Synuś sprawdza drugą dziurkę

Synuś sprawdza drugą dziurkę




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Synuś sprawdza drugą dziurkę
W tym projekcie linki pomiędzy różnymi wersjami językowymi znajdują się na górze strony, naprzeciw jej tytułu. Przejdź do góry .
Dwadzieścia lat życia - całość Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/5
...O nie! admirale... Nie w twojej mocy! Ma dola i los sierocy...
Ja nie mam ojca... ani nie mam matki! Bom jest uboga sierota! Ale mi za to, przez całe lato! W głuchym boru ptaszki śpiewały...
PLAN TOMU DRUGIEGO „DWUDZIESTU LAT ŻYCIA“

↑ Fragment z t. II „ Dwudziestu lat życia “.






Tę stronę ostatnio edytowano 5 sty 2020, 21:37.
Tekst udostępniany na licencji Creative Commons: uznanie autorstwa, na tych samych warunkach , z możliwością obowiązywania dodatkowych ograniczeń.
Zobacz szczegółowe informacje o warunkach korzystania .



Privacy policy
O Wikiźródłach
Informacje prawne
Wersja mobilna
Dla deweloperów
Statystyki
Komunikat na temat ciasteczek











Strony dla anonimowych edytorów dowiedz się więcej

...I jest to wielkie dla nas szczęście, że Niemcy zaopiekowały się naszym biednym krajem, że w kulturalnej atmosferze niemieckiego ducha wychowacie się na dzielny, pracowity i szlachetny naród... To też paskudne słowa Golika o żołnierzach niemieckich winny być piętnowane, tym bardziej, że Niemcy nie wywierają żadnej presji na szkolnictwo tutejsze... — Golik, możesz się ubrać, wyjdziesz na ulicę, podejdziesz do pierwszego niemieckiego żołnierza i przeprosisz go: powtórzysz coś powiedział i przeprosisz. — Co ty chcesz, Kurant?
— Proszę pani, co to znaczy presja?
— Nie wszystko trzeba wiedzieć od razu, mój chłopcze. Uczyć się należy systematycznie, żeby się w głowie nie pokręciło. Lepiej będzie, jeśli weźmiesz ten żółty dzbanuszek co jest w kuchni i zeskoczysz na dół po mleko; litr mleka, powiesz sklepikarce, żeby zapisała na mój rachunek, przy okazji przypilnujesz Golika w związku z żołnierzem. A teraz moje dzieci wrócimy do poprzedniego tematu, który tak brzydko przerwał nam Golik; otóż w sierpniu tysiąc dziewięćset piętnastego roku, Niemcy zajęli Warszawę...
W ciemnym przedpokoju dwaj chłopcy włożyli palta, po czym weszli do kuchni. Podczas gdy Kurant płukał dzbanek przy zlewie, Golik szperał w kącie. [ 12 ] — Czego tam szukasz, Golik?
— Drzazeg, chcę zamoczyć drzazgi tej małpie, żeby nie mogła napalić w piecu. O, już, puść mnie do kranu.
— Tylko śpiesz się, chciałbym trochę pooglądać wystawy.
Zbiegli po schodach. W drodze Golik nie mógł się powstrzymać od naciśnięcia dzwonka prywatnego mieszkania. Obaj mieli po dziewięć lat. Twarz Kamila Kuranta była rumiana i poważna. Między skośnymi oczami i małym nosem mieściła się owa nieuchwytna, komiczna powaga dziecka. Golika — ruchliwego żydka o jajowatej głowie i odstających uszach — Kamil traktował pobłażliwie i przyjaźnie. Kiedy wybiegli na ulicę, uderzył ich niecodzienny nastrój. Już rano Kamil zauważył coś niezwykłego, ale śpiesząc się do szkoły, nie zwrócił na to uwagi. Listopadowy dzień był suchy, jasny, ale bez słońca. Przechodnie stawali grupkami lub też szli wolno. Gdzie niegdzie kilku cywilów otaczało żołnierza niemieckiego. Daleko strzelano z karabinów. Żołnierze mieli na piersi czerwone kokardki, z uśmiechem oddawali każdemu, kto zechciał, broń i nawet pasy. Sztubak zatrzymał się koło chłopców i krzyknął:
— No, pentaki, chodźmy rozbrajać szwabów. Rzuć ten garnek do cholery!
