEN ASHLEY
Tłumaczyła : Eiden Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów k...

Until the Sun Falls From the Sky KRISTEN ASHLEY

Tłumaczyła : Eiden Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

Rozdział 1

Selekcja

Moja suknia była krwiście czerwona. To, pomyślałam, było śmieszne. Żeby od razu krwistą czerwień? Byli poważni? - Uśmiechnij się. Bądź miła. Szacunek. Zawsze z szacunkiem. Pamięta, reprezentujesz Buchanansów - moja matka u mego szepnęła do mnie pilnie. Jej oczy nie opuszczały długości sali i jej postawa była sztywna gdy szłyśmy krok w krok. Była zdenerwowana i podekscytowana. Tak nieznośnie. Doprowadzało mnie to do szału. Nie potrzebowałam, żeby mi to powiedziała. Odkąd otrzymałam zaproszenie na Selekcję, przymilała się co mnie, trenowała i stale przypominała mi że byłam Buchanan i co to oznaczało. Jakbym kiedykolwiek zapomniała. W rzeczywistości gdy miałam trzynaście lat, powiedziano mi co oznacza bycie kobietą Buchanan, nigdy tego nie zapomniałam. Ani jednego słowa. Były wypalone w moim mózgu. Nie odpowiedziałam jej, tylko patrzyłam w dół korytarza. Była, jak powinna być, luksusowa ale straszna. Ciemno szary dywan otaczał polerowaną ciemność drewnianej podłogi. Dopasowane szare ściany kończyły się u sufitu dziewiczymi, białymi gzymsami. Na wysokości sześciu czy siedmiu stóp do ściany były przymocowane wykwintne, kryształowe lichtarzyki, wystarczająco by oświetlić drogę acz nie po to by odegnać cienie. Znacznie dalej wzdłuż ściany znajdowały się drzwi, wszystkie z nich były zamknięte. Na jednym końcu znajdowała się winda, którą pojechałyśmy w dół, znowu wyszłyśmy na korytarz i na drugim końcu znajdowały się drzwi, do których się kierowałyśmy. Mimo wszystko był to długi spacer. Zbyt długi dla tych krwiście czerwonych satynowych butów z obcasem grubości ołówka a pasek na kostce był tak delikatny, że przy każdym kroku który brałam, groził zerwaniem.

