Stara kurwa z czarnoskorym

Stara kurwa z czarnoskorym




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Stara kurwa z czarnoskorym


W E B Griffin Odznaka honoru 03 Ofiara

Home
W E B Griffin Odznaka honoru 03 Ofiara



W.E.B. Griffin
Ofiara The Victim PrzełoŜyła Ewa Wojtczak
KsiąŜka ta jest fikcją literacką. Imiona, postaci, miejsca i...

W.E.B. Griffin

Ofiara The Victim PrzełoŜyła Ewa Wojtczak

KsiąŜka ta jest fikcją literacką. Imiona, postaci, miejsca i wydarzenia są tworem wyobraźni autora albo wykorzystane zostały fikcyjnie i jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, Ŝyjących bądź zmarłych, wydarzeń, firm, instytucji i miejsc jest całkowicie przypadkowe.

Dla emerytowanego sierŜanta Zebulona V. Caseya z Wydziału Spraw Wewnętrznych Departamentu Policji Miasta Filadelfia. On wie, za co.

Jeden W pociągu z Nowego Jorku do Filadelfii Charles czytał „Time’a”, a Victor — „The Post”. Charles miał trzydzieści trzy lata, ale wyglądał na dwadzieścia pięć. Victor liczył sobie trzydzieści pięć lat, lecz postarzała go typowo męska łysina. Obaj byli starannie ubrani w garnitury, rozpinane białe koszule i krawaty w ukośne pasy. Obaj mieli przy sobie aktówki. Kiedy steward przyszedł po raz pierwszy, po wyjeździe pociągu z tunelu w bagiennej okolicy New Jersey, Charles zamówił 7–Up. Usłyszał jednak, Ŝe mają jedynie sprite’a, a wówczas Charles tylko się uśmiechnął i rzucił: „Świetnie”. Victor zamówił czarną kawę, a gdy steward dostarczył im napój i kawę, wręczył mu pięciodolarowy banknot i polecił zatrzymać resztę. TuŜ za Trenton męŜczyźni poprosili o kolejnego sprite’a i czarną kawę, za które tym razem Charles dał stewardowi banknot pięciodolarowy, kaŜąc zatrzymać resztę. Obaj trochę Ŝałowali stewarda, który musiał w ten sposób zarabiać, utrzymując rodzinę — czy teŜ siebie samego — z tego typu napiwków. Kiedy konduktor oświadczył, Ŝe kolejna stacja to Filadelfia Północ, Charles otworzył aktówkę, schował do niej „Time’a”, po czym wstał, wziął z półki trencz od Burberry’ego i nałoŜył go. Następnie podał Victorowi jego płaszcz i pomógł mu go ubrać. W końcu zdjął z góry ich bagaŜe, w zasadzie identyczne torby w rączkami, i połoŜył je na niezajętym siedzeniu naprzeciwko nich. Przysiedli na moment, podczas gdy pociąg przejechał przez północno–wschodnią Filadelfię i zwolnił, zbliŜając się do stacji Filadelfia Północ. Victor spojrzał na zegarek, złotego patek philippe’a na pasku z jaszczurczej skórki. — Pięć po trzeciej — stwierdził. — Absolutnie punktualnie. — Słyszałem, Ŝe w Amtraku* w końcu się polepszyło — odparł Charles. Kiedy pociąg się zatrzymał, Charles i Victor poszli na tył wagonu, uśmiechnęli się do stewarda i