Tym razem nie pozwoli jej wypluć przed końcem

Tym razem nie pozwoli jej wypluć przed końcem




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Tym razem nie pozwoli jej wypluć przed końcem
AlekSob Obserwuj Dokumenty 879 Odsłony 83 096 Obserwuję 92 Rozmiar dokumentów 1.9 GB Ilość pobrań 48 322
Made in Warsaw · Copyright 2016 · All rights reserved - webshark.pl Regulamin Polityka Prywatności Kontakt
Akceptuję regulamin Zarejestruj się
JOSEPHINE ANGELINI
SPĘTANI PRZEZ
BOGÓW
Stracrossed
Tłumaczenie:
Katarzyna Makaruk
ROZDZIAŁ I
- Ale jakbyś mi kupił samochód, byłby twój, jak wyjadę na studia. Praktycznie nowy -
powiedziała z zapałem Helena Hamilton.
Niestety, ojciec nie był taki głupi.
- Lennie, tylko dlatego że w Massachusetts uważają, że szesnastolatki mogą
prowadzić... - zaczął Jerry.
- Mam prawie siedemnaście lat - przypomniała Helena.
- ...to nie znaczy, że ja się muszę z tym zgadzać. Wygrywał, ale Helena jeszcze nie
przegrała.
- Wiesz, że Świnka pociągnie najwyżej z rok, dwa. -Wiekowy jeep wrangler ojca
spokojnie mógł parkować przed zamkiem, w którym podpisano Wielką Kartę Swobód. - A
pomyśl, ile byśmy zaoszczędzili z hybrydą. Albo z czymś elektrycznym. Powiew przyszłości,
tato.
- Uhm. - Tylko tyle powiedział. Teraz przegrała.
Jęknęła cicho i spojrzała nad balustradą promu, który wiózł ją z powrotem na
Nantucket. Rozmyślała o kolejnym roku na wyspie. Znowu czeka ją jeżdżenie do szkoły na
rowerze w listopadzie. A już kiedy dopada śniegu, będzie musiała żebrać, żeby ktoś ją zabrał
samochodem. Albo, co najgorsze, jeździć autobusem. Koszmar. Aż się wzdrygnęła i starała
się o tym nie myśleć. Część turystów - korzystali ze Święta Pracy - gapiła się na nią
(normalka), więc bardzo dyskretnie odwróciła twarz. Gdy spoglądała w lustro, nie widziała
nic nadzwyczajnego - oczy, nos, usta - ale nieznajomi, ludzie spoza wyspy, lubili się na nią
gapić, i to było naprawdę wkurzające.
Na szczęście tego popołudnia większość turystów płynęła promem po to, żeby
podziwiać widoki, a nie Helenę. Przed końcem lata tak bardzo chcieli się nasycić
krajobrazem, wręcz bajecznym, że czuli się w obowiązku witać wszystkie cuda Atlantyku
ochami i achami. Na Helenie one w ogóle nie robiły wrażenia. Odkąd tylko pamięta, dla niej
dorastanie na maleńkiej wyspie było czystą męką i nie mogła się doczekać, aż wreszcie
wyjedzie na studia z Nantucket, z Massachusetts, a nawet, jeśli się uda, ze Wschodniego
Wybrzeża w ogóle.
Nie żeby nienawidziła rodzinnego domu. Tak naprawdę z ojcem dogadywała się
idealnie. Mama zostawiła ich oboje, kiedy Helena była mała, a Jerry wcześnie się nauczył, jak
zapewnić córce odpowiednią dawkę uwagi. Nie trząsł się nad nią za bardzo, ale zawsze był
obok, kiedy go potrzebowała. Dlatego chociaż miała do niego lekkie pretensje o samochód,
wiedziała, że nie mogłaby prosić o lepszego tatę.
- Cześć, Lennie! Jak leci? - krzyknął ktoś. Znajomy głos. W stronę Heleny szła Claire,
jej najlepsza przyjaciółka od zawsze. Umiejętnie torowała sobie drogę łokciami między
turystami, co to ledwo trzymali się na nogach.
Jednodniowi wycieczkowicze - szczury lądowe -uskakiwali przed Claire, jakby była
potężnym futbolistą, a nie drobniutkim elfem w sandałkach na koturnie. Bez trudu wydostała
się z chaosu, który sama wywołała, i stanęła obok Heleny przy balustradzie.
