Taka młoda, a już wie, co lubią faceci

Taka młoda, a już wie, co lubią faceci




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Taka młoda, a już wie, co lubią faceci
Najbardziej na świecie lubi swojego męża, syna, mamę i przyjaciółki. Kocha seks i tajemnice. Już wie, że nigdy nie będzie damą. Nieustannie analizuje, wszystko gubi. Nocami ogląda seriale kryminalne i czyta Zadie Smith. Kiedyś na pewno napisze książkę o małżeństwie
Najbardziej na świecie lubi swojego męża, syna, mamę i przyjaciółki. Kocha seks i tajemnice. Już wie, że nigdy nie będzie damą. Nieustannie analizuje, wszystko gubi. Nocami ogląda seriale kryminalne i czyta Zadie Smith. Kiedyś na pewno napisze książkę o małżeństwie
Najbardziej na świecie lubi swojego męża, syna, mamę i przyjaciółki. Kocha seks i tajemnice. Już wie, że nigdy nie będzie damą. Nieustannie analizuje, wszystko gubi. Nocami ogląda seriale kryminalne i czyta Zadie Smith. Kiedyś na pewno napisze książkę o małżeństwie
Moja babcia zawsze powtarzała: jeśli mężczyzna chce, to cię znajdzie. Nawet na końcu świata. Babcia (zresztą nie jedna taka babcia to powtarzała) żyła w dobrym związku przez iks lat, dziadek za nią szalał. On za nią – zaznaczę (ona po prostu kochała).
Nieraz zdarzyło mi się łamać zasadę babci – nigdy dobrze nie kończyłam.
Nie oszukujmy się, zawsze gdy ją łamałam – kończyłam tragicznie (miłośnie tragicznie, rzecz jasna).
Wiadomo, czasy się zmieniły. Jak on ma nas znaleźć na końcu świata, gdy po drodze do końca świata jest tyle pięknych i mądrych kobiet?
Jednak z rozpaczą patrzę na kobiety, które starają się bardziej niż powinny (to mi też przypomina moją nie chlubną przeszłość, przyznaję się bez bicia). Męczą, dręczą, wyjaśniają. Żołądek mnie boli ze stresu niemal, bo skoro on nie odpowiada na wiadomości (na fejsbuku, tinderze, w telefonie) przez dwa dni, a nie umarł, bo jest aktywny na portalach społecznościowych – to po co pisać do niego jeszcze?
Przyjaciółka (zgodziła się, bym o niej napisała) poznała ostatnio faceta. Flow było szalone, wybierałyśmy już niemal dla niej suknię ślubną, choć to poważna pani fizyk. I raczej nie ulega emocjom. Dobra, koloryzuję, ale było magicznie.
Facet (czyt. Książę na białym koniu, o my głupie) zaczepił ją na fejsie (mieli wspólną koleżankę). Pisali do siebie niemal 24 godziny na dobę przez 16 dni. Tak, dla statecznej żony i matki (ja) 16 dni to nic. Ale przypomnijmy sobie, ile może zdarzyć się przez ponad dwa tygodnie, gdy życie nabiera tempa. Można umrzeć (przepraszam), urodzić dziecko, dowiedzieć się o zdradzie, zmienić pracę. 16 dni to wieczność na życiowe rewolucje. No więc przyjaciółka przeżyła życiową rewolucję. Przez 16 dni była non stop podłączona do sieci. Jej „wybranek” również. Opowiedzieli sobie życie, przeszłość, pili ze sobą poranną kawę i herbatę. Wiedziała czego się boi, znała jego godziny pracy, snu i wk*rwu. Śmieszne? Hmm, być może – ale przecież mnóstwo ludzi się tak poznaje i zdarzają się szczęśliwe zakończenia.