wysiedli. Zeszli brudnymi schodami, przemierzyli jeszcze brudniejszy tunel i wreszcie znaleźli się na parkingu w pobliŜu North Broad Street. — Tam jest — powiedział Victor, wskazując kiwnięciem głowy sedana pontiaka, rocznik 1972. Gdy Victor dzwonił z Nowego Jorku, powiedziano mu, jakiej marki samochód będzie na nich czekał, w którym miejscu będzie stał i gdzie męŜczyźni znajdą do niego kluczyki: na lewej tylnej oponie. Podchodząc do pontiaka, obaj — Victor i Charles — wyjęli z kieszeni po parze rękawiczek ze świńskiej skóry i włoŜyli je. Parking poza nimi był pusty, co bardzo im odpowiadało. Victor kucnął i odszukał we wskazanym miejscu kluczyki, po czym otworzył drzwiczki od strony kierowcy. Sięgnął do środka, odblokował tylne drzwi za siedzeniem kierowcy. Postawił swoją torbę na tylnym siedzeniu, zamknął tylne drzwi, usiadł za kierownicę i zamknął swoje drzwi. W końcu otworzył Charlesowi przednie drzwiczki od strony pasaŜera. Ten wręczył swoją torbę Victorowi, który połoŜył ją sobie na kolanach. Gdy Charles juŜ wsiadł, odebrał torbę, postawił ją przed sobą na podłodze i zamknął drzwi. MęŜczyźni rozejrzeli się po parkingu. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Charles pomacał pod siedzeniem i odchrząknął. OstroŜnie, tak aby nikt niepowołany nie mógł zobaczyć, co tam znalazł, wyjął strzelbę i połoŜył ją na torbie. ZauwaŜył, Ŝe to dwunastostrzałowy, półautomatyczny remington model 1100 z wentylowanym separatorem. Broń wyglądała na nową. Sprawdził, czy strzelba nie jest załadowana, po czym zasunął mechanizm. Znów poszukał pod siedzeniem i tym razem wyjął małą plastikową torebkę. Było w niej pięć nabojów do dubeltówki, marki Winchester Upland. — Siedem i pół — zauwaŜył z rozdraŜnieniem, a moŜe i pogardą w głosie. — No chyba Ŝe nie mógł znaleźć Ŝadnych innych — odburknął Victor. — Albo moŜe myśli, Ŝe kaŜdy nabój do dubeltówki pasuje do kaŜdej strzelby. — Prawdopodobnie chce mieć pewność, Ŝe trafię — mruknął Charles. — Woli, Ŝebym niczego nie przeoczył. TuŜ przed wyjazdem na lotnisko miałem od niego telefon. — I co ci powiedział? — Pytał, czy wszystko zrozumiałem. Powtórzył, Ŝebym nie przeoczył Ŝadnego drobiazgu. I po to tylko do mnie zadzwonił. — Co właściwie ten facet zrobił? — Wiem tyle, co ty — odparł Charles. — Słyszałem, Ŝe się gnojek usamodzielnił. Przywozi towar z Florydy i sprzedaje go Murzynom. — Nie wierzysz w to, prawda? — Wierzę, Ŝe facet mógł się skumać z czarnymi i obrabiać starego, ale nie sądzę, Ŝe z tego powodu wykonujemy tę robotę. — To jaki jest powód? — Nawet nie chcę go znać. — Ale co myślisz? — Gdyby pan S. był młodszy, powiedziałbym, Ŝe moŜe przyłapał drania na podkradaniu towaru. Tak czy owak, chodzi