- Chichota! O, ty też już zrobiłaś zakupy do szkoły. - Jerry objął ramieniem Claire i jej
torby.
Claire Aoki, vel Chichota, była prawdziwą twardzielką. Miała metr pięćdziesiąt
siedem i delikatne azjatyckie rysy. Ale każdy, kto dałby się temu zwieść i nie dostrzegł jej
zadziornej natury, ryzykował, że nieźle oberwie od niedocenionego przeciwnika. Przezwisko
„Chichota", było jej osobistą porażką. Tak ją nazywali od dziecka. Na obronę przyjaciół i
rodziny można powiedzieć, że nie dało się Claire tak nie nazywać. Jej chichot był
bezkonkurencyjny, najlepszy we wszechświecie. Nigdy nie wymuszony, nie przeraźliwy. I
zawsze zaraźliwy.
- Ma się rozumieć! - Claire serdecznie uściskała Jerry'ego, ignorując znienawidzone
przezwisko. - A teraz, panie mojej najlepszej przyjaciółki, pozwól, że zamienię słowo z twoją
latoroślą. Wybacz nieuprzejmość, ale to ściśle tajne. Powiedziałabym ci...
- Ale wtedy musiałabyś mnie zabić - dokończył domyślnie Jerry i uprzejmie zmył się
do sklepiku po coś słodkiego i gazowanego, kiedy jego córka, główny inspektor żywieniowy,
nie patrzy.
- I co my tu mamy, królowo. - Claire złapała torby Heleny i zaczęła w nich grzebać. -
Dżinsy, rozpinany sweter, koszulka, bieli... O nie! Kupujesz bieliznę z tatą? Ble!
- Tak jakbym miała jakiś wybór! - poskarżyła się Helena i wyrwała jej torbę. -
Potrzebowałam nowych staników! Kiedy je mierzyłam, tata zbunkrował się w księgarni. Ale
myśl, że jest niedaleko, kiedy kupuję bieliznę... Masakra! - Uśmiechnęła się i zaczerwieniła.
- E tam, bez przesady. Przecież i tak nigdy nie kupujesz nic seksownego. O rajusiu,
Lennie, nie było nic bardziej w stylu mojej babci? - Claire podniosła białe bawełniane figi.
Helena złapała babcine majty i wepchnęła je na dno torby, a przyjaciółka wybuchnęła
swoim obłędnym chichotem.
- Wiem, wiem, moje sztywniactwo jest jak wirus - odparta Helena. Jak zwykle
natychmiast zapomniała o złośliwości Claire. - Nie boisz się, że się zarazisz ode mnie
nieuleczalnym nudziarstwem?
- Nie. Jestem zbyt ostra i to mnie uodparnia. Tak czy siak sztywniacy są najlepsi.
Łatwo was zepsuć. Poza tym uwielbiam, jak się czerwienisz, kiedy tylko mówię o bieliźnie.
Claire musiała się przesunąć, bo jacyś pstrykacze fotek wpakowali się tuż obok niej.
Po chwili wykorzystała odpowiedni ruch pokładu, odepchnęła ich z gracją jak ninja. Polecieli
na bok, śmiejąc się, że „woda taka wzburzona". Nie mieli zielonego pojęcia, że w ogóle ich
dotknęła. Helena jak zwykle bawiła się wisiorkiem w kształcie serca, który zawsze nosiła na
szyi. Teraz przy okazji przepychanki, zgarbiła się przy barierce, żeby dopasować się do
drobnej figury przyjaciółki.
Na nieszczęście nieśmiała do bólu Helena przyciągała wzrok swoją sylwetką; miała
metr siedemdziesiąt pięć i dalej rosła. Modliła się do Jezusa, Buddy, Mahometa i Wisznu,
żeby to się wreszcie skończyło, ale nocą wciąż czuła w rękach i nogach gorące mrowienie -
znów rosły jej mięśnie i kości. Przyrzekła sobie, że jeśli przekroczy metr osiemdziesiąt, to już
będzie wystarczająco wysoko i wtedy wdrapie się na barierkę, i rzuci ze szczytu latarni
morskiej w Siasconset.
