Weszła do łazienki kiedy zięć robił prysznic

Weszła do łazienki kiedy zięć robił prysznic




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Weszła do łazienki kiedy zięć robił prysznic
hela76 Obserwuj Dokumenty 586 Odsłony 124 212 Obserwuję 106 Rozmiar dokumentów 1.1 GB Ilość pobrań 78 971
Made in Warsaw · Copyright 2016 · All rights reserved - webshark.pl Regulamin Polityka Prywatności Kontakt
Akceptuję regulamin Zarejestruj się
Spis treści
Dedykacja
19 czerwca, Wrocław, pracownia Nikodema Patockiego
19 czerwca, Instytut Historii Kultury
19 czerwca, Karłowice, ulica Konopnickiej
19 czerwca, Instytut Historii Kultury
19 czerwca, Plac Grunwaldzki, Akademik Dwudziestolatka
20 czerwca, Karłowice, ulica Konopnickiej
20 czerwca, Plac Grunwaldzki, Akademik Dwudziestolatka
Trzy miesiące później, 26 września, Szpital Miejski
27 września, Komenda Wojewódzka Policji
28 września, Plac Grunwaldzki, Akademik Dwudziestolatka
29 września, Szpital Miejski
30 września, Brochów
1 października, Mirków koło Wrocławia
1 października, Instytut Historii Kultury
1 października, Szpital Miejski, Oddział Intensywnej Opieki
Neurologicznej
1 października, Bulwar Dunikowskiego
2 października, Komenda Wojewódzka Policji
2 października, Siedziba sądu rejonowego
3 października, Karłowice, ulica Konopnickiej
3 października, Komenda Wojewódzka Policji
4 października, Siedziba sądu rejonowego
4 października, Brochów
4 października, Siedziba sądu rejonowego
4 października, Biestrzyków pod Wrocławiem
4 października, Rynek
4 października, Biestrzyków pod Wrocławiem
7 października, Rynek, kawiarnia Literatka
7 października, Komenda Wojewódzka Policji
7 października, Plac Grunwaldzki, Akademik Dwudziestolatka
7 października, Ulica Krzycka
10 października, Okolice placu Grunwaldzkiego
10 października, Plac Kromera
10 października, Park Szczytnicki
10 października, Ulica Wiwulskiego
10 października, Komenda Wojewódzka Policji
13 października, Komenda Wojewódzka Policji
14 października, Instytut Historii Kultury
15 października, Rawa Ruska, przejście graniczne
16 października, Komenda Wojewódzka Policji
17 października, Biestrzyków pod Wrocławiem
19 października, Brochów
19 października, Komenda Wojewódzka Policji
21 października, Instytut Historii Kultury
24 października, Ulica Wandy
27 października, Areszt śledczy, ulica Świebodzka 1
28 października, Centrum sportowe Olimp
30 października, Instytut Historii Kultury
30 października, Areszt śledczy, ulica Świebodzka 1
30 października, Rynek, ratusz
30 października, Komenda Wojewódzka Policji
30 października, Przedmieście Oławskie, ulica Zgodna
2 listopada, Mirków koło Wrocławia
2 listopada, Komenda Wojewódzka Policji
2 listopada, Areszt śledczy, ulica Świebodzka 1
3 listopada, Agencja reklamowa Promo, ulica Odrzańska 5
4 listopada, Szpital MSWiA, Ołbin
4 listopada, Klinika chirurgii plastycznej, ulica Jedności Narodowej 5
5 listopada, Port lotniczy im. M. Kopernika we Wrocławiu
5 listopada, Karłowice, ulica Konopnickiej
5 listopada, Port lotniczy im. M. Kopernika we Wrocławiu
29 listopada, Oddział Ostrych Zatruć, ulica Traugutta
1 grudnia, Karłowice, ulica Konopnickiej
2 grudnia, Galeria handlowa, plac Dominikański
4 grudnia, Areszt śledczy, ulica Świebodzka 1
5 grudnia, Komenda Wojewódzka Policji
6 grudnia, Więzienie w Wołowie
Komenda Wojewódzka Policji
Podziękowania
Wszelkie podobieństwo bohaterów powieści do osób rzeczywistych jest przypadkowe.