o coś osobistego… Gdyby naprawdę złapał go na jakichś interesach… których tamten nie powinien robić… prawdopodobnie poradziłby sobie sam, czyli bez nas. — MoŜe tamten to jego krewniak albo ktoś bliski — zadumał się Victor — i stary nie chce, aby ktokolwiek wiedział, Ŝe on osobiście maczał w tym palce. — Powtarzam ci, Ŝe nie mam ochoty znać jego powodów. Pan S. powiedział mi, Ŝe tamten kręci własne lody i Ŝe skumał się z Murzynami, no więc tak właśnie myślę i kropka. Pan S. nie moŜe sądzić, Ŝe mu nie uwierzyłem albo Ŝe zrobiłem się wścibski i zacząłem zadawać niepotrzebne pytania. Załadował strzelbę. Zmieściły się tylko trzy naboje. — Cholera — warknął. Przeładował trzykrotnie, usuwając naboje, po czym odkręcił nasadkę magazynka i pociągnął za przedni koniec. Rozmontował go i ostroŜnie podwaŜył spręŜynę. Później podniósł kolbę strzelby i potrząsnął bronią, aŜ plastikowy pręt się wysunął. Było to zabezpieczenie magazynka, wymagane przez prawo federalne w strzelbach uŜywanych do polowania na dzikie ptactwo. Właśnie ono ograniczyło pojemność magazynka do trzech nabojów. Ponownie złoŜył strzelbę i załadował. Tym razem zmieściło się wszystkie pięć naboi — jeden w komorze i cztery w magazynku. Sprawdził, czy broń jest zabezpieczona, rozpiął zamek błyskawiczny torby, włoŜył strzelbę do środka, zasunął zamek i odłoŜył torbę na tylne siedzenie, a dokładnie — na leŜącą tam torbę Victora. — W porządku? — spytał Victor. — Jedźmy poszukać McDonalda — odparował Charles. — Przed ich restauracjami są zwykle automaty telefoniczne. — Chcesz teŜ hamburgera albo coś? — Jeśli ty weźmiesz — odrzekł Charles bez większego entuzjazmu. Victor opuścił parking, zapłacił za postój nieszczególnie trzeźwemu parkingowemu i pojechał do North Broad Street, gdzie skręcił w prawo. — Wiesz, dokąd jedziesz? — spytał Charles. — Byłem tu wcześniej — mruknął Victor. Osiem albo dziesięć przecznic za North Broad Street Victor znalazł McDonalda. Starannie zamknął samochód, gdyŜ okolica nie wyglądała na najbezpieczniejszą. Weszli do lokalu. Charles wrzucił do stojącego przy drzwiach pojemnika na śmieci plastikową torebkę po nabojach i zabezpieczenie magazynka. — Jak się lepiej zastanowiłem, to naprawdę jestem głodny — stwierdził Charles i zdjął rękawiczki ze świńskiej skóry. — Kup mi Big Maca, małe frytki i 7–Up. Jeśli nie mają 7–Up, weź sprite’a albo inny napój. Idę zadzwonić. Rozmowa nie zajęła mu duŜo czasu. Gdy wrócił, Victor nadal stał w kolejce, stanął więc obok niego i poczekał na hamburgery, które zaniósł do stolika, podczas gdy Victor za nie płacił. — Delaware Avenue 2184 — powiedział, kiedy Victor zjawił się przy stole. — Facet jest tam teraz i prawdopodobnie będzie aŜ do wpół do szóstej. Wiesz, gdzie to? — Na dole, nad rzeką. Tam to zrobimy? — Nie, gdziekolwiek chcemy, byle nie tam — wyjaśnił Charles. — Facet powiedział mi: „Nie tam ani nigdzie w pobliŜu”. — A z kim rozmawiałeś? — Z tym, kto odebrał telefon pod numerem, pod który kazał mi zadzwonić pan S. Nie spytałem faceta, kim jest. On powiedział: „Halo”, ja rzuciłem, Ŝe szukam pana Smitha, on mi odparł, Ŝe pan Smith jest na Delaware 2184 i będzie tam prawdopodobnie do wpół do szóstej, spytałem zatem, czy jego zdaniem mogę tam zrobić z panem Smithem moją transakcję, on odrzekł: „Nie tam ani nigdzie w pobliŜu”. Podziękowałem i odłoŜyłem słuchawkę. — Czyli był to sam pan S. bądź teŜ ktoś jeszcze wie o całej sprawie. — Właściwie wcale mnie to nie dziwi. Facet powiedział jeszcze: „Zostawcie strzelbę”. — Sądził, Ŝe zamierzaliśmy zabrać ją ze sobą? — Myślę, Ŝe jest mu do czegoś potrzebna — oświadczył Charles. — Niby do czego? — Nie wiem — odciął się Charles, po czym wyszczerzył zęby i spytał: — MoŜe chce sobie z niej postrzelać do królików? — Cholera! — ZdąŜymy na czas? — Dotrzemy tam w dziesięć minut, góra piętnaście — odparł Victor. — No to nie musimy się śpieszyć — odparował Charles. Zerknął na tacę. — Zapomniałem wziąć serwetki. — Przynieś więcej — powiedział Victor, gdy jego towarzysz wstał. — Te Big Maki są strasznie tłuste. *** Funkcjonariusz Joe Magnella, który miał dwadzieścia cztery lata, ciemne włosy i metr siedemdziesiąt siedem wzrostu przy wadze siedemdziesiąt jeden kilo, otworzył drzwi łazienki, upewnił się, Ŝe na piętrze nie ma ani matki, ani siostry, po czym pobiegł nagi korytarzem do tylnej sypialni, którą dzielił z dwudziestojednoletnim bratem, Anthonym. Właśnie wziął prysznic i się ogolił, a godzinę wcześniej wyszedł świeŜo ostrzyŜony i pachnący wodą kolońską z zakładu fryzjerskiego U Vinny’ego, znajdującego się dwie przecznice od jego domu, na skrzyŜowaniu ulic Bancroft i Warden w południowej Filadelfii.

