Szmata lubi dowodzić

Szmata lubi dowodzić




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Szmata lubi dowodzić


Roberts Nora - Circle Trilogy 3 - Dolina ciszy

Home
Roberts Nora - Circle Trilogy 3 - Dolina ciszy



NORA ROBERTS Dolina Ciszy Przełożyła Xenia Wiśniewska Dla mojego własnego kręgu, przyjaciół i rodziny Dobro i zło, które znamy, dojrzewają razem i pra...

NORA ROBERTS Dolina Ciszy Przełożyła Xenia Wiśniewska

Dla mojego własnego kręgu, przyjaciół i rodziny

Dobro i zło, które znamy, dojrzewają razem i prawie nierozdzielnie na polach tego świata. John Milton, „Areopagitica"

Nie sądź, że jestem tym, kim byłem. William Szekspir, „Henryk IV"

Prolog płomieniach migotały obrazy. Smoki, demony i wojownicy. Dzieci zo­ baczą je tak samo jak on. Starzec wiedział, że bardzo młodzi i bardzo sta­ rzy często widzą to, czego inni dostrzec nie potrafią. Albo nie chcą. Wiele im już opowiedział. Rozpoczął opowieść od czarnoksiężnika, któ­ ry został wezwany przez boginię Morrigan. Hoyt Mac Cionaoith otrzymał rozkaz od bogów, miał wyruszyć do innych światów i innych czasów, by ze­ brać armię, która stawi czoło królowej wampirów. Wielka bitwa między ludźmi a demonami odbędzie się w noc Samhainu w Dolinie Ciszy na zie­ mi Geallii. Opowiedział im o bracie Hoyta czarnoksiężnika, zamordowanym i prze­ mienionym przez podstępną Lilith, która egzystowała już prawie tysiąc lat jako królowa wampirów, zanim uczyniła Ciana podobnym sobie. Minęło niemal drugie tysiąclecie, nim Cian dołączył do Hoyta i czarodziejki Glenny. Razem utworzyli pierwsze ogniwo Kręgu Sześciorga. Następne stworzy­ ło dwoje przybyszy z Geallii - jeden w wielu kształtach i uczona, którzy przybyli spoza tego świata. Ostatnia do Kręgu dołączyła wojowniczka, łow­ czym demonów, krew z krwi rodu Mac Cionaoith. Starzec snuł opowieść o walkach i odwadze, śmierci i przyjaźni. I o mi­ łości. Miłości, która rozkwitła między czarnoksiężnikiem i czarodziejką, połączyła jednego w wielu kształtach i wojowniczkę, wzmocniła Krąg, jak tylko prawdziwa magia potrafi. Ale miał jeszcze wiele do opowiedzenia. Zwycięstwa i straty, strach i męstwo, miłość i poświęcenie - to wszystko miało nadejść wraz z ciemnoś­ cią i światłem. Dzieci czekały na więcej, a starzec zastanawiał się, jak najlepiej rozpo­ cząć opowieść. - Było ich sześcioro - powiedział, wciąż wpatrując się w ogień, podczas gdy szepty dzieci cichły w pełnym napięcia oczekiwaniu. - I każde z nich miało wybór, mogło zgodzić się lub odmówić. Nawet gdy trzymasz w dło­ niach losy światów, musisz zdecydować, czy stawisz czoło temu, co chce je zniszczyć, czy odwrócisz się plecami. A za tym wyborem - ciągnął - nadcho­ dzi wiele innych. - Byli bardzo odważni! - zawołało jedno z dzieci. - Chcieli walczyć! Starzec uśmiechnął się lekko. 9

- Właśnie tak postanowili. Jednak mimo to każdego dnia, każdej nocy musieli podejmować tę decyzję wciąż na nowo, bezustannie dokonywać wyborów. Pamiętajcie, że jeden z nich nie był już człowiekiem, lecz wam­ pirem. Każdy dzień, każda noc przypominały mu, że nie należy do świata ludzi. Był jak cień pośród tych, których zdecydował się bronić. I tak - powiedział starzec - wampir śnił.

