Stare lesby przy piwie

Stare lesby przy piwie




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Stare lesby przy piwie

Deine Browser-Version wird nicht unterstützt

Wir empfehlen dir, deinen Browser auf einen der folgenden zu ändern, um die Funktionen der Website nutzen zu können:


Dzień, który nie balował w nocy,
wstał zdecydowanie wcześniej niż Kobył, który przebudził się na łożu. Rozejrzał
się, by znaleźć powód mdlącego zapachu i rozpoznał w tej obalonej obok stercie
łachmanów Filipa. Wolał go na razie nie ruszać, by się ta zaraza nie rozeszła
po całym pokoju. Sam może i wyglądał bardziej przyjaźnie dla oka, ale też nie
czuł się gotowy do przejęcia pełnej kontroli nad organizmem. Mlasnął kilka
razy, ziewnął, wstał i podszedł do otwartego okna, zastanawiając się co go
znowu sprowadziło do łóżka Filipa. Niestety, żeby rozkminić tą zagadką musiałby
połączyć logicznie przynajmniej dwie myśli, na co nie był jeszcze gotowy.
Spojrzał tylko przez okno, gdzie zobaczył niewyraźne niebo plujące w dół wodą
zapakowaną w krople. Zobaczył też, że po drzewie biega kangur i próbuje
zdemolować budkę dla żyraf, zawieszoną na samym czubku lśniącej od diamentów
korony. Nie było to nic niepokojącego i z nabytą pewnością, że bez niego świat
daje sobie radę, położył się koło Filipa i powrócił w zachęcający do leżenie
sen.

Niebo powoli przejaśniło się,
deszczyk oddał palmę pierwszeństwa zaduchowi, tak by roślinność mogła piąć się
w górę i owocować ku radości podniebień tych narzekających na jakąkolwiek pogodę.
Biegający po drzewie kangur, po zdemolowaniu karmnika swojej byłej, rozpostarł
skrzydła i zmienił drzewo. Jak przystało
na swoją nację i porę obiadową, na nowym drzewie zaczął zajadać się
czereśniami. 

Filip przebudził się i rozpoznając
sufit, puścił łezkę z każdego z oczu prosząc, by to nie był sen. Prosząc by to
była prawda, że leży we własnym łóżku, a nie tylko w marzeniach sennych i że
jak naprawdę się przebudzi, to nie będzie musiał dalej pić i oglądać tych
wstrętnych ryjów, czując się, jakby był w salonie luster. Odważył się po chwili
sprowadzić ciało do pionu, po czym zobaczył śpiącego obok Kobyła. Kobył nigdy
nie był częścią jego marzeń sennych, ale dla pewności podrapał się po tyłku, nie
odczuwając bólu, lecz ulgę. Ta niepewność, ta obawa o utratę cennej cnoty
zemdliła go. Poczuł przy tym, że go strasznie suszy oraz głód. Najdziwniejszym
jednak odczuciem była chęć umycia się i przebrania, ale żeby to wszystko zrobić
należało wstać z łóżka i udać się do kuchni lub łazienki, a na luksus powstania
nie mógł sobie pozwolić. Nie z takimi niepewnymi nogami z waty, które tak
pięknie woniały. Popuścił soczystego wyciskacza łez i obalił się w dalszy sen,
czując zapachy oraz niepewność, że nie uśnie, lecz obudzi się przy suto zastawionym
szlabanami alkoholu stole. W ten sposób będzie musiał uciec w kolejny sen, w
tym śnie czy też jawie, by w końcu wyrwać się z szaleństwa lub zagubić się na
zawsze w otchłani z tysiącami wyjść prowadzącymi do tego samego punktu, przez
alkoholików i nałogowców zwanego codziennością.

Huk przebudził Kobyła. Hukiem
okazał się łokieć wiercącego się Filipa, który wylądował mu na policzku. Takiej
zniewagi nie mógł znieść, dlatego też tym samym łokciem walnął agresora w
twarz. Filip szybko rozczmuchał się i już będąc całkowicie pewnym tego, że nie
wie czy to sen czy jawa warknął do Kobyła :

Kobył poprawił fryz w majtach i
odpowiedział pewnym, niezaspanym głosem :

- Bździna - i rozejrzał się po
pokoju, powoli wszystko sobie przypominając, nawet zwycięskie numery lotka z
najbliższej soboty.

