Stopy rudej wywłoki

Stopy rudej wywłoki




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Stopy rudej wywłoki

www.fanfiction.net needs to review the security of your connection before proceeding.

Did you know the first botnet in 2003 took over 500-1000 devices? Today, botnets take over millions of devices at once.
Requests from malicious bots can pose as legitimate traffic. Occasionally, you may see this page while the site ensures that the connection is secure.

Performance & security by
Cloudflare




Wszyscy szaleją, kiedy Hogsmeade zaczyna zbliżać się wielkimi krokami. Moda na "nietypową randkę" zaczyna się od Dorcas, która niechcący wyzywa samego Syriusza Blacka na randkowy pojedynek. Podczas gdy ona załatwia sobie dobrze prezentującego się Chase'a , Black postanawia zagrać jej na uczuciach i zaprosić Emmelinę. Lily, która jest zła, wyczerpana i upokorzona poprzez nieszczęsną aferę zdjęciową (zdjęcia półnagiej jej i Jamesa) , łatwo daje się sprowokować i wymusza na Jamesie randkę z Mary, a ona sama zadowala się swoim byłym chłopakiem, Dorianem. 
Hestia , którą pod koniec trzeciej części dopadła specyficzna
dolegliwość, musi zmierzyć się teraz z zanikami pamięci. Jak wielkie są
te zaniki - przekonamy się w dzisiejszym rozdziale.
Chyba najbardziej pomieszanie sprawa maluje się pomiędzy Remusem a Marleną. Remus woli nie wracać do Marley, ponieważ jest niebezpieczny, z kolei Marlena nie może teraz wrócić do Remusa, bo jej rodzinka postanawia dorobić się na lukratywnym ślubie.
Jo musi znaleźć jakieś dobre rozwiązanie, żeby móc widywać się z mugolskim londyńczykiem Jordanem i - co za tym idzie - udawać uczennicę szkoły artystycznej oraz - równolegle do tego wszystkiego - przejść przez ostatnią klasę Hogwartu. Dobrym rozwiązaniem wydaje się być Zmieniacz Czasu, ale skombinowanie go nie jest wcale rzeczą łatwą. Ironia losu, ma go akurat Hestia, ale nie pamięta skąd. 
Dzisiaj mamy 12 fragm entó w , czyli 12 hork ruksów rozszczepionych z mojego serca , tak jak obiecałam na fb ;> . Ten, kto zaklepa ł - ten ma . 
Betowała Lumossy.

"Kochałem. To bolesne, bezsensowne i przereklamowane."

- Damon Salvatore/Kevin Williamson*, Pamiętniki Wampirów

P iękny był sobotni poranek w dzień wyprawy do Hogsmeade. Nocą po
raz pierwszy od wielu dni spadł śnieżny puch, otulając poprzednie, rzadkie
warstwy śniegu na nowo. Brudna, wilgotno -błotna breja, formująca się na
błoniach i zaszronionej murawie, nie napawała już przerażeniem, słońce wysunęło
się zza mglistego, szpetnego nieba, wpuszczając ciepłe, optymistyczne promienie
w serca Hogwartczyków. Nawet grad przestał wystukiwać nużący, trwały rytm.
Świat zabłysnął na nowo, rzucając błogi urok na wszystkie myślące, wrażliwe
istoty, zamieszkujące te szerokości geograficzne.

Kolejne osoby budziły się, gotowe
na zakupy, spotkania z przyjaciółmi i sympatiami. Pozytywny duch opętał ich i
przeniknął do głębi, sprawiając, że był to jeden z nielicznych dni, kiedy każdy
zdaje się mieć dobry humor. Do Pokojów Wspólnych i na korytarze wysypało się
mnóstwo dziarskich i energicznych uczniów, uzbrojonych w szaliki, czapki i
pękate portfele.

Cudowna, bajkowa energia nie
wpłynęła chyba tylko na jedno dormitorium, nie wybawiając szóstorocznych
dziewcząt z chłodnych, zachłannych objęć Morfeusza. Oprócz Marleny, rannego
ptaszka, prawie wszystkie leżały skulone w swoich wyrkach, otoczone szeregiem
kolorowych, frędzlastych poduszek, kocyków i pierzynek. Złe nastroje, wyrzuty
oraz atmosfera pełna rozczarowania i pretensji skutecznie walczyła z pięknem
styczniowego dnia, ale też wybudziła – i źle wpłynęła – na najbardziej podatną
na złe moce mieszkankę dormitorium numer cztery.  

