Wcisnął okularnicę w fotel

Wcisnął okularnicę w fotel




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Wcisnął okularnicę w fotel


Deirdre Purcell Ostatnie lato w Arkadii

Home
Deirdre Purcell Ostatnie lato w Arkadii



Deirdre Purcell Ostatnie lato w Arkadii
1
Rozdział 1 Zeszłej nocy śniło mi się, że w Arkadii wszystko było jak dawnie...

Deirdre Purcell Ostatnie lato w Arkadii

1

Rozdział 1 Zeszłej nocy śniło mi się, że w Arkadii wszystko było jak dawniej. Ubiegłe dwa miesiące minęły jak gdyby nic się nie stało, a życie płynęło zwykłym, wręcz nudnawym trybem. Moją uwagę przykuł szczególnie jeden aspekt owego snu, a mianowicie to, że byłam szczęśliwa. We śnie przygotowywałam wielką lasagne, Tom i Jack grali w skomplikowaną grę na laptopie Jacka, a w zamku chrobotał klucz Jerry'ego, który właśnie wracał z pracy. Działo się to w piątek, gdyż w pozostałe dni tygodnia i w niektóre weekendy mój małżonek nie przychodził na obiad czy też na kolację, jak obecnie mówimy. Chcąc oddać mu sprawiedliwość, muszę zaznaczyć, że traktował piątkowe wieczory z wielkim przejęciem, chyba że akurat przebywał za granicą.

RS

Włożyłam lasagne do piekarnika i odwróciłam się, żeby przywitać mojego męża. Miał długie, zmierzwione włosy, a jego twarz pokrywał bujny zarost. Zamienił się w zaklętego księcia z „Pięknej i Bestii".

Obudziłam się z sercem w gardle, lecz zarówno w sypialni, jak i mojej w głowie panowała niezmącona cisza: krzyk również musiał stanowić część snu. Z miejsca zrozumiałam, że nawiązanie do baśni wynikało z obejrzanego niedawno spektaklu. Było to jednak bez znaczenia, gdyż powoli odzyskiwałam normalne tętno, a wraz z nim poczucie rzeczywistości, w całym jej potwornym wymiarze. Spojrzałam na zegar stojący przy łóżku, minęło wpół do szóstej. Należąca do Jerry'ego połowa łóżka była pusta i zimna. Z dużego pokoju na dole dochodził niebudzący wątpliwości jazgot rogów i trąbek. W chwilach zdenerwowania mój mąż zawsze słucha „Pierścienia Nibelunga": wyobraziłam sobie, jak siedzi skulony na swym skórzanym fotelu „do słuchania", łapczywie zaciągając się papierosem. Rzucił palenie blisko sześć lat temu, lecz z powodu ostatnich wydarzeń znów wypala dwadzieścia, trzydzieści papierosów dziennie. Przed laty cała nasza paczka kopciła jak jeden mąż, Fergus i Maddy, Rita i Ricky, Michael i ja. Bezmyślnie sięgaliśmy po fajkę, gdy zadzwonił telefon, przy

2

kawie albo herbacie oraz tuż przed pójściem spać, w ramach podsumowania przesiąkniętego nikotyną dnia. Jeszcze wcześniej Maddy, Rita i ja paliłyśmy jak smoki nad żółknącymi stertami urzędowych papierzysk, na długo przed nastaniem etosu antynikotynowego, a po latach, kiedy do Irlandii napływał zza oceanu trend pod hasłem „szanuj zdrowie", w duchu zacierałam ręce, gdy w miejsce Michaela pojawił się Jerry, też palacz. Jeszcze nie musiałam rzucić papierosów! Leżałam w łóżku, słuchając, jak melodia Wagnera faluje wokół, delikatnie stłumiona odległością i grubą warstwą drogiej wykładziny. Uznanie dla muzyki to zasadniczy ocalały we mnie aspekt młodości. Na oko trudno byłoby to stwierdzić: od lat nie tknęłam steinwaya w salonie, a co do wiolonczeli, dawniej jedynego przedmiotu, który ratowałabym z płonącego domu, nie widziałam jej od czasu, gdy została oddana na przechowanie po narodzinach Jacka, czyli blisko osiemnaście lat temu. (Zdana na łaskę firmy od przeprowadzek nawet nie

RS

zainteresowałam się losem instrumentu).

