Sexy spotkanie z Lisą

Sexy spotkanie z Lisą




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Sexy spotkanie z Lisą

Motyw Prosty. Autor obrazów motywu: Nikada . Obsługiwane przez usługę Blogger .

Jak zawsze zapraszam na stronę na Facebooku , na której oryginalnie postowałam to, co tutaj widzicie.
W moich postach zawsze
streszczałam fabuły odcinków, nie zamierzam tego zmieniać. Jako że tym razem
mowa o czymś nowym, a nie liczącym dwadzieścia lat, potraktujcie te słowa jako
ostrzeżenie o spoilerach.
Na wstępie chciałam podziękować
wszystkim osobom, które zaproponowały mi swoje hasła do HBO GO, żebym mogła
oglądać serial. Im zadedykowany jest ten post.
Akcja serialu osadzona jest w
alternatywnej linii czasowej, w której pandemia dobiegła końca. Podoba mi się
ta decyzja, bo na co dzień jestem tak zmęczona życiem w koronawirusowej
rzeczywistości, że nie potrzebuję również w fikcji oglądać maseczek i żelów
odkażających.
W pierwszym odcinku, co łatwo było
przewidzieć, sporo czasu poświęcono przedstawieniu zmian, które zaszły w
życiach bohaterek, dlatego ja również dokonam ekspozycji.
Miranda, obserwując zmieniającą
się sytuację polityczną, doszła do wniosku, że chce być częścią pozytywnej
zmian w świecie, dlatego rzuciła pracę w prawniczym korpo i podjęła studia
związane z prawami człowieka. Dalej jest ze Stevem.
Carrie prowadzi konto na
Instagramie, na którym zamieszcza robione z ukrycia obcym ludziom w ciekawych
ubraniach zdjęcia, a do tego została podcasterką. Prowadzony wraz z równie
cispłciowym co ona facetem i osobą niebinarną podcast ma poruszać podobne
tematy co jej dawna kolumna. Dalej jest z Bigiem.
Charlotte wydaje mi się, że jest
mamą na pełen etat. Dalej jest z Harrym.
Samantha obraziła się na Carrie,
gdy ta zrezygnowała z jej usług w kwestii PR-u. Zerwała kontakt z
przyjaciółkami i wyjechała do Londynu.
Teraz możemy przejść do wydarzeń
odcinka i problemów, z jakimi zmagają się nasze bohaterki we współczesnym
świecie.
Miranda zmaga się z komentarzami
Charlotte na temat jej siwych włosów. Charlotte maluje włosy i do tego samego
zachęca Mirandę, żeby wyglądała młodziej, tylko że wyglądanie młodziej nie
interesuje Mirandy. Za pomocą koloru włosów pokazano różnicę w stylach i
podejściu do starzenia się bohaterek, Carrie zaszalała i zrobiła sobie
częściową koloryzację, zostawiając siwe pasma. Jest to niezły pomysł na szybkie
zarysowanie postaci na nowo jako pięćdziesięcioletnich kobiet.
No dobrze, to nie jest jej
najważniejszy problem, po prostu chciałam napisać o tych włosach. Jej prawdziwy
problem jest taki, że na pierwszych zajęciach na studiach, mimo dobrych
intencji, bardzo słabo wypada przed czarnoskórą profesorką. Bierze profesorkę
za studentkę, ponieważ ma dredy, a nie miała ich na zdjęciu, brzmi to jednak
tak, jakby ktoś na tej pozycji jej zdaniem nie mógł mieć dredów, a przekonanie,
że osoba na poważnym stanowisku nie może mieć fryzury typowej dla czarnej osoby,
to stereotyp o rasistowskim podłożu. Miranda bardzo stara się udowodnić, że nie
ma rasistowskich uprzedzeń, ale tylko kopie pod sobą głębszy dołek, co chwila
mówiąc niewłaściwą rzecz.
