Suczki lubią imprezki

Suczki lubią imprezki




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Suczki lubią imprezki


11.Szwaja Monika - Gosposia prawie do wszystkiego

Home
11.Szwaja Monika - Gosposia prawie do wszystkiego



SZWAJA MONIKA Gosposia prawie do wszystkiego - Jesteś naszą największą radością - oświadczyła matka tonem podniosłym i otarła ledwie widoczną łzę wzru...

SZWAJA MONIKA Gosposia prawie do wszystkiego - Jesteś naszą największą radością - oświadczyła matka tonem podniosłym i otarła ledwie widoczną łzę wzruszenia. Bardzo dbała o swój makijaż i wcale nie miała zamiaru dopuścić, żeby jej się oko rozmazało. Niemniej Maria widziała, że matka naprawdę jest na granicy rozklejenia. Stali we trójkę - Maria i jej rodzice - pod gigantyczną, jak na warunki domowe, palmą zdobiącą narożnik mieszkania. Mieszkanie też zresztą było gigantyczne, jak wiele podobnych, urządzanych w modnych obecnie loftach. Ten tutaj był swojego czasu sporą fabryczką tekstylną pod Żyrardowem. Fabryczkę kupił za bezcen chytry przedsiębiorca już ładnych kilkanaście lat temu; miał nadzieję, że moda na lofty przyjdzie w końcu i nad Wisłę, a wtedy inwestycja zwróci mu się z nawiązką. Słusznie przewidział, trend przegalopował z zachodu na wschód i rozgościł się, na razie dość nieśmiało, nie tylko nad Wisłą i Odrą, ale też nad Pisią Gągoliną przepływającą przez Żyrardów i okoliczne miejscowości. Z dziesięciu ogromnych mieszkań urządzonych w starej fabryczce siedem było zajętych. W czterech zamieszkały małżeństwa (dwa z drobnymi dziećmi), w dwóch osoby samotne, a w jednym trzy specjalistki od pijaru, stanowiące podobno zgodną i kochającą się rodzinę, starającą się o adopcję dwojga niemowląt z domu małego dziecka. Wszyscy lokatorzy dojeżdżali do pracy w Warszawie, gdzie zgodnie usiłowali wspiąć się na wyżyny drabiny społecznej... jeśli jako wyznacznik owych wyżyn przyjmiemy kryteria finansowe i towarzyskie. Innymi słowy: byli

to młodzi ludzie między niecałą trzydziestką a trzydziestką piątką, zatrudnieni w reklamie, rozmaitych konsultingach, bankach i telewizji. Wyjątkiem był czterdziestoletni lekarz internista tyrający z zapałem w miejscowym szpitalu (atrakcyjne lokum finansowała żona zasobna z domu), a szczególną ozdobą loftu zwanego bezpretensjonalnie Osiedle Tkalnia prezenterka programów rozrywkowych współpracująca z rożnymi stacjami telewizyjnymi i z pewną nonszalancją obnosząca status gwiazdy. Teraz stała pod drugą palmą, w przeciwległym końcu dawnej hali fabrycznej, zaś mąż Marii, Aleks Strachociński, zaglądał jej głęboko w oczy. Na Marii nie robiło to wrażenia. Aleks zaglądał w oczy wszystkim, miał już taki odruch i nie miało to nic wspólnego z męsko-damskimi instynktami. Po prostu lubił być lubiany, bo nigdy nie wiadomo, kiedy sympatia tego lub owego osobnika mogła się okazać pożyteczna. W środku był zimnym draniem. Od jakiegoś czasu Maria wiedziała już o tym, choć zapewne nie potrafiłaby sprecyzować, na czym to jego draństwo polega. Gdyby ją docisnąć, przyznałaby się może do głębokiego przeświadczenia, że jej mąż zdolny jest do popełnienia dowolnego świństwa, byle tylko przyniosło mu wystarczająco dużą korzyść. No i oczywiście musiałoby pozostawać w granicach prawa - Aleks był niesłychanie zdolnym prawnikiem, adwokatem z dziada pradziada... no, w każdym razie tak samo jak jego ojciec, a ten zbił pokaźny majątek, podejmując się - z powodzeniem! - obrony członków rozmaitych wołomińskopruszkowskich rodzin, którzy popadli w tarapaty. Potomek kontynuował dzieło rodziciela, ciesząc się zarówno zaufaniem i wdzięcznością klientów, jak i niechętnym uznaniem przeciwników na sali sądowej, a także samych sędziów. Maria nie znała szczegółów życia zawodowego męża. Przestrzegał on żelaznej zasady: nie mówił nigdy prywatnie o sprawach służbowych. Stało się to przyczyną pierwszego małżeńskiego nieporozumienia, kiedy Maria zobaczyła