- Myślę, że te buty były złym pomysłem - mruknęłam pod nosem do swojej matki. - Leah... - zaczęła w swym ostrzegawczym, matczynym tonem którego często używała w tym roku. - No poważnie, obawiam się ogromnej wpadki z butami. Buchananowie nie mogę mieć ogromnych wpadek z butami na czymś tak ważnym jak Selekcja. Co to zrobi z naszą reputacją? - Nie martw się o swoje buty. Twoim butom nic nie będzie. - Nie, nie sądzę tak. Myślę, że powinniśmy zawrócić, znaleźć inną parę butów i wrócić - zasugerowałam. - Nie masz innej pary butów która byłaby właściwa. Co do tego miała rację. Kto posiadał dwie pary seksowny, za siedmeset dolarów, krwiście czerwonych butów wieczorowych? - No cóż, być może będziemy mogły porozmawiać z uprawnionym i powiemy, że nie mogę tego uczynić ze względu na możliwy brak butów i czy mogłabym pójść na następną Selekcję. Na moje słowa jej głowa skręciła się w moją stronę i spojrzała z paniką. Zszokowało mnie to bardziej niż perspektywa wieczornej uroczystości. - Musisz się wziąć udział na tej Selekcji. Dla ciebie nie będzie innej Selekcji - syknęła, nie będąc złą. Była zdesperowana. Było to tak szalenie inne od jej zwyczajów i choć nie rozumiałam jej lęków, uspokoiłam ją. - Dobra, mamo. Zostanę w tych butach. Wszystko będzie dobrze. Wzięła głęboki oddech i znowu zwróciła swą twarz w stronę korytarza. Ja także. Tylko to potwierdziło. Wyskoczyła z siebie z radości, i co dziwne, z nerwów gdy dostałam zaproszenie. Nie dlatego że każdy w mojej całej rodzinie myślał że nigdy nie dostanę zaproszenia na Selekcję (i miałam nadzieję, odkąd dowiedziałam się kim była moja rodzina i co robiła, że mieli rację), ale dlatego, że otrzymałam zaproszenie na tą Selekcję. Choć nigdy tego nie wyjaśniła. - Mamo, czy coś jest... ? Nie dokończyłam. Byłyśmy oddalone o pięć metrów od drzwi na końcu korytarza. Otwarły się, mężczyzna w wieczorowym stroju wyszedł i zamknął je za sobą. Patrzyłam na niego zszokowana. Musiał mieć jakieś siedem stóp wzrostu, był bardzo chudy, jego głowa była błyszcząca i łysa. Miał ciężkie, wypukłe czoło, nie miał brwi, duże, ciemne oczy i długie, długie kończyny które były dopasowane do jego wzrostu. Jego ręce były niesamowicie długie i cienkie, nawet dłuższe niż wymagało to jego ciało, ze smukłymi palcami i guzowatymi kostkami. Choć był niezwykle wyglądającym mężczyzną, był w jakiś sposób pociągający, nawet przystojny. Jego oczy udały się bezpośrednio do mojej matki i uśmiechnął się do niej z prawdziwym ciepłem. Miał nawet piękne, białe, mocne zęby. O mój Boże. Czy właśnie tak wyglądały wampiry? Na jego widok mój krok się zawahał. Moja matka położyła rękę na mym łokciu i pociągnęła nas do przodu przez ostatnich kilka metrów, aby zatrzymać się przed nim. - Avery - pozdrowiła i uśmiechnęła się do niego. - Lydio - chwycił ją za dłoń, pochylił się nisko i potarł o nią ustami.- To zawsze przyjemność - powiedział po tym jak puścił jej rękę.- Słyszałem, że nasza Lana dobrze sobie radzi. Znał moją siostrę, Lanę. I wiedział, że dobrze sobie radziła.

Była to prawda. Lana była na Selekcji trzy lata temu. Została wybrana, ku uciesze mej matki, w ciągu kilku minut od przybycia. Poradziła sobie bardzo dobrze dla Buchananów, wybrał ją jakiś wampir ze statusem. Nadal była w swym Porozumieniu z wampirem który ją wybrał nie było żadnego znaku, że zostanie uwolniona. Było to niezwykłe. Po tym jak otrzymałam moje zaproszenie które zwiastowało nowe tajemnice które mogły być mi udostępnione, powiedziano mi, że Porozumienie przeciętnie trwał od dwóch do trzech lat zanim uwolni swoją nałożnicę i ruszy dalej. Wszelkie Porozumienia, które trwały dłużej niż ten okres czasu, były znane za szczególnie udane. Kobiety Buchanan przez pięćset lat nabyły taki nawyk. Porozumienie mojej matki trwało siedem lat. Praktycznie była legendą. Przynajmniej to powiedziała mi z zazdrością moja ciotka Millicent, jej Porozumienie trwało cztery lata i trzy kwartały roku. „I trzy kwartały” były bardzo ważnym dodatkiem dla ciotki Millicent. Nigdy nie spotkałam wampira Lany. Jako Niewtajemniczona nie miałam prawda. Nie znałam nawet jego imienia. Po jej Selekcji, widziałam Lanę niezliczone razy. Była ekstatycznie szczęśliwa choć nie mogła mi powiedzieć dlaczego, acz było to po niej wyraźnie widać. - A to jest Leah - powiedział Avery, jego słowa były niskie, dały mi dziwne wrażenie, że nie było dla niego pewne, że rzeczywiście byłam Leah. Odciągnął mnie od moich myśli i moje oczy skupiły się na nim, aby zobaczyć, że się mi się przygląda i jego ręka wysunęła się ku mnie, dłonią ku górze. Moja matka szturchnęła mnie. Położyłam swoją dłoń na jego i uniósł ją, potarł o nią swymi ustami a następnie ścisnął. Nie puścił jej gdy spojrzał w moje oczy. - Bardzo chciałem cię poznać. Znowu kryło się za tym więcej znaczenia. Więcej niż fakt, iż byłam Buchananką, pierwszą nałożnicą rodziny, która umieściła nasze nazwisko w Porozumieniu Nieśmiertelnych i Śmiertelników pięćset lat temu. Więcej niż bycie legendarną córką Lidii. Więcej niż wzajemna uprzejmość. - Dziękuję - szepnęłam, mój głos był miękki i nie mój, głównie dlatego, że szokował mnie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się do mnie, puścił moją dłoń i spojrzał na moją matkę. - Lucien będzie bardzo zadowolony. Moja matka pochyliła schyliła głowę w dół i spojrzała na Avery'ego przez rzęsy, zanim szepnęła: - Mam taką nadzieję. Co to było? Kim był Lucien i dlaczego miałby być zadowolony? - Kto to...?- zaczęłam, ale długie ramię Avery'ego przetoczyło się, ucinając moje pytanie. Złapał mnie i moją matkę w jego długość i odwrócił. Otworzył szerokie, ciężkie drzwi bez widocznego wysiłku i delikatnie poprowadził nas do przodu. Zamrugałam z powodu nagłego światła. - Lydia Buchanan, Wyróżniona - Avery ryknął za nami.- I Leah Buchanan, Niewtajemniczona! Miękki szmer rozmów nagle ucichł na jego słowa. Wszyscy zwrócili się by gapić. Też się gapiłam. Było wiele do gapienia się. Za dużo. Nie mogłam tego wszystkiego znieść. Pokój był owalny. Luksusowy. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego do tego prostego przystrojenia. Bogate, krwiście czerwone ściany, ponownie białe gzymsy i sufity, brak okien