Był poważnym architektem. Widniał w spisie architektów, znamy biuro, w którym pracował, wspólna koleżanka powiedziała, że to świetny gość, tylko po przejściach (o czym zresztą powiedział przyjaciółce).
Ostatnia wiadomość od pana X. przyszła popołudniu w pewien piątek: „Zadzwonię jutro, chcę porwać cię w końcu na kolację”. W sobotę o 15.00 przyjaciółka napisała: „żyjesz?” – odpowiedzi brak. Myślałyśmy, że może pan zabalował.
– Oj, pamiętasz, Mąż MŻK (czyli mój) też zabalował na początku znajomości, nie dzwonił dwa dni, umierałam. Pamiętasz?
W niedzielę rano argument przestał mieć sens, szczególnie, że Książę (czyt. gad) zaczął być aktywny na fesbuku. „Nie do wiary” zamruczałam. Przyjaciółka znów napisała do niego: Hej, co się dzieje?
Obudziła się już we mnie moja babcia, więc tłumaczyłam: nic nie pisz, rozumiesz?
Oczywiście, jedno mówimy przyjaciółce, drugie robimy. Napisała. AAAAA, ratunku. Nie odpisał, choć wyświetlił. Więc ona znów, że nie rozumie i dlaczego. „Przestań, do diabła, pisać” wrzasnęłam. A ona, że nie pojmuje i chciała, by wiedzieć, że najgorsza prawda lepsza i tak dalej. Z jednej strony rozumiem, z drugiej….
Mam kumpla. Łamacz serc, pan znikający. Pyta czasem: czy jeśli ja nie piszę dwa dni to nie jest dowód, że powiedziałem już wszystko? Złoszczę się, wkurzam. Może i dowód, ale słaby. Brak klasy, szacunku i tak dalej. Ale jedno, to ocenić faceta znikającego, drugie zrozumieć, że my, baby, czasem naprawdę nie rozumiemy.
– zabalował (zdarza się, patrz Mój Mąż – po pierwszej randce, zamilkł na weekend. Milczałam dzielnie. W niedzielę rano napisał, że zabalował. Może kłamał, ale jednak ożenił się ze mną:) )
– musi sobie przemyśleć (tym bardziej milcz)
– przestraszył się (tym bardziej milcz)
– Coś się stało poważnego (słowo, wyjaśni to w końcu – patrz Mój Mąż)
Mój przyjaciel Pan Znikający wciąż podrywa laski na Tinderze. Uwodzi, bajeruje, ulatnia się. Mówi: Rany, to sport. Z większością wcale nie chce się spotkać, sprawdzam się. Jeśli chcę – piszę.
Napisz jedną wiadomość: wszystko ok? Żeby nie było, że on umiera, a ty jesteś księżniczką. Ale poza tym– MILCZ.
PS. Zdarzają się gorsze przypadki niż ten przyjaciółki. Facet potrafi zniknąć po czterech miesiącach. Tak było w przypadku A.
Tłumaczyłyśmy go (durne te wspierające koleżanki). Mówmy lepiej prawdę, a nie mydlmy oczy.
– zachorował (rak, zawał – nie chce cię ograniczać)
– zachorował na duszę (ciężka depresja, nie ma siły wstać)
– dużo pracy (Boże, powiedziałam to, sucz nie przyjaciółka)
Po kilku latach Uciekinier powiedział A. dlaczego nie pisał. Prawda bolała nas wszystkie: „Pisała do mnie była, poznałem nową, i jeszcze jakąś. W pewnym momencie zacząłem się gubić. Uciąłem więc wszystkie”. Dżizaaaaaaas.
Mąż MZK mówi: Jak naprawdę chce w końcu zadzwoni. To napisz.
Po chwili: No chyba, że ona złamała mu serce.