Niezmiennie Oli
za pomoc i cierpliwość
oraz Emilce,
która niedługo przyjdzie na świat.
19 czerwca
Wrocław,
pracownia Nikodema Patockiego
Malarz patrzył na marszanda z rosnącą niechęcią. Facet targował się z nim, jakby chodziło
o komplet używanych alufelg albo cenę przyczepy rzepaku. Potrząsnął smukłą dłonią
i wycelował w czuprynę Gorbaczewskiego wskazujący palec.
– Podobno w Amsterdamie sprzedałeś wszystkie moje prace bez większego problemu.
– Skąd wiesz?
– Bo właśnie mi o tym powiedziałeś – uśmiechnął się złośliwie Nikodem Patocki.
– Zmieniają się trendy – stwierdził marszand, załamując ręce. – Malarze z Europy
Wschodniej już nie są na topie. Krytycy stawiają na twórców z Pakistanu albo Iranu, szaleje
kryzys. Musisz zejść z ceny albo obaj wypadniemy z obiegu – dodał omdlewającym głosem.
– Nie! – odparował Patocki najzwięźlej jak potrafił.
– Czy ja ci kiedykolwiek źle radziłem? – Olaf Gorbaczewski obojętnym wzrokiem wodził
po zapakowanych w szary papier świeżo oprawionych pracach. Udawał, że te pachnące olejną
farbą obrazy w ogóle go nie interesują.
Malarz podrapał się po owłosionym torsie, który ledwie skrywała bawełniana koszulka
upaćkana plamami we wszystkich kolorach.
– Pamiętaj, że gadasz nie z ambitnym studenciakiem, ale z facetem, któremu ostatni „Art of
the World” poświęcił półtorej strony – wymruczał, mrużąc przekrwione oczy. – A zresztą, jak
sam wspomniałeś, jest bida, a płótna to najlepsza lokata kapitału. Zwijasz w rulonik i czekasz
na lepsze czasy. Wystawa w ratuszu będzie sukcesem. Masz to jak w banku. – Patocki zapalił
papierosa. Twarz chciwego handlarza zasłoniły opary dymu.
– Ostro grasz – powiedział Gorbaczewski, przygryzając wargi. – Z takim talentem do
negocjacji sam możesz sprzedawać swoje prace.
– Niestety nie umiem się targować – mruknął z ironią Patocki, wyciągając z rzeźbionego
barku wódkę i dwa kieliszki. – Wychylisz jednego?
– Przecież wiesz, że nie piję. – Kupiec potrząsnął głową tak energicznie, że aż chrupnęły
mu kręgi szyjne. – Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Jesteśmy w kontakcie.
– Kiedy tylko zechcesz, byleby nie przed dziesiątą. – Patocki nie umiał dogadywać się
z abstynentami. Dzwonili z samego rana, a na imprezy przynosili zestawy karaoke i gry
planszowe.
– Do zobaczenia, mistrzu – rzucił ironicznie marszand, próbując zmieścić się w drzwiach
z przygotowanymi dla niego obrazami.
Patocki pomachał mu niedbale i zapadł się w niewygodnym fotelu pokrytym purpurowym
obiciem. Siedzisko to w XIX wieku należało do jakiegoś cherlawego księcia świdnickiego.
Mebel trzeszczał niemiłosiernie i odbierał poczucie godności każdemu, kto się na nim mościł.
Bez różnicy, czy był to szlachcic, czy nowobogacki malarz. Patocki nigdy nie obrażał się, gdy
ktoś tak o nim mówił. W określeniu „nowobogacki” kryło się słowo „bogaty”, a to mu
w zupełności wystarczało.
Po raz kolejny napełnił kieliszek i wzniósł toast w stronę dwóch ledwie słyszalnych
przemysłowych klimatyzatorów. Ukryta przy parku Południowym pracownia była jak
pięciogwiazdkowy hotel w samym środku raju. Przestronna jak sala gimnastyczna, a zarazem
przytulna niczym domek w górach. Dębowa boazeria pachniała woskiem, a wielkie okna
zamontowane na spadzistym dachu zapewniały doskonałe warunki do pracy.