Maddy, Rita i ja opracowałyśmy sobie kiedyś rodzaj swoistej muzycznej „wymiany": one zgadzały się pójść ze mną na koncert do Narodowej Hali Koncertowej pod warunkiem, że wybiorę się z Maddy na musical, a z Ritą na występ jednej z „ikon" popularnej sceny muzycznej, czyli Franka Sinatry, Neila Diamonda, Sandie Shaw lub Gartha Brooksa.

Rita z zachwytem wspomina koncert Diamonda na stadionie piłkarskim przy Lansdowne Road. Zachwyt - to nie do końca adekwatne określenie, zwłaszcza że przy tej okazji mało nie oszalała ze szczęścia. Wciąż mam przed oczami widok jej czerwonej, wełnianej czapki rozkołysanej nad futrzanym kołnierzem i czuję szarpnięcie, jakim poderwała mnie do tańca. Najbardziej energiczna z nas trzech, tego wieczoru przeszła samą siebie, werbując spośród widzów (bez względu na wiek) garstkę ochotników, z którymi mimo przenikliwego chłodu odśpiewała na całe gardło „Sweet Caroline" i „Love on the Rocks". Pamiętam, jak zerknęłam na Maddy, wówczas tryskającą zdrowiem i bez reszty osłupiałą, gdy zauważyła, że sama również wydziera się ile sił w płucach. Serce kraja-

3

ło mi się na jej widok. Maddy to prawdziwa artystka, powinna była robić swoje. Czemu nie mogłyśmy lepiej jej pilnować? Do diabła z Fergusem i jego „potrzebami"! Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ów barwny incydent przy Lansdowne Road stanął mi przed oczami po... ilu to już? Czterech? Pięciu latach? I to w takim momencie. I dlaczego tak się nad nim rozwodzę? Może dlatego, że tego lata brakowało mi równie nieskomplikowanych przyjemności. A może po to, by (zanim do reszty się rozkleję) zaznaczyć na samym początku, że bynajmniej nie stronię od dobrej zabawy. Na przykład na tamtym koncercie, z chwilą gdy przestałam się obawiać śmieszności związanej z wymachiwaniem rękami w powietrzu, zapomniałam o wstydzie i bez wahania przyłączyłam się do reszty. A gdy tycia kropka w dole, czyli sam piosenkarz, po raz ostatni odszedł od fortepianu, wraz z pozostałymi urządziłam owację na stojąco, oklaskując także Ritę. (Która swoim zwyczajem przyjęła ów hołd z

RS

pobłażliwym wdziękiem królowej matki).

W głębi duszy mam ochotę dać się tak ponieść każdego dnia, stać się spontanicznie towarzyską i nieskomplikowaną ekstrawertyczką na wzór i podobieństwo przyjaciółki, lecz wychowanie i przeżycia z młodości narzuciły mi głęboko zakorzenioną powściągliwość. Moje dwie najbliższe przyjaciółki trafnie (i dość oględnie) określiłyby mnie jako najspokojniejszą z nas. W domu, w Arkadii, emanuję pewnością siebie, istna pani na włościach. Poza jego granicami mężnie nadrabiam miną, udając, że panuję nad sytuacją. Nic bardziej mylnego. Gdzieś czytałam, że nieśmiałość to ostateczny przejaw egoizmu. Jest w tym źdźbło prawdy: ludzie nieśmiali, tacy jak ja, lewitują w ograniczonym kręgu samooceny („Lubią mnie?") i potrafią precyzyjnie jak barometr, z dokładnością co do ułamka określić stosunek emocjonalny rozmówcy względem własnej osoby. W moim przypadku „trzecie oko" uaktywnia się w obecności trzech lub więcej osób. („Co ty pleciesz, kretynko! Wezmą cię za kompletną idiotkę!") Bywa że w wyniku jego działań wręcz orbituję poza własnym ciałem. Wiem, że przepraszająca mina na tak wczesnym etapie („bądźcie dla mnie wyrozumiali, okażcie mi sympatię, bo tak naprawdę jestem całkiem do rzeczy") z miejsca mnie dyskwalifikuje.