Po dłuższej chwili: Rany, napisz, że jak kocha zawsze zawalczy. Jak ja o ciebie.
Moja przyjaciółka jest szczęśliwą żoną. Bardzo szczęśliwą. „Ja go tak kocham” mruczy. Potakujemy. „Jest nam tak dobrze”. Potakujemy (my jej przyjaciółki).
W naszym (ludzkim? mieszczańskim?) pojęciu żona szczęśliwa to żona przyklejona do ramienia męża, żona oddana, żona z zupą i miotłą. Żona kochanka idealna, służąca czasem, wsparcie, oparcie i tak dalej. Żona, która nie zauważa innych mężczyzn, a już na pewno się do nich nie uśmiecha.
Pierwszy raz zobaczyłam A. (tak ją nazwijmy) w akcji kilka miesięcy temu. Zresztą dlaczego ja w ogóle piszę „w akcji”? A. wyglądała jak milion dolarów (sucz), chuda, seksowna (że niby to nie idzie w parze? Tak to się pocieszają tylko grubaski) dyskutowała z pewnym mężczyzną. Uśmiech, przygryzienie warg, odgarnięcie włosów z czoła, śmiech. Boże, nie wierzyłam własnym oczom. Pan po prostu wił się i pląsał. To było co najmniej żenujące. Nie, nie ona. On.
„Co ty wyrabiasz? Uwodzisz go?” spytałam chwilę później zdruzgotana. Spojrzała na mnie oniemiała. „Uwodzę?” odrzekła zadziwiona. „Ja po prostu flirtuję” stwierdziła. „Kobieta, która flirtuje ma świat u stóp, właśnie załatwiłam kontrakt” mruknęła.
Po czym dodała ostro: spójrz ty na siebie. Wylądowałam pięć metrów pod ziemią. Bo spojrzałam. Włos zmierzwiony, makijaż niedoskonały, trampki i szara sukienka. „Powinnam z kimś poflirtować, od razu wypiękniejesz. Pamiętasz, byłaś KIEDYŚ ładna. Bardzo ładna nawet”.
Zło, zło. Przyjaciółki to zło. Byłam kiedyś ładna. To pewne. Byłam może niechuda, ale seksowna. Szczebiotałam, uśmiechałam się, odgarniałam włosy z czoła. I zachowywałam się jak jakaś idiotka. Ale:
– pan na stacji benzynowej dawał mi rabat
– straż miejska nie chciała mi zabrać mi samochodu (choć stawałam w miejscu same zło)
– pan w którego samochód wjechałam mówił: nie szkodzi (Boże, on naprawdę to mówił)
– potrzebowałam pięciu minut (najwyżej), żeby zainteresować kogoś tym co mam do powiedzenia
– dostawałam każdą pracę, którą chciałam
– potrafiłam poderwać każdego chłopaka, który mi się podobał
Myślałam, że to wszystko dlatego, że jestem TAKA mądra i TAKA fajna. A nie TAKA ładna
Świat kobiety flirtującej jest prosty. I w dupie mam, że to po prostu nie wypada, bo równouprawnienie i tylko debilki się szczerzą i chichoczą. Tak, ja wiem, faceci nie lubią idiotek. Flirt to jest żenada. Jesteśmy poważni. Bardzo poważni. Ale naprawdę:
W sekundę zapisywałam dziecko na kolonie, i umawiałam się wywiad, docierałam do najbardziej trudnego nauczyciela, potrafiłam okiełznać najbardziej demonicznego szefa ( pozdrawiam ciepło).
Nie, i to żaden żart. Uśmiech blondynki potrafi zdziałać cuda. Najtwardszy facet mięknie, najbardziej groźny profesor godzi się na nową datę egzaminu.
„Nie będę zachowywać się jak idiotka” orzekłam jakiś czas temu. „Mam w końcu męża, poważne życie i kłopoty”