własnego męża w telewizji, wypowiadającego się w charakterze adwokata znanego gangstera. Wyraziła zdumienie i natychmiast została ustawiona do pionu... tonem, jakiego nigdy nie słyszała od swojego ślubnego Aleksa. Wstrząsnęło nią to do głębi, ale inteligentny małżonek jeszcze tego samego wieczoru postarał się jej to wynagrodzić. Byli w sobie naprawdę zakochani. Aleksowi przeszło to jakby szybciej. Być może dlatego, że pan i władca szybciej nuży się posłuszną niewolnicą niż posłuszna niewolnica panem i władcą. Bycie panem jest seksy. Bycie niewolnicą tylko do pewnego momentu. Gdyby Aleks albo rodzice Marii, albo jej sąsiedzi usłyszeli, że czuje się niewolnicą, umarliby ze śmiechu. Była panią dwustumetrowego mieszkania, urządzonego tak, jak sama chciała je urządzić - poszło na to mnóstwo pieniędzy, bo jak wiadomo prawdziwa elegancja musi kosztować. Efekt był doskonały. Niemniej doskonałość ma to do siebie, że nie trzeba jej już poprawiać, więc po dwuletniej prawie zabawie w dom Maria straciła zabawkę. Co jakiś czas urządzała przyjęcia, o co prosił ją Aleks, i nawet ją to bawiło, ale tylko na etapie przygotowań. Niekończące się rozmowy o niczym z ludźmi, którzy jej nic a nic nie interesowali (ale mogli przydać się Aleksowi), były niemal tak męczące jak sprzątanie po imprezach. Robiła to sama, ponieważ Aleks nie mógł znieść myśli, że w jego domu będzie grasować jakaś obca osoba - czytaj: pomoc domowa. będę szczęśliwy. No i, wnioskując z tego, co mi tu pani mówiła, wreszcie będę miał pracownika, który nie marudzi o podwyżkę. - Będę marudziła dla zasady. - Nienawidzę zasad. Pani Maryniu, że się tak wyrażę jak do Połanieckiej, ale ja lubię tę formę... mogę tak? - Jasne.

- No więc, pani Maryniu, niech mi pani teraz uczciwie powie, co pani właściwie strzeliło do głowy, żeby wtedy od nas odchodzić? Ja wiem, założyła pani rodzinę, ale to przecież nie choroba, mnóstwo osób zakłada i dalej pracuje. - Na głowę mi padło - wyjaśniła Maria uprzejmie. - Byłam do nieprzytomności zakochana. Był pan kiedy zakochany do nieprzytomności? - Aż do takiej, nie - odpowiedział ostrożnie profesor. - Ale owszem, zdarzało się robić głupstwa z ciężkiego afektu. No dobrze, najważniejsze, że pani oprzytomniała. - Potencjał twórczy mi się nazbierał - zaśmiała się. - Boże, nawet pan nie wie, jaki kamień mi z serca spadł! Bałam się, że pan nie będzie chciał ze mną w ogóle gadać, a już naprawdę czułam ostatnio, jak mi szare komórki obumierają miliardami. - Bardzo się cieszę, że znowu będziemy razem. Ręka, pani Maryniu! Uścisnęli sobie ręce. I na tym się, niestety, skończyło. Tego samego popołudnia Maria opowiedziała Aleksowi o swoim spotkaniu z ulubionym profesorem. Mąż uśmiechał się uprzejmie, dopóki nie dotarła do sprawy zasadniczej. - Chyba żartujesz - powiedział chłodno. - Co żartuję? Że chcę wrócić na uniwersytet? - Właśnie. - Wcale nie żartuję. Aleks, sam zobacz. Ty stale siedzisz w Warszawie... - Ja tam nie siedzę, moja droga. - No, wiem, pracujesz. To ja siedzę. Sprzątam i gotuję. Gotuję i sprzątam. Ile można gotować i sprzątać? Wyobrażasz sobie, że ty żyjesz w ten sposób? - Oczywiście, że sobie wyobrażam. Gdybyś z nas dwojga to ty miała lepsze wykształcenie, lepszą pracę i większe zarobki, z przyjemnością siedziałbym w domu i oddawał się nieróbstwu.