4

Dosyć. Sami mnie ocenicie. Maddy z całą pewnością akceptuje mnie z całym dobrodziejstwem inwentarza, ale Rita nie ustaje w wysiłkach, żeby mnie rozgryźć. Przy każdej okazji, jak sama to nazywa, „wyciąga mnie za uszy" i choć szanuje mój gust muzyczny, wychodzi z założenia, że upodobanie do „pieśni pogrzebowych" ma zdecydowanie ujemny wpływ na psychikę. Tak więc jestem ciągana nie tylko po „jej" koncertach, ale i do cyrku. Chwała Bogu za bojową, żywiołową Ritę. I za Maddy też, a jakże. Chwała za obie przyjaciółki i ich wsparcie. Bez nich oklapłabym jak przekłuty balon, z dala od reszty świata; bo Jerry zawsze stroni od towarzystwa i spotkań z osobami, z którymi nie łączą go bliższe stosunki. Tego ranka nie zeszłam na dół, aby go pocieszyć, gdyż wyczerpałam zasób słów stosownych na tę okazję, a poza tym nadal targają mną sprzeczne uczucia. Pewnie zabrzmi to nieco melodramatycznie, ale moje serce spłonęło doszczętnie.

RS

Poważnie. Zupełnie jakbym miała w środku ziejącą, wypaloną dziurę. Gdy to mówię, mija pięć godzin od tamtego okropnego przebudzenia. I kiedy siedzimy tak, mąż i ja, w salonie w Arkadii, wpatrzeni w postrzępiony całun mgły pełzającej nad zszarzałą, nieruchomą taflą wody, nie czuję kompletnie nic. Myśli z wolna, wręcz leniwie płyną w mojej głowie, bez związku z traumatycznymi wydarzeniami ostatnich tygodni i miesięcy. Obecnie jestem zdana na łaskę innych, toteż wszelkie refleksje i zmartwienia pozostają bez wpływu na to, co zdaje się nieuchronne. Szukam ucieczki w rutynie. Jeśli znajdę kogoś do opieki nad Tomem (który osiągnął etap, że wzbrania się przed opiekunką, choć nadal jej potrzebuje), mogłabym po południu zagrać w tenisa, ale tylko jeśli mgła się podniesie. Nie, w zasadzie mogłabym zagrać bez względu na mgłę. Mogłabym zadzwonić do Rity lub Maddy albo do jednej i drugiej i umówić się w mieście na kawę. Albo wyskoczyć razem do któregoś z centrów handlowych przy M50. Od wieków nie byłyśmy w Dublinie na takim wypadzie. Mogłabym pójść do kina. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam jakiś film. Albo nie, może zacznę segregować odzież. Worki ze sklepiku charytatywnego łypią na mnie oskarżycielsko za każdym razem, gdy idę korytarzem.

5

Jerry, który siedzi naprzeciw mnie, skurczył się jakby i zapadł w sobie. Ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale dziś wydaje się drobny jak staruszek, chociaż dopiero skończył pięćdziesiąt lat. W zwykły dzień o tej porze byłby w pracy i zarządzał wszechświatem. Co też ja plotę. Jak to się zaczęło? Od czego mam zacząć? Byłam starą maleńką. Z wczesnych zdjęć wyziera posępna twarz dziewczynki brzydko ostrzyżonej „na okrągło", z pionową zmarszczką między zbyt przenikliwymi ślipkami. Wskazówki mojego wewnętrznego zegara zaledwie drgnęły, toteż będąc obecnie kobietą w średnim wieku, czuję się równie dojrzała (i strapiona) jak wówczas, gdy liczyłam sobie siedem lat. Bynajmniej nie sugeruję, że miałam smutne dzieciństwo ani że nigdy się nie

RS

uśmiechałam. Nie. Jestem wdzięczna losowi za to, co był łaskaw mi dać. I kocham Jerry'ego. Naprawdę. Nie mam co do tego wątpliwości. I tak jak Arkadia stanowi dla mnie opokę w zgoła niepewnej rzeczywistości, próbuję znaleźć oparcie również w miłości do męża, cokolwiek się stanie.