Wódka dotarła tam, gdzie trzeba. Malarz uśmiechnął się błogo i schował butelkę do
doskonale zaopatrzonego barku. Gentleman nie pije przed trzynastą. Nie pije więcej niż setkę
czystego alkoholu. Wciągnął nosem zapach orientalnych perfum, których mgiełkę pozostawił
po sobie marszand. Patocki poznał go podczas obrony dyplomu na wrocławskiej Akademii
Sztuk Pięknych. Gorbaczewski przyjechał na uczelnię swoim rozklekotanym czarnym busem.
Od każdego studenta kupił za grosze jedną z prac. Nawet ich nie oglądał, brał jak leci.
Spisywał tylko na karteczce nazwiska i przyklejał do dzieł, spośród których większość
nadawała się tylko do straszenia niegrzecznych dzieci. Gorbaczewski dobrze jednak wiedział,
co robi. Statystycznie kilku z tych nieopierzonych twórców zyska w przyszłości sławę,
a wówczas wartość ich pierwszych dzieł podskoczy o kilka tysięcy procent. To zrekompensuje
wydatki na całą resztę bohomazów.
Dwadzieścia lat temu Nikodem Patocki nie rokował zbyt dobrze. Profesorowie twierdzili,
że jest leniwy. Jego pracom brakowało lekkości, źle dobierał proporcje i kolory. Zamiast
pracować nad warsztatem, wolał spać do południa i podrywać dziewczyny zdradzające
słabość do snujących się w sztruksach artystów.
Po ukończeniu studiów Patocki wynajął przy Kościuszki starą oficynę z wejściem od
podwórka. Tak powstała pracownia, której przyszłość malowała się w najciemniejszych
odcieniach czerni. Nikt nie zamawiał portretów, a górskie pejzaże przegrywały konkurencję
z asortymentem działu dekoracji w Castoramie. Po roku Nikodem płynnie przeszedł na
utrzymanie świeżo poślubionej żony. Marlena Patocka nie żałowała ciężko zarobionych
w rodzinnej cukierni pieniędzy, ale długi wciąż rosły. Nadciągająca katastrofa miała twarz
zmęczonego życiem komornika. Urzędnik sprawnym ruchem zawiesił kłódkę na drzwiach
pracowni, a następnie wycenił zajęte obrazy na podstawie wartości ram. Tak haniebne
potraktowanie dorobku artystycznego ostatecznie przekonało Patockiego, że jego powołaniem
jest praca u teścia przy dekorowaniu ślubnych tortów. Zanim jednak schował pędzle do
szuflady, poszedł do kościoła – i wtedy stał się cud. Bóg polubił pechowego malarza, a życie
Nikodema z tak potężnym patronem zmieniło się nie do poznania.
Wkrótce Patocki stał się osobą zamożną i atrakcyjną towarzysko. Dziś wieczorem zaprosił
do siebie bardzo ciekawych gości: pułkownika Zenona Jaszczaka i doktora Tadeusza
Szczęsnego. Weekend, jak mawiają w Rosji, rzecz święta. Nikodem starannie umył pędzle
w rozpuszczalniku i zaciągnął rolety. Zanim włożył klucz do zamka, zawahał się przez chwilę.
Podszedł do barku i otworzył go po raz kolejny. Życie na trzeźwo jest zdecydowanie
przereklamowane.
19 czerwca
Instytut Historii Kultury
Pola Rajewicz trzymała w ręku wypożyczoną z biblioteki książkę. Otwierała co chwilę
opasłe tomisko na losowo wybranych stronach i próbowała powtarzać materiał. Wiedziała, że
jest za późno, ale chciała uspokoić resztki sumienia. Nigdy nie potrafiła zrozumieć polityki,
a polityka w ujęciu starożytnym była dla niej już całkowitą czarną magią. Senat rzymski jako
ciało ustawodawcze w czasach republiki i najwyższe ciało ustawodawcze w okresie
cesarstwa... Kręciło jej się w głowie od tych wszystkich niepotrzebnych w dzisiejszym
świecie informacji. Kłótnie, walki frakcji i optymatów. Kogo w XXI wieku obchodzą intrygi
tych tłustych, antycznych mądrali.
