Spenetrowana bez żalu

Spenetrowana bez żalu




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Spenetrowana bez żalu

175 Pages • 50,453 Words • PDF • 788 KB

Copyright © by Maria Nurowska, 2011 Wydanie II Warszawa 2011 Redaktor prowadzący: Adam Pluszka Korekta: Elżbieta Jaroszuk Redakcja techniczna: Alek Radomski Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Pol Fotografia wykorzystana na I stronie okładki: © Fotonova Fotografia autorki: Tomasz Kordek Wydawnictwo W.A.B. 02-386 Warszawa, ul. Usypiskowa 5 tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11 wab@wab.com.pl www.wab.com.pl ISBN 978-83-7747-252-1 Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o. virtualo.eu
MARIA NUROWSKA Autorka powieści i dramatów. Wydała ponad dwadzieścia książek, m.in. Postscriptum (1989, wznowione ostatnio pt. Wybór Anny), Hiszpańskie oczy (1990), Listy miłości (1991), sagę Panny i wdowy (1991—1993), Rosyjskiego kochanka (1996), Tango dla trojga (1997), Miłośnicę (1998), Niemiecki taniec (2000), trylogię ukraińską — Imię twoje… (2003), Powrót do Lwowa (2005), Dwie miłości (2006), Sprawę Niny S. (2009), Nakarmić wilki (2010), wspomnienia Księżyc nad Zakopanem (2006) i opowieść biograficzną Anders (2008). Książki Marii Nurowskiej były wielokrotnie wznawiane. Zostały przetłumaczone na szesnaście języków, w tym chiński i koreański. We Francji i w Niemczech stały się bestsellerami, a w kilku landach trafiły do kanonu lektur szkolnych.
Spis treści
Wstęp Wróg ludu Hanka Służba nie drużba Obława Egzamin generałów Córka komendanta Oszust Przeprowadzka Jacht Androsiuk Sztab Misja David Moskwa Flesz Toast Halinka Polonez Ogińskiego Na obczyźnie Ofiara Czy było warto
Posłowie
Nazwisko: Kukliński Imię: Ryszard Urodzony: w Warszawie Zawód: zdrajca… Tak myśli o mnie wielu ludzi w moim kraju. Ale to ciągle jest mój kraj, mimo że dzielą mnie od niego tysiące kilometrów. Na pewno nie czuję się Amerykaninem, mimo że Ameryka mnie doceniła. Ameryka dała schronienie, mnie i mojej rodzinie, gdy musiałem uciekać przed zemstą systemu, najbardziej zbrodniczego i perfidnego systemu XX wieku. Kiedy to do mnie dotarło, postanowiłem wydać mu wojnę. W pojedynkę, bo jak inaczej – nie miałem ani rakiet, ani żołnierzy. To była szalona myśl, która powstała w mojej głowie wiele lat temu i trwała we mnie do czasu, aż pojawiła się realna szansa, aby przemienić ją w czyn. Opowiem ci o tym, skoro obiecałem. Jesteś pisarką, chcesz potraktować moje życie jako materiał literacki, zgadzam się, ale pod pewnymi warunkami. Opublikujesz powieść dopiero po mojej śmierci. Absolutnie wykluczone! Nawet mnie o to nie proś! Nie zgadzam się na wcześniejsze wydanie. Ależ mam zaufanie do twojego pióra, inaczej nie zapraszałbym cię do Ameryki, nie o to chodzi. Chodzi o to, że nie chciałbym przeczytać tej książki, bez względu na to, jak zobaczysz moje życie i jak je opiszesz. To twoja sprawa. Chcesz mnie opisać jako zdrajcę, zrób to, chcesz przyznać rację mojej najbardziej dramatycznej decyzji życiowej, będę się tylko cieszył. Gdzieś tam… Nie, niczego się już nie boję, nawet swojego literackiego wizerunku. O jedno cię tylko proszę, opisz mnie ze wszystkimi moimi ułomnościami i błędami, jakie popełniłem. Chciałbym, aby zapamiętano mnie jako człowieka, a nie jakiegoś Jamesa Bonda o nadludzkich możliwościach. Jesteś zmęczona po podróży, w końcu znalazłaś się na drugiej półkuli, więc zanim wejdziemy na mroczne ścieżki mojego życia, na początek, dla rozweselenia, opowiem ci o mojej przygodzie świeżo upieczonego majora