1 Śnił. A we śnie wciąż był człowiekiem. Młodym, pewnie głupim, niewątpli­ wie zbyt pewnym siebie. I pojawiła się tam ona, kobieta o wyjątkowej uro­ dzie i sile przyciągania. Miała na sobie piękną suknię w kolorze głębokiej czerwieni, z szeroki­ mi, długimi rękawami, o wiele zbyt wytworną jak na wiejską karczmę. Otu­ lała jej postać, rozświetlając białą skórę niczym dobre wino. Złote loki lśniły, wymykając się spod czepka. Suknia, sposób, w jaki kobieta ją nosiła, klejnoty błyszczące na jej pal­ cach i szyi powiedziały mu, musi być wielką damą. Pomyślał, że jest niczym płomień rozświetlający półmrok karczmy. Dwóch służących przygotowało dla niej osobną izbę, by mogła spokoj­ nie zjeść posiłek, i na sam jej widok ucichły wszystkie rozmowy i muzyka. Jednak jej oczy, błękitne jak letnie niebo, pochwyciły wzrok Ciana. I tylko jego. Nie wahał się ani przez chwilę, gdy jeden ze sług podszedł do niego i powiedział, że dama prosi, by się do niej przyłączył. Dlaczego miałby się wahać? Skwitował uśmiechem dobroduszne komentarze mężczyzn, z którymi pił, i opuścił kompanów bez zastanowienia. Stała w blasku ognia i świec, już nalewając wino do dwóch kielichów. - Tak się cieszę - powiedziała - że zgodziłeś się do mnie przyłączyć. Nie cierpię jadać samotnie, a ty? - Podeszła do niego. Ruchy miała tak pełne gracji, że wydawała się niemal płynąć. - Nazywam się Lilith. - Podała mu kielich. W jej sposobie mówienia było coś egzotycznego, jakaś kadencja, która przywodziła mu na myśl gorący piasek i oszałamiająco dojrzałe winogrona. Już był na wpół uwiedziony i absolutnie oczarowany. Spożyli prosty posiłek, choć Cian nie miał apetytu na jedzenie. To jej słowa pochłaniał. Opowiadała o krainach, które widziała, a o których on tylko czytał. W świetle księżyca spacerowała między piramidami, jeździła konno po wzgórzach Rzymu i stała w zrujnowanych świątyniach Grecji. On nigdy nie wyjeżdżał poza Irlandię i jej słowa, obrazy, które przywo­ ływała, były niemal tak samo ekscytujące jak ona sama. Pomyślał, że jest młoda jak na tak wiele podróży, ale gdy jej o tym po­ wiedział, tylko uśmiechnęła się znad brzegu pucharu. 11