Hestia tego poranka czuła się
bardzo źle. Irytowało ją wszystko – począwszy od niemiłosiernego drapania w
okno sowy Emmeliny, a skończywszy na rytmicznym, cichutkim pochrapywaniu
Dorcas. Najpierw pomyślała, że wyskoczy z łóżka i pobiegnie na dół, na
śniadanie, gdzie o tej porze na pewno zdobędzie jeszcze ukochaną zapiekaną
owsiankę z żurawiną, a może nawet croissanta, ale na samą myśl o jedzeniu cała
zawartość żołądka podchodziła jej do gardła. Jej kolejnym pomysłem było
poczytanie najnowszego numeru Centaura ,
co zrobiła, tylko po to, żeby zrozumieć, że głowa boli ją za bardzo, by skupić
się na czymś tak wyczerpującym jak łączenie mikroskopijnych literek alfabetu
łacińskiego w sensowną całość. A gdy sięgnęła po jeden z wielu gramofonów Lily,
żeby włączyć sobie Requiem Mozarta,
doszła do jednego, bardzo istotnego wniosku – była chora.

Pamiętała, że ciotka Cassiopeia,
u której mieszkała w Paryżu, była prawdziwą hipochondryczką. Nawet jeśli
delikatnie bolała ją głowa, już podejrzewała u siebie śmiertelną chorobę i
wysyłała sowy do zaufanych uzdrowicieli. Ale nie w taki sposób Hestia
chorowała. To nie było jak złe samopoczucie przed trudnym sprawdzianem w
szkole, tylko ciężkie, realne i intensywne.

Powinnam pójść do pielęgniarki, postanowiła, chociaż czuła silne
uprzedzenie do kadry medycznej po długotrwałej odsiadce w Mungu. Niechętnie
wstała, podpierając się o łokcie, a potem wyciągnęła prawą nogę i przerzuciła
na nią cały ciężar swojego ciała. Zakręciło jej się w głowie, kiedy już stała
na nogach, ale udało jej się przejść jakieś dwa kroki przed ostatecznym
upadkiem.

Towarzyszący temu huk skutecznie
wybudził resztę dormitorium, chociaż niekoniecznie został powitany
entuzjastycznie. Jakkolwiek Dorcas przeciągnęła się jak kotka i wyskoczyła z
łóżka, tak Emmelina załkała w poduszkę, Lily spiorunowała ją niemiłym
spojrzeniem, a Mary wyciągnęła środkowego palca.

― Co za sierota – mruknęła,
chowając głowę z powrotem w swoją poduszkę. Jej idealne włosy wyglądały dzisiaj
na dosyć nieuporządkowane.

Nie szykuje się od rana na randkę z Jimmym? , pomyślała złośliwie
Lily, mająca kompletnie dosyć bezustannego klekotania Mary o tym, jak
romantyczny był James, kiedy ją zapraszał. Po cichu łudziła się, że jej koleżanka zmieni płytę i zacznie
wymyślać jakieś inne niestworzone rzeczy, takie, które nie przyprawiają o
mdłości. Owszem, Evans wiedziała, że ci dwoje wybierają się razem – Merlinie,
ona wręcz ich zeswatała – ale
wolałaby usłyszeć tą cudowną wiadomość
bez zbędnej otoczki z klękaniem i mnóstwem kwiatów. To było po prostu
przesadne, nierealistyczne i mało smaczne.

― Wszystko okej? – zapytała
rudowłosa, domyślając się, że nikt inny nie zainteresuje się losem Hestii.
Dziewczyna pokręciła głową. Usiłowała wstać na nogi, podpierając rękami o każdy
w miarę stabilny przedmiot znajdujący
się w zasięgu pola widzenia – począwszy od ramy łóżka, a skończywszy na
dziwnych, kolczastych roślinkach, trzymanych tutaj przez Marlenę.