Nie rozpocznę opowieści od dnia, kiedy przyszłam na świat. To nie jest historia mojego życia, lecz próba ogarnięcia chaosu, który zaistniał dokoła. Nie wątpię, że Maddy i Rita przedstawią wam swoją wersję wydarzeń, które rozegrały się ostatniego lata. Opowiedzą wam, jak poradziły sobie z nimi... i ze mną. Szczęściem żadna z nas wcześniej nie miała wglądu w tę zgoła świetlaną przyszłość. Ja ze swojej strony postaram się odtworzyć zdarzenia, rozmowy i uczucia, w miarę, jak następowały. Spróbuję powstrzymać się od aluzji, o ile to w ogóle możliwe. Moim zdaniem nie przeżywamy życia według zasad chronologii: w miarę upływu lat życie jawi mi się w postaci continuum, gdzie wydarzenia sprzed dwudziestu, trzydziestu lat koegzystują z tym, co stało się wczoraj, a nawet dzieje się w tej chwili. Rzecz jasna nie jestem tu odosobniona; umysły nas wszystkich funkcjonują jednakowo, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie.

6

Tak czy inaczej, opowiem tę historię zarówno na wasz, jak i własny użytek, głównie w ramach próby zrozumienia tego, co sprawiło, że siedzimy tu w oczekiwaniu na policję, zbyt odrętwiali, by odezwać się choćby słowem. Trudno określić dokładny początek, dlatego najlepiej cofnę się do pewnego majowego dnia, kiedy wyjechaliśmy do Collioure.

Rozdział 2 Dźwięczny, wibrujący głos osobistej asystentki mojego męża z miejsca budził skojarzenie z klarnetem, którego lekko płaczliwe, dziewicze nuty pokochałam od chwili, gdy usłyszałam je po raz pierwszy.

RS

Chociaż Susan pracowała dla Jerry'ego od ponad dziewięciu miesięcy, nigdy nie prosiłam, żeby ją opisał. Jeszcze wpadłoby mu do głowy, że jestem zazdrosna. Jasne, przedstawiłyśmy się sobie przez telefon i często rozmawiałyśmy, czasem nawet codziennie, gdy trzeba było zgrać sprawy domowe z zawodowym harmonogramem męża.

W którymś momencie napomknął, że jest bystra i ładnie się ubiera, a gdybym miała odgadnąć, jaka osoba kryje się za owym melodyjnym, z lekka ochrypłym głosem, bez wahania postawiłabym na wysoką, smukłą brunetkę. Jednakże tamtego zwariowanego, majowego dnia, kiedy przypadał nasz wyjazd, myśl o wyglądzie Susan nawet nie postała mi w głowie. Rita utrzymuje, że mózg kobiety radzi sobie z siedmioma czynnościami jednocześnie. Istotnie, podczas tamtej rozmowy przyjęłam strategię wielozadaniową, odhaczając pozycje na fruwających świstkach z rozmaitymi listami „z ostatniej chwili" i co rusz wykrzykując polecenia chłopcom, którzy wciąż miotali się na górze. - Właśnie miałam do pani dzwonić, pani Brennan - usłyszałam, gdy tylko odebrała telefon. - Samochód czeka. Wyjedzie stąd za jakieś pięć minut.

7

- Świetnie. - Odhaczyłam wyciskarkę do czosnku. Nigdzie się bez niej nie ruszam: odkryłam, że bez względu na wyśrubowany standard hotelu porządna wyciskarka do czosnku to z reguły prawdziwa rzadkość. - Mam pani przekazać, że Jerry dołączy do was przed odprawą. Ma jeszcze kilka spraw do załatwienia. Postawiłam czerwony znaczek przy „płynie do szkieł Jerry'ego". Ostatnio przerzucił się na kontaktówki i strasznie się z nimi ceregielił. - Dobrze. Dzięki, Susan. - Życzę udanych wakacji, pani Brennan. - Nigdy nie mówiła do mnie „Tess". - Oby, jeśli tylko zdołamy wyruszyć! - „Złote sandałki". „Krem z wysokim filtrem". „Ładowarka do komórki". Odhaczone. - Na razie! - Odłożyłam słuchawkę. Spędzaliśmy razem wakacje od dziesięciu lat, trzy pary wraz z dziatwą. Wypożyczaliśmy dwa minibusy i za każdym razem wybieraliśmy inne miejsce.