- Jaki byłby pożytek ze swiata - zapytała - jesli z niego nie korzystasz.? Ja czerpię z życia pełnymi garściami. Wino jest po to, by się upić, jedzenie, by je smakować, obce kraje, by zwiedzać. Jesteś zbyt młody - dodała z le­ niwym uśmiechem - by wystarczyło ci tak niewiele. Nie chciałbyś zobaczyć więcej, niż już widziałeś? - Myślałem, że może wyruszę na rok w świat, kiedy będę mógł. - Na rok? - Ze śmiechem strzeliła palcami. -To jest rok. Nic, mrugnię­ cie oka. Co byś zrobił, gdybyś miał wieczność? - Pochyliła się ku niemu, a jej oczy przypominały bezdenne błękitne oceany. - Co byś wtedy zrobił? Nie czekając na odpowiedź, wstała i podeszła do małego okna. - Ach, noc, jest taka miękka. Jak dotyk jedwabiu na skórze. - Odwró­ ciła się z błyskiem w niebieskich oczach. - Jestem nocnym stworzeniem. Myślę, że ty też. Oboje jesteśmy najlepsi w ciemności. Wstał razem z nią i teraz, gdy do niego podeszła, jej zapach i wino przy­ prawiły go o zawrót głowy. I jeszcze coś ciężkiego jak dym, co przyćmiło mu myśli niczym narkotyk. Uniosła głowę, odchyliła ją lekko, a potem przykryła wargami jego usta. - A dlaczego, skoro jesteśmy najlepsi w ciemności, mielibyśmy spędzić te ciemne godziny samotnie? I wtedy też wszystko było jak we śnie, niewyraźne i zamglone. Pędził w jej powozie, pieścił obfite białe piersi, czuł jej usta, gorące i spragnione, na swoich wargach. Roześmiała się, gdy zaczął zmagać się z jej spódnicą, i rozłożyła nogi w uwodzicielskim zaproszeniu. - Silne dłonie - wymruczała. -I ładna twarz. Tego właśnie potrzebuję, a za­ wsze biorę to, czego chcę. Zostaniesz moim sługą? - Ze śmiechem skubnęła go w ucho. - Zostaniesz? Zostaniesz, młody, piękny Cianie o silnych dłoniach? - Tak, oczywiście, tak. - Nie mógł myśleć o niczym innym, tylko żeby się w niej zatopić. Gdy wreszcie to zrobił, powóz trząsł się jak szalony, a ona odrzuciła ulegle głowę. - Tak! Tak! Tak! Tak twardy, taki gorący. Daj mi jeszcze i jeszcze. A ja zabiorę cię dalej, niż kiedykolwiek marzyłeś. Zagłębiał się w nią raz po raz, oddech miał coraz krótszy, zbliżał się do szczytu, kiedy ona nagle uniosła głowę. Jej oczy nie były już niebieskie i jasne, lecz czerwone, dzikie. Zszoko­ wany Cian próbował się odsunąć, ale jej ramiona zacisnęły się wokół nie­ go nierozerwalne jak żelazne łańcuchy, nogi otoczyły uda, więżąc go w so­ bie. Walczył z jej niewyobrażalną siłą, a Lilith uśmiechnęła się, błyskając w ciemności kłami. - Kim ty jesteś? - Nie odmawiał w myśli żadnych modlitw, strach nie pozostawił na nie miejsca. - Kim jesteś? Jej biodra wciąż unosiły się i opadały, ujeżdżała go tak, że wbrew wła­ snej woli zbliżał się do spełnienia. Zacisnęła dłoń na jego włosach i szarp­ nęła głowę do tyłu, odsłaniając szyję. - Wspaniała - powiedziała. - Ja jestem wspaniała i ty też będziesz. Zaatakowała, kły przebiły mu gardło. Usłyszał własny wrzask, przeci­ skający się przez szaleństwo i ból. Rana straszliwie go paliła, ogień prze12

szył skórę, wnwnikwjąc do krwi i dalej, do kości. A mieszała się z nim potężna, ogromna, potworna rozkosz. Osiągnął jej szczyt w drżącej, rozśpiewanej ciemności, zdradzony przez własne ciało nawet w chwili, gdy balansował na granicy życia i śmierci. Jednak wciąż wałczył, jakaś jego część trzymała się światła, walczyła o ży­ cie, choć ból i rozkosz wciągały go głębiej w otchłań. - Ty i ja, mój piękny chłopcze. Ty i ja. - Oparła się, tuląc go teraz w ramio­ nach. Własnym paznokciem rozcięła lekko skórę na piersi, aż zaczęła kapać krew, tak samo jak kapała z jej ust. -Teraz pij. Pij mnie i staniesz się wieczny. Nie. Jego usta nie mogły ułożyć się w słowo, ale w głowie rozbrzmiewał krzyk. Czując, jak życie powoli go opuszcza, walczył desperacko ostatkiem sił. Walczył, nawet gdy przyciągnęła jego głowę do swojej piersi. I wtedy posmakował bogatego i oszałamiającego trunku, który z niej płynął. Buzującego w nim życia. I jak niemowlę u piersi matki wypił wła­ sną śmierć. Obudził się w absolutnej ciemności, w absolutnej ciszy. Tak jak każde­ go zmierzchu od przemiany wiele lat temu, gdy nawet bicie jego serca nie mąciło idealnego spokoju. Pomimo że śnił ten sen niezliczoną ilość razy, wciąż budził się poruszo­ ny własnym upadkiem. Widok siebie samego takim, jaki był, swojej twarzy - której na jawie nie widział od tamtej nocy ani razu - denerwował go i niepokoił. Nie użalał się nad swoim losem, to nie miało sensu. Akceptował i korzy­ stał z tego, czym był, i przez całą wieczność gromadził bogactwa i kobiety, zapewniając sobie wygodę i wolność. Czego innego mógłby pragnąć czło­ wiek? Patrząc z szerszej perspektywy, brak tętna nie był wygórowaną ceną. Serce, które biło, starzało się i słabło, aż w końcu i tak zatrzymywało się jak zepsuty zegarek. Ile widział przez tych dziewięćset lat ciał, które słabły i umierały? Nie potrafił ich zliczyć. I chociaż nie mógł zobaczyć odbicia swojej twarzy, wie­ dział, że jest w tym samym wieku co owej nocy, gdy zabrała go Lilith. Ko­ ści miał wciąż mocne, skórę sprężystą, miękką i bez zmarszczek, wzrok by­ stry i jasny. W jego włosach nie było - i nigdy nie będzie - nitek siwizny, nie obwisną mu policzki. Czasami, siedząc sam, w ciemności, próbował wyczuć palcami swoją twarz. Wysokie, mocno zarysowane kości policzkowe, płytki dołek w bro­ dzie, głęboko osadzone oczy, o których wiedział, że są błękitne. Proste wzniesienie nosa, mocny rysunek ust. Taki sam. Zawsze taki sam. Ale i tak pozwalał sobie na małą chwilę przyjemności, przypominając sobie o tym. Wstał w ciemności - nagie ciało miał smukłe i muskularne - i odgarnął czarne włosy, które okalały mu twarz. Urodził się jako Cian Mac Cionaoith, lecz od tamtej pory używał wielu imion. Wrócił do Ciana - sprawka jego brata. Hoyt nie chciał nazywać go inaczej, a skoro wojna, w której zgodził 13