Założyłam szarą sukienkę, rozczochrałam się trochę, zjadłam co nieco (mniam), wywaliłam podkład i tusz, na błyszczyk nie miałam zdrowia. „Teraz po prostu będę dojrzała” orzekłam.
I co się dzieje, moi państwo? Ależ jak to, co się dzieje?
– ostatnio straż miejska chciała mi „odprowadzić” samochód,
– a pan w którego samochód wjechał powiedział: „Babo, Ty, co wyczyniasz.”. Ja???? Że to niby do mnie? Przecież ja jestem laską w przebraniu Kopciucha.
Wciąż tak samo bystra, inteligentna, tak samo dobra w łóżku i w rozmowach świetna. Czuła, wrażliwa, boska po prostu. Co tam, że w worku – sukience. Przecież jestem mężatką, a nie panną na wydaniu. Jak to? Jak to? Jak to?
Weź się ogarnij. I nie walcz z całym światem. Zrzuć kilka kilogramów, załóż kieckę kolorową, kup błyszczyk. Uśmiechaj się, żartuj i odgarniaj włosy z czoła. Co kogo obchodzi, że jesteś żoną, ten pan co się uśmiecha to czyjś mąż. Dzisiejszy sposób komunikacji jest jasny. Bądź urocza, zadbana, czarująca. A świat będzie ci dany.
Dana praca, brak mandatu i uroczy sąsiad, który nie zrobi afery o źle wyrzucone śmieci.
Urodo moja, gdzie jesteś? Wyglądam cię tęsknie.
Gdzieś w internecie przeczytałam list pewnej dziewczyny. Kilka lat temu porzucił ją mężczyzna. List był smutny, utrzymany w duchu rezygnacji, pełen wstydu. Wstyd dotyczył „upokorzenia” przed mężczyzną. Dziewczyna, tuż po rozstaniu, prosiła byłego partnera, żeby został, błagała nawet, pisała SMS-y, dzwoniła. Do tej pory (auć) pamięta to jak zachowała się bez klasy. Pod listem słowa wsparcia od innych kobiet. One też cierpiały, też błagały, też nie mogą się podnieść. Jedna napisała: minęło 10 lat. Jestem w tym samym punkcie co ty.
Nie mogłam oderwać oczu od ekranu monitora. Dziesięć lat?????? Dziesięć lat pamiętać o jakimś dupku, który zapakował się bez słowa i ożenił z inną. Dziesięć lat pięknego życia, gdy można podróżować, pracować, zasypiać i budzić się lekko? Nie–do–wiary.
Jeśli jesteś tuż przed rozstaniem (on wygląda na średnio zaangażowanego i po prostu widzisz jak się wycofuje), tuż po rozstaniu, albo sporo po rozstaniu i bliskie są ci słowa tamtej dziewczyny, błagam, natychmiast się ogarnij. To jest po prostu niemożliwe, żeby piękna i młoda osoba (starsza to już tym bardziej, bo serio szkoda sekundy) rozpaczała i każdą sekundę poświęcała mężczyźnie, który jej złamał serce. Na miłość boską!
I nie ma żadnego znaczenia, że przez chwilę go prosiłaś. Pokaż mi kobietę, która nigdy nie walczyła o związek. Jeśli ją znasz albo sama nią jesteś– szacun. Ale ile z nas takich jest? Ja znam jedną. Dobra. Partner powiedział: „odchodzę”, ta powiedziała: „dobrze”. Zachowała klasę, to pewne. Tyle, że potem przez kolejne lata zastanawiała się czy na pewno wszystko zrobiła? A może mogłaby zareagować inaczej? A zawalczyć? A postarać się? A może to by wszystko zmieniło? Czy to czasy „Ani z Zielonego Wzgórza?”. Nie, to nie te czasy. Zawalcz jeśli ci zależy, ale jeśli widać, że to nie działa – weź klocki i do widzenia z tej piaskownicy i nawet nie patrz w tamtą stronę, bo po co?