- Aleks! Proszę, nie nazywaj tego nieróbstwem! Mam cholernie dużo roboty, żeby doprowadzić do błysku tę stodołę! - No właśnie, więc nie powinnaś się nudzić! Jak będzie wyglądało nasze mieszkanie, kiedy ty zajmiesz się nauczaniem tępych główek czegoś, co w gruncie rzeczy wcale nie będzie im potrzebne? Pożytku ojczyźnie nie przysporzysz, a męża pozbawisz podstawowego komfortu. - Aleks, czy naprawdę nie możemy zatrudnić gosposi? Tu już wszyscy mają gosposie i nic złego się nie dzieje. Czego ty się boisz? - Ja się nie boję, Mario. Ja się brzydzę. Jeśli ci za ciężko, powiedz, kupię ci najnowsze kombajny do zamiatania, odkurzania i froterowania, będziesz tylko guziki naciskać. Ale żeby mi obca baba, brudaska, nie daj Boże jakaś, pchała łapy... a może ty byś chciała, żeby ona też gotowała? Zwariowałaś kompletnie. Proszę, nie rozmawiajmy już na ten temat. Maria jednak chciała rozmawiać na ten temat. Nie zauważyła zmiany wyrazu twarzy swojego męża, którego policzki pokryły się plackowatą purpurą, wargi zacisnęły, a oczy zaczęły rzucać paskudne błyski. Była właśnie w połowie wywodu, który pochwaliłaby każda feministka - wywodu o prawie do rozwoju osobistego człowieka, w tym więc automatycznie kobiety - kiedy mąż, zbladłszy dla odmiany śmiertelnie, zerwał się z fotela, chwycił ją za ramiona i potrząsnął raczej brutalnie. - Czy ty nie zrozumiałaś, co powiedziałem? Podobno masz dyplom wyższej uczelni! Chyba wyrażałem się jasno? W naszym domu nie będzie obcych bab, od tego mam żonę, żeby o dom zadbała! Tu jest twoje miejsce, nie na żadnych uczelniach, żal się Boże! I przestań wygadywać głupoty, bo mnie doprowadzisz do ostateczności! - Puść mnie! Co to znaczy, do ostateczności! Zabijesz mnie? Puść, to boli! - Ma boleć! - warknął. - I lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedziała, co to znaczy... głupia krowo!

Zanim Maria zdążyła się zdumieć i oburzyć do głębi, poczuła, że leci. Kochający małżonek cisnął nią z dużą siłą, nie zwracając uwagi na kierunek, jaki jej nadaje. Szczęściem na trasie tego lotu stała rozłożysta kanapa, na której, mówiąc nawiasem, nieraz oddawali się namiętnej małżeńskiej miłości. Maria upadła prosto na nią, impet jednak był tak wielki, że przeturlała się przez poduchy i ostatecznie wylądowała na podłodze, uderzając głową w marmurową kolumienkę, na której stała donica z ogromną paprocią. Kolumienka była solidna, więc tylko się zachwiała, natomiast ciężka, ceramiczna, szkliwiona donica spadła prosto na nieszczęsną ofiarę, nie tłukąc się, tylko obficie siejąc wokół ziemią do kwiatów w najlepszym gatunku. Mecenas Aleksander Strachociński, który już opuszczał salon, odwrócił się na odgłos upadku i widząc pobojowisko, wybuchnął homeryckim śmiechem. - Posprzątaj ten syf! - rzucił i wyszedł ostatecznie. Maria, oszołomiona kompletnie, poleżała jeszcze chwilę na podłodze. Bolała ją potylica, którą trzasnęła w kolumienkę, oraz czoło, w które oberwała donicą. Oczy miała zasypane ziemią. Gdzieś w środku dojrzewał jej wielki krzyk. Twarda Kaszubka (po ojcu) nie była jednak z tych, które krzyczą. Odzyskała częściowo przytomność umysłu, usiadła z pewnym trudem, stwierdziła, że boli ją właściwie wszystko, może nawet niekoniecznie od upadku, i spróbowała pozbyć się cholernej ziemi z oczu. Potrwało to jakiś czas. Oprzytomniała do reszty i wstała. Zakręciło jej się w głowie i siadła na kanapie. Tylko raz czuła się podobnie. Było to na balu maturalnym w Słupsku, gdzie ona i jej najbliżsi przyjaciele strąbili się w stopniu nieprzyzwoitym wódeczką czystą, co duszy nie plami, z niewielkim dodatkiem soku z czerwonego grejpfruta. Wtedy też siedziała na krzesełku w szatni i nie bardzo wiedziała, co się właściwie stało. I też świat kręcił się nieprzyjemnie, a przedmioty rozdwajały i roztrajały na przemian.