się walczyć, mogła zakończyć jego egzystencję, Cian uznał, że powinien no­ sić imię, pod którym się urodził. Wolałby przetrwać. Jego zdaniem tylko szaleńcy i bardzo młodzi uwa­ żali śmierć za przygodę. Ale jeśli takie było jego przeznaczenie, w tym miejscu i czasie, przynajmniej odejdzie z klasą. I jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedliwość, uda mu się zabrać Lilith ze sobą. Wzrok miał tak samo wyostrzony jak inne zmysły, z łatwością więc po­ ruszał się w ciemności. Podszedł do komody, gdzie w szufladzie trzymał przywiezioną z Irlandii krew. Najwidoczniej bogowie uznali, że krew - tak samo jak wampir, który jej potrzebował - może podróżować między świa­ tami przez kamienny krąg. W końcu i tak była to tylko świńska jucha, Cian od setek lat nie pił ludzkiej krwi. Sam dokonał takiego wyboru, pomyślał, rozrywając torebkę i przelewając zawartość do kubka. Kwestia woli i cóż, właściwie manier. Żył wśród ludzi, robił z nimi interesy, sypiał, kiedy był w nastroju. Picie ich krwi wydawało się po prostu niegrzeczne. W każdym razie uznał, że tak będzie mu łatwiej, wolał nie pchać się w oczy, zabijając co noc jakiegoś nieszczęśnika. Picie świeżej krwi zapew­ niało emocje i smak, z jakim nic nie mogło się równać, ale na ogół było do­ syć brudnym zajęciem. Przyzwyczaił się do dużo bardziej mdłego smaku świńskiej juchy i pro­ stej przyjemności posiadania jej w zasięgu ręki, by uniknąć konieczności wychodzenia na łowy za każdym razem, gdy poczuł głód. Pił krew tak, jak człowiek pije poranną kawę - z przyzwyczajenia i że­ by się obudzić. Oczyszczała mu umysł, pobudzała do działania. Do mycia nie zapalił ani świecy, ani ognia. Nie mógł powiedzieć, żeby był zachwycony warunkami mieszkaniowymi w Geallii. Zamek czy nie, czuł się tak samo nie na miejscu w tej średniowiecznej atmosferze jak za­ pewne Glenna i Blair. Już kiedyś żył w tej epoce i jeden raz wystarczyłby każdemu. Cian wo­ lał - i to o wiele bardziej - codzienne wygody, jakie zapewniała kanaliza­ cja, elektryczność, a nawet cholerna chińszczyzna na wynos. Brakowało mu samochodu, łóżka, piekielnej mikrofalówki. Tęsknił za życiem i dźwiękami miasta, i za wszystkim, co oferowało. Los dałby mu so­ lidnego kopniaka, gdyby zakończył jego egzystencję tutaj, w epoce - jeśli nie w świecie - w której się urodził. Ubrał się i wyszedł z pokoju, żeby zajrzeć do stajni, do swojego konia. Po korytarzach kręcili się ludzie - słudzy, strażnicy, posłańcy - którzy mieszkali i pracowali w zamku. Większość z nich go unikała, odwracała oczy, przyśpieszała kroku. Niektórzy robili za plecami gest chroniący przed złem, ale to mu nie przeszkadzało. Wiedzieli, czym był - i widzieli, do czego są zdolne takie potwory jak on, odkąd Moira, wojowniczka-uczona, zabiła jednego na oczach tłumu. To był dobry pomysł, uznał teraz Cian, że Moira poprosiła go, by razem z Blair i Larkinem zapolowali na dwa wampiry, które zabiły jej matkę, kró14