I nie wyrzucaj sobie, że tak się upokorzyłaś. Świetnie zrobiłaś. To naprawdę lepsze niż wzdychanie i czekanie aż on zrozumie (na pewno się pomylił, zrozumie, zatęskni i inne srutututu). Już lepiej usłyszeć jasno: „nie” i „nie” i „nie” niż czekać i tworzyć setki scenariuszy.
Ale zapamiętaj jedno – żaden mężczyzna, który cię nie chciał, nie jest wart myślenia o nim ileś lat. Życie jest zbyt piękne i to mówi doświadczona kobieta dobijająca czterdziestki (koszmar, zło;-) ).
W ramach witania wiosny urządziłyśmy sobie z przyjaciółkami wieczór wspomnień. Płakałyśmy… ze śmiechu. Każda była przynajmniej raz w życiu porzucona, wyrabiałyśmy naprawdę dziwne rzeczy, żeby kogoś odzyskać. Nie spałyśmy, rozpaczałyśmy, wydzwaniałyśmy do siebie co pięć minut. Żeby tylko do siebie. Do tych potworów (eks) też.
– pisać epistoły o treści: „Daj nam szansę, wciąż wierzę, że możemy być razem, myślę o tobie wciąż, nie ma rzeczy, której nie moglibyśmy zrobić razem”( mam mdłości na samą myśl. No pewnie, że zdarzyło mi się coś takiego napisać. Zachowałam nawet.
– pisać listy w stylu: „Szanuję twoją potrzebę odejścia, ale nigdy nie zapomnę” (hit mojej przyjaciółki)
– wystawać pod blokiem w środku nocy (no ja jednak nie, ale moja przyjaciółka spędziła pięć godzin, w mrozie, przed blokiem eks, bo chciała sprawdzić o której wróci – hmm, nie wrócił ). Ja tylko biegłam za narzeczonym boso po śniegu. 😉
– przejeżdżać po jego oknami w ciągu dnia (robiłam to i myślałam. Chlip, chlip, ale było cudownie – jasne, akurat, jakby było nie poszedłby w diabły)
– podglądać go na Facebooku, pisać posty specjalnie dla niego. Przecież to nie przypadek, że kobiety stają się po rozstaniach bardziej aktywne na portalach społecznościowych ( tak, te powyżej dwudziestki też)
– chodzić w miejsca gdzie on chodzi, żeby wyglądać świetnie i żeby zrozumiał co stracił
– wymyślać historie jak ci jest świetnie i opowiadać wspólnym znajomym
– niszczyć jego mienie. To akurat uważam za niedopuszczalne, chyba że…. Gdy moją znajomą mąż porzucił po tym jak dowiedział się, że ma raka i będzie musiała przejść mastektomię – przyjaciółki porysowały mu samochód. Przepraszam, wsparłam całym sercem. O zła ja.
– życzyć jego nowej kobiecie najgorzej (prawie najgorzej), no dobra, nie tak dobrze jej życzyć.
– uważać, że on jest i tak twój i żadnej tak nie pokocha (co najgorsze mówić to wspólnym znajomym)
Uff. Odetchnij. Nie martw się, że nie masz godności, jesteś nikim, upokorzyłaś się, zniszczyłaś. Jesteś świetną dziewczyną, która zakochała się w kimś kto w niej się odkochał (albo nie kochał nigdy).
To się zdarza. Zdarza, gdy masz lat 20 i 40. Trudno. Takie życie. Płacz, płacz, rozpaczaj, a potem zajrzysz w przyszłość. Tam jest naprawdę świetnie i wiele kobiet porzuconych ci to powie.
Porzucić cię musi ktoś, by właściwy mógł pokochać cię :).