- Bździna ? - sztachnął się nosem
Filip, nabierając pewności i siły, by zmierzyć się z piątkiem oraz rozpoznając
inne znajome zapaszki spod paszki, które spróbował nazwać - Dodatkowo jeszcze
odór wyparowującego alkoholu oraz rozkładającej się bliżej nieokreślonej
krzyżówki wydzielin gołębia i tapczanu.

Kobył wstał, zaczął intensywnie
myśleć i podszedł do okna. Nic ciekawego się tam nie działo. Kangur
prawdopodobnie jak przystało na popołudnie odleciał do zimnych krajów, by
zaspokoić żądze posiadania zepsutej zamrażalki i wodogłowia w brzuchu.

Filip też już połapał się, że to
jego pokój, oraz że to prawdziwy Kobył, nie wymysł jego imaginacji.

- Co ja tu robię ? - spytał nagle
Kobył nie odwracając się, by nie psuć tej romantycznej chwili - Pamiętam, że
mieliśmy się spotkać w twoim łóżku wczoraj wieczorem, ale wciąż nie wiem po co
?   

- Ja … - wskazał na siebie Filip -
… zaraz sobie przypomnę, na i dodatek ci
powiem, ale najpierw muszę się ogarnąć, dlatego proszę cię byś zaprowadził mnie
do ubikacji - nie zawierzając jeszcze w pełni nogą, zwrócił się do Kobyła,
który wziął go pod ramię i zaciągnął do toalety, a sam udał się do kuchni, gdzie
znalazł tłuczek i upolował dżemik samotnie stojący na stole.

Filip umył się w zimnej wodzie,
następnie ściągnął ubranie i umył się jeszcze raz. Zafundował sobie
pierwszorzędną dekontaminację, doprowadzając się do stanu względnej
używalności. Oddał wszystkie zbędne rzeczy do kibla, by poczuć się mniej
splugawiony i spojrzał w lustro na to bezcenne dzieło sztuki, z którego w
niecały tydzień zrobił multimedialny kicz dostępny w gratisie przy zakupie
chusteczki higienicznej. 

Przyjrzał się sobie dokładnie i
usiadł przed zlewem. Zastanowił się nad tym co ostatnio się z nim działo i stwierdził,
że to było tak głupie, że musiał wstać i przejrzeć się w lustrze jeszcze raz.

Wyszedł po chwili z ubikacji i
szybko trafił do kuchni, gdzie Kobył przy stole otworzył tłuczkiem dżemik i
zajadał co smaczniejsze i mniej kaleczące. Usiadł obok niego i oparł głowę o
dłoń.

Duchota, kac, okruchy szkła, cisza,
nic im nie przeszkadzało. Kobył jednak przerwał po chwili tą próbę uśnięcia na
stole :

- Ogoliłbyś się synek - zwrócił się
do Filipa widząc jego zmordowaną mordę.

- Dla siebie samego nie mam zamiaru
się golić - podrapał się po szczecinie.

- Wychodząc z takiego założenia, to
ty się nigdy nie ogolisz.

- A poza tym … - Filip nie słuchał
Kobyła bardziej skupiając się na mówieniu - … człowiek ogolony jest tam, gdzie
trzeba, a nieogolony tam, gdzie ma włosy.

Kobył odłożył tłuczek, by nie
prowokować myśli, patrząc na nieogolonego Filipa i spytał o coś zupełnie innego
:

- Po co ja tu w ogóle przyszedłem ?
- i zastanowił się mówiąc - Ostatnie co pamiętam, to moją nieudaną wizytę u
teściów. Odpierdzieliłem się jak ogrodnik na dzień sadzenia róż i poszedłem do
nich, ale nie wypadłem za dobrze, szczególnie z firanką przez niedomknięte okno
z balkonu - westchnął, a Filip trochę słuchając, trochę bardziej zajął się
jedzeniem nieukrojonego chlebka - Jak mesjasz gwoździami, byłem tym tak
przybity, więc nie namyślając się długo, następnego dnia zebrałem wszystkie oszczędności
i wykupiłem cały dział z alkoholem na osiedlu. Z sześciopakiem udałem się, by
się z kimś napić, ale okazało się, że nie mają czasu albo ich nie ma, gdzieś pojechali
wszyscy świat ocalać - parsknął, wytarł ślinę z twarzy i kontynuował coraz
bardziej przypominając sobie prawie wszystko - Więc usiadłem przed kompem,
otworzyłem szufladę, gdzie na dnie mnóstwo niedopalonych resztek się zebrało i
wpadam w cug jak komandosi w bazę terrorystów. Z zaskoczenia, wziąłem swoje
ciało za zakładnika tak by nie zdążyło zareagować. Browar, szluga, browar,
trawa, browar, sproszkowany pieprz z tynkiem, browar, demolowanie przystanku i
gdy już myślałem, że to koniec tego dobrego, z kosza wypadło prawie całe pół
litra. Alleluja, krzyczę !! - krzyknął Kobył - Odkneblowuję kierowcę autobusu,
wracam do domu, siadam przed kompem , stawiam lustro obok, odpalam neta i pije
do lustra i do nieodpowiadających kontaktów, bo samemu to nie wypada w tak
młodym wieku.

- Poruszające, aż będę musiał sprawdzić
wiadomości na necie, by zobaczyć jak tym razem otwarłeś się i zezłomowałeś
wszystkich jego użytkowników - Filip po zagryzieniu chlebka, powoli też
przypominał sobie po co zaprosił Kobyła, który egzaltacyjnie kontynuował,
prawie krzycząc :

- I gdy już wszystkich zrównałem z
sobą, jakimi to są nierobami i pijakami, pisząc im o tym tak szczerze boleśnie
i tak gramatycznie niepoprawnie, to zauważyłem, że skończyła się flaszka i
wtedy eureka ! - znów wydarł się, jakby mu słoń przez odbyt wyglądał -
Przypomniałem sobie, że kazałeś mi przyjść do siebie w czwartek wieczorem. Otwarłem
drzwi na osiedle, wykrzyczałem że wychodzę z siebie, wrócę późno i pijany i
cichaczem pod pretekstem wnoszenia prezentów na gwiazdkę i sprawdzania szczelności
okien, włamałem się do twojego pokoju. Nie zastałem cię i nie namyślając się
długo chwyciłem tą flaszkę co wołała mnie z barku. Rozlałem po pościeli,
wypiłem co zostało i walnąłem się spać. Tak to było po krótce - Kobył skończył
należycie niewysłuchane z obojętnością zwierzenie. 

- Tylko ja w barku nie mam alkoholu
tylko wodę do kwiatków z nawozem, dlatego cię tak sponiewierało - Filip odłożył
chlebek, wstał i zmienił temat - A teraz pół szanowny kolego, powiem ci po co
cię zaprosiłem - podszedł do drzwi od spiżarki uważnie obserwowany przez
Kobyła.

Za chwilę miał się rozwiązać ten
źle skręcony stryczek pełen niespodzianek.

- Mam dla ciebie nagrodę, na którą
zasłużyłeś za to, że udało ci się wybić tą szybę na zakończenie szkoły.

- Aha, wspominałeś coś rzeczywiście
jak uciekaliśmy z gabinetu dyrektorki - pokojarzył wszystko Kobył - Tak, teraz
już wszystko jasne, zupełnie jakby to było tydzień temu !