Dorcas przestała zataczać kółka
wokół swojego łóżka i podeszła do koleżanki, pewnie przytrzymując ją w pozycji
stojącej.

Hestia nie wyglądała, jakby była
o tym przekonana, ale pokiwała głową. To wystarczyło Dorcas. Szybko uwolniła ją
ze swojego pomocniczego objęcia i rzuciła się na swoje różowe poduszki.
Entuzjazm i ekscytacja malowały się na jej dziewczęcej buzi, jakby czekała na
podwieczorek u Świętego Mikołaja.

─ Mamy wielki, wielki, wielki,
wielki dzień! – lamentowała Dorcas, skacząc na jej łóżku jak małe dziecko. –
Wiesz, co dzisiaj mamy, Hestio?

─ Hogsmeade? – zaryzykowała,
pochylając głowę i zakrywając rękoma usta, jakby z obawy, że zaraz zwymiotuje.

Emmelina załkała w poduszkę
jeszcze raz. Jako że ona i Black zostali zawieszeni w prawach ucznia, nie mogli
brać udział w żadnych wycieczkach, nawet wypadach do Hogsmeade ani w zajęciach
nadobowiązkowych (co przypieczętowało sprawę w związku z zawieszeniem gry
Blacka w Qudditcha dla Gryfonów). A skoro podwójna randka musiała się odbyć,
Dorcas i Chase również zobowiązali się pozostać w szkole.

Co za porażka, pomyślała melancholijnie, chociaż wiedziała, że
jeszcze wczoraj wyrywała się, aby otrzymać tę karę. Mdliło ją na samą myśl, że
będzie musiała spotkać się dzisiaj z Blackiem. Świadomość, że sama zdecydowała
się na nowo odtworzyć swoje stare problemy, wydawała jej się być załamująca i
absurdalna, i nawet bardziej obrzydliwa niż sama w sobie podwójna randka.
Zagrożenie, że zaraz zwymiotuje zaczęło coraz bardziej przypominać realną chęć
i nadzieję na to.

Podczas gdy Emmelina oczami
wyobraźni już pochłaniała w zawrotnym tempie tartę, babeczki, ciastka, krówki,
czekoladę i inne słodycze, po których przedawkowaniu przychodzi odruch
wymiotny, Hestia robiła wszystko, byle go stłamsić. Zakasłała.

― Zaraz się porzygam – mruknęła,
powoli zbliżając się do łazienki. Mary mruknęła coś, co brzmiało jak: „Tylko
wara od moich butów!”, Dorcas przestała skakać na łóżku, a Lily otrzeźwiała i
wstała na równe nogi.

Przyłożyła rękę do czoła
koleżanki i z bardzo wymowną miną pokręciła głową. Wyglądała teraz jak
uzdrowicielka z prawdziwego zdarzenia.

─ Może masz mononukleozę! –
przeraziła się Dor, na co Lily zareagowała niezbyt zduszonym, dyplomatycznym
chichotem. Atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej gęsta.

Po pozytywnej energii Dorcas,
która jeszcze przed chwilą dawała o niej znać skacząc po materacu, teraz
zniknęła jak kamfora. Skrzyżowała ręce na piersi i prychnęła. W dalszym ciągu
boczyła się na Lily. Boczyła się również na Mary i Emmelinę, a Emmelina boczyła
się na nią. Co więcej, Emmelina i Mary stały się obiektem złości Lily, a
kolejną osobą, w dalszym ciągu obrażoną na Titanic, była jeszcze Marlena. Z
kolei Mary nawet nie ukrywała, że ona gniewa się na każdą osobę z wyjątkiem
swojego Jimmy’ego. Potter natomiast, po tym jak pokłócił się z Syriuszem –
pierwszą najważniejszą dla niego osobą, i Evans – drugą najważniejszą dla niego
osobą, został sam na sam z McDonald, bo Remus i Peter śledzili Marlenę i
Franka, na których sami się dąsali.

Chyba każdemu z nich przydałby
się jakiś mediator.

― Pójdę do skrzydła – mruknęła
Hestia, która chociaż na razie nie miała pretensji do nikogo, wolała uciec jak
najszybciej z tego przeładowanego negatywną energią dormitorium. Zastanawiała
się, czy gdyby porozwieszała na wszystkich oknach łapacze snów, sytuacja
poprawiłaby się choć odrobinę.