RS

Zasadniczym kryterium wyboru był basen, a także wystarczająca liczba sypialni (minimum sześć), w tym trzy apartamenty dla dorosłych, ekipa sprzątająca, wyżywienie na miejscu oraz najwyżej godzina drogi do najbliższego pola golfowego. Dla młodzieży liczyły się telewizja satelitarna oraz Internet na wypadek deszczu, no i niewielka odległość od plaży, żebyśmy nie musieli bez przerwy odwozić towarzystwa. Warto też wspomnieć o większym mieście w pobliżu, gdzie my, dziewczyny, mogłybyśmy zapolować w sklepach.

Poza tym istniała jedna zasada, wprowadzona przed trzema laty przez trzy kobiety: każde z nas zabiera tylko jedną walizkę. Miało to na celu ukrócenie rywalizacji pomiędzy uczestniczkami wyprawy (zwłaszcza córkami Rity) w kwestii tego, która wygląda wieczorami najbardziej olśniewająco. Rita i ja postawiłyśmy na swoim. Chodziło po prostu o to, że nie chciałyśmy zawstydzać Maddy, która nie dysponuje równie obfitą garderobą jak my. Ma na głowie dość kłopotów, żeby jeszcze zamartwiać się brakami w sferze ciuchów. To pozornie bez sensu, ale przyjaciółki przywiązują wagę do podobnych spraw. Raz jeszcze przeczytałam ostatnie wytyczne dla pani Byrne, mojego domowego skarbu, która podczas naszej miesięcznej nieobecności będzie dwa razy w tygodniu (zamiast zwyczajowych trzech) doglądała gospodarstwa. Chciałam, żeby spakowała

8

stare ręczniki i pościel i w drodze do domu zaniosła je do organizacji charytatywnej. Aha, no i zasłony z salonu do pralni... Wyrwałam z notesu czystą kartkę. Jeśli starczy pani czasu, pani B., prosiłabym również (o ile pogoda dopisze, cha, cha!) o wytrzepanie dywanów z salonu, jadalni i gabinetu. Pani Byrne pracuje u nas, odkąd wprowadziliśmy się do Arkadii. Przygryzłam końcówkę długopisu i naskrobałam pospiesznie: To by chyba było na tyle. Poza tym to, co zwykle. Proszę nie zapomnieć o podlewaniu fikusa i wyrzucić z lodówki wszystkie produkty, którym kończy się data ważności. W suszarni jest trochę rzeczy do prasowania. Zostawiam włączoną pralkę, bardzo proszę o rozwieszenie rzeczy. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Do zobaczenia siedemnastego czerwca! Przywiozę pani papugę! Dołączyłam kartkę do pokaźnego pliku pod magnesem na lodówce, a następnie

RS

rozejrzałam się po swojej ładnej, pastelowej kuchni i wolno stojących szafkach z wypukłym prostokątnym deseniem, nad którymi wisiały suszone zioła i lawenda. Zza drzwi prowadzących do pralni dobiegał miły szum pralki - wszystko funkcjonowało bez zarzutu.

Poczułam znajomy ucisk pod mostkiem: żeby tak mama widziała, jak mi się układa! Zachwyciłaby się Arkadią, bez dwóch zdań. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała i nadal mi jej brakuje, mimo upływu blisko czterdziestu lat. Na tym etapie życia trudno mi rozdzielić jej prawdziwy obraz od wyimaginowanego. Po raz tysięczny zadałam sobie w myślach pytanie, co pomyślałaby o Jerrym. Ostatni rzut oka na śliczną kuchnię i wybiegłam na korytarz. - Jazda, chłopaki! - wrzasnęłam, stając u stóp schodów na piętro. - Samochód podjedzie za pięć minut. Zbierać się! - Nie mogę znaleźć swoich wranglerów, mamusiu. - Znad balustrady wychynęła głowa Toma ubranego tylko w slipki. - Nie ma czasu, skarbie. Kupimy ci nowe w strefie wolnocłowej, dobrze? - Żałosne! - Jack wyszedł ze swojego pokoju, znajdującego się obok sypialni brata, i zbiegł po schodach. - Na jakim ty świecie żyjesz, mamo? Przecież nie wyjeżdżamy poza Unię. Nie możemy kupować w strefie wolnocłowej.