Sprzedawcy zawsze jej powtarzali, jakie ma szczęście, ale nawet oni nie potrafili
znaleźć spodni, które by na nią pasowały. Helena pogodziła się więc z tym, że jeśli chce kupić
dżinsy dobrej długości, musi wybrać kilka rozmiarów za duże. A jeżeli woli, żeby nie
zjeżdżały jej z bioder, to kostki będzie owiewał wiatr. Z pewnością sklepowe „wredne
zazdrośnice" nie łaziły ze zmarzniętymi kostkami. Ani z pośladkami na wierzchu.
- Wyprostuj się - rzuciła automatycznie Claire na widok zgarbionej przyjaciółki, a
Helena natychmiast posłuchała. Claire miała fioła na punkcie odpowiedniej postawy, co jakoś
wiązało się z jej superhiper elegancką mamą Japonką i jeszcze bardziej elegancką babcią w
kimonie.
- Dobra, a teraz do rzeczy - oznajmiła Claire. - Znasz tę ogromną posiadłość za
gazylion dolarów, tego futboli-sty z New England Patriots?
- Tę w Siasconset? Pewnie. A co? - Przed oczami stanął Helenie dom z prywatną plażą
i poczuła ulgę, że sklep jej taty nie przynosi dość pieniędzy, żeby mogli kupić dom w pobliżu
wody.
Kiedy była dzieckiem, o mało nie utonęła i od tego czasu skrycie wierzyła, że ocean
próbuje ją zabić. Te z lekka paranoidalne podejrzenia zachowała dla siebie... ale wciąż
fatalnie pływała. No, żeby nie było - przez kilka minut utrzymywała się na powierzchni, ale
ogólnie porażka. Zawsze w końcu leciała na dno jak kamień - i nieważne jak słony był ocean i
jak mocno machała rękami.
- Kupiła go w końcu jakaś duża rodzina - ciągnęła Claire. - Czy może dwie. Nie wiem
dokładnie, ale zdaje się, że jest tam dwóch ojców. Są braćmi i obaj mają dzieci... Czyli te
dzieci są krewnymi, tak? - Zmarszczyła brwi. - Nieistotne. Chodzi o to, że ktokolwiek się tam
wprowadził, ma mnóstwo dzieciaków. Wszystkie mniej więcej w tym samym wieku. I zdaje
się, że dwóch chłopaków jest z tego roku co my.
- Czekaj, niech zgadnę - powiedziała Helena śmiertelnie poważnie. - Postawiłaś tarota
i wyszło ci, że obaj zakochają się w tobie do szaleństwa, a potem stoczą dramatyczny
pojedynek na śmierć i życie.
Claire kopnęła przyjaciółkę w kostkę.
- Nie, idiotko. To znaczy, że jest po jednym dla każdej z nas.
Helena roztarta nogę, udając, że ją zabolało. Ale nawet gdyby Claire kopnęła ją z całej
siły, nie dałaby rady zrobić siniaka.
- Po jednym dla każdej? Jak na ciebie za mało w tym dramatyzmu - zakpiła Helena. -
Zbyt proste. Nie kupuję tego. Co powiesz na taką wersję? Obie zakochujemy się w tym
samym chłopaku. Albo w niewłaściwym, to znaczy w tym, który nas akurat nie kocha, i to my
staczamy ze sobą śmiertelny pojedynek.
- Co ty tam wygadujesz? - spytała niewinnym głosikiem Claire, że niby nic nie
rozumie, i zaczęła się przyglądać swoim paznokciom.
- Boże, Claire, jesteś taka przewidywalna - roześmiała się Helena. - Co roku odkurzasz
te karty, które kupiłaś na wycieczce w Salem, i zawsze przepowiadasz, że zdarzy się coś
niezwykłego. Ale za każdym razem niezwykłe jest tylko to, że z nudów nie zapadasz w
śpiączkę przed feriami.
- Dlaczego z tym walczysz? - zaprotestowała Claire. - Przecież wiesz, że w końcu
zdarzy się coś nadzwyczajnego. Obie jesteśmy zbyt fantastyczne, żebyśmy miały być
zwyczajne.
Helena wzruszyła ramionami.
- Mnie tam zwyczajność pasuje. Prawdę mówiąc, załamałabym się, gdyby dla
odmiany twoja przepowiednia miała się spełnić.
Claire przechyliła głowę i spojrzała na przyjaciółkę. Helena wysunęła włosy zza uszu,
żeby zasłonić twarz. Nienawidziła, kiedy ktoś jej się przyglądał.
- Wiem. Ale ty i zwyczajność? Jak dla mnie to nie styka - powiedziała Claire w
zamyśleniu.