Cała scena jest napisana w stylu
boomerskiego żartu o tym, jak trudno w dzisiejszych czasach coś powiedzieć tak,
żeby nikogo nie obrazić (dokłada się do tego komentarz rzucony przez jednego ze
studentów o zakładaniu z góry, jakich zaimków używa), co nieszczególnie mi się
podoba. Taka wizja spotkań w gronie osób z mniejszości zainteresowanych prawami
człowieka brzmi raczej jak perspektywa kogoś, kto takie środowisko zna, no, z
boomerskich żartów, a nie z prawdziwego życia. Nie sądzę, żeby cała sytuacja
mogła mieć miejsce gdziekolwiek poza tym uniwersum, w którym postaci młodych
lewaków wykreowano na podstawie wyobrażeń o nich zapośredniczonych przez internetowy
dyskurs.
Później Miranda stara się jeszcze
raz wytłumaczyć przed profesorką na stacji metra, ale jej słowa zagłusza koleś
grający na gitarze i w końcu profesorka ją zbywa. Wtedy już było mi tylko
smutno, bo przez głupi zbieg okoliczności nie była w stanie przekazać tego, co
chciała.
Drugi problem Mirandy jest taki,
że Brady znalazł sobie dziewczynę i ciągle uprawia z nią seks albo się
obcałowuje. Trudno mi na razie powiedzieć o tym wątku coś więcej, zaczekam na
kolejne odcinki.
Do tego Miranda jakoś często sięga
po alkohol i to na sposoby, które świadczą o dosyć dużym przywiązaniu do
trunków (aby tylko się napić, czeka na otwarcie baru, później przemyca butelkę
na recital), jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie.
Przejdźmy do Carrie. Widzimy ją podczas
nagrywania nowego odcinka podcastu. Powiem wam, że nie za bardzo czaję sposób,
w jaki Che, pierwsza niebinarna postać w serialu, prowadzi ten podcast. Ma
specjalny guzik włączający okrzyk „WOKE MOMENT”, którego używa, gdy chce
przerywać żartobliwą dyskusję, żeby przekazać słuchaczom poważniejsze treści na
temat problemów społecznych. Używa go, żeby powiedzieć, że czynności seksualne
zawsze powinny odbywać się za zgodą wszystkich zaangażowanych… po czym żartuje
sobie z tego, że Jackie, drugi uczestnik, lubi się publicznie masturbować. Nie
mam pojęcia, jaki to ma sens.
Podcast w ogóle brzmi jak ostatnia
rzecz, jakiej bym chciała słuchać. Nawet jakbym zniosła nieironiczne użycie
guzika włączającego okrzyk „WOKE MOMENT”, to żarty mnie nie bawią (ale też
żarty w „Seksie w wielkim mieście” mnie nie bawiły), a treści na temat
problemów społecznych są przekazywane w strasznie kaznodziejski i irytujący
sposób. Do tego myślę, że albo prowadzi się „woke” podcast i uczy ludzi
poszanowania granic innych, albo normalizuje masturbację w miejscach
publicznych, inaczej nie mam pojęcia, do jakiej grupy odbiorczej i z jakim
przekazem próbują trafić prowadzący.
Nie jest to koniec moich problemów
z tą sceną, ponieważ w pewnym momencie Che nazywa masturbacją pokazywanie się
na stadionie baseballowym w androgenicznym ubraniu i patrzenie na konfuzję
ludzi, próbujących odgadnąć jenu* płeć. Zapytałam moje znajome osoby
niebinarne, co sądzą o takim żarcie: dwie z nich były mocno zniesmaczone, jednej
po prostu żart nieszczególnie przypadł do gustu. Mimo że w roli Che występuje
osoba niebinarna, brzmi to jak nabijanie się przez osoby cispłciowe z osób
niebinarnych. Może warto było w tym miejscu wstawić jakiś żart, który rozbawi
osoby niebinarne przed ekranami. No i nie wiem, może w ogóle zrezygnować z
publicznej masturbacji jako materiału do rubasznych żarcików w podcaście, który
ma być świadomy społecznie.
Co z tego wynika dla Carrie?