Gdy Filip zajęty był otwieraniem
drzwi w zwolnionym tempie, Kobył wspomniał jak to tydzień temu, przed
uroczystym zakończeniem roku szkolnego, razem z nim wyskoczyli na boisko ubrani
w odświętne spodenki i zaczęli kopać piłkę. I w pewnym momencie jakimś fartem
na zamówienie, Kobył zasadził takiego kopa w bale, że ta poszybowała na
wysokość trzeciego piętra i wybiła szybę na szkolnej auli. Kraty na oknach
zamontowane były do drugiego piętra, bo żaden szklany inżynier nie uwierzyłby w
to, że można dokopać piłkę tak wysoko, na dodatek jeszcze z takim impetem, że
okno przyklasnęło temu brzękiem rozpadania się. Dozorca przy tym się uśmiał, że
hej, jakby wypłatę zobaczył. Wreszcie z całkowitą pewnością można było
stwierdzić, że Kobył trafił w okno. Na auli w owym czasie wczesno-porannym
odbywało się zebrania jakiś ważnych osobistości bez alkoholu, jakaś prezentacja
szkoły na forum międzynarodowym, jakaś forma reklamy, by przyciągnąć sponsorów.
Burmistrzowie i inne uwłaczające prawdomówności osobowości tam debatowały o tym,
by pielęgnować marazm i nepotyzm i rozpowszechniać zaściankowe oblicze szkoły,
tak by nikt nie przyczepił się, że nic nie robią. W krótkiej perspektywie
godziny czasu to druzgoczące zdarzenie okazało się odpowiednim powodem, by
wymienić stare okna na auli oraz dyrektorkę i pojawiła się szansa na cofnięcie
licencję na nauczanie dla ich domu nauk, więc pisanie matury w najbliższym roku
nie było już takie oczywiste. Taki prowokujący do działania i prometejski był
to strzał Kobyła.  

Filip wreszcie otworzył drzwi i
podszedł do lodówki, która tam była :

- Na każdej imprezie w tym roku
osiemnastkowym brałem od ciebie jedną fajkę, by oduczyć cię palenia i podsycić
ogień wzajemnej nienawiści - wspomniał jakieś tam nieznaczące epizody z urwanych,
niezapomnianych imprez - I tak ciułałem i uciułałem nagrodę dla ciebie. Nagrodę
za to, że udało nam się bezszelestnie i bez wiedzy kolegium nauczycielskiego
dostać się do maturalnej klasy - otwarł w zwolnionym tempie lodówkę - I mam tu
dla ciebie coś co przysporzy ci wiele problemów.

- Syfa ? Zdjęcia z Sylwestra u
Sylwestra ? Dwukolorową kostkę Rubika ? - Kobył jeszcze się nie domyślił, a
Filip wyciągnął oszroniony prostokąt :

- Włala - była to paczka kart nie
wypełniona kartami, lecz tymi fajeczkami, które napożyczał od Kobyła na
przestrzeni wielu uwłaczających imprez w osiemnastkowym roku.

- Ha ! - przechwycił ją szybko
Kobył - Teraz mogę zaspokoić prawdziwy głód - nie przeszkadzało mu to, że były
zmarznięte i łamały się jak głos wołania o pomoc z niedotlenionych płuc i od
razu zapalił dwie - A jednak opłacało się z tobą chodzić do klasy.

- Taki ze mnie ewenement, nawet w
skali zakładu psychiatrycznego - 
poprawił wyczesane włosy Filip, choć one dawno grzebienia nie widziały,
całą noc i dzień układane przy pomocy stylisty namber łan, czyli poduszki - A
poza tym jestem świetny w łóżku …

- Aha - zaciągnął się Kobył, po
udanym pobycie w łóżku z Filipem.

- … potrafię spać godzinami, ale to
już wiemy nie od dziś - dokończył myśl
Filip i spoglądając na zegarek usiadł koło kolegi, tak by dym leciał mu na
twarz. 

Kobył szybko wyciągnął co najgorsze
z tych fiutków nietoperza wypchanych tytoniem, w zamian oddając co najlepsze,
czyli kilka minut zdrowia. Spojrzał się z aprobatą na spedalony, nieogolony
chłopski ryj Filipa i spytał, otwierając inną tematyczną beczkę :

- To co wyście tam narozrabiali na
tej wycieczce, że tak wyglądasz ? - wrócił aluzyjnie do momentu rozstania się
na plaży.  

- Nie pytaj, bo jeszcze sobie
przypomnę co było prawdą, a co mikcją czy też fikcją i jeszcze ci odpowiem - Filip machnął ręka,
jakby chciał odgonić te dziwne wspomnienia i zjawiska, które mu się pojawiły przed
oczyma wyobraźni - Po prostu wiesz, takie tam picie i ocalanie świata, jak co
weekend, tylko że w tygodniu.