Helena zmieniła temat. Zaczęły gadać o planie lekcji, biegach przełajowych i o tym,
czy powinny obciąć sobie grzywkę. Helena chciała czegoś nowego, z kolei Claire była
absolutnie przeciwna, żeby długich jasnych włosów przyjaciółki dotknęły nożyczki. W końcu
zorientowały się, że za bardzo zbliżyły się do - jak to nazywały - strefy zboczeńców, i szybko
zawróciły.
Obie nie znosiły tej części promu, ale Helena była na nią szczególnie wyczulona.
Przypominała jej tamtego przerażającego faceta, który jednego lata wszędzie za nią łaził, aż
pewnego dnia po prostu zniknął z promu. Kiedy się więcej nie pojawił, Helena, zamiast
poczuć ulgę, miała wrażenie, jakby zrobiła coś złego. Nigdy nie wspominała o tym Claire, ale
pamiętała jasny rozbłysk i ohydny zapach palonych włosów. A potem facet po prostu
wyparował. Wciąż na myśl o tym robiło się jej niedobrze, ale łudziła się, że to jakiś
kosmiczny żart. Zmusiła się do śmiechu i pozwoliła Claire zaciągnąć się w inną część promu.
Jerry dołączył do nich, gdy cumowali przy nadbrzeżu. Claire pomachała im na do
widzenia i obiecała, że następnego dnia postara się wpaść do Heleny do pracy, ale że to był
ostatni dzień lata, szanse były marne.
Kilka dni w tygodniu Helena pracowała u swojego taty, współwłaściciela sklepu
wielobranżowego. Poza poranną gazetą i kubkiem świeżej kawy w News Storę można było
kupić też ciągutki, landrynki i toffi w prawdziwych szklanych słojach, a także zwoje lukrecji
sprzedawanej na metry. Zawsze były tam też świeże kwiaty i ręcznie robione karty z
życzeniami, dowcipne prezenty i magiczne przedmioty, sezonowe pamiątki dla turystów i
lodówka pełna podstawowych produktów, takich jak mleko i jajka, dla mieszkańców wyspy.
Jakieś sześć lat temu News Storę poszerzyło horyzonty, otworzyło z tyłu Cukiernię
Kate i od tego momentu interes się mocno rozkręcił. A to dlatego że Kate Rogers była po
prostu piekarniczym geniuszem. Potrafiła niemal ze wszystkiego zrobić nadzienie do placka,
ciastka, biszkoptu, rolady czy babeczek. Nawet powszechnie znienawidzone warzywa, takie
jak brukselka czy brokuły, ulegały woli Kate i nadziewane nimi croissanty biły rekordy
popularności.
Kate, kobieta po trzydziestce, była inteligentna i twórcza. Kiedy weszła do spółki z
Jerrym, przerobiła zaplecze News Storę i zamieniła je w istny raj dla miejscowych plastyków
i pisarzy. W dodatku jakimś cudem udało jej się uniknąć atmosfery snobizmu. Bardzo starała
się, żeby każdy wielbiciel wypieków i prawdziwej kawy - od białych kołnierzyków po
poetów, od robotników z miasta po korporacyjnych młodych wilków - mógł się odprężyć,
czytając sobie gazetę przy kontuarze. Umiała sprawić, że każdy czuł się mile widziany.
Helena ją ubóstwiała.
Kiedy następnego dnia Helena przyszła do pracy, Kate próbowała rozładować dostawę
mąki i cukru. Dramatyczny widok.
- Lennie! Dzięki Bogu, jesteś wcześniej. Pomożesz mi...? - Wskazała na
dwudziestokilogramowe worki.
- Pewnie. Nie szarp się tak, bo coś ci się stanie w kręgosłup - ostrzegła Helena i
szybko powstrzymała nieudolne wysiłki Kate. - Dlaczego Louis tego nie zrobił? Nie było go
rano w pracy? - Mówiła o jednym z pozostałych pracowników.
- Przywieźli towar, kiedy wyszedł. Chciałam na ciebie poczekać, ale jeden klient o
mały włos się nie przewrócił o to, więc musiałam przynajmniej udawać, że zamierzam
przesunąć to cholerstwo - stwierdziła Kate.
- Zajmę się mąką, jeśli zrobisz mi coś do jedzenia -zaproponowała przymilnie Helena.
Zatrzymała się, żeby wybrać przekąskę.