Pierwszą jako tako przytomną refleksją było, że teraz powinna się popłakać. Na nic podobnego jednak się nie zanosiło. W środku miała kompletną pustkę. Pustkę, w której kiełkowała zadziwiająca myśl. Gdyby kiedyś ktoś powiedział Marii, że wielka miłość może skończyć się w jednej chwili, nie uwierzyłaby. Teraz siedziała na brzegu tej samej kanapy, na której, jak już wiemy, lubili się kochać z Aleksem, i nie to, żeby czuła do niego nienawiść. Nie. Po prostu nie czuła już miłości. Miała niejasne wrażenie, że wisi gdzieś w powietrzu, w kosmosie. Dokoła niej coś dźwięczy, coś szumi, zapewne przelatują planety i galaktyki, ale ona generalnie ma to w nosie, niech sobie przelatują, jej to nie przeszkadza. Poczuła mdłości. Oznaczało to, że należy zebrać siły, przejść te kilka kilometrów do toalety i wypuścić ptaka, bo jeszcze tego brakowało, żeby musiała sprzątać nie tylko ziemię z donicy, ale i własnego pawia. Spróbowała wstać ponownie, ale tym razem zakręciło jej się w głowie mocniej, po raz drugi spadła z kanapy na podłogę (na szczęście z tej strony nie było żadnych kolumienek), zwymiotowała i zemdlała. Aleks tymczasem wyjechał już samochodem z garażu z zamiarem oddalenia się od gęsi, która go zdenerwowała całkiem niepotrzebnie. Trochę mu nawet było głupio, ale to w końcu ona wyprowadziła go z równowagi, niech więc się nie dziwi, że lekko wyszedł z siebie. Jak wróci, to ją przeprosi, wyjmie tę schowaną Wdowę Clicquot i przekona Marię, że nie powinna już nigdy więcej tak go stresować. Uniwersytet! Doktorat! Bzdury. Portfel. A, cholera, portfel z pieniędzmi i dokumentami został w domu, w innej marynarce. Aleks niechętnie wysiadł z wielkiej terenowej toyoty i wrócił do mieszkania. Marynarkę zostawił na krześle w salonie. Zapewne zastanie Marię przy sprzątaniu tego całego bałaganu... uznał, że na razie nie będzie bawił się w