Pokój, który Joe dzielił z Anthonym przez całe swoje Ŝycie, był mały, ciemny i zagracony. Kiedy byli małymi dziećmi, ojciec kupił im łóŜka piętrowe, a kiedy Joe miał dwanaście czy czternaście lat, uparł się, Ŝeby łóŜka rozdzielono i obaj sypiali „na dole”. PrzecieŜ łóŜka piętrowe są dla małych dzieci. Stały więc na podłodze do czasu powrotu Joego z wojska, a wówczas znów złoŜono je w piętrowe — w pokoju nie było bowiem dość miejsca na dwa łóŜka i biurko. Biurko było dla Joego waŜne. Kupił je dziesięć miesięcy wcześniej, gdy jeszcze uczył się w Akademii Policyjnej. Było to prawdziwe biurko, takie jak te stojące w biurach firm — tyle Ŝe nie nowe, bo nabyte od sprzedawcy uŜywanych mebli w dolnej części Market Street. Matka powiedziała Joemu, Ŝe jest głupi, poniewaŜ wcale nie potrzebuje teraz biurka. Jej zdaniem mogło poczekać, aŜ on i Anne–Marie się pobiorą i rozpoczną Ŝycie na własny rachunek. Zresztą nawet wówczas by go nie potrzebował, a juŜ na pewno nie takie wielkie i — jeśli chodzi o ścisłość — brzydkie. — JuŜ je kupiłem i za nie zapłaciłem, mamo — odrzekł jej. — Nie przyjmą go z powrotem. Nie było sensu sprzeczać się z matką. Wiedział teŜ, Ŝe stratą czasu byłaby próba wyjaśnienia jej powodów, dla których musiał mieć biurko, i to właśnie takie biurko jak to, które kupił — prawdziwe, z duŜymi, zamykanymi na klucz szufladami. Po pierwsze, Joe chciał mieć miejsce do nauki, a nie zamierzał tego robić tak, jak był zmuszony przez całą szkołę średnią, czyli siadając w jadalni przy stole po kolacji tuŜ obok Anthony’ego, odkąd brat Joego rozpoczął czwartą klasę u Świętego Dominika. Akademia Policyjna nie była szkołą w takim sensie, w jakim była nią South Philly High, gdzie właściwie nie miało znaczenia, jak sobie radzisz; najgorsze, co mogli ci tam zrobić, było oblanie cię na egzaminie, do którego po pewnym czasie mogłeś podejść drugi raz. Akademia Policyjna traktowała swoich studentów powaŜnie. Jeśli nie zdałeś egzaminu, wyrzucano cię i basta. W szkole Joe nie czuł się zagroŜony, nie bał się usunięcia — mało tego, starał się zdobywać dobre oceny, moŜe nawet był prymusem. Otrzymał świadectwo z wyróŜnieniem. W swojej klasie w Akademii Policyjnej Joe nie był prymusem. Tam najlepszy był jakiś ogromny Polaczek, który nie wyglądał dość inteligentnie, Ŝeby umieć samodzielnie się uczesać. Niemniej jednak Joe zajmował czwartą lokatę — na osiemdziesięciu czterech studentów, pewien, Ŝe do końca utrzyma się w czołówce. śywił teŜ przekonanie, Ŝe osiągnął tak dobre wyniki dzięki pilnej nauce, a uczyć mógł się tylko dlatego, Ŝe miał w swoim pokoju prawdziwe biurko. Gdyby zakuwał przy stole w jadalni, na pewno nie miałby tak dobrych stopni. Nie tylko musiałby cierpieć z powodu towarzystwa Anthony’ego, ale matka, ojciec i Catherine oglądaliby przecieŜ głośno telewizję tuŜ obok, w salonie. A kiedy po kolacji wpadaliby jego starzy kumple i chcieliby wyciągnąć go na piwo albo na przejaŜdŜkę, jak miałby im odmówić? Jeśli zaś uczyłby się przy biurku na