lową. Moira zrozumiała, jakie to ważne, żeby przyprowadzili wampiry żywe, lak by ludzie mogli zobaczyć, czym one naprawdę są, jak sama Moira z ni­ mi walczy i zabija jednego, udowadniając, że jest wojowniczką. Za kilka tygodni poprowadzi swój lud na wojnę. W kraju, w którym od zawsze panował pokój, potrzebny był silny przywódca, by zamienić rolni­ ków i kupców, służbę i zgrzybiałych doradców w żołnierzy. Cian nie miał pewności, czy Moira jest gotowa na to wyzwanie. Na pew­ no nie brakowało jej odwagi, rozmyślał, wychodząc z zamku i przecinając dziedziniec. Była bardziej niż bystra i wyćwiczyła się w walce przez ostat­ nie dwa miesiące. Bez wątpliwości od urodzenia uczono ją etykiety i zasad protokołu, a umysł miała otwarty i lotny. W czasie pokoju zapewne kierowałaby swoim małym światem całkiem sprawnie, ale podczas wojny król był nie tylko władcą, lecz przede wszyst­ kim wodzem. Gdyby to zależało od Ciana, pozostawiłby przy władzy jej wuja, Riddocka. Ale Cian na niewiele spraw miał teraz wpływ. Usłyszał ją, jeszcze zanim ją zobaczył, a jeszcze wcześniej wyczuł jej za­ pach. Już miał odwrócić się na pięcie i ruszyć z powrotem w stronę, z któ­ rej przyszedł. Kolejny powód do irytacji - wpadać na tę kobietę dokładnie wtedy, gdy o niej myślał. Problem polegał na tym, że nazbyt często zaprzątała jego myśli. Unikanie jej nie wchodziło w rachubę, skoro w tej wojnie byli nieroze­ rwalnie ze sobą związani. Teraz mógł łatwo wymknąć się niezauważony, ale zachowałby się jak tchórz. Duma, jak zawsze, nie pozwoliła mu na wybra­ nie prostszej drogi. Umieścili jego konia w najodleglejszym krańcu stajni, dwie zagrody dalej od innych wierzchowców. Cian rozumiał i tolerował fakt, że stajenni i kowale nie chcieli zajmować się koniem demona. Wiedział, że to Larkin i Hoyt oporządzali i karmili jego ognistego Vlada. Teraz okazało się, że Moira sama postanowiła rozpieścić zwierzę. Cian zoba­ czył, jak dziewczyna kładzie na ramieniu marchewkę i kusi Vlada, by ją zjadł. - Wiesz, że tego chcesz - mruczała. - Jest taka smaczna. Wystarczy, że po nią sięgniesz. Cian to samo myślał o karmicielce. Miała na sobie suknię narzuconą na zwykłą, płócienną spódnicę, do­ szedł więc do wniosku, że na dziś skończyła już trening. W ogóle, jak na księżniczkę ubierała się skromnie, teraz w delikatny błękit z ledwie wi­ doczną koronką u stanika. Na szyi nosiła srebrny krzyż, jeden z dziewięciu wykutych przez Glennę i Hoyta. Włosy miała rozpuszczone, lśniąca kaszta­ nowa kaskada spływała jej aż do pasa, przytrzymywana jedynie wąskim książęcym diademem. Nie była pięknością. Przypominał sam sobie o tym prawie równie czę­ sto, jak o niej myślał. W najlepszym razie mogła uchodzić za ładniutką. Szczupła i drobna, o delikatnych rysach. Tylko te oczy. Ogromne, zdomino­ wały całą jej twarz. Szare jak skrzydła gołębia, gdy była spokojna i zamy­ ślona, rozżarzone niczym ogień, kiedy się złościła. 15

