Senne popołudnie z Sophią Steele

Senne popołudnie z Sophią Steele




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Senne popołudnie z Sophią Steele


Kathy Reichs - 11 - Diabelskie kosci

Home
Kathy Reichs - 11 - Diabelskie kosci



Kathy Reichs
Diabelskie kości
(Devil bones)
Przełożyła Katarzyna Maciejczyk
Pamięci
Seana Clarka, Funkcjonariusza Policji
22 listopada 1972 – 1 kwietn...

Kathy Reichs

Diabelskie kości (Devil bones) Przełożyła Katarzyna Maciejczyk

Pamięci Seana Clarka, Funkcjonariusza Policji 22 listopada 1972 – 1 kwietnia 2007 i Jaffa Sheltona, Funkcjonariusza Policji 9 września 1971 – 1 kwietnia 2007 oraz wszystkich tych, którzy zginęli, broniąc mieszkańców okręgu Charlotte-Mecklenburg w Karolinie Północnej. Sierżant Anthony Scott Futrell Funkcjonariusz John Thomas Burnett Funkcjonariusz Anthony A. Nobles Dzielnicowy Eugene A. Griffin Funkcjonariusz Milus Terry Lyles Funkcjonariusz Robert Louis Smith Dzielnicowy Timothy Wayne Whittington Dzielnicowy Ernest Coleman Dzielnicowy Edmond N. Cannon Funkcjonariusz Ronnie E. McGraw Sierżant Lewis Edward Robinson senior Funkcjonariusz Johnny Reed Annas Detektyw Charlie Herbert Baker Funkcjonariusz Rufus L. Biggers Funkcjonariusz Charles P. Nichols Dzielnicowy Benjamin H. Frye

17 lipca 2002 5 października 1993 5 października 1993 22 listopada 1991 6 sierpnia 1990 15 stycznia 1987 16 lipca 1985 1 lipca 1982 23 listopada 1981 18 października 1970 4 maja 1970 21 maja 1960 12 kwietnia 1941 12 lutego 1937 17 kwietnia 1936 9 czerwca 1930

Detektyw Thomas H. Jenkins 21 października 1929 Funkcjonariusz William Roger 30 sierpnia 1929 Detektyw Harvey Edgar Correll 22 stycznia 1929 Dzielnicowy Robert M. Reid 1 stycznia 1927 Funkcjonariusz Wiejskiej Komendy Policji John Franklin Fesperman 16 lutego 1924 Funkcjonariusz John Robert Estridge 29 marca 1913 Funkcjonariusz Wiejskiej Komendy Policji Samson E. Cole 1 stycznia 1905 Funkcjonariusz James H. Brown 2 sierpnia 1904 Dzielnicowy James Moran 4 kwietnia 1892

PODZIĘKOWANIA Dziękuję doktorowi Richardowi L. Jantzowi – mojemu guru w sprawach związanych z programem Fordisc 3.0; doktorowi M. Lee Goffowi – geniuszowi od robali (tak naprawdę ma na imię Madison); doktorowi Peterowi Deanowi – niezrównanemu koronerowi; i doktorowi Williamowi C. Rodriguezowi – jednemu z najmądrzejszych antropologów sądowych na świecie. Doktor Leslie Eisenberg, doktor Norm Sauer i doktor Elizabeth Murray podzielili się ze mną wiedzą tajemną z zakresu osteologii, za co równie serdecznie dziękuję. Sierżant Darrell Price, sierżant Harold (Chuck) Henson i detektyw Christopher Dozier z Wydziału Policji Okręgu Charlotte-Mecklenburg odpowiedzieli na moje pytania dotyczące pracy gliniarzy. Mike Warns użyczył mi swojej wiedzy i przenikliwości, a czego nie wiedział, to sprawdził.