Okazuje się, że ma trudności z opowiadaniem przed mikrofonem o tym, czy się
masturbuje. Po nagraniu Che mówi jej, że musi się przełamać i motywuje, mówiąc,
że pisała o seksie w latach dziewięćdziesiątych i na pewno ją stać, żeby
ośmielić się na mówienie o masturbacji. Carrie ma problem ze zmianą formy, bo
pisać było jej łatwiej niż mówić, oraz z tonem, jakim ma opowiadać o swojej
seksualności – tonem rubasznych żarcików. Żeby się przełamać, prosi Biga o
masturbowanie się przy niej, kończy się to tak, że uprawiają seks, więc chyba
nie wyszło.
Starsza córka Charlotte, Lily, od
dawna ćwiczy grę na pianinie i teraz ma bardzo waży recital. Charlotte na tę
okazję kupuje jej markową sukienkę, która bardzo jej się podoba. Podobną kupuje
jej młodszej siostrze, Rose, chłopczycy-skaterce. Rose nie jest prezentem
zachwycona i chciałaby iść w ubraniu, które sama sobie wybrała. Ku mojemu
zerowemu zdziwieniu Charlotte mimo to zmusza ją do wyjścia w sukience (byłabym
szczerze zdziwiona, gdyby Charlotte nie zmuszała swoich dzieci do noszenia
sukienek wbrew ich woli), pozwala jej jednak nałożyć na wierzch koszulkę z
nadrukowanym garniturem, przez co wygląda komicznie i jestem pewna, że nawet
samej Charlotte bardziej by się podobał jej wygląd, gdyby po prostu odpuściła.
Podejrzewam, że w dalszych odcinkach ktoś tu będzie musiał się nauczyć, że
trzeba pozwolić dorastającym dzieciom na ekspresję.
Poznajemy nową znajomą Charlotte,
Lisę, matkę jednego z dzieci, które uczy się gry na pianinie wraz z córką
Charlotte. Z opowieści Lisy wynika, że jej syn wcale nie chce grać na pianinie,
ale jego babcia od strony ojca jest pianistką światowej sławy, dlatego dzieciak
musi grać i tyle. Na recitalu chłopak daje plamę (za to córka Charlotte gra
doskonale). Podejrzewam, że w dalszych odcinkach ktoś tu będzie musiał się
nauczyć, że trzeba pozwolić dzieciom samodzielnie decydować o swoich
zainteresowaniach.
Big nie wybrał się na recital.
Został w domu, żeby w tym czasie poćwiczyć. Po treningu dostaje zawału. Carrie
wraca do mieszkania i Big umiera w jej ramionach. Dobrze czytacie, Big umarł.
Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale po zastanowieniu sądzę, że mógł to być
dobry pomysł ze stronny scenarzystów, ponieważ dzięki temu będzie można pokazać
doświadczenie wspólne dla wielu starzejących się kobiet – stratę męża.
Na koniec powiem jeszcze, że okazało
się, że małżeństwo kolegi geja Carrie i kolegi geja Charlotte nie układa się
dobrze, panowie nieustannie się kłócą. Wygląda na to, że małżeństwo ludzi,
którzy się nie znoszą, zawarte wyłącznie w imię hollywoodzkiej tradycji
mówiącej, że jeśli ludzie się nie lubią, to nie ma wyjścia i trzeba się pobrać,
nie było dobrym pomysłem, kto by się spodziewał. Mam nadzieję, że skończy się
to rozwodem.
Opowiedziałam wam, co się działo,
ale co ja o tym wszystkim sądzę? Otóż odcinek spodobał mi się bardziej, niż się
spodziewałam. „Seks w wielkim mieście” był mocno krytykowany za obsadzenie głównych
ról samymi białymi aktorami i wprowadzanie postaci o innych kolorach skóry w
zasadzie tylko w stereotypowych rolach. Teraz dostajemy Che o meksykańskim
pochodzeniu, czarną profesorkę i czarną rodzinę Lisy. No i dobrze. Cieszę się,
że słusznej krytyki posłuchano, a gdy pojawiła się możliwość, wprowadzono
zmiany.