piętrze, jego matka mogła powiedzieć im w takiej sytuacji: „Przepraszam, ale Joseph uczy się na górze i prosił, aby nikt mu nie przeszkadzał”. Wojsko otworzyło Joemu Magnelli oczy na wiele kwestii — natychmiast gdy przezwycięŜył szok związany ze znalezieniem się w Fort Polk, w Luizjanie. A jeszcze szerzej Joe otworzył oczy w Wietnamie — natychmiast gdy przezwycięŜył szok związany ze znalezieniem się w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Joe zaczął pojmować, Ŝe istnieją dwa typy Ŝołnierzy. Jedni spędzali cały swój czas na psioczeniu, ilekroć ktoś im wydał jakiś rozkaz, a później wykonywali go szybko i pobieŜnie, tylko po to, Ŝeby kapral lub sierŜant się ich nie czepiał. Interesowało ich jedynie przetrwanie dnia i nagroda w postaci jak największej ilości wieczornego piwka. Albo seks z jakąś wietnamską dziwką. Albo wypalenie jointa. Albo coś gorszego. Joe Magnella aspirował natomiast do drugiego typu. Powodem jego zmiany na lepsze była w duŜej mierze Anne– Marie. Zamierzali się pobrać, gdy Joe wróci do domu z wojska. Pracowała w Wanamaker’s, w dziale kredytu, i co tydzień odkładała pewną kwotę na ładne meble. Dlatego skoro ona oszczędzała, Joe nie uwaŜał za uczciwe wydawanie własnych zarobków na piwo w Polk. Z tego teŜ względu, chociaŜ wcale nie zobowiązywał się do wstrzemięźliwości ani nic takiego, nie pił zbyt duŜo. Nie kusiły go kontakty z panienkami, poniewaŜ po prostu w Polk nie było Ŝadnych kobiet. A kiedy Joe trafił do Wietnamu, gdzie pokazano mu filmy o chorobach wenerycznych, których mógłby się nabawić w tym egzotycznym kraju — na niektóre nie było lekarstwa — uwierzył w to, co zobaczył, i przez cały okres cholernej słuŜby trzymał swojego ptaszka na uwięzi. Jak, do diabła, mógłby wrócić do domu i poślubić Anne–Marie, w której przyzwoitość nie wątpił i która odkładała własne zarobki na małŜeńskie wydatki, gdyby złapał jakąś nieuleczalną chorobę weneryczną od wietnamskiej dziwki? Dzięki tej filozofii Joe szybko został kapralem, a później sierŜantem. Przez cały ten czas obserwował swoich towarzyszy, którzy wpadali w sidła marihuany, kokainy lub innych uŜywek. No a niektórzy wracali do domów w trumnach. Joe polubił wojsko, w kaŜdym razie odkąd został sierŜantem, toteŜ rozwaŜał nawet słuŜbę zawodową. Anne–Marie odparła mu jednak, Ŝe nie chce spędzić Ŝycia, przenosząc się wraz z nim z jednej wojskowej bazy do kolejnej, dlatego odszedł, chociaŜ armia oferowała mu awans i gwarantowała trzymiesięczny przydział instruktorski w Szkole Piechoty w Fort Benning, jeśli tylko zostanie. Tydzień po powrocie do domu Joe poszedł do Urzędu Miasta, budynku naprzeciwko ratusza, gdyŜ postanowił wstąpić do policji. Natychmiast został przyjęty. Wraz z Anne–Marie postanowili poczekać ze ślubem, aŜ Joe ukończy studia na Akademii Policyjnej, a potem zdecydowali, Ŝe zobaczą najpierw, czy Joemu naprawdę spodoba się praca policjanta. Zresztą matka dziewczyny stwierdziła, Ŝe młodzi powinni się pobrać dopiero wówczas, gdy Anne–Marie ukończy