Odłożyła książkę na obłażący z białej farby parapet. Obiecała sobie, że nie będzie
panikować. Przez opadającą na oczy grzywkę omiotła spojrzeniem korytarz, po którym
przechadzały się dziewczyny ubrane w granatowe spódnice i białe bluzeczki.
– Halo, drogie panie! Mamy dwudziesty pierwszy wiek – powiedziała z wyższością.
Właśnie kończył się trzeci rok studiów, tymczasem ona nie spotkała jeszcze na uniwerku
ani jednej bratniej duszy. Owszem, było z kim pogadać, ale to wszystko. Facetów od małych
dzieci różnił jeden atrybut: mieli przyrośnięte do dłoni puszki taniego piwa. Dziewczyny
(zwłaszcza te przyjezdne) marzyły tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść za mąż, a potem
kupić na raty dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy Wrocławia.
Pola musiała przestać myśleć o głupstwach w pierwszej klasie liceum, kiedy jej ojciec
zginął w wypadku samochodowym. Józef Rajewicz był zawodowym kierowcą. Dwa razy
w tygodniu jechał do Gdyni po świeże ryby. Potem rozwoził towar do sklepów jednej z sieci
handlowych. Tego dnia miał zrobić ostatni kurs przed urlopem. Wracając, zadzwonił do żony,
żeby spakowała wędki i kupiła coś na komary. Zanim odłożył słuchawkę, zobaczył przed sobą
srebrne audi A3. Chcąc uniknąć zderzenia, wylądował na drzewie.
Lekarze ze Szpitala Czterdziestolecia robili, co mogli. Najpierw stan ojca był krytyczny,
potem stabilny, aż wreszcie stabilny niezagrażający życiu. Kiedy już mieli go przenieść
z oddziału intensywnej terapii na internę, wdała się sepsa. Umarł dwa dni później. Matka się
załamała, więc to Pola musiała być silna. Stworzyła sobie kodeks, który pomógł jej przetrwać.
Pierwsza zasada: płakać tylko w samotności. Druga: nie przejmować się głupstwami. Trzecia:
manipulować ludźmi. Niech robią, co chcesz, i niech sprawia im to przyjemność.
Z gabinetu Oskara Kwietniowskiego wyszło kolejne zapłakane dziewczę. Doktor był
w złym humorze i postanowił wykosić w pierwszym terminie połowę grupy. Zadawał
podchwytliwe pytania, czepiał się szczegółów, punktował każdy najdrobniejszy błąd.
– Pani Rajewicz. Zapraszam do środka – mruknął, niedbale uchylając drzwi.
Pola z nadzieją popatrzyła na przypiętego do torebki, przynoszącego jej szczęście
pluszowego tygryska i niepewnie weszła do gabinetu. Pomieszczenie było małe i dokładnie
wypełnione starymi śmierdzącymi książkami.
Ale cię Google zrobił na szaro, pomyślała, siadając na niewygodnym drewnianym krześle.
Teraz w moim smartfonie jest więcej wiedzy niż w całej tej twojej pożółkłej biblioteczce.
– No, to zobaczymy, czy chociaż pani Rajewicz nie ma wstrętu do lektur – rzucił
Kwietniowski, odczytując jej myśli. – Może wreszcie komuś uda się zaliczyć mój egzamin –
dodał, wertując indeks.
– Też mam taką nadzieję, panie doktorze. – Pola uśmiechnęła się i poprawiła kołnierzyk.
Pan doktor pewnie zdążył zauważyć, że nie ma stanika, a jej starannie ogolone nogi
posmarowane są oliwką. Pola była zafascynowana powracającą modą na stylistykę pin-up
girl, typową dla lat sześćdziesiątych. Podkreślała swoją kobiecość, nosząc nylonowe
pończochy i krótkie kwieciste sukienki. Nie żałowała krwistoczerwonej szminki, doklejała
sztuczne rzęsy, podkręcała lokówką włosy. Jednak, tak samo jak dziewczyny z tamtej epoki,
nie była wymuskaną damą. Potrafiła siarczyście przekląć, pić whisky na równi z facetami albo
zakasać rękawy i wziąć się do mycia podłogi.