- Załatwione - odparła z wdzięcznością Kate i zaczęła się krzątać z uśmiechem.
Helena poczekała, aż Kate odwróci się do niej plecami, bez wysiłku zarzuciła worek
na ramię, swobodnym krokiem podeszła do blatu, otworzyła wór i przesypała trochę mąki do
mniejszego plastikowego pojemnika, z którego Kate korzystała w kuchni. Resztę sumiennie
przetransportowała do schowka. W tym czasie Kate nalała jej różowej musującej lemoniady,
którą Helena tak lubiła, tej z Francji, jednego z tych miejsc, dokąd strasznie chciała pojechać.
- To wcale nie ta twoja niesamowita siła, zwłaszcza jak na kogoś tak szczupłego, mnie
martwi. Tak naprawdę wkurza mnie, że nigdy się nie zasapiesz. Nawet w tym gorącu -
powiedziała Kate, krojąc wiśnie i ser.
- Zasapałam się - skłamała Helena.
- Odetchnęłaś. A to duża różnica.
- Mam po prostu większe płuca niż ty.
- Ale skoro jesteś wyższa, potrzebujesz więcej tlenu, tak?
Stuknęły się szklankami i upiły łyk lemoniady - uznały, że są kwita. Kate była trochę
niższa i pulchniejsza od Heleny, ale nie niska czy gruba. Za każdym razem, kiedy Helena na
nią patrzyła, przychodziło jej na myśl słowo „pociągająca", i to w znaczeniu „seksownie
zaokrąglona". Nigdy jednak o tym nie mówiła. Bała się, że Kate mogłaby ją źle zrozumieć.
- Dziś wieczorem jest spotkanie klubu książki? - spytała.
- Uhm. Ale wątpię, żeby ktokolwiek chciał rozmawiać o Kunderze. - Kate
uśmiechnęła się znacząco i po-brzękała kostkami lodu w szklance.
- A co? Jakieś gorące plotki?
- Skwierczące. Na wyspę sprowadziła się podobno bardzo liczna rodzina.
- Do Siasconset?
Kiedy Kate pokiwała głową, przewróciła oczami.
- Oho! Czyżby panna przyzwoita gardziła plotkowaniem z resztą? - zażartowała Kate i
pstryknęła wodą, która osadziła się na szklance, na Helenę.
Helena odegrała scenę z wrzaskami, a potem musiała zostawić na chwilę Kate, żeby
podliczyć kilku klientów. Jak tylko to zrobiła, wróciła dokończyć rozmowę.
- Nie. Po prostu nic w tym dziwnego, że duża rodzina kupuje dużą posiadłość.
Zwłaszcza jeśli zamierzają tu mieszkać cały rok. To bardziej normalne niż gdyby para
bogatych staruszków kupiła na letnisko tak wielki dom, że oboje gubiliby się po drodze do
skrzynki na listy.
- Racja - przyznała Kate. - Ale myślałam, że wykażesz większe zainteresowanie
Delosami. Z kilkorgiem będziesz chodziła do szkoły.
Helena zamarła, kiedy usłyszała nazwisko „Delos". Niby nic jej nie mówiło. Bo niby
skąd mogła je znać? Ale jakaś część jej mózgu wciąż jak echo powtarzała „Delos", „Delos".
- Lennie? Dokąd odpłynęłaś? - spytała Kate, ale przerwali jej pierwsi członkowie
klubu, którzy przyszli wcześnie, już nieźle nakręceni dzikimi domysłami.
Przypuszczenia Kate się potwierdziły. Nieznośna lekkość bytu nie mogła się równać z
pojawieniem się nowych sezonowych mieszkańców. Zwłaszcza odkąd zaczęły krążyć
pogłoski, że przybyli na wyspę z Hiszpanii. Tak naprawdę byli bostończykami, tylko że trzy
lata wcześniej przenieśli się do Europy, żeby być bliżej niezwykle licznej rodziny. Teraz
jednak niespodziewanie zdecydowali się wrócić. To właśnie ten „niespodziewany" powrót
wzbudzał najwięcej dyskusji. Szkolna sekretarka dała kilku członkom klubu do zrozumienia,
że dzieci zapisano do szkoły tak późno, że rodzice w zasadzie musieli się uciec do
przekupstwa i że trzeba było organizować niezłą akcję, żeby meble udało się dostarczyć do
domu przed przyjazdem rodziny. Wyglądało to tak, jakby Delosowie opuścili Hiszpanię w
pośpiechu, i członkowie klubu zgodzili się, że między krewnymi musiało dojść do jakiejś
kłótni.