z generałami, która o mało źle się dla mnie nie skończyła. Tutaj kilka słów wstępu. Co jakiś czas odbywały się u nas ćwiczenia, w których brały udział siły radzieckie. Najpierw opracowywano cały scenariusz w ścisłym gronie, potem przydzielano role, oczywiście wszystko w najgłębszej tajemnicy. Lista osób uczestniczących w tym wydarzeniu była dokładnie sprawdzana przez Wojskową Służbę Wewnętrzną i tak dalej. Mnie przypadło w udziale niewdzięczne zadanie dowiezienia polskich generałów na taki pokaz, który miał się odbywać w Czersku na Pomorzu, wiesz mniej więcej, gdzie to jest? Dobrze. Więc nasi generałowie, którzy mieli uczestniczyć w tym ćwiczeniu, którzy mieli je obserwować, mimo że byli najwyższej rangi oficerami, nie wiedzieli, gdzie ani po co jadą. Ja miałem ich dowieźć autobusem z Drawska Pomorskiego do Czerska… Wiesz co, tutaj na balkonie jest bardzo przyjemnie, ale jednak wejdźmy do środka, bo może nas ktoś słyszeć. Nie szkodzi, że mówimy po polsku, trzeba uważać. No… to się działo trzydzieści cztery lata temu, pamięć mi, jak widzisz, jeszcze dopisuje, nie jestem takim kościanym dziadkiem, za jakiego mnie pewnie uważasz. Nie uważasz? No cóż, kobiety zawsze mnie lubiły, ale o tym innym razem, teraz wracamy do generałów. Miałem więc ich dowieźć na ten poligon wojsk lotniczych. Była wtedy śnieżna zima, śnieg padał i padał, do tego jeszcze mróz. Warunki okropne, na drogach zaspy, trzeba było użyć pługów śnieżnych, żeby utorować przejazd. Jednostki inżynieryjne miały pracować całą noc, a ja potem miałem przewieźć czterdziestu polskich generałów przez poligon sowiecki Borne-Sulinowo. Ponieważ Rosjanie byli bardzo niechętni do przepuszczania kogokolwiek przez swoje tereny, trzeba było to jakoś dyplomatycznie z nimi rozegrać. W przeddzień całej wyprawy pojechaliśmy z moim szefem do dowódcy sowieckiego garnizonu i zakomunikowaliśmy, że marszałek Greczko będzie tutaj z marszałkiem Spychalskim prowadził ćwiczenia, na które trzeba dowieźć wysokich rangą polskich oficerów. Całą trasę przejazdu pokazałem mu na mapie. Gdyby Rosjanie odmówili, trzeba by było nadłożyć spory kawałek drogi. Ale on podszedł do tego ze zrozumieniem. Powiedział: nie ma sprawy, zawołał jakichś oficerów. Sądziłem, że najgorsze mam za sobą, jednakże kłopoty zaczęły się już w samym Drawsku, do którego moi
podopieczni mieli dojechać własnym transportem. Generałowie zadali mi podstawowe pytanie: „Po co my tu jesteśmy?”. Ja mówię: „Bo taki jest rozkaz”. „Tak, ale gdzie my jedziemy?”. Na co ja: „Nie mam prawa tego ujawniać, wszystko się okaże na miejscu”. Oni poczuli się dotknięci, że zwykły major ma jakieś tajemnice przed wielkimi generałami, dowódcami armii, dowódcami lotnictwa, marynarki. Na dodatek nadeszła wiadomość, że ćwiczenia mają się rozpocząć dwie godziny wcześniej, nie o dziesiątej, ale o ósmej, podobno Greczko wydał takie polecenie. Kiedy oficerowie kładli się spać, wiedzieli, że będą obudzeni o piątej rano, przyjdą na śniadanie o piątej trzydzieści, a o godzinie szóstej wyruszymy autobusem w niewiadomym kierunku. I teraz, proszę ja ciebie, kiedy oni położyli się już spać, przyszedł ten rozkaz. Już ich nie budziłem, aby im o tym zakomunikować, tylko zarządziłem pobudkę dwie godziny wcześniej. Musisz wiedzieć, że panowie do późna pili wódkę i grali w karty. Kiedy więc sierżant z WSW przyszedł budzić jednego, drugiego generała, ten patrzy na zegarek. „Jak to, major mówił, że nas obudzą o piątej. Jest trzecia rano!”