Wiedziała również, jakie wrażenie robi na mężczyznach. Wystarczyło śmiać się z ich
żartów i wygrywać z nimi w piłkę nożną na PlayStation. Teraz przyszedł moment, w którym jej
uroda miała osiągnąć wymierny skutek. Zdanie egzaminu za kilka uśmiechów oraz lekki,
niewinny flirt ze znudzonym małżeńskim kieratem naukowcem. Pola rozgryzła
Kwietniowskiego już po pierwszych zajęciach. Miał o sobie wysokie mniemanie, ale
w istocie był szarym, lekko zakompleksionym z powodu niskiego wzrostu facetem. Wodził za
nią głodnym wzrokiem, gdy wychodziła z sali wykładowej. Podczas zajęć zawsze kręcił się
tam, gdzie siedziała. Dlatego dzisiaj specjalnie dla niego włożyła sukienkę przed kolana
i błyszczące czarne szpilki. Niech sobie popatrzy. W domu pewnie tego nie ma.
Kwietniowski uśmiechnął się nieznacznie, gdy weszła do gabinetu, ale zaraz potem jego
twarz przybrała surowy wyraz.
Nie do twarzy ci z tym marsem na czole, doktorku, pomyślała, patrząc na niego przymilnie.
– Proszę omówić podstawowe zasady działania demokracji ateńskiej – zadysponował
Kwietniowski, składając dłonie w piramidkę. – Wszystko jasne?
– Oczywiście, panie doktorze. – Dziewczyna się uśmiechnęła.
Miała go w garści. Pytanie było łatwe. Wręcz banalne. Odpowiadała cichym, spokojnym,
pewnym głosem. Czekała, aż Kwietniowski powie „stop” i ostatni egzamin ze starożytnych
form ustrojowych przejdzie do historii. W pewnym momencie uświadomiła sobie jednak, że
wykładowca jej nie słucha. Opiera się ręką o biurko i pustym wzrokiem patrzy w okno.
– Jak mniemam, czytała pani Wojnę peloponeską Tukidydesa? – zapytał, oglądając od
niechcenia swoje wypielęgnowane paznokcie.
– Jasne – skłamała, uśmiechając się najładniej jak potrafiła.
– Czy zgadza się pani z opinią, że ten wspaniały grecki historyk był prekursorem realizmu
politycznego?
– Chyba tak. – Pola poczuła, jak szare komórki w popłochu opuszczają jej głowę.
– Więc jak na wojnę peloponeską patrzył Tukidydes? – Kwietniowski rozsiadł się
wygodnie na fotelu. W kąciku ust drgał mu ironiczny uśmiech.
– Tego nie było w spisie lektur obowiązkowych.
– Przed chwilą powiedziała pani, że czytała.
– Czytałam... to znaczy... czytałam, ale nie do końca. – Pola poczuła, jak oblewa się
rumieńcem, zaczęła swędzieć ją skóra. Coś poszło nie tak. Sprawy wymknęły się spod
kontroli. Jeżeli Kwietniowski jest gejem, to znaczy, że zrobiła z siebie ciężką idiotkę.
– No i co ja mam teraz z panią zrobić? – zapytał, biorąc do ręki indeks. – Poległa pani na
drugim, w zasadzie banalnym pytaniu. Możemy jeszcze rozmawiać, ale domyślam się, że to
będzie marnowanie mojego czasu.
Pola wbiła wzrok w popękaną gumową wykładzinę. Zaraz jak jej poprzedniczka skończy
egzamin z bańką w indeksie.
– Jakie skutki miało ograniczenie roli areopagu przez Efialtesa? – Kwietniowski bawił się
nią jak kot ranną myszką.
– Nie wiem – przyznała cicho.
– No cóż, w takim razie zobaczymy się znów we wrześniu. Mam nadzieję, że wtedy
poświęci pani mniej czasu na makijaż, a więcej na naukę.
– We wrześniu mam załatwioną pracę w Norwegii. Nie mogłabym spróbować jeszcze raz
za kilka dni?
– Przykro mi, ale zazwyczaj nie wyznaczam takich dodatkowych terminów – powiedział
Kwietniowski, biorąc do ręki długopis.
Zazwyczaj – powtórzyła w myślach Pola.
Jest jeszcze nadzieja.