dwadzieścia jeden lat. Joemu rzeczywiście spodobało się w policji, a poniewaŜ dwudzieste pierwsze urodziny Anne–Marie przypadały za dwa miesiące, wyznaczono datę ślubu. Młodzi chodzili na nauki przedmałŜeńskie do ojca Franka Pattermo w parafii Świętego Tomasza z Akwinu. Za dwa miesiące i dwa tygodnie Joe będzie mógł się wyprowadzić — zabierze biurko ze wspólnego pokoju i Anthony wreszcie będzie miał całe pomieszczenie dla siebie. RozłoŜył teraz bieliznę i mundur na niŜszym łóŜku — Anthony’ego — po czym poszedł wziąć prysznic i się ogolić. Wciągnął bokserki i nowy podkoszulek, przypiął odznakę, przetykając agrafkę przez dziurki w koszuli z krótkim rękawem, w końcu nałoŜył spodnie od munduru i czarne wełniane skarpety. Wysunął spod łóŜka jedną z trzech par swoich butów do munduru i włoŜył je. O stopach i butach sporo dowiedział się w wojsku — odkrył, Ŝe niezaleŜnie od pogody najlepiej nosić wełniane skarpety, które, w przeciwieństwie do nylonowych, wchłaniają pot; nigdy teŜ nie nakładał dwa dni z rzędu tej samej pary butów, kaŜdej pozwalając dobrze wyschnąć. Niektórzy policjanci nosili teraz obuwie z jakiegoś plastiku… jakiegoś nowego cudu. Takie buty zawsze wyglądały na świeŜo wypastowane, Joe uznał jednak, Ŝe nie są one dla niego. Buty te były bowiem naprawdę z plastiku, co oznaczało, Ŝe stopy pociły się w nich nawet mimo wełnianych skarpet. Zresztą dla Joego codzienna dbałość o zwykłe Oksfordy z czarnej skóry nie stanowiła szczególnego problemu. Wiedział, Ŝe jeśli buty od początku się czyści, pastuje i poleruje, później nietrudno utrzymać je w dobrym stanie przez długi czas. Zapiął skórzany pas, do którego były przymocowane kajdanki, dwie ładownice, kaŜda na sześć dodatkowych naboi do jego rewolweru, uchwyt na pałkę oraz kabura. Pałka Joego leŜała na biurku. Wziął ją i wsunął w uchwyt, po czym przekręcił klucz w górnej prawej szufladzie biurka i wyjął z niej broń. Pchnął zatrzask, wysunął bębenek i starannie załadował rewolwer sześcioma 168–gramowymi nabojami o zaokrąglonym, ołowianym czubku. Były kalibru .38 Special. W końcu zatrzasnął bębenek i włoŜył broń do kabury. Nie myślał zbyt duŜo o tym rewolwerze. Był to Smith & Wesson model Military and Police ze stałym celownikiem i czterocalową lufą, czyli standardowa broń kaŜdego mundurowego funkcjonariusza departamentu policji. Dostał ją z przydziału. Dostępne były znacznie lepsze rewolwery — z regulowanym celownikiem albo potęŜniejszymi nabojami, na przykład .357 magnum. Gdyby Joe miał wybór, nosiłby automatycznego colta .45, takiego jak ten, który dostał w Wietnamie, gdy awansował na sierŜanta. Jeśli strzelisz do kogoś z czterdziestki piątki, na pewno trafisz, a z .38 special bywa róŜnie. Joe słyszał o przypadkach, w których przestępcy nacierali na policjantów, mimo iŜ tamci oddali dwa albo i trzy strzały z .38 Special. Niestety, zgodnie z zaleceniami departamentu policjanci mieli uŜywać tylko przydzielonej broni, to znaczy rewolwerów Smith & Wesson model Military and Police, kaliber .38 Special. I tyle, kropka, zero wyjątków! Z funkcjonariuszami przyłapanymi na posiadaniu innej broni nikt się nie patyczkował — po prostu wyrzucano ich z policji i juŜ. Fakt ten prawdopodobnie i tak nie miał większego znaczenia. Instruktor strzelania w Akademii Policyjnej oświadczył, Ŝe dziewięćdziesiąt procent albo i więcej spośród wszystkich funkcjonariuszy w całej swojej karierze ani razu nie strzela na słuŜbie. Joe Magnella włoŜył czapkę od munduru i przejrzał się w lustrze zajmującym wewnętrzną stronę drzwi szafy. Zadowolony z widoku, policjant zamknął drzwi, opuścił sypialnię i zszedł na dół. — Nie chcesz nic zjeść przed wyjściem? — spytała jego matka, wychylając się z kuchni. — Nie, dziękuję, mamo, nie jestem głodny — odparł. — I nie czekaj na mnie. Wrócę późno. — Naprawdę nie powinieneś przetrzymywać Anne–Marie do tak późnej godziny. PrzecieŜ ona musi wstać wcześnie do pracy. Poza tym nie wygląda to dobrze. — Mamo, mówiłem ci, Ŝe Anne–Marie zawsze po przyjściu z pracy kładzie się na kilka godzin… aŜ do moich odwiedzin. No i kogo obchodzi, jak to wygląda. Nie robimy nic złego. I na dodatek, jesteśmy zaręczeni, na litość boską! — Nie wygląda dobrze, gdy młoda dzi
Sliczne babcie daja dupy
Niesamowite orgie bez trzymanki
Prawdziwe amatorki pokazują cycki na autostradzie

Report Page