Z tej całej paplaniny Helena wysnuła jeden pewny wniosek: rodzina Delosów była
raczej nietypowa. W wielkiej posiadłości zamieszkali: dwaj ojcowie, którzy byli braćmi, ich
młodsza siostra, jedna matka (jeden z ojców był wdowcem) i pięcioro dzieci. Podobno cała
rodzina była niewiarygodnie mądra, piękna i bogata. Słysząc te plotki, które robiły z Delosów
niemal półbogów, Helena tylko przewracała oczami. Choć tak naprawdę ledwo mogła to
wytrzymać.
Stała za kasą i starała się nie zwracać uwagi na rozgorączkowane szepty, ale nic z
tego. Za każdym razem, gdy ktoś wymienił imię któregoś Delosa, przykuwało jej uwagę,
jakby zostało wykrzyczane. Strasznie ją to drażniło. Zostawiła kasę i podeszła do stojaka,
żeby poprawić gazety tylko po to, by zająć czymś ręce. A i tak słyszała, jak członkowie klubu
gorszyli się, że trzynastoletnia Kasandra Delos przeskoczyła klasę i w tym roku pójdzie do
liceum. Była ponoć wyjątkowo zdolna, ale klubowicze gremialnie nie pochwalali
przeskakiwania klas, pewnie dlatego, że żadnemu z ich dzieci nigdy to się nie udało.
Nie chcą się rozdzielać, pomyślała Helena. Razem będą bezpieczniejsi. To dlatego
Kasandra przeskoczyła klasę.
Nie miała pojęcia, skąd jej się wzięła ta myśl, ale wiedziała, że to prawda. Wiedziała
też, że powinna jak najszybciej uciec przed plotkami, bo inaczej zacznie wrzeszczeć na
przyjaciół Kate. Koniecznie musiała rzucić się w wir pracy.
Wycierała więc półki i ustawiała słoje z cukierkami, a w myślach odhaczała dzieciaki
Delosów. Hektor jest rok starszy od Jazona i Ariadny, którzy są bliźniakami. Lucas i
Kasandra to rodzeństwo i krewni pozostałej trójki.
Zmieniła wodę w kwiatkach, podliczyła rachunki kilkorga klientów. Hektora nie
będzie pierwszego dnia w szkole, bo wciąż jest w Hiszpanii ze swoją ciotką Pandorą, choć
nikt w miasteczku nie wie dlaczego.
Naciągnęła długie do łokci gumowe rękawiczki, założyła fartuch i zabrała się za
przekopywanie śmieci w poszukiwaniu rzeczy do recyklingu. Lucas, Jazon i Ariadna będą ze
mną w klasie. Jestem osaczona, pomyślała.
Wróciła do kuchni i załadowała przemysłową zmywarkę. Zmyła podłogę i zaczęła
podliczać pieniądze. Lucas to głupie imię. Nieodpowiednie. Pasuje jak pięść do oka.
- Lennie?
- Co?! Tato! Nie widzisz, że liczę? Walnęła rękami w ladę tak mocno, że kupka
ćwierćdolarówek aż podskoczyła. Jerry uspokajająco uniósł dłonie.
- Jutro pierwszy dzień szkoły - przypomniał możliwie najbardziej rzeczowym tonem.
- Pamiętam - odparła obojętnie. Nie wiedzieć czemu, wciąż była rozdrażniona. Ale nie
chciała wyżywać się na ojcu.
- Kochanie, już prawie jedenasta - powiedział Jerry. Z zaplecza wyłoniła się Kate,
żeby sprawdzić, co to za hałasy.
- Jeszcze tu jesteś? Jerry, strasznie mi przykro - wymamrotała zakłopotana. - Heleno,
mówiłam, żebyś zamknęła i o dziewiątej poszła do domu.
Oboje spojrzeli na Helenę - wszystkie monety i rachunki starannie ułożyła w kupki.
- Zamyśliłam się - wyjaśniła nieprzekonująco. Kate wymieniła z Jerrym
zaniepokojone spojrzenie i sama zabrała się za liczenie drobnych,
Brunetka czeka na chuja
Milfy na podwójnej seks randce
Z kumplem syna

Report Page