- Piliśmy, ale służbowo, by ocalić
siebie przed traumatycznymi wspomnieniami z ratowania świata - wytłumaczył się
Filip.

- Czyli nic mnie nie ominęło -
westchnął z ulgą Kobył, bo on nie lubił jak go coś istotnego omijało, chociażby
auta na przejściu czy kontroler w autobusie.

- Nic, a nic. Z wielkiej chmury
mały deszcz, z dużej kupy mały sik - zbył ten temat Filip, bo nie miał już nic
mądrego w nim do powiedzenia, jak na każdy istotny temat, a Kobył rozgadał się
już na dobre po zaspokojeniu głodów :

- My natomiast, czyli ja, Qulaj i
Sensej, po rozstaniu się z wami, udaliśmy się na najbliższy posterunek i
podpaliliśmy go furią niesienia pomocy zniewolonym i uciskanym przez system.
Sensej niczym jamajczyk islamista,
obwiesił się piwami wokół pasa, potrząsnął nimi i przemieścił się sprintem na
posterunek detonując się w środku. Wszystkie psy pouciekały z kojców, na co
Krzyhem i Senseja, zlali kilku po mordach, wiesz taki policyjny pissing. Ja natomiast
wykorzystując naturalną afekcję do rozróby i burdelu, dostałem się do ich
skarbca, czyli lodówki z lekami i dawaj się leczyć - opowiadał podekscytowany
Kobył, tak jakby to dopiero miało się wydarzyć - Naszprycowaliśmy się lekami na
literę x i o znaku czaszki, a potem to
już poleciało jak krew z naszych nosów, uszów i oczów. A dokładnie to
przyleciało po nas utlenione żelazem ufo na czerwonym sygnale ZSRR, porwało i
kazało nam usmażyć na piecu rosół z ogórkami kiszonymi i dziećmi. Wyobrażasz to
sobie … - Kobył w tym uniesieniu werbalnie zdemolował umysł Filipa, a
niewerbalnie dostało się wyposażeniu kuchni - … 
ale my przecież rosołu nie potrafimy gotować, a tym bardziej ogórka
zakisić, bo to prędzej robota dla pięknego Mariana. Dlatego też wykorzystując
sen jako formę ucieczki od problemów, uwolniliśmy dzieci, każde z osobna
wyposażyliśmy w dwie cegły ratunkowe i wyrzuciliśmy je, by szybko poszybowały
na ziemię. Ogórki pomalowaliśmy na żółto, potajemnie przemyconą w żołądkach
żółcią, a wielki piec gazowy na węgiel zrzuciliśmy do góry, tak że spadł w
przestrzeń kosmiczną i tyle było z tego gotowania. Przez to wszystko
poirytowane ufoki w galowych kufajkach powiedziały, że jeszcze po nas wrócą w
najmniej spodziewanym momencie i uwolnili nas wysadzając na jedynym dworcu
głównym w Szwecji, a stamtąd to już na nogach przyszliśmy do Winkowic, bo to
blisko przecież. Tak to pokrótce było nie zagłębiając się w szczegóły, bo to
temat na zupełnie inne opowiadanie i to bardziej ideologiczno-kucharskie z
rdzawym nalotem.

Filip zmrużył oczy wpatrujące się
od dłuższego czasu w ścianę. Ziewnął, potrzepał głową dwa razy, by uporządkować
myślowe szuflady w przewróconej komodzie stereotypów i myślowych schematów i po
chwili powiedział :

- Myślę, choć nigdy nie byłem w tym
żadnym specem, że pora byś zamknął ryj i poszedł sobie, a ja położę się dalej
rozkwitać kacem, bo jutro mam zamiar jechać na wakacje, a w takim stanie nikt
mnie nie zabierze na wakacje.

- Chciałbyś ! - krzyknął Kobył -
Wiesz jaki dziś dzień ?! Wiesz co się dzieje na Rogulcu ?!

- Chciałbym - opowiedział na
pierwsze - Mój ostatni - na drugie - Oficjalne prostowanie zwojów mózgowych
imadłem - na trzecie - Nie zmieniałem - i na czwarte, nawet nie zadane pytanie,
też odpowiedział Filip.