We trzech ruszyli naprzód. — Bronią ratusza i dlatego strzelają, mówił sztubak. Na rogu Złotej i Sosnowej zatrzymali żołnierza o dobrodusznej twarzy z wąsami jak słoma. U jego boku samotnie dyndał bagnet. Sam go odpiął i oddał sztubakowi. — Potrzymajno, [ 13 ] rzekł sztubak, wręczając Golikowi bagnet. — Zobaczymy, czy niema jakiegoś rewolweru w kieszeni. Za jego plecami Golik mrugnął na Kamila. Odeszli parę kroków wolno i zaraz poczęli biec w stronę szkoły. — Zaczekaj na mnie na schodach, ja pójdę po mleko, powiedział Kamil. Zdyszany Golik stał w bramie i oglądał bagnet. Po chwili Kamil wrócił z mlekiem. W przedpokoju rozebrali się po cichu. Weszli do klasy. Nauczycielka coś kreśliła na tablicy. Odwróciła się.
— Posłać was po śmierć. Kurant niech siada, a Golik opowie nam jak się sprawił. Sądzę, że Golik nauczył się w mojej szkole na tyle po niemiecku, aby móc rozmawiać z żołnierzem. Proszę.
— Muszę pani powiedzieć, że germańców w tej chwili wylewamy na zbity łeb. Nie słyszy pani strzelaniny? Nasze legiony osaczyli ich na placu Teatralnym w ratuszu. Wiem wszystko. Rozmawiałem z żołnierzem, ale o bagnecie, mam go tu. Jeszcze raz mogę pani powiedzieć to, za co mnie pani wylała na ulicę: że żołnierze niemieccy to wstrętne świniopasy. Już idą won, niech pani sobie wyjdzie i sama zobaczy.
Nauczycielka popatrzyła z przerażeniem na bagnet.
— Golik, tyś zwariował! Wyrzuć to przez okno. Dzieci, zachowywać się spokojnie. Wyskoczę na chwilę na ulicę. Golik będzie wyrzucony z mojej szkoły.
Wybiegła z hałasem z klasy. Uczniowie powyskakiwali z ławek z piekielnymi wrzaskami. Wyrywali sobie bagnet, szarpali Golika. Kamil usiadł w oknie i posępnie patrzył na walczące pod balkonem gołębie. Żal mu było Niemców, wyrzucanych i rozbrajanych. Jeszcze trzy lata temu tak dzielnie wygnali Moskali z [ 14 ] Warszawy. Kamil pamiętał tę straszną noc, którą z matką przesiedział w bramie, wtedy, kiedy Rosjanie wysadzali mosty. Mieszkańcy domu powynosili krzesła do bramy i w ponurym świetle zakopconej lampki modlili się. Dom na Powiślu był tak blisko mostów. I potem, gdzieś nad ranem, okropny huk, krzyki lokatorów i płacz dzieci. A rano, śliczny, słoneczny dzień i Niemcy na koniach wkraczający do miasta. Byli znacznie przyjemniejsi od Rosjan, dla Kamila byli przede wszystkim nowi, inni, ciekawi. A teraz oni idą precz. Kamil nie wiedział nawet kto ich wygania. Wprawdzie Wercman wspominał o legionach i o Piłsudskim, ale ten przeklęty Wercman zawsze kłamie jak najęty i kto to wie, czy ten Piłsudski i legiony naprawdę istnieją. Kamil nie lubił oficerów niemieckich, bo zaczepiali matkę na ulicy, nie zwracając uwagi na jego obecność. Ale żołnierze byli poczciwi, jeden dawał mu przez długi czas znaczki pocztowe, i jeśli się cośkolwiek o nich złego słyszało, to winni byli oficerowie, bo żołnierze musieli ich słuchać. Od najwcześniejszego okresu pojmowania Kamil nie lubił ludzi z tytułami, ludzi błyszczących. Węglarz z pełnym koszem na plecach budził w nim więcej podziwu niźli dygnitarz w limuzynie.