Druga rzecz, która mi się podoba,
to pokazanie Carrie i Mirandy jako osób otwartych na nowe idee, ale nie
chwytających wszystkiego w lot. Dzięki temu uniknięto fałszowania historii i
udawania, że bohaterki serialu miały nie wiadomo jak postępowe poglądy. Miranda
dopiero niedawno przemyślała swoje miejsce w świecie i postanowiła użyć swych prawniczych
mocy do czynienia dobra. Dopiero w wieku pięćdziesięciu pięciu lat uczy się
rozmawiać z czarnoskórymi ludźmi, wcześniej, jak i reszta bohaterek, prowadziła
pozbawione refleksji nad nierównościami życie uprzywilejowanej białej kobiety.
Nie zrozumcie mnie źle, uważam, że
sceny, która miała to pokazywać, w ogóle nie napisano dobrze, a analogiczna
scena z Carrie to już w ogóle była katastrofa (nie wybrałabym skłonności do
publicznego opowiadania o masturbacji na wyznacznik postępowości, a sądzę, że
to o to miało chodzić), ale podoba mi się zamysł, który za tym widzę. Jeśli
chodzi o Charlotte, myślę, że pokazanie jej jako matki, która na siłę wciska
dziecku kobiecość, to wstęp do krytyki jej postaci i uwielbienia
konserwatywnych ról płciowych, które prezentowała w oryginalnym serialu. Jeśli
moje nadzieje okażą się płonne, trudno.
Podoba mi się też, jak pokazano
córki Charlotte i czekam na więcej scen z nimi. Zwłaszcza Lily przypadła mi do
gustu. Potrafi być zabawna, a to niespotykanie rzadkie w tym serialu.
No właśnie, co mi się nie podobało
(poza tym, na co już narzekałam). Humor. Większość czasu żenuje mnie tak samo,
jak żenowały mnie żarty w „Seksie w wielkim mieście”. Ma chyba nawet niższy
poziom. Wydaje mi się, że i osoby, które bawił „Seks w wielkim mieście”, uznają
żarty w „I tak po prostu…” za niezbyt zabawne.
Kończę się produkować. A wam jak
się odcinek podobał? Dajecie serialowi szansę? Czekam na wasze opinie w
komentarzach.
*Polskie tłumaczenie, sprawdziłam
i lektora, i napisy, używa rodzaju żeńskiego. Nie uważam, że taki wybór dobrze
oddaje używanie przez Che zaimków they/them w języku angielskim, dlatego decyduję
się na dukaizmy.
Od tego posta przestaję ostrzegać
o spoilerach, bo o śmierci Biga w ciągu tego tygodnia usłyszał już każdy, kto
choćby śladowo interesuje się serialem.
Odcinek poświęcony jest pogrzebowi
Biga i to może być główna przyczyna, dla której jest dużo lepszy od
poprzedniego. Tragizm zbawił nas od humoru.
Zaczynamy w miejscu, w którym
pozostawił nas poprzedni odcinek. Big nie żyje. Miranda przyjeżdża do Carrie i
spędza u niej noc, żeby ją wesprzeć. Rano idzie na zajęcia i przy boku Carrie
zastępuje ją Charlotte. Podczas gdy Carrie przeżywa żałobę z dużym spokojem,
Charlotte jest cała zapłakana, w pewnym momencie podczas poszukiwania
odpowiedniego domu pogrzebowego obsługa nawet myli się i to ją bierze za wdowę.
To naturalna różnica w sposobie okazywania emocji, ale nie tylko. Dochodzimy
bowiem do najciekawszego wątku odcinka – poczucia winy bohaterek. Charlotte
przeprasza, że wyciągnęła Carrie na recital, bo planowo miała w tym czasie być
w Hamptons z Bigiem. A gdyby z nim była, mogłaby wezwać pomoc na czas. Carrie
mówi, że wcale tak nie uważa i że nic nie dało się zrobić, ale tak naprawdę
wini siebie za to, że nie pojechała z Bigiem na urlop, tak jak chciała. W tym
momencie Carrie musi nie tylko radzić sobie z własną startą, ale również
emocjami Charlotte, która nie jest jej w stanie zaoferować wsparcia, bo sama go
potrzebuje – w postaci zapewnień, że nie zrobiła nic złego.