relacje
seks
praca
wychowanie
listy do psychologa


nasi eksperci





wywiady
retro
blog Tomasza Jastruna
felietony




filmy
seriale
muzyka
książki
sztuka
#PressRoomCafeZwierciadło

kryształowe Zwierciadła
cykl kultura
i inne przyjemności




pokazy mody
kolekcje
zakupy z klasą




pielęgnacja
makijaż
włosy
slow aging




ekologia
zdrowie
kuchnia
design
podróże
wnętrza
horoskop



Kobiety po rozstaniu radzą sobie o wiele lepiej od mężczyzn, bo umieją przeżywać swoje uczucia. (Fot. iStock)


Bywa, że miłość się kończy i godzimy się z tym w spokoju. Co jednak, kiedy ty nadal kochasz, a on mówi: "do widzenia"? Płacz, złość się, ale nigdy nie porzucaj siebie! Oto balsam na dusze kobiety porzuconej, ale też kilka kamyczków do jej ogródka. Rozmawia Joanna Olekszyk i Katarzyna Miller.


depresja
relacje
rozstanie
związek








Kontakt
Newsletter
Regulamin
Polityka prywatności
Sklep



Joasia: Zacznę od dość intymnego pytania. Czy byłaś kiedyś porzucona?
Kasia: Oczywiście, że byłam. Również porzucałam. I myślę, że aby człowiek życia zaznał, potrzebne są oba doświadczenia. W ogóle warto mieć dużo różnych doświadczeń. I nie należy się wstydzić takich rzeczy, bo porzucenie nie świadczy wcale źle o osobie porzuconej. Kiedy byłam młoda, myślałam, że świadczy, i brałam to bardzo do siebie, uznając, że widocznie nie jestem wystarczająco dobra, fajna, ładna czy interesująca...
Joasia: Jakie uczucia wtedy u ciebie dominowały?
Kasia: Ogromny smutek, rozczarowanie, zawód, żal...
Kasia: Nie, winna się nie czułam. Ale była też złość, dużo złości. I ogromna bezradność. No bo co możesz z tym zrobić? Nic. Trzeba to przepłakać, poużalać się nad sobą. Ale muszę przyznać, że w moim życiu nigdy nie było takiej sytuacji, że jestem z kimś na poważnie kilka lat, mieszkając wspólnie, żyjąc u jego boku, i nagle on mówi: "do widzenia". Żaden z moich byłych starych partnerów tego nie zrobił. Ale miałam ze dwie czy trzy miłostki, w których to ja byłam bardziej zaangażowana. Czyli raczej nie została przyjęta na zawsze niż porzucona. A ty byłaś kiedyś porzucona?
Joasia: Porzucona nie, raczej tak jak mówisz: niewzięta pod uwagę. Czasem przegrana w rywalizacji o czyjeś względy z inną kobietą, choć rywalizacji nie cierpię. Czytałaś może "Dziewczynę z pociągu"?...
Kasia: Nie znoszę tej książki. Napisałam kiedyś w felietonie, że nie powinno się jej dopuścić do druku. Potwornie banalna, nudna, ukazująca trzy kretynki, dla których sensem życia jest mężczyzna, i to w dodatku ten sam. ja wiem, że jest dużo takich dziewczyn, dlatego książka jest taka popularna. Najbardziej wkurza mnie to, że autorka nie skupia się na tym, co pozytywnego można zrobić ze swoim życiem, kiedy układa nam się nie tak, jak chcemy, tylko ukazuje miotanie się po nim. Główna bohaterka jeździ w kółko pociągiem i przygląda się światu zza szyby, a zwłaszcza jednej patrze, wyobrażając sobie, jak bardzo się kochają.

Joasia: Ja też nie mogłam znieść tej postaci. Porzucona przez męża i niemogąca się pogodzić z tym, że on ma nową rodzinę. Popycha swoje życie na skraj przepaści, marząc, by było jak dawniej.
Kasia: Oj, jak się cieszę, że to mówisz. Ta bohaterka to typowa "dziumdzia", mnóstwo takich chodzi po świecie. Nic nie rozumieją, nic nie czują, to znaczy czują - czują SIEBIE jako taki bezbrzeżny ocean marzenia o miłości. Są przekonane, że mają głębokie życie wewnętrzne, ale tak naprawdę nad niczym się nie zastanawiają, one tylko cierpią.
Joasia: A ja myślałam, że fakt, że ona mnie denerwuje, świadczy o tym, że mam w sobie jakiś problem.
Kasia: To, kochana, świadczy tylko o twoim zdrowiu psychicznym.
Joasia: Miałam ochotę potrząsnąć bohaterką i powiedzieć: "Rzucił cię, ale to nie koniec świata". Jesteś młoda, zdrowa, masz znajomych. Rusz do przodu.
Kasia: Jest taki typ kobiet, które z faktu, ze zostały porzucone czy niewzięte pod uwagę, czynią treść swojego życia. One myślą: "Zostałam skrzywdzona", ale co to za krzywda, przecież każdy może być, z kim chce. Może być ci przykro, smutno, że po iluś randkach czy miesiącach spotykania się on powiedział "do widzenia", ale nie powinnaś się czuć pokrzywdzona, bo wierności do grobowej deski ci nie obiecywał. Nasza szybkość sięgania po poczucie krzywdy jest niesamowita.
Joasia: Ale co w sytuacjach, gdy on jednak obiecywał, że będzie do końca życia, często nawet przed ołtarzem? Wtedy k
Purpurowa lala
Jabańsko w pociągu pospiesznym
Siostra poprosiła o małą pomoc

Report Page