Dr Wayne A. Walcott, rektor UNCC*

[UNCC – University of North

Carolina at Charlotte – Uniwersytet Karoliny Północnej w Charlotte (przyp. red.).] ,

udzielił mi informacji o dostępnych na uczelni mikroskopach elektronowych. UNCC ma ich pięć. Kto by pomyślał. Pragnę też wyrazić wdzięczność dla Philipa L. Dubois, kanclerza UNCC, za nieustanne wsparcie. Mojej rodzinie dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość, zwłaszcza gdy jestem nie w humorze albo mnie nie ma. Specjalne podziękowania należą się mojej córce, Kerry, która znalazła czas, by podyskutować o mojej książce, choć pochłaniało ją pisanie własnej. (Hurra! Pierwsza powieść: The Best Day of Someone Else’s Life wychodzi wiosną 2008!). I Paulowi Reichsowi, za przeczytanie rękopisu i cenne uwagi. Dziękuję z całego serca mojej niesamowitej agentce, Jennifer Rudolph Walsh; moim genialnym redaktorkom, Nan Graham i Susan Sandon, a także mojemu wspaniałemu wydawcy – Susan Moldow. Dziękuję też Kevinowi Hansonowi i Amy Cormier z Kanady. Chciałam też wyróżnić wszystkich tych, którzy tak ciężko dla mnie pracują, zwłaszcza: Katherine Monaghan, Laurettę Charlton, Annę deVries, Anne Simpson, Claudię Ballard, Jessicę Almon, Tracy Fisher i Michelle Feehan. Jeśli w książce pojawią się jakieś błędy, wińcie mnie, nie ich. Tych, których pominęłam, przepraszam.

Rozdział 1 Nazywam się Temperance Deassee Brennan. Mam metr sześćdziesiąt siedem, wredny charakter i czterdziestkę na karku. Liczne tytuły naukowe. Za dużo pracy, za mało płacy. Jestem o krok od śmierci. Szybko skreśliłam te natchnione wersy i zaczęłam płodzić nowy wstęp. Jestem antropologiem sądowym. Śmierć to moja dobra znajoma. Teraz chce dopaść i mnie. Oto moja opowieść. Dobry Boże. Jak tani kryminał z lat pięćdziesiątych. Kolejne krechy. Zerknęłam na zegarek. Druga trzydzieści pięć. Zarzuciłam powstającą w bólach autobiografię i zaczęłam bazgrolić. Kółka. Kółka w kółkach. Tarcza zegara. Sala konferencyjna. Kampus UNCC, mojego uniwersytetu. Charlotte. Karolina Północna. Ameryka Północna. Ziemia. Droga Mleczna. Koledzy wokół mnie z pasją godną fanatyków religijnych wykłócali się o szczegóły. Debata dotyczyła akurat pewnego sformułowania w statucie badań wydziału. W sali panowała wielka duchota, temat był nudny jak flaki z olejem. Sesja trwała już od dwóch godzin, a czas wlókł się nieubłaganie. Do kółek znajdujących się po zewnętrznej dodałam jeszcze spiralne promienie. Zaczęłam wykropkowywać puste miejsca. Czterysta miliardów gwiazd w galaktyce. Fantazjowałam, że moje

krzesło jest wyposażone w napęd rakietowy, który przeniesie mnie na którąś z nich – wszystko jedno którą. Antropologia to szeroka dziedzina. Składa się z wielu powiązanych ze sobą działów. Antropologia fizyczna. Kulturowa. Archeologiczna. Lingwistyczna. Nasz wydział zajmuje się wszystkimi czterema. Głos usiłowali zabrać przedstawiciele każdej z powyższych profesji. George Petrella jest językoznawcą, który bada mit jako narracyjny przekaz tożsamości jednostki i grupy społecznej. Jego wypowiedzi rozumiem tylko od wielkiego dzwonu. W tym właśnie momencie Petrella wyrażał protest przeciwko sformułowaniu „redukowalna do” czterech odrębnych dziedzin. Proponował określenie „podzielna na”. Cheresa Bickham, archeolog z Południowego Zachodu, i Jennifer Roberts, specjalistka od międzykulturowych systemów wierzeń, twardo obstawały przy „redukowalnej”. Niestety moje znudzenie nie było ani podzielne, ani redukowalne. Z puentylizmu galaktycznego przestawiłam się na kaligrafię. Temperance, czyli umiar. Pohamowanie. Dla mnie podwójna porcja. Ze szczyptą powściągliwości. Za ego podziękuję. Która to już godzina? Druga pięćdziesiąt osiem. A oni cały czas perorowali. O trzeciej dziesięć zarządzono głosowanie. Wygrała „podzielna na”.