9

Rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzywszy Mickowi, szoferowi Jerry'ego, pognałam na górę do sypialni Toma, który z furią trzaskał szufladami. - Szybko, ale już! Bo samolot nam ucieknie! - Spieszę się, mamusiu! - Aż dziw bierze, ile sarkazmu mieści się w rozzłoszczonym jedenastolatku. Wreszcie wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Pominęłam milczeniem piłkarską koszulkę Toma oraz jego zgniłozielone bermudy i jednym spojrzeniem uciszyłam Jacka, który drwiąco uniósł brew. - Do widzenia, domku! - szepnęłam, gdy brama zamknęła się za naszymi plecami i pomknęliśmy w dół zbocza w kierunku wioski. Powtarzam to przy każdym wyjeździe, taki mój mały przesąd. Ogarnia mnie wtedy uczucie, jakby Arkadia, z kamiennymi słupkami w oknach, wdzięcznym portykiem i pięknym ogrodem, stanowiła coś w rodzaju mirażu. I jeśli nie oddam jej swoistego hołdu, rozpłynie się

RS

jak mgła, a ja wyląduję z powrotem w Ballina.

Kiedy agentka nieruchomości woziła mnie po Howth w ramach poszukiwania domu, jej entuzjastyczny słowotok pod adresem każdej zawilgoconej rudery wprawił mnie w istną rozpacz. Niektóre z bungalowów miały ładną lokalizację, cudowny widok na morze, ale tak na dobrą sprawę należałoby je zburzyć i postawić na nowo. Te w dobrym stanie, które jakoś się prezentowały, albo tkwiły w podmokłych jarach, albo też skandalicznie małe działki wokół budynków wykluczały urządzenie choćby symbolicznego ogródka. Pod koniec objazdu stanęłyśmy na szczycie Howth Head. Daleko w dole potężny kontenerowiec rozkołysał płynący w ślad za nim prom z samochodami: obydwa kierowały się w stronę portu w Dublinie. Nad naszymi głowami samolot linii Aer Lingus szykował się do lądowania. Udało mi się przekonać Jerry'ego, że spośród wszystkich miejsc na obrzeżach Dublina powinien wybrać właśnie to. Owego słonecznego, zimowego dnia widok na Howth utwierdził mnie w słuszności tego kroku. Mimo to nie kryłam rozczarowania ofertą biur nieruchomości. - Nie ma pani nic więcej? - zapytałam.

10

- Nie. - Zerknęła na listę. - Obawiam się, że na dzień dzisiejszy... Chyba że... - I dodała po chwili namysłu: - W tym tygodniu spodziewamy się nowego domu na sprzedaż, ale nie podpisaliśmy jeszcze umowy, więc nie mogę go pani pokazać. Rzuciła mi przelotne spojrzenie, jakby oceniała moją równowagę psychiczną. - Powiem wprost, pani Butler. Dom wymaga sporego nakładu pracy. Trudno mi dokładnie określić cenę, ale chyba nieco wykracza poza pani możliwości finansowe. Chociaż sądząc po pani reakcji na poprzednie, podejrzewam, że mógłby się pani spodobać. Uznałam, że nie mam nic do stracenia. - Widok na morze? - Dokładnie taki, jak stąd. W pogodny dzień widać nawet Wexford! - Na potwierdzenie swoich słów energicznie pokiwała głową. W jej tlenionej, wylakierowanej fryzurze nie drgnął nawet kosmyk. - Czy mogłybyśmy przejechać obok niego? Chciałabym tylko rzucić okiem. - Jasne, pokażę pani, gdzie to jest, ale nie damy rady przejechać obok. Leży na końcu ślepej uliczki. Brama Arkadii była zamknięta zardzewiałym łańcuchem, a rozległa skarpa ogrodu od frontu i po bokach doszczętnie zarosła chwastami, lecz w chwili, gdy m
Pod spódniczka ładnie jest
Zakończenie imprezy z przyjaciółkmi
Cycata mamuśka lubi wykorzystywać seks maszynę

Report Page