Miranda ponownie widzi się ze
swoją profesorką na wejściu na uczelnię, gdzie ochroniarz wymaga od profesorki
okazania identyfikatora. Miranda uznaje, że to przykład niesprawiedliwego
traktowania osób o różnych kolorach skóry, więc interweniuje, co profesorka
widzi jako rozdmuchiwanie sprawy w imię zabłyśnięcia jako biały zbawca. Widzimy
więc podobną sytuację co w poprzednim odcinku – Miranda stara się nie wyjść na
rasistkę, lecz nie do końca jej wychodzi, ale bogowie, o ile to lepsza scena
niż w poprzednim odcinku.
Później spotykają się ponownie,
znów na stacji metra, i tam Miranda chroni profesorkę przed napaścią ze strony
jakiegoś dzieciaka przebranego za Laleczkę Chucky, który chciał jej ukraść
torebkę, i wtedy to już nie jest bawienie się w białego zbawiciela, tylko
normalna pomoc, więc w końcu wypada dobrze. Dosyć pokracznie to wyszło, ale
wciąż dużo, dużo lepiej niż w poprzednim odcinku. Ach, no i sam fakt, że teraz
bohaterki jeżdżą metrem, a nie taksówkami, jest ewidentną odpowiedzią na
krytykę, ale w tym przypadku raczej średnio sensowną, myślę, że ludzie raczej z
wiekiem przerzucają się z metra na drogie taksówki niż odwrotnie.
Jeszcze jak chodzi o Mirandę, to
dalej dręczy ją głośna i częsta aktywność seksualna syna i dalej widzimy, że
coś często zagląda do kieliszka, ale czekam na rozwinięcie tych wątków w
dalszych odcinkach.
Carrie prosiła, by na pogrzeb nie
przynosić żadnych kwiatów, pozostawia jednak na sali kwiaty, które przysłała
Samantha. Porównajmy to z przywołaniem Samanthy w poprzednim odcinku, gdy panie
narzekały na to, że przyjaciółka zerwała z nimi kontakt, co było nie tyle słabo
zawoalowanym, co w ogóle nie zawoalowanym wyrazem pretensji do Kim Cattrall, w
tym odcinku twórcy chyba robią wszystko lepiej niż w poprzednim.
Miranda poznaje Che, nie wiedząc,
że jest to osoba prowadząca podcast Carrie. A poznaje nu, gdy Che częstuje
Brady’ego ziołem, więc ich znajomość zaczyna się od opieprzu za narkotyzowanie
syna. Gdy zostają sobie oficjalnie przedstawieni, dostajemy ciekawą scenę, gdy
w zakłopotaniu próbują naprostować zaistniałą sytuację i Che stwierdza, że
szanuje obronną reakcję Mirandy.
Na pogrzebie pojawia się Susan
Sharon. To koleżanka Carrie z pamiętnego odcinka „Seksu w wielkim mieście” o
tym, że przemoc domowa jest dobra (S02E02, jeśli macie na to nerwy). Susan
mówi, że wybacza Carrie i jest to scena, którą obawiam się, że źle
zinterpretowałam za pierwszym razem. Myślałam, że Susan wybacza Carrie, że
kazała jej zostać w związku, w którym była ofiarą przemocy, i tym samym „I tak
po prostu…” przeprasza mnie osobiście za tamten absolutnie zjebany odcinek
„Seksu w wielkim mieście”, który zainspirował całą tę serię. Jednak wróciłam do
tamtego odcinka i przypomniałam sobie, że Carrie kazała jej rzucić męża, czego
cały odcinek żałowała i na koniec cieszyła się, że jednak do niego wróciła.
Także wygląda na to, że Susan wybaczała Carrie, że próbowała rozbić jej
przemocowy związek… Autorzy „Seksu w wielkim mieście” widać i po dwudziestu
latach uważają, że poradzenie ofierze przemocy domowej rozstania z mężem to
karygodne zachowanie. Aha.
Widać jednak nie wszystko w tym
odcinku twórcy robią lepiej niż w poprzednim. W poprzednim odcinku nie
wyciągali wątku sprzed dwudziestu lat, by obwieścić nam, że dalej uważają, że
przemoc domowa jest spoko.