Radzie przewodniczył Evander Doe, kierownik wydziału od ponad dziesięciu lat. Jest mniej więcej w moim wieku, ale wygląda jak żywcem wzięty z obrazu Granta Wooda. Łysina. Kujońskie okulary w drucianych oprawkach. Wielkie, odstające uszy. Wśród znajomych uchodzi za posępnego gbura. Ja mam odmienne zdanie. Na własne oczy widziałam, ze dwa czy trzy razy, jak się uśmiecha. Uporawszy się z „podzielna na”, Doe przeszedł do kolejnej wielce palącej kwestii. Przestałam kaligrafować i nadstawiłam ucha. Czy w oficjalnym programie badań wydział powinien podkreślić swe historyczne więzi z naukami humanistycznymi i teorią krytyczną, czy może uwydatnić coraz ważniejszą rolę nauk przyrodniczych i empirii? Pierwsze zdania mojej zarzuconej autobiografii nie mijały się z prawdą. Faktycznie byłam o krok od śmierci – z nudów. Naszła mnie nagła wizja. Lata pięćdziesiąte i ówczesne niesławne eksperymenty z deprywacją sensoryczną. Oczyma wyobraźni ujrzałam ochotników w nieprzepuszczających światła goglach i grubych rękawicach, ułożonych na kozetkach w dźwiękoszczelnych kabinach. Wypisałam odnotowane przez nich objawy i zaczęłam porównywać je z moim obecnym stanem. Niepokój. Depresja. Zachowania aspołeczne. Halucynacje. Czwarty podpunkt wykreśliłam. Owszem, byłam zestresowana i podenerwowana, ale halucynacji nie miałam. Jak na razie. Nie żebym miała coś przeciw halucynacjom. Kolorowa wizja odwróciłaby zapewne moją uwagę od obecnej sytuacji.

Nie myślcie czasem, że straciłam wiarę w nauczanie. Uwielbiam uczyć. Żałuję, że z każdym rokiem moje kontakty ze studentami są coraz bardziej ograniczane. Czemu mam tak mało zajęć na uczelni? Wracamy do kwestii specjalizacji. Próbowaliście kiedyś umówić się do zwykłego lekarza? No właśnie, chyba w marzeniach. Teraz mamy kardiologów. Dermatologów. Endokrynologów. Gastroenterologów. Światem rządzi specjalizacja. Moją dziedziną również. Antropologia – nauka zajmująca się człowiekiem. Antropologia fizyczna – nauka zajmująca się biologią, zróżnicowaniem i ewolucją ludzkiego organizmu. Osteologia – nauka zajmująca się strukturą kostną ludzkiego organizmu. Antropologia sądowa – nauka zajmująca się strukturą kostną ludzkiego organizmu dla celów sądowych. Gałąź za gałęzią, gałązka za gałązką, a na samym końcu jestem ja. Z początku moje zainteresowania naukowe obejmowały bioarcheologię, więc zaczynałam od wykopalisk i badań szczątków starożytnych, ale po pewnym czasie, a było to lata temu, zainteresowałam się kryminalistyką. Przeszłam na ciemną stronę mocy, jak wciąż podrwiwają moi dawni koledzy. Ciągnęła mnie sława i bogactwo. Jasne. No dobrze, z tą sławą, a raczej niesławą, to może i prawda, ale na pewno nie z bogactwem. Antropolodzy sądowi nie zajmują się starożytnościami, a szczątkami ludzi zmarłych niedawno. Pracujemy dla organów ścigania, koronerów, lekarzy sądowych, prokuratorów, obrońców, wojska, organizacji ochrony praw człowieka i ekip badających oraz