Nauczycielka wróciła rozgorączkowana, ruda, wspaniała. Dzieci — krzyczała od progu — będziecie wzrastać jako obywatele wolnego kraju! Najeźdźca uchodzi. Polska jest wolna, wolna, wolna! Dziś zwalniam was od nauki, wolno wam będzie patrzeć na szczęście naszego kraju. Unikajcie zabłąkanych kul. Golik mimo niesforności jest dzielnym chłopcem. Do domu, zanieście waszym rodzicom radosną wiadomość! [ 15 ] Chłopcy hałaśliwie tłoczyli się w przedpokoju. Kamil ociężale zsunął się z okna, usiadł w ławce i począł układać książki. Ze schodów i z podwórka słychać było opętańcze wrzaski i gwizdania. Z kuchni dobiegł Kamila głos nauczycielki: — Chłopiec, który to uczynił, wyrośnie na zbrodniarza, i to takiego, który całe życie spędzi w więzieniu. Kamil ściągnął książki paskiem i począł wkładać palto w przedpokoju. — Kurant, przyniosłeś mleko zmieszane z wodą! — krzyknęła nauczycielka. Zginiesz nędznie, ponieważ jesteś niedołęgą. Czy mógłbyś potwierdzić, że to Golik zmoczył mi drzewo na podpałkę?
— Golik, ale ja przy tym byłem, więc obaj jesteśmy winni. Idę już do domu, proszę pani, i nie wiem czy jutro przyjdę, bo mamusia ciągle jeszcze nie ma pieniędzy dla pani.
Był już na schodach, kiedy nauczycielka krzyknęła:
— Ale przez ten czas co będziesz w domu ucz się, żebym nie miała z tobą kłopotu jak pozostaniesz w tyle. Postaraj się jednak zainteresować arytmetyką!
Na ulicy tłumy rozgadanych przechodniów. Kamil przeszedł przez jezdnię i wszedł do sklepu z przyborami piśmiennymi. Kazał sobie pokazać piórnik jeden i drugi, następnie obejrzał mnóstwo obrazków z kalkomanii. — Kupiłbym, gdybym miał pieniądze, powiedział do sklepikarza. — Ja to wiem, mój synu. Chciałbym jednak wiedzieć co miałeś na myśli wchodząc do mnie? — Mówili mi, że ma pan ładne piórniki; to prawda. Kupię za kilka dni ten składany, tylko doda mi pan kalkomanii.
Wyszedł i znów zatrzymał się przed wystawą [ 16 ] sklepu filatelistycznego. Łakomie patrzył na wielki oprawny album do znaczków pocztowych. Codziennie zatrzymywał się przed tym sklepem. Jego dziecięcą psychikę dręczyły wielkie, namiętne pragnienia, ograniczające się tymczasem do albumu, piórnika, lub fuzji. Biegł teraz do domu truchcikiem, tuż pod ścianą ulicy, posuwając prawą ręką wzdłuż wypukłości muru, podczas gdy w lewej zwisały na pasku książki. Wbiegł do bramy, ale zaraz zawrócił, ponieważ w oszklonych drzwiach sklepu spożywczego mignęło mu coś żółtego. Duży pies, wilk, oparł się przednimi łapami o szybę i wyglądał na ulicę. Kamil przypłaszczył nos do szkła i popatrzył w wilgotne, wielkie oczy zwierzęcia. Pies potrząsnął łbem i poszedł w głąb sklepu. Zaczepka nie udała się i chłopiec wolno szedł przez podwórko. Pukanie w oknie suteryny zwróciło jego uwagę. Świeciła tam ryża czupryna Hieronimka, syna tragarza z Dworca Głównego.
— Dlaczego nie bawisz się na podwórku? przecież nie chodzisz już do szkoły, bo cię wyrzucili.
— Matka schowała mi buty. Zejdź do mnie, to pogramy w malowanki, jestem sam.
Ponętna propozycja. Kamil wyszedł wcześniej ze szkoły, więc ma co najmniej dwie godziny czasu. Kiwnął głową i ruszył w stronę schodów, ale, och, ten znienawidzony, miękki, aksamitny głos Wercmana:
— Kamilu, cóż ty tutaj robisz o tej porze, dokąd zmierzasz? Podejdźno do mnie.
Na asfalcie stał mężczyzna z założonymi do tyłu rękoma. W lewej kieszeni czarnego, jesiennego palta z aksamitnym kłonierzem kołnierzem sterczała wieczna, [ 17 ] nieodłączna gazeta. Pod sztywnym kapeluszem błyszczały binokle w czarnej oprawie. Policzki Wercmana były wygolone o granatowym odcieniu, przegrodzone czarnymi, po angielsku przystrzyżonymi wąsami. Wercman był czarny; miał czarne ubranie, czarne oczy. Był przystojnym brunetem.