Do Carrie przychodzi kurier z urną
z prochami Biga. Carrie zaprasza Mirandę i swojego kolegę geja, ale nie
zaprasza Charlotte, gdy więc Charlotte się niezapowiedzianie zjawia, robi się
niezręcznie. Dynamika to trochę jak z podstawówki, ale to nie nowość w
uniwersum „Seksu w wielkim mieście”. W każdym razie dochodzi wtedy do
konfrontacji i obie panie mówią, że czują się winne śmierci Biga, po czym godzą
się z faktem, że żadna z nich nie mogła przewidzieć, że Big dostanie zawału.
W poprzednim poście wspominałam,
że jestem za tym, by koledzy geje się rozwiedli, nie zdawałam sobie wtedy
jednak sprawy, że aktor w roli kolegi geja Carrie wystąpił tylko w trzech
odcinkach. Wiedziałam, że umarł, ale myślałam, że zagrał w całości. W tym
odcinku pogodzili się w obliczu tragedii, więc tak już chyba pozostanie.
Po obejrzeniu odcinka po raz drugi
oceniam go gorzej niż po pierwszym seansie ze względu na całą sprawę z Susan
Sharon. Nie zmienia to jednak faktu, że odcinek jako całość jest dużo lepszy od
poprzedniego i że z dużym zainteresowaniem śledziłam relację Carrie i Charlotte
oraz że podobało mi się pojednanie Mirandy i Che, nawet jeśli padło w tej
scenie kilka nieśmiesznych żartów. Wybaczam je, wdzięczna, że odcinek
stosunkowo mało razy próbował mnie rozbawić.
Podobało mi się też przedstawienie
żałoby i pogrzebu. Nie lubiłam Biga, ale kiedyś już pisałam, że uważam, że byli
z Carrie siebie warci, więc wierzę, że ona za nim szczerze tęskni. Podobało mi
się, że pokazano przygotowanie do pogrzebu jako coś, co dla każdego będzie
innym procesem. Carrie wybiera taki dom pogrzebowy, o którym wie, że by mu się
spodobał, a na pogrzebie puszcza składankę nagrań z całego jego życia do
piosenki, której słuchali w poprzednim odcinku. Nie wybucha płaczem, ale
przeżywa żałobę po cichu, czasem tak jest.
Ode mnie to by było na tyle, w
czwartek premiera nowego odcinka, więc wtedy najwcześniej pojawi się kolejny
post.
Jak zawsze czekam na wasze
komentarze. Czy moja pozytywna opinia wynika wyłącznie z tego, jak nisko serial
postawił sobie poprzeczkę? Czekam na wasze zdanie.
Niestety znowu stajemy się
świadkami nagrywania podcastu Carrie. Poziom dalej jest bardzo niski i trudno
mi sobie wyobrazić, kto miałby słuchać czegoś takiego dla rozrywki. Smutno
spojrzałam w przestrzeń, gdy zobaczyłam, że Che ma nie tylko guzik włączający
okrzyk „woke moment”, ale też „trigger warning”.
Osobą, która słucha czegoś takiego
dla rozrywki, okazuje się być Miranda, którą bardzo bawią żarty Che. Nie
zapominajmy jednak, że ona od początku serialu jest nieustannie wstawiona.
Minęło kilka tygodni od śmierci
Biga. Carrie ma problemy ze snem i jedzeniem, często spaceruje, bo tak łatwiej
jej uspokoić myśli. W smutku pokrzepienie daje jej fakt, że tuż przed śmiercią
męża jej małżeństwo było najszczęśliwsze. Pocieszenie szybko zostaje jednak
zmącone. Podczas odczytywania testamentu dowiadujemy się, że Big zapisał
Natashy, swojej byłej żonie, którą zdradzał z Carrie, milion dolarów. Od razu
pojawia się podejrzenie, że coś jeszcze między nimi było, chociaż jest też
druga teoria, mówiąca, że w ten sposób chciał ją przeprosić za zdradę.
Carrie nabiera podejrzeń i
przeszukuje rzeczy Biga. Znajduje zdjęcie psa o imieniu Gogi, o którego
istnieniu nie miała pojęcia. Czyżby Big prowadził drugie życie?
Nasza bohaterka pr
Młoda para w lesie
Inez na fotelu
Bratowa dostała chcicy na kanapie

Report Page