jakbyśmy byli poniżej powierzchni ziemi. Brak obrazów, brak luster, tylko dużo, dużo głębokiej, krwistej czerwieni. Ogromny, owalny żyrandol oświetlał pokój, miliony kryształów tańczyły w pryzmacie światła. Był pluszowy, krwistoczerwony, owalny dywan na podłodze, który sięgał do krawędzi pokoju i można było dostrzec po bokach ciemne, lśniące drewno. Byli tam ludzie, może setka, może więcej. Nawet z taką ilością osób pokój nawet nie był wypełniony. Wszyscy byli ubrani w czerń, jak moja matka. Mężczyźni mieli czarne, wieczorowe stroje z białymi koszulami. Wyróżnione byłe konkubiny (lub matki, ciotki czy babki Niewtajemniczonych) miały na sobie efektowne czarne sukienki. Wampirzyce wydawały się dużo młodsze niż mężczyźni, ale nie były mniej eleganckie, również miały czarne suknie. Było może tylko kilkanaście kobiet, które nosiły krwiście czerwone suknie i zauważyłam, że moja suknia była inna. Zauważyłam id razu, że był to taktyczny błąd z mojej strony. Mimo że było tylko niewiele osób, które nosiły krwistą czerwień, wyróżniałam się. Nie chciałam się wyróżniać. Nie chciałam być wybraną. Niech to cholera weźmie. Chciałam się sprzeciwić przeciwko tej sukni. Nie dlatego, że moja matka chciała abym nosiła to samo co miały na sobie inne Niewtajemniczone. Mimo wszystko chciała troszkę więcej blasku, który jak myślałam, sprowadziłby na mnie niechcianą uwagę, nie mówiąc już o tym, że nie byłam tego typu osobą. Reszta była niczym świecidełka. Niewiarygodna ilość klejnotów na ich szyjach, nadgarstkach, uszach, zawiłe koki z błyszczącymi klejnotami przymocowanymi do włosów. Przyciągające wzrok suknie z szerokimi spódnicami pewnie ważyły z tonę, w szaleństwie południowej piękności odważnie odsłaniały skórę (głównie bardzo dużo dekoltu) przyozdobioną cekinami. Każda suknia, każdy klejnot, każdy zakręcony loczek upięty wysoko na czyjejś głowie krzyczał wybierz mnie! Moja sukienka była satynowa, miała przytulnie dopasowany stanik, talię i biodra. Miała długą spódnicę, wycięcie po skosie i pięknie się układała, gdy wirowała wokół moich nóg przy każdym kroku. Suknia obnażała moje ramiona, miała stan empire wiast 1, subtelny dekolt gdzie materiał obejmował moje piersi pod którymi był wszyty ściągacz. Z tyłu miałam odsłonięte łopatki, skóra była odkryta na plecach, wokół mych ramion i był ukazany rowek między piersiami choć nie było to zbyt śmiałego. Nosiłam tylko ręcznie wykonane, starożytne kolczyki Buchananów, które miały owalne rubiny otoczone brylantami w bazie, spadały z nich większe rubinowe łzy. Miałam także na palcu serdecznym pierścionek z owalnym rubinem, który był otoczony diamentami. Odgarnęłam z twarzy blond kosmyk i wplotłam go w pokrętny kok na szczycie mej szyi. Zrobiłam go sama i nie sądziłam, żebym wykonała złą robotę. Wyglądałam jakbym szła na uroczystość wręczania nagród w Hollywood (przynajmniej to sobie wmawiałam). Reszta Niewtajemniczonych wyglądała, jakby były dziewczynami które nie chodziły na randki czekały zdesperowane niczym na balu maturalnym aż ktoś poprosi je do tańca. - Cholera - mruknęłam tak cicho, że nawet moja matka mnie nie usłyszała i pewnie posłałaby mi mordercze spojrzenie, gdyby było inaczej. Mimo tego zobaczyłam jak kilku mężczyzn którzy nadal się we mnie wpatrywali ( w rzeczywistości każdy się we mnie wgapiał) uśmiechnęło się na moje słowo. Gdy moja matka sprowadziła mnie w dół po schodach trzymając się mojego łokcia, 1 Zgooglować, mam na końcu języka tą nazwę acz znając życie, nie najdzie mnie cudowne olśnienie.