usuwających skutki katastrof. Wiedza z dziedziny biomechaniki, genetyki i anatomii kostnej pozwala nam zidentyfikować zwłoki, stwierdzić przyczynę zgonu, ustalić czas, jaki upłynął od śmierci, oraz ocenić zmiany pośmiertne. Badamy zwłoki – spalone, rozłożone, zmumifikowane, zmasakrowane, poćwiartowane – i szkielety. Nierzadko szczątki, w przypadku których zwykła sekcja zwłok nie przyniosłaby zadowalających rezultatów. Pracuję zarówno na uniwersytecie UNCC, jak i w Biurze Głównego Lekarza Sądowego stanu, którego dwa ośrodki mieszczą się w Charlotte i Chapel Hill. Ponadto, jestem konsultantem Laboratoire de Sciences Judiciaires et de Médecine Légale w Montrealu. Karolina Północna i Quebec? Niezwykłe. O tym później. Ze względu na obowiązki służbowe po obu stronach granicy i to, że obsługuję dwie rodzime jednostki, na uniwersytecie prowadzę tylko seminarium z antropologii sądowej dla zaawansowanych. Oto mój kolejny semestr za katedrą. A także w sali konferencyjnej. Uwielbiam uczyć. Nie cierpię jedynie niekończących się rad wydziału i uczelnianej polityki. Ktoś wniósł o przedłożenie projektu oficjalnego programu badań wydziału komitetowi, który mógłby zbadać problem dogłębniej. Dłonie, w tym moja, poszły w górę. Byłam już gotowa głosować za przesłaniem tego całego projektu do Zimbabwe. Doe przeszedł do kolejnego punktu spotkania. Stworzenie komisji etyki zawodowej.

Pojękując w duchu, wzięłam się za sporządzanie listy zadań na najbliższy czas. 1. Próbki dla Alex Alex to moja asystentka. Z dostarczonych próbek kości przygotuje test dla moich seminarzystów. 2. Raport dla LaManche’a Pierre LaManche jest lekarzem sądowym i szefem ośrodka medycyny sądowej w Montrealu. Właśnie on zlecił mi sprawę, którą zajmowałam się w zeszłym tygodniu, aż do wyjazdu. Samospalenie w samochodzie. Według moich ustaleń zwęglone zwłoki należały do trzydziestoparoletniego mężczyzny rasy białej. LaManche nie będzie zachwycony, bo domniemaną ofiarą miała być pięćdziesięciodziewięcioletnia Azjatka. Kierowca też z pewnością nie był zachwycony, bo ktoś wpakował mu dwie kulki w lewą kość ciemieniową. I ja nie byłam zachwycona, ponieważ sprawa okazała się zabójstwem, więc prawdopodobnie będę musiała zeznawać przed sądem. 3. Raport dla Larabee’ego Tim Larabee to lekarz sądowy hrabstwa Mecklenburg i szef zespołu trzech patologów ośrodka w Charlotte. Zlecił mi sprawę, którą zajmowałam się tuż po powrocie do Karoliny Północnej – napęczniała i rozkładająca się dolna połowa ludzkiego ciała, zniesiona na brzeg Catawba River. Struktura obręczy biodrowej wskazywała na osobnika płci męskiej. Z rozwoju kostnego oszacowałam, że ofiara miała dwanaście/czternaście lat. Zrośnięte złamania czwartej i piątej kości prawego śródstopia dawały nadzieję na identyfikację ofiary, o

ile dałoby się odnaleźć kartę szpitalną i zdjęcia rentgenowskie. 4. Zadzwonić do Larabee’ego Dziś rano, gdy dotarłam na uczelnię, odsłuchałam wiadomość z MCME, biura medycyny sądowej. Jedno słowo: Zadzwoń. Właśnie wystukiwałam numer, gdy zjawił się Petrella, by zaciągnąć mnie na tę piekielną radę wydziału. Gdy ostatnio rozmawialiśmy, w rejestrze osób zaginionych nie było nikogo, kto pasowałby do profilu ofiary z Catawba River. Może Larabee’emu właśnie się powiodło. Miałam cichą nadzieję ze względu na rodzinę ofiary i z uwagi na samo dziecko. Pomyślałam o rozmowie, jaką Larabee będzie musiał przeprowadzić z rodzicami. Sama brałam udział w takich rozmowach, udzielałam wstrząsających wyjaśnień. To najgorszy element mojej pracy. Nie ma tu żadnych skrótów, nie można zrobić uniku, jeśli ma się obwieścić rodzicom, że ich dziecko nie żyje. Że odnaleziono jego nogi, ale wciąż brakuje głowy. 5. Rekomendacja dla Sorensteina Rudy Sorenstein zrobił właśnie licencjat i ma wielkie nadzieje na Harvard albo Berkeley. Niestety, moja rekomendacja, nawet najbardziej entuzjastyczna, raczej w niczym tu nie pomoże. Ale Rudy bardzo się starał. Świetnie pracował w grupie. Zamierzałam zrobić, co w mojej mocy, by mimo kiepskich ocen jego podanie zostało rozpatrzone. 6. Zakupy z Katy Kathleen Brennan Petersons to moja córka, która od tej jesieni mieszka w Charlotte i pracuje jako analityk w kancelarii obrońcy z