Chociaż Lily zgłosiła się do
pomocy, Hestia uparła się, że dotrze na miejsce sama. Po części dlatego, że
miała już dość wszechobecnego matkowania, a po części z powodu oczywistych
obaw, że zostanie zarażona złą energią. Szła, zataczając się na boki, jakby
była pijana. Dochodząc do schodów, podparła się o poręcz i zeszła na dół,
przytulona do niej jak przerażone dziecko do matki. Kręciło jej się w głowie
coraz mocniej. Miała dziwne wizje i halucynacje, jakby kolorowe ptaki latały i
pikowały we wnętrzu jej głowy, głośno świergocząc. I mdłości, te potworne
mdłości, ogarniały ją w coraz większym stopniu…

― Hestia? – aż podskoczyła,
słysząc znajomy głos.

Zaklęła w myślach. Nie po to
unikała tego faceta przez miesiąc, żeby natykać się na niego w chwili, kiedy
zwymiotowanie mu prosto na buty należało do rzeczy dość prawdopodobnych.
Wymamrotała coś i kaszlnęła, niemal słysząc, jak cała zawartość żołądka skacze
jej w brzuchu.

Chociaż na samym początku,
jeszcze w szpitalu, uzdrowiciele przekonywali ją, że w miarę następnych dni
będzie przypominać sobie co raz więcej rzeczy, niespecjalnie tak sprawa
wyglądała. Uczciwie mówiąc Hestia przypominała sobie z rzadka jakieś kompletnie
nieważne urywki, strzępy wspomnień, których nie miała z czym połączyć. Wczoraj
na przykład przed oczami stanęła jej postać jakieś dziewczyny, która
podskakiwała przed nią i piszczała, że KTOŚ się na COŚ zgodził, a Hestia czuła,
że sama też była wtedy szczęśliwa, ale – po raz kolejny – nie wiedziała CO i
GDZIE, i JAK.

Najwięcej z tych wszystkich niespójnych
wspomnień dotyczyło właśnie Chase’a, i w sumie tylko dlatego kojarzyła jego
imię. Podświadomie czuła, że powinna go unikać, że jest o coś na niego zła, i
że rozmowa z nim nie jest ani bezpieczna, ani pożądana. Dlatego właśnie, kiedy
tylko wyskakiwał zza rogu, czmychała gdzie pieprz rośnie. Czasami nie udawało
jej się schować na czas i Chase dopadał ją, zadając pytania, na które nie znała
odpowiedzi. To wszystko przyprawiało ją o jeszcze większy ból głowy i jeszcze
bardziej nasilało chęć uciekania przed nim. Teraz jednak nie było takiej
możliwości.

― Czekam na Dorcas – odparł po
prostu, wpatrując się w nią niepewnie. – Hestia, co ty…

Dziewczyna przełknęła głośno
ślinę i minęła ostatni stopień schodów, puszczając się poręczy. Zapiekło ją w
głowie.

― Hej! – wykrzyknął Chase i z
zaniepokojoną miną położył stopę na pierwszym schodku, gdy…

Hestia wrzasnęła, ostatecznie
przewracając się i uderzając głową w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się
stopień, a teraz pionowa zjeżdżalnia. Zjechała w dół i wpadła prosto na
Chase’a, przyszpilając go do ziemi. Syknęła z bólu prosto w jego klatkę
piersiową, na której wylądowała. Zacisnęła powieki. Przez gwałtowną zmianę
pozycji, zawartość żołądka jakoś dziwnie zaległa na jego dnie. Hestia miała
wrażenie, że zmielone drobinki pokarmu podskakują i urządzają w jej brzuchu
konkurs, komu uda się doskoczyć do przełyku, a następnie podniebienia.

Fuj, pomyślała, przełykając głośno ślinę. Miała kleisty, gorzki
smak.

― Przepraszam – powiedzieli
równocześnie Hestia i Chase. W tym samym czasie spróbowali wyślizgnąć się z tej
niekorzystnej pozycji, on podciągając się na łokciach, a Hestia – wstając na
drżących kolanach, ale nie minęła chwila, a opadli na siebie jeszcze raz.