W swoim czasie Cian miał wiele piękności - jak każdy mężczyzna z odrobiną rozsądku i umiejętności, któremu dać do przeżycia kilka wie­ ków. Moira nie była piękna, ale on w żaden sposób nie mógł przestać o niej myśleć. Wiedział, że mógłby ją mieć, gdyby tylko spróbował ją uwieść. Była młoda, niewinna i ciekawa, przez co stanowiłaby łatwą zdobycz. I właśnie dlatego a właściwie przede wszystkim dlatego - Cian wiedział, że raczej weźmie do łóżka którąś z jej dwórek, gdy będzie szukał zabawy, towarzystwa, ulgi. Już dawno temu przestał brukać niewinność, tak jak zaniechał picia ludzkiej krwi. Jednak jego koń nie miał tak silnej woli. Minęło ledwie kilka sekund, a Vlad już pochylił głowę i skubnął marchewkę z ramienia Moiry. Dziewczyna roześmiała się i pogłaskała wierzchowca po uszach. - No widzisz, to nie było takie trudne, prawda? Jesteśmy przyjaciółmi, ty i ja. Wiem, że czasami czujesz się samotny. Jak my wszyscy. Uniosła drugą marchewkę, gdy Cian wynurzył się z cienia. - Jak zrobisz z niego kucyka, to jaki koń bojowy będzie z niego w wal­ ce w Samhain? Moira podskoczyła i zamarła, ale gdy odwróciła się do Ciana, twarz mia­ ła spokojną. - Tak naprawdę nie masz nic przeciwko temu, prawda? On tak bardzo lubi, jak go rozpieszczać od czasu do czasu. - Jak my wszyscy - wymruczał. Jedynie leciutki rumieniec zdradzał jej zakłopotanie tym, że została podsłuchana. - Ćwiczenia poszły dziś bardzo dobrze. Ludzie zjeżdżają z całej Geallii. Tak wielu chce walczyć, że postanowiliśmy wytyczyć drugi plac na ziemi mojego wuja. Tynan i Niall będą tam uczyli. - Kwatery? - To zaczyna być pewien problem. Umieścimy w zamku tak wielu, jak będziemy mogli, mój wuj także. Jest jeszcze gospoda, okoliczni rolnicy i kupcy już udzielili schronienia przyjaciołom i rodzinie. Nikt nie zostanie odesłany z kwitkiem. Znajdziemy jakiś sposób. Mówiąc, bawiła się krzyżem, nie ze strachu, pomyślał Cian, ale z nerwo­ wego przyzwyczajenia. - Trzeba też pomyśleć o jedzeniu. Tylu ludzi musiało zostawić swoje zbiory i stada, żeby tu przybyć. Ale damy sobie radę. Jadłeś? Zarumieniła się trochę mocniej, gdy tylko wypowiedziała te słowa. - Chciałam tylko powiedzieć, że mogą podać w salonie kolację, jeśli... - Wiem, co chciałaś powiedzieć. Jeszcze nie. Przyszedłem najpierw zo­ baczyć konia, ale widzę, że jest zadbany i nakarmiony. - Przy ostatnim sło­ wie Vlad trącił łbem ramię Moiry. -I rozpuszczony - dodał Cian. Moira zmarszczyła brwi jak zawsze, Cian to wiedział, gdy była zła lub zamyślona. - To tylko marchewka, jest dla niego dobra. - Skoro już mówimy o jedzeniu, w przyszłym tygodniu będę potrzebo16

wał krwi. upewnił się, żeby nikt jej nie zmarnował, kiedy następnym ra­ zem będą zarzynali świnie. - Oczywiście. - Naprawdę nie jesteś taka twarda - zauważył z ironią. Teraz na jej twarzy pojawiła się lekka irytacja. - Bierzesz ze świni to, czego potrzebujesz. Ja nie kręcę nosem na pla­ ster bekonu, prawda? - Wcisnęła ostatnią marchewkę Cianowi w ręce i ru­ szyła do wyjścia, nagle jednak się zatrzymała. - Nie wiem dlaczego tak ła­ two tracę przy tobie opanowanie. - Uniosła dłoń. -I chyba nie chcę wie­ dzieć. Ale chciałabym z tobą pomówić o innych sprawach, jak będziesz miał chwilę lub dwie. Nie, u
Dojrzała cycata kobieta ostro wyrżnięta w dupę
Mocne ruchanie i suta wykręcanie
Dwa kutasy w jej dupie

Report Page