. Nie chcieli wstawać, ale kazałem ich ściągać za nogi, bo nie miałem innego wyjścia. W kasynie zaczął się atak na mnie, dlaczego zmiana planu. Ja znowu mówię: „Taki dostałem rozkaz”. Napięcie, które od początku się pojawiło pomiędzy całą wierchuszką a mną, świeżo upieczonym majorem, jeszcze wzrosło. Ale podjedli sobie, dobudzili się, zaczęli się nawet śmiać. Dojeżdżamy do przejazdu, a tu szlaban zamknięty – przetaczają wagony, z prawa na lewo, z lewa na prawo. A ja mam czas wyliczony co do minuty! Biegnę do dróżnika, ten nie chce ze mną gadać. Mówi: „My tu mamy swój rozkład jazdy”. I koniec. Stoimy dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut. Generałowie się denerwują i oczywiście winny jestem ja. Ale był taki fajny generał Ohanowicz. Mówi: „Pójdę, pogadam z tym dróżnikiem”. Ucieszyłem się, z generałem zawsze inaczej się rozmawia. Więc ten Ohanowicz, postawny, z brwiami jak namalowanymi węglem, Cygan z pochodzenia zresztą, poszedł, coś tam interweniuje, a dróżnik swoje: „Muszą wszystkie wagony przetoczyć, bo nie ma żadnej komunikacji z parowozem”. Wreszcie po czterdziestu minutach skończyli te manewry i podnieśli szlaban. Jedziemy. Docieramy do garnizonu sowieckiego, zatrzymują nas! Ja mówię, że chcę rozmawiać
z oficerem dyżurnym. Oficera dyżurnego nie ma! Nikt nic nie wie, nie było żadnych poleceń. Perturbacje trwały około godziny, zanim puścili nas przez ten poligon. Komentarz generałów był taki: „No, jak już się Sztab Generalny w coś wtrąci, to robi się straszny bałagan!”. I ja, jako przedstawiciel tego sztabu, zostałem obarczony całą winą. Jedziemy przez poligon, generałowie są już dobrze podładowani, docieramy do drogi, która miała być oczyszczona przez nasze wojska inżynieryjne. I co się okazuje? Te sukinsyny, Sowieci, oczyścili swoją drogę, odgarniając śnieg na naszą stronę… Ściana nie do przebycia, co najmniej na dwa piętra. Klęska straszna. Autobus się zatrzymał, ja mówię do generałów: „Bardzo mi przykro, ale mieliśmy tędy jechać”. „No tak! Sztab Generalny! Co to za major, skąd oni takiego majora wytrzasnęli!”. Decyduję się ruszyć drogą na Okonek. Przez Okonek i przez Wałcz też miała być przetarta droga. O tak, pamiętam te nazwy i chyba ich nie zapomnę do samej śmierci! Słuchaj dalej, bo to nie koniec moich klęsk na samym początku kariery w Sztabie Generalnym. Jedziemy na ten Okonek i po dwóch kilometrach bodajże napotykamy nową przeszkodę – pośrodku drogi stoi pług śnieżny. Zepsuty! Przed nim zwały nieodgarniętego śniegu. Co tu robić? Proponuję, aby generałowie pozostali w autobusie, który jest ogrzewany, na zewnątrz zimno jak cholera, a ja rozejrzę się w sytuacji. Stamtąd było już niedaleko do punktu obserwacyjnego, do którego przetarto wąską dróżkę. Rozglądam się i widzę leśniczego, nadjeżdża na motorowerze. Ja do niego: „Panie, pożycz mi ten pojazd, to sprawa gardłowa”. Ten biedak zsiada, bo jakie ma wyjście… Łapię za motorower i kątem oka widzę, jak generałowie wysiadają z autobusu, podwijają poły płaszczy i gęsiego maszerują przez zaspy. Chyba specjalnie, aby mnie pognębić! No cóż, wjeżdżam na poligon i widzę kolumnę WSW pilotującą dwóch marszałków w limuzynach. Mówię do tego oficera z WSW: „Dawaj mi te swoje wszystkie gaziki, trzeba przywieźć generałów, którzy tam brodzą w śniegu”. Wysłał po nich półciężarówkę i kilka samochodów. Ale generałowie odmówili, nie wsiedli, na miejsce dotarli piechotą. Potem, po zakończeniu ćwiczeń, była wspólna kolacja z naszymi sojusznikami. W rozstawionych namiotach stały kotły z bigosem, alkohol lał się strumieniami i, ma się rozumieć, nie był to koniak. Ja też byłem zaproszony