Hestia zaklęła głośno. Ku nim
zmierzała właśnie druga unikana przez nią osoba. Jayden Rasac. Kto jeszcze
wyskoczy zaraz jak diabeł z pudełka? Jej zaginiona matka? Święty Mikołaj?
Szalona dyrektorka Beauxbatons?

Jayden szarpnął Chase’a, z łatwością
rozdzielając go od Hestii i stawiając z powrotem na nogi. Jones wolała zostać
na podłodze, bo obawiała się, że jak tylko wstanie, przegra walkę z własnym
żołądkiem walkowerem.

― Co jest z robą nie tak, Rasac?
– warknął Chase, rozmasowując sobie miejsce, za które Jayden pociągnął. – Chyba
nadwyrężyłeś mi ramię.

― Hestia? – zaniepokoił się
Jayden, pochylając się nad dziewczyną. – Dobrze się czujesz?

 ― Jestem pewien, że czułaby się lepiej, gdybyś
nie rzucał nią jak workiem ziemniaków – warknął Chase. Sam też przykucnął przed
dziewczyną i wyciągnął dłoń, by pomóc jej wstać.

Jayden nie bawił się w takie
uprzejmości. Chwycił Hestię w pasie i mierząc Chase’a morderczym spojrzeniem,
szarpnął i postawił ją w ten sam gwałtowny sposób, co chłopaka przed chwilą.
Chase poczerwieniał z wściekłości i odepchnął Jaydena pod ścianę, samemu
podtrzymując Hestię. Dziewczyna zrobiła się zielona. Rasac warknął coś i
przyciągnął ją do siebie, ale tkwiła w jego żelaznym uścisku tylko przez
chwilę, bo Chase…

Jęczała i zasłaniała dłonią usta,
kolejno lądując w ramionach Chase’a i Jaydena, przerzucana i łapana jak piłka.
Wczorajsza kolacja podskakiwała razem z nią, raz pochodząc niżej, raz wyżej, a
raz…

Dziewczyna załkała i upadła na
podłogę, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Jeśli myślała, że to przywoła
chłopaków do porządku, to musiała się nieźle przeliczyć. Czując, że Jayden
podrywa ją z miejsca, nachyliła się i przyniosła sobie ulgę, bezceremonialnie
wymiotując.

M arlena i Frank długo czekali, aż powozy do Hogsmeade podjadą pod
zamek. Byli jednymi z pierwszych wycieczkowiczów, ale chociaż pogoda
dopisywała, nie mieli ani siły, ani ochoty, by przejść się pieszo do wioski.
Stali w zimnie, opatuleni swetrami, szalikami i kurtkami, czasem podskoczyli
albo wzdrygnęli się, żeby rozgrzać odrobinę zmarznięte ciało. Dłużyło im się
coraz bardziej.

 Kiedy pierwsza bryczka, niezaprzężona w żadne
konie, zatrzymała się tuż przed nimi, wgramolili się do środka, uprzedzając
pozostałe osiem osób, które o tej porze już były na nogach. Nim spostrzegli, a
powóz już ruszył, umożliwiając im w miarę poufną wymianę zdań.

Chociaż Marlenie wczesna pobudka
wcale nie przeszkadzała, to Frank nawet nie udawał, że do rannych ptaszków nie
należy. Co chwila ziewał przeciągle albo przecierał zmęczone oczy, mamrocząc
coś o bólu głowy. Kiedy Marlena zapytała go, z kim spędził wczorajszą noc, że
odpuścił sobie tyle snu, odparł, że z Harrym Steelem, swoim najlepszym kumplem.


― Słyszałam kiedyś, że Steele
jest gejem – mruknęła, puszczając do niego oczko. ― Dzięki za potwierdzenie
informacji.

Frank parsknął, ale nie wnikał w
ten temat. Odkąd spotkali się na środku hallu, niespecjalnie rwał się do
rozmowy. Marlena dobrze wiedziała, że czuł się skrępowany i wcale mu się nie
dziwiła, pomimo tego, że jej do krępacji było daleko. Otaczała ich ciężka,
gęsta atmosfera, typowa dla dwójki osób, z których jedna zrobiła coś bardzo
altruistycznego, a druga nie miała pojęcia, jak za to odpłacić.