– Nie lubię robić studentom krzywdy, ale pani po prostu nie przygotowała się do naszego
spotkania. – Doktor wyprostował się na krześle, a Pola zobaczyła w jego oczach błysk. Znała
to spojrzenie. Tak reagowali koledzy z grupy, gdy któremuś udało się podczas imprezy dojrzeć
koronkę jej pończoch.
– Może jakoś się dogadamy, panie doktorze? – zapytała, trochę nie wierząc własnym
słowom. Myśl, że ten facet mógłby teraz zamknąć na klucz drzwi gabinetu i spróbować
szybkiego seksu, napawała ją przerażeniem. Nie miała jednak wyboru. Musiała kontynuować
grę, którą sama rozpoczęła.
– Dogadamy się? – powtórzył Kwietniowski. – Co ma pani na myśli? – zapytał, stukając
palcem w twardą okładkę indeksu. Miesiąc temu skończył trzydzieści siedem lat, wyglądał
jednak znacznie młodziej. Pilnował diety, jeździł na rowerze, latem spał zawsze przy
otwartym oknie. Trzymał się prosto i zadzierał głowę wysoko do góry. Mężczyzna, który
mierzy niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, nie może się garbić.
– Nie podobam się panu? – zapytała zmysłowo Pola.
Kwietniowski nie odpowiedział, lecz dziewczyna dostrzegła, jak nieznacznie oblizuje
wargi. Ten drań zachęcał ją do dalszej gry. Miał dobrze zapowiadającą się karierę naukową,
żonę, a mimo to szukał przygód.
– Nie mogę oblać tego egzaminu – powiedziała cicho. – Chyba wiem, jak pana przekonać
do podwyższenia mi oceny.
Kwietniowski dalej milczał. Bawił się, włączając i wyłączając długopis.
– Wstań – mruknął wreszcie, śledząc każdy ruch dziewczyny.
Poli zakręciło się w głowie. Dotknęła jedynego guziczka pod sporym dekoltem zwiewnej
kwiecistej sukienki.
– Mam rozpiąć? – zapytała drżącym głosem. – Jeśli zdam egzamin, zrobię, co pan sobie
życzy.
– Czyli?
– Wszystko, od czego pana żona dostaje migreny.
Przez twarz wykładowcy przeszedł skurcz.
– Podnieś głowę – nakazał twardym, ostrym tonem.
Pola wykonała polecenie. Walczyła ze wszystkich sił, żeby się nie rozpłakać.
– Co dalej? – zapytała.
– Popatrz, co stoi na ostatniej półce regału.
– Słucham? – Zmrużyła oczy. Sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Coraz
bardziej przerażająca.
– Tego regału przy oknie – dodał ze spokojem Kwietniowski. Pokazał palcem zawalony
książkami peerelowski mebel.
Dziewczyna podniosła głowę. Chaotycznie wodziła wzrokiem po grzbietach rozsypujących
się podręczników. Wreszcie zobaczyła niewielki przedmiot umieszczony pomiędzy opasłymi
tomami Historii filozofii Władysława Tatarkiewicza. Poczuła ciarki na plecach. Z wysokości
dwóch metrów patrzył na nią obiektyw szerokokątnej kamery. Świecąca na czerwono lampka
nagrywania została zaklejona plastrem.
19 czerwca
Karłowice, ulica Konopnickiej
Marlena Patocka uważała, że najwięcej o charakterze kobiety mówi jej torebka. Jeśli jest
duża i ciężka, mamy do czynienia z osobą praktyczną, która wyżej niż wygodę ceni fakt, że ma
przy sobie otwieracz do konserw, książkę oraz trzy rodzaje pudrów. Drugi typ stanowią
dziewczyny z przewieszonymi przez ramię malutkimi dziełami sztuki – stawiają na elegancję,
ale gdy partnera rozboli głowa, nie zaproponują mu na szybko aspiryny, wody do popicia ani
cukierka na poprawę humoru.
Patocka należała do pierwszego gatunku kobiet i widziała w tym jeden zasadniczy minus.
Znalezienie telefonu, zanim włączyła się poczta głosowa, wymagało zr
Lizanie chuja we dwie
Współlokatorka dała mi na blacie
Idealny kobiecy duet

Report Page