do namiotu generalicji, ale jakoś nie miałem ochoty na rozrywki. Byłem zmęczony, chciałem się wyspać. I rozgoryczony też, oczywiście. Przechodząc obok swojego dowódcy, który stał z generałem Molczykiem, chyba najbardziej mi niechętnym z całej „autobusowej wycieczki”, usłyszałem strzęp rozmowy: „Skąd wyście takiego matoła wytrzasnęli?”. „Nie miejcie żalu do majora Kuklińskiego, on tylko wykonywał nasze rozkazy” – padła odpowiedź. Mój komentarz? Po latach widzę to tak samo jak wtedy… Rozumiesz, trzecia wojna światowa tuż-tuż, najnowocześniejsze rakiety z głowicami nuklearnymi w pogotowiu, a z drugiej strony dróżnik na małej stacyjce przetaczający wagony… to kwintesencja tego systemu, kwintesencja komuny. O nie, to wcale nie było niegroźne, przeciwnie, to było zagrożenie najwyższego stopnia, bo w tym bałaganie ktoś mógł wydać rozkaz, który unicestwiłby cały świat. Mam nadzieję, że wypoczęłaś po trudach podróży? Może przejdziemy się po mieście? Pokażę ci ścieżki, którymi tu chodziłem. Lubię to miasto, nawet te zmienne temperatury, bo tutajjest inaczej niż w moim kraju. I nie chcę, żeby było podobnie. Nic nie może mi zastąpić tamtych widoków, tamtego klimatu, tam tego surowego morza. Wiesz, że byłem zapalonym żeglarzem? Nawet sam sobie zbudowałem jacht, przy okazji ci o tym opowiem. A ty zadawaj mi ostre pytania, nie bój się mnie. Skoro zdecydowałem się na tę spowiedź, niech będzie prawdziwa. Być może staniesz się moim jedynym konfesjonałem. Dlaczego wybrałem ciebie? Przecież to ty wybrałaś mnie! Wczoraj przy kolacji zadałaś mi pytanie, na które teraz chciałem ci odpowiedzieć. Moi przeciwnicy krzyczą: „Skoro był taki święty, dlaczego wstąpił do komunistycznego wojska?”. Przepraszam bardzo, w czterdziestym siódmym roku nie było komunistycznej armii, nawet działalność partii w wojsku była zakazana, nielegalna, tak, tak, moja droga. Była tam mieszanina prostych żołnierzy, których wyciągnięto z Kazachstanu, gdzieś tam z różnych zakątków Związku Radzieckiego, kadrę oficerską stanowili głównie Sowieci. Oficerów polskich było niewielu, bo oni wyszli z armią Andersa, ale zaczęli się powoli odnajdywać… poza tymi w Katyniu, oczywiście. Powtarzam,
w czterdziestym siódmym roku system komunistyczny nie był jeszcze w Polsce ustanowiony. Ja straciłem w Warszawie wszystko – ojca, dom, nie wiedziałem, co się dzieje z matką, potem dopiero się odnaleźliśmy. Ale w Warszawie, póki co, nie miałem czego szukać. Ponieważ Niemcy zniszczyli kamienicę, w której mieszkaliśmy, miałem prawo do otrzymania mieszkania na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. Wyjechałem do Wrocławia i tam przypadkowo natknąłem się na plakat zachęcający do wstępowania do wojska, robiono wtedy szeroką propagandę pod hasłem „otwartych drzwi”, otwartych drzwi do koszar. No i zobaczyłem chłopców w pięknych mundurach, na głowie mieli rogatywki. W tym czasie komendantem szkoły oficerskiej był przedwojenny oficer, który