przypomniałam sobie, że znajduję się teraz wśród wampirów. Ich zmysły były skrajnie wysokie. Mogli słyszeć i widzieć lepiej, ich zmysły węchu, smaku i dotyku były bardzie wrażliwe i szybciej się poruszali. Albo tak mi powiedziało. I co ważniejsze, nie wyglądali jak Avery. Żaden z nich. Również nie wyglądali jak wampiry. Przynajmniej nie tak jak przemawiała do nas kultura popularna, która kreowała nam wyobrażenie o wampirach. Nie byli tacy chudzi i bladzi i nie nosili czerwonych wstążek wokół gardeł do których był przyczepiony krzyż. Nie mieli również pięcioramiennych gwiazd i nie nosili rockowych ciuchów. Wszyscy różnili się wzrostem, ale każdego można było opisać jako wysokiego. Mieli różne rozmiary ciał, ale żaden z nich nie był niewielki czy szczupły, ani ciężki czy otyły, wszyscy byli muskularni i silni. Mieli różne kolory oczu i włosów. Wampirzyce były takie same z wyjątkiem muskulatury ciała, ale nie była to ważna część, nawet jeśli postrzegano iż moc odzwierciedlała się w fizyczności mężczyzn. Ich skóra była normalnego odcienia, oznaczała ciepło, człowieczeństwo. I wreszcie, wszyscy byli piękni. Gdy dotarłyśmy do ostatniego schodka, stłumiłam chęć wymruczenia innych, silniejszych wulgaryzmów. Rozmowa znowu zaczęła brzęczeć co było ulgą, gdyż oznaczało to, że przestałam być w centrum uwagi. Ta ulga była tylko krótkotrwała. - Lydio - mężczyzna, ciemny blond, zielone oczy, wysoki, wspaniały, był zdecydowanie za blisko. Wow. Moje pierwsze bliskie spotkanie z wampirem. - Cosmo - szepnęła moja matka, jej głowa odchyliła się do tyłu, ten dziwny, nieco smutny ale bardzo znany wyraz jaki zwykle miała w oczach rozpłynął się. Zamiast tego jej oczy były rozpalone i słodkie i zawierał namiętny uśmiech którego nigdy nie widziałam na jej ustach. Pochylił się i ucałował jej szczękę. Coś w tym geście było tak intymne, że musiałam odwrócić wzrok. Cosmo. Znałam to imię. Moja matka powiedziała mi tylko dzień wcześniej. Wampir mojej matki. O mój Boże. - Cosmo, chcę żebyś poznał Leah - usłyszałam słowa mojej matki i odwróciłam się z powrotem. Moja matka była w swojej sześćdziesiątce. Nie wyglądała na tyle, nawet w przybliżeniu. Ale nadal wyglądała starzej niż Cosmo, który wydawał się mieć trzydzieści pięć lat. Była w swojej dwudziestce, kiedy zaczęła mu służyć. Podszedł do mnie i pochylił się. Jego zimne usta dotknęły włosów na mojej skroni a następnie jego głowa przesunęła się dalej, jego usta ku mojemu uchu i mruknął: - Leah. Dreszcz przebiegł po mym kręgosłupie. Nie był to nieprzyjemne. Nie w najmniejszym stopniu. Jakie dziwne. Proszę, błagał mój umysł, niech wampir mojej matki mnie nie wybierze. Proszę, proszę, proszę. Byłoby to dziwne i obrzydliwie. Zbyt obrzydliwe. Ick! Jego głowa odwróciła się, ale jego ciało zostało na miejscu. Spostrzegłam, że mój głos starał się jak mógł, by brzmieć chłodno i dodatkowo by to podkreślić, moja twarzy przybrała wyraz skutej lodem gdy odpowiedziałam: - Cosmo.