— Wypuściła nas pani wcześniej ze szkoły, bo Niemcy...
— Ach, tak... dziś mamy wielki dzień; nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wielki. Znów zadajesz się z tym łobuziakiem, chodź na górę.
Wielkości dnia Kamil w żaden sposób nie mógł pojąć. Dotychczas w ustach Wercmana rodziły się słowa: wielkie Niemcy, potężne Niemcy, ratunek, to Niemcy. Mówił ich językiem, czytał ich książki i przyjaźnił się z nimi, a teraz, kiedy odchodzą... Schody były brudne i kręte. Na pierwszym piętrze cukiernik piekł swoje ciastka, śmierdziało i mdliło łojem czy margaryną. Drugie piętro... Drzwi otworzyła matka, ta piękna i wiecznie zaniedbana, rozczochrana matka Kamila. Ściągała z syna palto i zadawała pytania w związku ze szkołą. Była tak drobna, wątła; jej twarzyczka miała tyle smutnego wdzięku; wdzięku dwudziesto­‑siedmioletniej kobiety, wykpionej i uciśniętej przez los. Jeszcze dwa lata temu Kamil chciał dotykać jej głowy, jej pięknie zaczesanych, jasnych włosów. Uparcie nie pozwalała na to i raptem zobaczył ją kiedyś rano: brzydka, naga czaszka z kosmykami czarnych, rzadkich włosów. Wyglądała tak potwornie, jak tylko może wyglądać łysa kobieta. Później posłyszał jak mówiła do ciotki Zosi o szkarlatynie, o łotrze lekarzu i potrzebie kupna nowej [ 18 ] peruki. „Już siedem lat tak się męczę“. Teraz miała na głowie białą chustkę, ściśle zawiązaną na karku. Pochylała się nad Kamilem i jej fartuch czuć było jedzeniem, tłuszczami.
— Słuchaj, Julku! Co będzie z Kamilem, już jutro nie może pójść do szkoły.
Siedział w drugim i ostatnim pokoju. Czytał gazetę i popijał herbatę; po każdym łyku stękał jak stary, brodaty Żyd. Poruszył się niecierpliwie na krześle.
— Narazie nic nie mogę ci dać, nie mam... no nie mam... Będę mu zadawał lekcje, będzie się uczył w domu, to nawet lepiej mieć go pod okiem. Wyłażą z niego te złe instynkty, podły charakter ojca. I wogóle zamknij drzwi, bo cuchnie słonina.
Zamknęła drzwi. Kręciła się koło kuchni. Kamila dręczyła bolesna nuda. — Mamusiu czy mogę wyjść trochę na podwórko? — Siedź w domu, bo znów będzie awantura. Wskazała ręką na drzwi. Usiadł w oknie i palcem wodził po matowej szybie. Na dole dziewczyna o czerwonych łydkach trzepała dywan. Znaki na szybie: kółko i cztery punkty, to twarz. Zamazał to ręką. Sąsiad z góry rozpoczął swą codzienną grę na okarynie. Karmelkowa, Schubertowska serenada. Siedzenie w oknie, to było ulubione zajęcie Kamila. Tutaj zalewała go powódź nieuświadomionych tęsknot. Wspomnienia. W lubelskim parku właściciel łódek również grał na okarynie. Kamil kochał go, kochał również Chińczyka sprzedającego drobiazgi i osiołka, który nosił Kamila, kiedy ojciec był wesoły i dawał na to pieniądze. Ten ojciec, wyraźny, plastyczny, tak bliski przez pamięć i tęsknotę. Dlaczego matka ciągle kłóciła [ 19 ] się z nim i dokuczała mu. Przecież teraz jest jej chyba gorzej z Wercmanem. Ale w tym parku to ojciec razu pewnego bardzo zbił Kamila. Kiedyś rano, było tak słonecznie i ciepło, Kamil wstał wcześnie i zobaczył, że rodzice śpią razem w jednym łóżku, co zawsze robili po większej kłótni. Kamil wyszedł z pokoju i skierował się w stronę przystani. Właściciel łódek siedział na brzegu jeziora i wystawił twarz ku słońcu. — No, cóż mój mały, kiedy wynajmiesz ode mnie łódeczkę? — Zaraz, proszę pana, tylko skoczę po pieniądze. Ach, Boże, rzeczywiście... bardzo chciałbym przejechać się łódką. Podszedł do nocnego stolika i wziął dużą, srebrną monetę. Ciężko było wiosłować, a już na środku stawu zupełnie zabrakło mu sił. Należało odpocząć, usiadł więc na burcie i nie wiadomo kiedy znalazł się w wodzie. Trzymał się łódki i krzyczał. I wtedy po raz pierwszy poczuł, że tracić życie to strasznie. I że zabierać monetę ze stolika bez pozwolenia, to kradzież. Ojciec bił i krzyczał o więzieniu za kilkanaście lat. Co to jest więzienie? Matka płakała, wielka awantura.