powrócił z Zachodu, tam był tylko podpułkownikiem, tutaj szybko awansował na generała. A więc nie można mówić, że w tamtym czasie wojsko było komunistyczne. Uważałem wtedy, że staniemy na swoich nogach i tych sowieckich oficerów zastąpimy my, młodzi. I z tą myślą zapisałem się do szkoły oficerskiej. Co prawda zdjęli orłowi koronę, ale wszędzie były polskie sztandary. Pamiętaj, armia jest zawsze gwarantem niepodległości państwa. W czasie okupacji nie mieliśmy możliwości noszenia polskich mundurów, kryliśmy się po lasach, w podziemiu. A tutaj masz białoczerwone flagi, tam gdzieś przemawia polski prezydent, są polskie władze. Oczywiście, widziałem, jak Sowieci nas traktowali, jak plądrowali i wywozili wszystko, ale myślałem sobie, że to się wkrótce skończy. Pomimo młodego wieku dostałem duże poniemieckie mieszkanie w bardzo dobrym punkcie, przy rynku. Gdybym miał wrotki, mógłbym sobie spokojnie jeździć po nim. Na tym samym piętrze mieszkała rodzina, repatrianci ze Wschodu, matka i pięć córek, najstarsza była w moim wieku, a najmłodsza jeszcze całkiem mała, kilkuletnia. Podczas przypadkowych spotkań na schodach grzecznie się im kłaniałem, ale one były jakieś wystraszone, a kiedy do nich zagadywałem, odwracały głowy, jakby z mojej strony mogło im coś zagrażać. W końcu mnie to zezłościło i któregoś dnia po prostu do nich zapukałem. Długo nikt nie otwierał, wreszcie drzwi się lekko uchyliły. – Jestem waszym sąsiadem, chciałbym porozmawiać. Usłyszałem gorączkowe szepty, trwało to dosyć długo, ale w końcu
mogłem wejść do środka. Zaskoczył mnie niebywały porządek panuj ący w tym domu. U mnie był straszny bałagan, mimo że nie miałem zbyt dużo rzeczy, a tutaj wszystko było na swoim miejscu… Żadnych walających się ubrań, płaszcze na wieszaku, rzędem ustawione buty, od największych do całkiem malutkich. W oknach firanki, na parapetach kwiaty, chyba pelargonie. One, te kobiety, też wyglądały bardzo schludnie. Matka miała na sobie fartuch, z szelkami skrzyżowanymi na plecach, dziewczynki – czyste sukienki, z białymi kołnierzykami i mankiecikami. W kuchni stał samowar, a na nim czajniczek przykryty pokrowcem z naszytymi koralikami, wyobrażający kurę siedzącą na jajkach. Wyglądała bardzo prawdziwie, miała skrzydła, grzebień, dziób, a nawet czerwone, koralikowe oczy. Oglądałem ten wynalazek z Tuły z dziwnym uczuciem, jak rzecz z innego świata, jakiego nie znam i nigdy nie znałem. Chyba chodziło mi o rodzinną atmosferę, jaką ten samowar uosabiał, wokół niego koncentrowało się życie domu. Najpierw nalewało się z czajniczka esencję, potem odkręcało kurek, z którego z sykiem leciał wrzątek. Dziewczynki zasiadały przy stole, a matka nakładała im konfitury na talerzyki. Mnie też nałożyła, były domowej roboty i bardzo mi smakowały. Wtedy dowiedziałem się, dlaczego traktowały mnie dotąd z taką rezerwą. One po prostu się mnie bały, urazy wyniesione spod okupacji sowieckiej były wciąż świeże, tam każdy młody mężczyzna mógł być zagrożeniem. Lęk dziewczynek wynikał też stąd, że wychowywały się bez ojca, który nie wrócił z łagru. Sąsiadki z naprzeciwka pochodziły z Wilna i mówiły ze śpiewnym akcentem. Do mnie zwracały się: Rysia, co mnie trochę śmieszyło, bo to tak, jakby zmieniały mi płeć. Zaprosiły mnie nawet na wigilię. Wysłanniczką była najmłodsza z sióstr, Asia. Ją chyba najbardziej lubiłem z całej piątki, często do mnie przychodziła, siadała mi na kolanach i prosiła o kolejną bajkę. Ciągle musiałem wymyślać nową, a ona bardzo przeżywała te wszystkie przygody królewiczów i księżniczek, miała tylko prośbę, aby bajka dobrze się kończyła. Lgnęła do mnie, bo brakowało jej ojca, prawie go nie pamiętała. Czasami zdarzało jej się zasnąć w trakcie tego bajania, odnosiłem ją wtedy na rękach do jej domu. Przyjaźń z sąsiadkami z Kresów wywarła na mnie duży wpływ. Wbiłem