Uśmiechnął się na obecność mego mrozu. Jego uśmiech sprawił, że jego piękno mogłoby podbić listy przebojów. Dlatego też opuściło mnie zimno i wgapiłam się. Odwrócił się do mej matki i powiedział: - Plotki są prawdziwe. Moja matka pokręciła głową, posyłając mi upominające spojrzenie, ale przemówiła do Cosmo. - Obawiałam się, że tak będzie. - Podoba mi się - mruknął i odwrócił się by obejrzeć mą twarz i jego zielone oczy przesunęły się po długości mego ciała i z powrotem do twarzy, zanim kontynuował.Lucienowi bardziej się spodoba. Poczułam, jak moje ciało sztywnieje na kolejną wzmiankę o nieznanym Lucienie. Zanim zdążyłam otworzyć usta, moja matka przemówiła. - Tak sądzisz?- spytała z nadzieją. - Och tak - odpowiedział Como, nie odrywając ode mnie oczy. - Kim jest... ?- zaczęłam, ale wampirzyca dołączyła do naszej grupy. Była wysoka, chuda ale krągła, miała ciemne kręcone włosy, piękne niebieskie oczy i była ubrana w suknię bez ramiączek z rozcięciem w górze prawej nogi, które kończyło się wysoko na jej biodrze przy wdzięcznym udrapowaniu materiału. - Nareszcie, Leah - oznajmiła po przybyciu do naszej małej grupy. Zanim ktokolwiek mógł coś powiedział, podniosła rękę i pstryknęła palcami. Kelner niosący tacę z kieliszkami szampana pojawił się przy naszym boku. Cosmo chwycił kieliszek i wręczył go mojej matce a potem drugi, którego przekazał mnie. Gdy uczynił podobnie z wampirzycą, jej wzrok spoczął na mnie gdy odezwała się do Cosmo. - Proszę, powiedz mi że to będzie interesujące. Cosmo, także patrząc na mnie, stwierdził: - To będzie ciekawe. Traciłam cierpliwość. W każdym dniu, nawet tym dobrym, nie miałam dużo cierpliwości. Ale w tych nadzwyczajnych okolicznościach nie miałam jej prawie wcale. Dlatego ten nie był zaskoczeniem. Oznaczało to, że traciłam cierpliwość, coś co przydarzało się bardzo łatwo i na nieszczęście, często. - Mógłby mi ktoś powiedzieć o czym wszyscy mówią? Kim jest Lucien?- mój głos nadal był zimny, a teraz również ostry. Moje słowa sprawiły, że moja matka u mego boku zamieniła się w kamień z przerażenia. Cosmo uśmiechnął się. Kobieta przyglądała mi się przez chwilę a potem odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się. - Co w tym śmiesznego?- syknęła. Przestała się śmiać, ale nawet teraz, rozbawienie nadal tańczyło w jej oczach, gdy odpowiedziała: - Jestem Stephanie. - To cudownie, że jesteś Stephanie i takie tam, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie - powiedziałam jej. - Leah - moja matka powiedziała cicho w matczynym tonie, który brzmiał nieco alarmująco. - Pozwól jej, Lydio - Cosmo nakazał łagodnie.- Nie spotka jej żadna krzywda. Poczułam, że moje oczy się rozszerzają. Nie spotka mnie żadna krzywda? Co to znaczyło? Myślałam, że ta cała farsa polega na grzeczności i uprzejmości. Jaka krzywda mogła