Kamil popatrzył na matkę. Gniotła kluski w swych drobnych palcach. Kamil wspomniał portret Matki Boskiej, jego matka miała tak samo przechyloną głowę. W tej swojej chustce. Raptem zupełnie wyraźnie zobaczył taki obraz: pokój w hotelu, przy oknie stoi matka i płacze, a ojciec, ten olbrzym w sportowym ubraniu chodzi wielkimi krokami. Kamil siedzi na kufrze i nienawidzi w tej chwili matki, ponieważ nie chce jechać z ojcem do Rosji. Z rozmowy wynika, że jeśli matka zostanie, to i on, Kamil, również. Boże! akurat z ojcem i nie chce jechać, ta wstrętna uparta baba. Powiada, [ 20 ] że boi się, że ją zostawi gdzieś w obcym mieście i kraju. Ale nastrój jest taki, że Kamil nie może się wtrącić. Krzyczą okropnie. Wkońcu ojciec mówi: No to zostańcie z Bogiem a ty moja droga jesteś nudna. Podchodzi do Kamila, chwyta go w pasie swymi wielkimi rękami i podnosi gdzieś daleko, aż do sufitu. — Ach, tatusiu! — I Kamil płacze, bo wstyd mu mówić przy matce, że tak bardzo chce jechać z ojcem. Zawołał stróża, kazał zabrać kufry i pojechał. I zginął bez śladu. Przyszedł Wercman, sztywny, ponury i często niegrzeczny dla Kamila. Czy opowiedział mu kiedykolwiek coś ciekawego? Czy podniósł go może kiedy aż do sufitu? Z początku całował ciągle matkę i często kazał mu wychodzić z pokoju. A teraz jest dla nich opryskliwy i powiada, że są mu ciężarem. Jak Wercmana raz przejechała dorożka, to Kamila cieszyły jego okrzyki i jęki. Tak, o ojcu Kamil myślał dość często; kochał go.
Przyjemnie było wysiadywać w oknie. Zwłaszcza po południu, kiedy Kamil był sam w domu. Podwórko było posępne, szare. Czasem zabrzmiał żałosny głos blacharza. To, co wołał, długo huczało po piętrach. Wszystkich tych, którzy chcieli produkować się na podwórku wypędzał dozorca domu. Na przeciwległym murku pięły się łodygi dzikiego wina. Zimą i latem siadywały tam wróble. Kamila rzadko wypuszczano z domu: „żeby się nie rozłobuzował“. W tym roku chodził do szkoły, dawniej było jeszcze gorzej. Wszystko robił na ponuro i w zamyśleniu. Ludzie, z którymi mieszkał byli jeszcze młodzi, zainteresowani sobą.