przeprosiny, zostawi to sobie na wieczór, a na razie zaprezentuje minę urażonego pana i władcy. Niech żona zrozumie, jak wielki był jej błąd. Maria nie miała zamiaru ani sprzątać, ani niczego zrozumieć. Leżała w dziwnej pozycji nie tam, gdzie ją zostawił, tylko po drugiej stronie kanapy. Obok niej leżał paw. Nie ruszała się. Aleks natychmiast zdenerwował się niebotycznie. Czy jej się wydaje, że on będzie sprzątał to wszystko? - Nie udawaj! - warknął. - Przecież widzę, że komedię odgrywasz. Rusz się! Nie ruszyła się. - Dosyć narozrabiałaś jak na jeden dzień - warknął ponownie, ale już z mniejszym przekonaniem. Podszedł do żony i ostrożnie, żeby się nie pobrudzić, chwycił ją za ramię i spróbował odwrócić. Otworzyła oczy i zamknęła je. Nie wyglądała dobrze. - Szlag by trafił! Aleks wykonał błyskawiczną pracę myślową. Wygląda na to, że potrzebna jest pomoc medyczna. Tu były dwie możliwości. Zawezwać pogotowie, a potem tłumaczyć ratownikom, jak to się stało, że małżonka spadła z kanapy i zrzuciła na siebie sporą donicę ze sporym kwiatem. Diabli wiedzą, czy nie wyciągnęliby jakichś mylnych wniosków. Druga możliwość to szybki telefon do sąsiada lekarza i błyskawiczna modlitewka, żeby był w domu. Miejmy nadzieję, że sobie poradzi... internista. I chyba nie będzie miał głupich myśli, przecież znają się jak łyse konie... Gdzieżby sąsiad lekarz miał podejrzewać sąsiada mecenasa o niecne czyny. A może żona pana doktora pomoże posprzątać te brudy?... - Jacek, jesteś w domu? - Cześć, Aleksie. Jestem. A coś ty taki nerwowy? - Chryste, miałem szczęście. Słuchaj, przyjechałem do domu i zastałem Marię na podłodze, zarzyganą i nieprzytomną... musiała spaść z kanapy, bo donica wielka leży na podłodze, pewnie się napiła pod moją nieobecność, ona

trochę pije, nie mówiłem ci o tym, bo to i nie temat... tą donicą chyba dostała w głowę... możesz przyjść? - Lecę. Doktor Jacek Brudzyński nie zadawał już żadnych zbędnych pytań, tylko wyłączył się, złapał swoją podstawową torbę i po kilkunastu sekundach wchodził do mieszkania sąsiada. Przez ten czas Maria otworzyła oczy, ale na tym jej aktywność się skończyła. - Maryś, Maryś, co ty wyprawiasz - zagderał doktor i pochylił się nad nią. - Czekaj, mała, nie ruszaj się. Co się stało, możesz mi powiedzieć? Uderzyłaś się? - A prosiłem, nie pij, kiedy mnie nie ma w domu! - Aleks uważał, że w ten sposób dał żonie wyraźny sygnał, jakiej wersji ma się trzymać. Miał nadzieję, że nie powie nic głupiego. - Jacek, może przeniesiemy ją na kanapę... Lekarz odsunął go niecierpliwym gestem. - Nie ruszaj jej. Daj poduszkę. Maryś, popatrz mi w oczy! Po kilkakrotnej próbie Marii udała się ta trudna sztuka. Lekarz delikatnie obmacywał jej zbolały czerep. - Nie wiem, jak to zrobiłaś, że masz takie dwa piękne guzy. Oczka ci latają... Dużo wypiłaś? Nieważne zresztą. Leż spokojnie, i tak muszę zawołać posiłki. Wyciągnął komórkę. - Doktor Brudzyński z tej strony. Potrzebuję karetkę na Osiedle Tkalnia. Mam tu panią z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu... Nie wiem, co z kręgosłupem, nie sądzę, żeby był uszkodzony, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Czekamy niecierpliwie. Aleks był głęboko niezadowolony. Na cholerę to pogotowie? Przecież po to wołał tego konowała, żeby uniknąć głupich pytań pogotowiarzy. - Myślisz, że to naprawdę wstrząs mózgu? Po co te wszystkie korowody? Nie wystarczy położyć ją do łóżka, żeby leżała spokojnie?

- Wstrząśnienie. Mówimy: wstrząśnienie mózgu. Owszem, wszystko wskazuje na to, że je mamy. Aleks, Marysię trzeba zabrać do szpitala i porządnie przebadać. Nie wiadomo, co tam się mogło pouszkadzać. Może jakieś krwiaki powstały, te guzy są ogromne. Widziałeś? Jak połówka dużego jabłka. - Który? - zdziwił się głupio Aleks. - Oba - odrzekł sucho lekarz. - Trzeba jej zrobić tomografię... Maryś, hej, nie zasypiaj mi tutaj. Aleks, ty i tak nie masz nic lepszego do roboty, pozbieraj Marysi rzeczy na kilka dni. Piżama, szlafrok, kosmetyki, szczoteczka do zębów. Takie tam. Sam wiesz, co jest potrzebne w szpitalu. - W życiu nie leżałem w szpitalu... - To w hotelu. W hotelu leżałeś. Rusz się. Już jadą, byli blisko. - Pojadę z nią. - Ja z nią pojadę, a ty możesz dojechać, jeśli chcesz. Położymy ją na neurologii, u mojego kolegi, a ja będę miał na nią oko. Marysia, będę miał na ciebie oko. Cieszysz się? Nie zasypiaj teraz. - Jacek, to poważne? - Nie wiem. Na razie zakładamy, że tak. I miejmy nadzieję, że nie. Przez cały ten czas Maria właściwie nie myślała, choć biedny, wstrząśnięty jej

mozg

rejestrował

kolejne

wydarzenia.