urzędu. Po sześciu latach studiów licencjackich na University of Virginia jej garderoba domaga się wzbogacenia o kreacje z innego materiału niż dżins. A jej portfel – odpowiedniej wysokości środków na te zakupy. Zgłosiłam się na stylistkę i konsultantkę do spraw mody – nie śmiejcie się. Natomiast Pete, mąż, z którym od dawna jestem w separacji, ma być sponsorem całego przedsięwzięcia. 7. Piasek do kuwety dla Ptaśka Ptasiek to mój kot. W sprawach higieny i toalety jest bardzo wybredny, a swoje niezadowolenie uzewnętrznia tak bardzo, że za wszelką cenę staram się uprzedzać jego fochy. Jak na złość, piasek do kuwety, który odpowiada jego wyśrubowanym wymaganiom, można dostać tylko u weterynarza. 8. Wizyta kontrolna u dentysty Wczoraj przysłali mi przypomnienie. Pewnie. Zadzieram kiecę i lecę. 9. Pralnia 10. Przegląd samochodu 11. Klamka do kabiny prysznicowej W sali rozległ się dziwny dźwięk, który wręcz poczułam, a nie usłyszałam. Cisza. Zerkając ukradkowo w górę, zorientowałam się, że uwaga obecnych skupiona jest na mnie. – Przepraszam. – Dyskretnie zakryłam notatnik ręką. – Doktor Brennan, a jakie jest pani zdanie? Za którą wersją pani głosuje? – Proszę przeczytać je raz jeszcze.

Doe powtórzył trzy sformułowania, które jak podejrzewałam, stanowiły przedmiot sporu. – Komisja Zachowania i Odpowiedzialności Zawodowej. Komisja Oceny Procedur Etycznych. Komisja do spraw Standardów i Praktyk Etycznych. – To ostatnie implikuje narzucanie reguł przez jakiś organ zewnętrzny czy zarząd – dąsał się Petrella. Bickham cisnęła długopisem o blat. – Nie. Wcale nie. Po prostu... – Wydział chce stworzyć komisję do spraw etyki, tak? – Nazwa owego organu jest nie do przecenienia, ponieważ musi ona dokładnie odzwierciedlać fundamenty filozoficzne, na których... – Tak – odpowiedział mi Doe, ucinając potok elokwencji Petrelli. – Więc czemu nie nazwać jej Komisją Etyki? Na moich ustach zawisł wzrok dziesięciu par oczu. Część zgromadzonych wyglądała na zdezorientowanych. Pozostali na zaskoczonych. Inni na urażonych. Zgarbiony Petrella osunął się na krzesło. Bickham kaszlnęła. Roberts spuściła wzrok. Doe odchrząknął. Zanim zdążył zabrać głos, ciszę przerwało pukanie do drzwi. – Tak? – spytał kierownik wydziału. W szparze uchylonych drzwi ukazała się twarz. Okrągła. Piegowata. Zmartwiona. Jedenaście par oczu przeniosło się teraz na nią.

– Przepraszam, że przeszkadzam. – Naomi Gilder to nasza najmłodsza stażem sekretarka. Najbardziej nieśmiała. – Tyle tylko że... Wzrok Naomi spoczął na mnie. – Doktor Larabee mówi, że musi pilnie skontaktować się z doktor Brennan. W pierwszym impulsie chciałam odstawić na środku taniec zwycięstwa, ale powstrzymałam się, uniosłam brwi i rozłożyłam ręce. Służba nie drużba. Cóż poradzę... Zebrałam papiery i niemalże tanecznym krokiem przemknęłam przez recepcję i korytarz, wzdłuż którego mieściły się poszczególne pokoje katedr. Wszystkie drzwi były zamknięte. Ha, pewnie że zamknięte. Przecież ich lokatorzy kisili się właśnie w sali konferencyjnej bez okien, pochłonięci kłótniami o administracyjne detale. Nie posiadałam się ze szczęścia. Nareszcie wolna! Wchodząc do swojego gabinetu, wystukałam numer Larabee’ego. Mój wzrok powędrował za okno. Cztery piętra niżej płynęła rzeka studentów zmierzających na popołudniowe zajęcia albo wracających do domu. Chylące się ku zachodowi słońce spływało brązowozłotą poświatą na drzewa i paprocie wąwozu Landigham. Gdy szłam na radę wydziału, słońce miałam tuż nad głową. – Larabee. – Głos był dość wysoki, z miękkim, południowym akcentem. – Tu Tempe. – Przerwałem ci coś ważnego?