- Ma być dużo atrakcji takich jak
kąpiel przy i w ognisku, prawdziwe siano i deszcz, a także skok w dal z taczką
pod wodą. Będzie też zbieganie parami po niestabilnych schodach, tak by nogi
wpadały w szczeble, sprawdzając co pierwsze się złamię, a nagrodą dla
najwytrwalszych mają być chińskie sanki z potrzaskanej, szklanej waty.

- Czyli czeka nas tam nic innego
jak taniec i pijatyka ? - domyślił się wszystkiego Filip.

- No właśnie, więc chodź - chwycił
go za ramię i chciał poderwać, ale Filip nie drgnął tylko spadł z krzesła na
podłogę, wyciągając ręce z kieszeni -
Spraw, by twój dzień nie kończył się przed zachodem słońca.

W Filipie po bolesnym kontakcie z
podłoga, obudziło się zwierzę, niestety to znów był leniwiec :

- Ja bym chciał po prostu wreszcie
odpocząć, od głupoty, od picia, od pisania i czytania tego.

- Ale musisz być. Musisz, bo ja też
mam ci coś do przekazania - nazmyślał szybko Kobył.

- Możesz przekazać tak samo jak
walentynkowe koperty z wąglikiem i polonem.

- Strzałem z kuszy w plecy ?! Nie,
tym razem to nie to - podszedł do niego bliżej Kobył - Skoro nie chcesz iść to
ci przekaże to teraz - i wypłacił mu soczystego liścia w twarz, tak że smark Filipa
prawie cały obwód głowy obkleił.

Kobył odwrócił się i wyszedł z kuchni,
następnie z przedpokoju, korytarza, piwnicy, garażu, piwnicy, korytarza i
wreszcie na dwór, by udać się na Rogulec. 


Filip apatycznie usiadł. Spojrzał
na zegar dostrzegając, że już późno jest i wykorzystując umiejętność czytania
we własnych myślach oraz aktywując super moc popełniania błędów własnym
umysłem, zastanowił się :

Dzisiaj raczej nie odzyskam
kontroli nad wszystkimi procesami organizmu, a w takich warunkach mam minus 20
do umiejętności życia, plus 10 do braku zahamowań oraz iloczyn 0 do
inteligencji. Wiedząc z doświadczenia, że doświadczenie to iloczyn błędów w
perspektywie czasu, dochodzę do wniosku, że mam naście lat, więc w dupie mam
ten iloczyn, cokolwiek to jest, więc …

Nawet nie zauważył jak podczas tego
myślenia, jego ciało intuicyjnie przemieściło się naprzeciw drzwi wyjściowych z
domu. Liczył, że Kobył za daleko nie odszedł, bo samemu na Rogulec nie chciało
mu się iść, a poza tym i tak nie trafiłby jak w sytuacji sam na sam z kobietą
na bramce.

Otworzył drzwi i ujrzał przed bramą
już nie jeden, lecz dwa powody, by strzelić sobie samobója w łeb.

Kobył rozmawiał tam z nietuzinkowym
niczym 12 słoni Suchym, który też już przeszedł dekontaminację i wyglądał na
zdolnego do dalszego osobistego upadlania siebie.

- I mówię ci - mówił do Kobyła -
Pełen wiary i nadziei w to co dokonaliśmy poszedłem spać, pełen rzeczywistości
i braku perspektyw wstałem, ale przypomniałem sobie, że dziś może być piątek, a
więc i inauguracja Rogulca, więc po co przerywać ten cug.

- O idzie ! - Kobył zobaczył Filipa
- Idzie, ten co ma głupstwa w głowie.

- Ja o głupstwach nie myślę, ja je
robię - podszedł Filip i przytulił się z Suchym - Dlatego chodźmy na Rogulec.

- A jednak zdecydowałeś się tak jak
ja kontynuować ten nieprzyzwoity tydzień - poklepał go po plecach uradowany
Suchy.

- Ja, jak większość ssaków umiem
pływać w pionie, lubię drapać się po tyłku i nie potrafię odmówić napicia
Gabbie Carter wie jak zadowolić faceta
Czeszka pieprzy się swoim szklanym dildo
Najstarszy syn i napalona opiekunka

Report Page