To zaczęło się całkiem niedawno,
bo chociaż Marlena rozważała tę opcję od dłuższego czasu, jakoś nie mogła
przejść do następnego etapu, czyli wdrożenia własnego planu w życie. Frank mógł
sądzić, że to ona była w takim układzie wykorzystywana, ale ona postrzegała to
w nieco inny sposób.

W związku z tym, że Ann, jej
matka, Heather i cała reszta konspiratorów, którzy sprzedali ją Rowle’om,
wymagali od niej, żeby jakoś naprostowała sytuację i uratowała honor rodziny
(Co właściwie miała zrobić? Zaprzeczyć, że całowała tamtego dnia Gię? Wmówić,
że te zdjęcia zostały przerobione i źle zinterpretowane, zupełnie jak w
przypadku Lily i Jamesa?), a Frank był w podobnej sytuacji… to wyszło
naturalnie, wynikało samo z siebie, że powinni zacząć pomagać sobie nawzajem.
Marlena potrzebowała przykrywki, w miarę bogatego chłopaka, który zadowoliłby
matkę, Ann i resztę materialnego świata, a Frank również potrzebował
przykrywki, żeby móc widywać się z Alicją.

To było niewiarygodnie zabawne –
ona wybrała Franka jako upozorowanego chłopaka, bo miał wystarczająco dużo
pieniędzy, a Alicja potrzebowała jej, Marleny, jako przykrywki, bo Rowle’owie
uważali, że Frank nie posiada dostatecznie zadawalającego majątku. Co więcej,
wybrała ją dlatego, że Rowle’owie wątpili, iż ktoś taki jak ona pozwoliłby
Alicji zabrać sobie sprzed nosa taką partię. Pomimo tego, że dla Bree, Sidneya
i reszty jej bogatych krewnych postawa rodziny Alicji zdawała się mieć sens,
Marlena, która nigdy nie miała pieniędzy, kręciła na nią głową. Chciałaby, żeby
ta banda okrutników choć na jeden dzień zaznała biedy i nędzy. Może nauczyłoby
to ich trochę pokory.

I chociaż cała ta przykrywkowa
sytuacja była dla niej pogmatwana, nowa i niezrozumiała, uważała ją za
zbawienie nie tylko w sprawie tego nieszczęsnego debiutu na kotylionie. W końcu
był jeszcze Remus. Udawanie, że chodzi z Frankiem zobowiązywało ją do zachowania
mu jako takiej wierności i tym samym zmuszało do powściągliwości względem
Lupina. Mogła nie zawierać z Syriuszem żadnej pisemnej umowy, ale dobrze
wiedziała, że jeśli tylko ponownie zbliży się do Remusa, Black puści parę z ust
i wygada się na temat jej relacji z Gią. A do tego nie mogła dopuścić.

Frank mógł sobie myśleć, że
pomaga mu wspaniałomyślnie i że wielka z niej filantropka, ale ona miała za
uszami rzeczy, o których nie wiedział, i działała ze stricte egoistycznych
pobudek.

Odchrząknęła. Wolała przejść do
rzeczy teraz, w powozie, kiedy jeszcze nie znajdowali się w tłumie
podsłuchujących ludzi. Longbottom spojrzał na nią ze zmęczeniem, ale potaknął.

― Nigdy nie opowiedziałeś mi
właściwie, jak poznałeś Alicję.

Frank wyprostował się na
siedzeniu. To pytanie natychmiast go pobudziło.

― Masz rację – uśmiechał się. – A
to całkiem ciekawe. Kojarzysz może Natashę Mason?

Marlena pokręciła głową. Frank
zdawał się być tym zaskoczony.

― To… dziwne – odparł po prostu. – Wydawało mi się, że macie ze sobą
dużo… wspólnego.

Dziewczyna zamrugała. To chyba
trochę za mało, mieć coś wspólnego, żeby od razu podejrze
Brana na dwa baciory
Kurewka z Wielkiej Brytanii
Mamuśki Filmy Porno z obciągania na siłowni - Brandi Love, Milf

Report Page