sobie wtedy do głowy, że sam też chciałbym mieć taką rodzinę. Przede wszystkim dużo dzieci i najlepiej, żeby to były dziewczynki. Mój dom rodzinny wyglądał inaczej, byłem samowolnym jedynakiem i ciągle gdzieś uciekałem matce. Ojciec ciężko pracował, wracał zmęczony wieczorem, prawie się nie widywaliśmy. Po moim wstąpieniu do wojska nasze kontakty się rozluźniły, wpadałem do nich coraz rzadziej i na krótko, a kiedy poznałem Hankę, swoją pierwszą dziewczynę, jej poświęcałem większość czasu. Małej Asi podarowałem swojego psa znajdę, który zresztą i tak stale u nich przebywał. Widocznie i on chciał mieć dom. Kiedy wstępowałem do wojska, komunizmu w Polsce nie było! Gdyby armia była wtedy komunistyczna, nie wiem, czy do niej bym wstąpił. Przecież komendantami mianowano przedwojennych polskich oficerów, którzy mówili piękną polszczyzną i wyróżniali się szykiem. Na przykład dowódca mojego batalionu, major Krukierek, też oficer przedwojenny, prezentował się wspaniale – pięknie skrojony mundur, czapka, jak salutował szablą, to było coś niezwykłego. Ten ceremoniał wojskowy! Byłem na apelu wieczornym kompanii, najpierw szef kompanii sprawdzał nazwiska, a potem śpiewano rotę. Słuchaj, jak tych osiemdziesięciu chłopa zagrzmiało: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz…”, a na końcu: „Tak nam dopomóż Bóg”, to robiło wrażenie na takim chłopcu, jakim wtedy byłem. Nie wolno nikomu mówić, że wstąpiłem do komunistycznej armii! Ale wyznam ci, w czym tkwi tragedia Kuklińskiego. Kukliński szedł do wojska z pewnymi przekonaniami, w coś głęboko wierzył. Ale nie zmieniał swoich przekonań. To wojsko się zmieniało! Komuniści je zmieniali na moich oczach, a ja szedłem swoją wytyczoną drogą, więc się coraz bardziej od nich oddalałem, do momentu aż nadszedł czas ostatecznego rozstania. Pod pretekstem, że uprawia pruską dyscyplinę, pozbyto się majora Krukierka – bardzo go lubiłem, naprawdę – a potem także innych przedwojennych oficerów. Spełnili swoją rolę, wykorzystano ich nazwiska do przyciągnięcia takich młodych ludzi jak ja, a potem poszli w odstawkę. Dowódcą batalionu po majorze Krukierku został kapitan Siwicki, tak, tak, ten sam Siwicki, późniejszy minister obrony. Razem z Jaruzelskim kończył w Riazaniu szkołę oficerską. Zaraz go mianowano majorem. Miałem dyżur
w kasynie, kiedy on oblewał awans. Wynosiłem go z kolegą za nogi, spitego kompletnie. Całą drogę bełkotał: „Mnie, gówniarzowi, dali majora”. Na miejsce komendanta przyszedł pułkownik, który nawet po polsku nie mówił. Po rosyjsku, jak inaczej! Rotę jeszcze śpiewano na apelu, ale zamiast słów: „Tak nam dopomóż Bóg”, słowa: „Tak nam dopomóż lud”. Szybko to wszystko poszło, zmieniono rogatywki na czapki okrągłe z czerwonymi otokami, wprowadzono sowiecką musztrę, te karabiny do przodu… Pojawiły się też przeróżne kanalie, które usiłowały nam r
Wysokiej klasy rosyjski seks grupowy
Ogromny kutas kolegi jej ojca
Rosyjska Mandy Dee pieprzy się w barze

Report Page