Pogotowiarze

założyli

jej

usztywniający kołnierz - lekarz wytłumaczył, że to na wszelki wypadek umieścili na twardych, niewygodnych, deskowatych noszach i zapakowali do karetki. Była zadowolona, że Jacek z nią jedzie. Dawał jakieś nieokreślone, ale przyjemne poczucie bezpieczeństwa. A Aleks nie. Nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Na razie Maria nie wiedziała jeszcze, co zrobić ze swoją świeżo zdobytą wiedzą o ciemnej stronie charakteru męża, postanowiła więc pomyśleć o tym kiedy indziej. Wypróbowany patent Scarlett 0'Hary. Liczne badania, którym poddano ją w szpitalu, wykazały, że kręgosłup jest nienaruszony, krwiaka nie ma, a mózg doznał owego wstrząśnienia (nie

wstrząsu, to zapamiętała). Tydzień w szpitalu. I nadzieja, że nic się więcej nie wykluje, bo krwiak w zasadzie owszem, jeszcze może. Najwyrazistszym uczuciem, jakiego doznawała w tej chwili, było coś w rodzaju złośliwej satysfakcji, że teraz Aleks będzie musiał posprzątać bałagan w pokoju. Tydzień z tym nie wytrzyma. Pojawił się w szpitalu z torbą pełną jej rzeczy. Leżała sama w dwuosobowym pokoju, w przydzielonym sobie łóżku i znowu było jej niedobrze. Kiedy zobaczyła go w drzwiach, jakby jeszcze troszkę jej się pogorszyło. Zamknęła oczy i spróbowała wyglądać jak odrobina zgęszczonego powietrza. - No cześć, malutka - powiedział czule, siadając na brzegu łóżka. - Jak się czujesz? - Dobrze - odpowiedziała i zwymiotowała mu na buty. Zerwał się z okrzykiem obrzydzenia, który natychmiast pohamował. - Jezus Maria, nic ci nie pomogli?! Poczekaj, zawołam jakąś salową czy kogoś, to posprząta. Wybiegł z pokoju i po chwili wrócił z salową. - Dobrze, że pani się podniosła do wymiotu - orzekła ta przytomna osoba. Wcale się pani nie upaprała, ani pościeli, nic. Tylko podłoga. To jest pikuś. Tak mówią moje wnuczki. Pikuś. Zaraz wymyję i śladu nie będzie. Aleks patrzył z rozpaczą na swoje buty. - A pan niech idzie do łazienki i wyczyści te trzewiki - poleciła salowa. Kilka minut później sytuacja była opanowana. Maria leżała spokojnie i konstatowała z niejakim zdziwieniem, że bawi ją myśl o włoskich, zamszowych półbutach męża. - Ależ narozrabiałaś - zaczął mąż tonem żartobliwie ciepłym. Marii nie chciało się odpowiadać. - Lepiej ci trochę? - Niespecjalnie - mruknęła. - Wolę nie mówić.

- Nie mów, nie mów - rzucił pospiesznie, odrobinę się odsuwając. - Ja będę mówił. Jestem w końcu adwokatem. - Zaśmiał się nieco fałszywie. - Głupio wyszło. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe. Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że masz ten wstrząs. Wstrząśnienie. Spadłaś z kanapy czy co? - Przecież widziałeś. Kazałeś mi posprzątać ten syf. - No, rzeczywiście. Zapomniałem. Ale bo takiego strachu mi napędziłaś jak nigdy. - Aleks, przestań... - Ko
Daje mu dupy, bo nie ma kasy na czynsz
Seks randka w parku
Kochanie, spróbuj odpocząć

Report Page