Często zdawał sobie sprawę, że jest tu piątym kołem u wozu. Szeptali ze sobą, kryli się. Ostatnio [ 21 ] matka poświęcała mu więcej uwagi. Wercman ochłódł, zaczęła się bieda, trzeba było więc swój sentyment gdzieś ulokować. Kamil wyczuwał sztuczność, był więc zgorzkniały i zamknięty w sobie. Kilka dni temu zdarzyło się coś, co — mimo że niezupełnie pojmował przyczynę — oddaliło go bardzo od matki. Na Siennej mieszkała Wanda, znajoma, czy też przyjaciółka matki. Bywali u niej często. Wanda mieszkała razem z sierżantem z orkiestry, klarnecistą, który nie był jej mężem. Rok tysiąc dziewięćset siedemnasty z wielką, niemiecką nędzą w Warszawie. Wercman często wstawał o piątej rano, aby stanąć w ogonku za mięsem. Jako pokątny doradca miał jakieś stosunki w rzeźni, udawało mu się przynieść coś nie coś. Kamil pomyślał raz, że Wercman gdyby mógł, zjadłby surowe mięso gdzieś w bramie, ale musiał jeść gotowane, więc dlatego przynosił je do domu. Matka chodziła bez grosza na zdartych obcasach. U Wandy piło się herbatę, przystojny sierżant opowiadał historię o swej muzyce na froncie i klepał po udach swoją kobietę. Wercman nie zachodził tam wcale, raz tylko, w jakieś święto złożył wizytę. Spędzano więc we czwórkę popołudnia, w maleńkim pokoiku zarzuconym poduszkami, fatałaszkami próżnej i głupiej kobiety. Kamil oglądał jeden i ten sam album, a starsi prowadzili długie i bezsensowne rozmowy. Kiedyś sierżanta nie było, kobiety rozmawiały cicho, Kamil słyszał pojedyńcze słowa: czwartek, czwarta, nie bądź głupia, nie możesz przymierać głodem. Matka miała zatroskaną minę. Po kilku dniach, po południu matka myła się długo i starannie, potem kładła czystą bieliznę i włożyła najlepszą suknię. Kamil nie znosił, że matka [ 22 ] tualetowe czynności załatwiała przy nim, tak jakby był sprzętem.
Odwracał się. Wercmana nie było w domu. Wyszli razem. Matka była zdenerwowana i raz nawet zatrzymała się na ulicy, jakby zastanawiając się czy nie wrócić. U Wandy zastali jakiegoś eleganckiego bruneta. Prowadzono sztuczną i niemiłą rozmowę. Wreszcie Wanda ubrała palto i powiedziała do Kamila: Chodź ze mną do kina, mam akurat dwa wolne bilety. Kamil bardzo lubił kino, ale teraz powiedział, że nie pójdzie, że zostanie z matką. Nie ma chęci na kino. — Musisz iść ze mną, rozumiesz!
Nie, stanowczo nie pójdzie. Matka powiedziała smutnym głosem: Idź sama, Wandziu, on może zostać. Kiedy wyszła, brunet kazał mu patrzeć przez okno. Stał tam chwilę, ale zaraz odwrócił się i zobaczył matkę na kolanach bruneta. Całowali się. Sam nie wiedział dlaczego zrobiło mu się strasznie wstyd. Znów odwrócił się w stronę okna i przeżywał tam jakieś straszliwe, nieuświadomione upokorzenie. W pokoju było mroczno. Za plecami słyszał szepty i westchnienia.
Nie wiedział co robić, bał się odwrócić, że ujrzy coś strasznego. Raptem zaczął płakać i powiedział przez łzy: — Mamusiu, chodźmy już, ja już chcę do domu. Za plecami ucichło. Podszedł do niego brunet i pochylił się nad nim. Mimo mroku, twarz jego była czerwona i mówił przyduszonym, drżącym głosem: — Chłopczyku, masz tu pół marki, idź kupić sobie czekoladek, proszę cię, idź... masz tu, kup sobie. Odsunął rękę z pieniędzmi. Płakał teraz głośno i mówił, że stanowczo nie wyjdzie. Brunet wrócił na tapczan. [ 23 ] W oknach naprzeciwko zapalono światła. Kamil przestał płakać i przerażony, ze ściśniętym sercem wsłuchiwał się w dźwięki poza siebie. Po kilkunastu minutach ucichło. Chwila ciszy, potem kroki, pluskanie wody i szelest sukni matki. Brunet znów podszedł do Kamila: Czegoś płakał, przecież nie było czego, usiądź obok mnie, pogawędzimy sobie. Ale matka była już w palcie, podała rękę brunetowi i wyszli. Na ulicy żółciły się latarnie we mgle. — Czegoś nie wziął pieniędzy, kiedy ci ten pan dawał? Dołożyłabym ci i mógłbyś kupić no
Erotyka sex oralny pod prysznicem - Chanel Preston, Robienie Loda
Czarna mamba w szponach kutasa
Milf Na Sex - Liza Del Sierra, Odwrócona Pozycja Na Jeźdzca

Report Page