mnie spotkać? Oczywiście inna krzywda pomijając tą, gdy zostanę wybrana. - Mimo wszystko jest Buchananką - Stephanie dodała, zanim mogłam uformować pytanie. - Tak. Istnieje to i oczywiście Lucien - Cosmo się wtrącił i Stephanie spojrzała na niego. - Gdzie Lucien? Sądziłam, że nigdy nie przegapi jej przybycia - Stephanie spytała Cosmo. - Spóźni się. Ma pewne trudności z Katriną. Ona... - Cosmo zatrzymał się i zerknął na mnie, zanim spojrzał na Stephanie.-... nie cieszy się jego udziałem w tej Selekcji. Przyglądałam się jak na twarz Stephanie wkradała się lekki niepokój. - Co ona chce, żeby robił? Głodował? - Myślę, że w tym przypadku... - przypatrywałam się jak oczy Cosmo przysunął się ku mnie, zanim spojrzał na Stephanie.-... chciałaby tego. - Dziwka - Stephanie splunęła z okrutną, przerażającą emocją, że aż nie mogłam się powstrzymać i cofnęłam się. - Spokojnie, Teffie, przerażasz Leah - ostrzegł Cosmo. Czułam, że to ważne bym zachowała twarz. To znaczy, byłam przerażona. Stephanie wystraszyła mnie nie na żarty, ale nie chciałam, żeby o tym wiedzieli. - Nie jestem przestraszona, jestem zirytowana - ogłosiłam.- Nikt nie odpowiedział na moje pytania. Oczy Cosmo wróciły do mnie. - Już niebawem dostaniesz swoje odpowiedzi, kochanie. Nie brzmiało to dobrze. Cosmo przysunął się do mojej matki i chwycił ją za łokieć. - Chodźmy po coś do jedzenia dla ciebie, ukochana. Dokładnie pamiętam co ci smakuje. Gdy moja mama odeszła z Cosmo, usłyszałam jej głos pełen czułego śmiechu. - Pamiętam, że lubisz to samo. Cosmo zaśmiał się. Nie mogłam się powstrzymać, tylko się skrzywiłam. To znaczy, nawet jeśli to była moja mama, było to obrzydliwe. - Też to polubisz - powiedziała Stephanie a me oczy strzeliły ku niej. - Słucham? - Też to polubisz - powtórzyła. - Co?- spytała, choć wiedziałam. - Karmienie - odparła. Nie sądziłam tak. - Wątpię w to - powiedziałam lodowato. Uśmiechnęła się, cała gniew jej wypowiedzi miną, znowu była piękna. Była także, jak zauważyłam, w najmniejszym stopniu nie zrażona moją lodowatą postawą. Jej ręka uniosła się i zacisnęła swoje palce wokół mojego ramienia z siła, która była zaskakująca. Pociągnęła mnie w głąb pomieszczenia. Widziałam i czułam jak spojrzenia przesuwają się za nami. Zatrzymała nas bli
Podgląda ciotkę przed pójściem spać
Kiedy ona nie chce, on bierze sobie sam!
Pracowity weekend

Report Page