– Pretensjonalne, pompatyczne popisy. – Słucham? – Nieważne. Chodzi o tego trupa z Catawba River? – Dwunastolatek z Mount Holly, nazwiskiem Anson Tyler. Rodzice pojechali balować do Las Vegas. Wrócili przedwczoraj i odkryli, że dzieciaka nie było w domu od tygodnia. – A jak to sobie wyliczyli? – Policzyli pizze w zamrażalniku. – Udało ci się zdobyć akta medyczne? – Oczywiście chciałbym, żebyś sama na to zerknęła, ale założę się, że złamane palce na rentgenie Tylera odpowiadają palcom naszej ofiary. Oczyma wyobraźni ujrzałam małego Ansona, jak siedzi sam w domu. Ogląda telewizję. Robi sobie kanapki z masłem orzechowym i podgrzewa pizze. Śpi przy włączonym świetle. Mój dobry nastrój zaczął się ulatniać. – Co za kretyni wyjeżdżają się zabawić, zostawiając dwunastoletnie dziecko? – Tylerowie nie wyglądają na kandydatów na Rodziców Roku. – Staną za to przed sądem? Za zaniedbanie i porzucenie dziecka? – Co najmniej. – Dzwonisz z powodu Ansona Tylera? – Według słów Naomi, Larabee mówił, że to pilne. Pozytywna identyfikacja ofiary zwykle nie podpada pod tę kategorię. – Wcześniej tak. Teraz mam nową sprawę. Właśnie rozmawiałem z chłopakami z wydziału zabójstw. Chyba trafili na coś paskudnego.

Słuchałam. Pod wpływem narastającego przerażenia dobry nastrój przeszedł mi jak ręką odjął.

Rozdział 2 Nie ma wątpliwości, że to ludzkie szczątki? – spytałam. – Co najmniej jedna czaszka. – A może być więcej? – Patrol, który to zgłosił, sugeruje taką możliwość, ale nie chciał niczego ruszać do twojego przyjazdu. – Świetnie. Scenariusz numer 1: Obywatel natyka się na kości, dzwoni na policję. Zlatują się gliniarze, ogłaszają, że szczątki są stare i zaczyna się pakowanie do worków, przyklejanie odpowiednich etykietek. Rezultat: Ginie kontekst zdarzenia, ślady zostają zatarte. Kończy się na tym, że muszę pracować po omacku. Scenariusz numer 2: Psy rozgrzebują płytki, potajemny grób. Zjawia się miejscowy koroner z łopatą i workiem na ciało. Rezultat: Części szczątków brakuje. Mam niepełne dane. W obliczu powyższych scenariuszy nie zawsze potrafię powściągnąć język. Przez lata miałam wrażenie, że moje narzekanie jest jak rzucanie grochem o ścianę, a tu proszę – w końcu dotarło. Również dzięki temu, że prowadzę warsztaty z wydobywania zwłok dla lekarzy sądowych z Chapel Hill i policjantów okręgu Charlotte-Mecklenburg. – Gliniarz mówi, że śmierdzi – dodał Larabee. Nie zanosiło się na nic dobrego. Chwyciłam za długopis. – Gdzie?

– Greenleaf Avenue, w Trzeciej Dzielnicy. Dom jest w remoncie. Hydraulik przebił się przez ścianę i odkrył jakąś podziemną komorę. Zaczekaj chwilę. Zaszeleścił papier i Larabee przeczytał adres. Zanotowałam. – Podobno hydraulik odchodzi od zmysłów ze strachu. – Mogę pojechać tam od razu. – Tak byłoby najlepiej. – Zobaczymy się za pół godziny. Larabee głośno wciągnął powietrze
Mieszkanie z Francine Dee
Piękna blondynka w spektakularnym rżnięciu
Młoda dziewczyna bawi się swoją mokrą cipką

Report Page