Sekretny romans

Sekretny romans




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Sekretny romans

www.gandalf.com.pl needs to review the security of your connection before proceeding.

This check is taking longer than expected. Check your Internet connection and refresh the page if the issue persists.
Did you know companies are using machine learning to help identify and protect against bot traffic?
Requests from malicious bots can pose as legitimate traffic. Occasionally, you may see this page while the site ensures that the connection is secure.
Performance & security by Cloudflare


www.gandalf.com.pl needs to review the security of your connection before proceeding.

Did you know keeping your browser up to date will help protect you from malware and other digital attacks?
Requests from malicious bots can pose as legitimate traffic. Occasionally, you may see this page while the site ensures that the connection is secure.
Performance & security by Cloudflare



Balogh Mary Sekretny romans

Home
Balogh Mary Sekretny romans



Balogh Mary Huxtable Quintet 05 Sekretny romans Przez dziesięć lat piękna księżna Dunbarton wiodła - jak głoszą plotki...

Balogh Mary Huxtable Quintet 05 Sekretny romans Przez dziesięć lat piękna księżna Dunbarton wiodła - jak głoszą plotki – nader swobodne życie, zmieniając kochanków jak rękawiczki. Teraz zamierza zdobyć najbardziej pociągającego mężczyznę w całej Anglii. Constantin Huxtable nie spotkał jeszcze kobiety, która nie uległaby jego zniewalającemu urokowi. Tym razem jednak największy uwodziciel trafia na godną siebie przeciwniczkę. I odkrywa, jak potężny i jak groźny może być ogień pożądania…

1 Hanna Reid, księżna Dunbarton, była wreszcie wolna. Wolna od ciężaru dziesięciu lat małżeństwa, wolna od nieskończenie nudnego roku żałoby po śmierci księcia, swojego męża. Zyskała wolność, na którą czekała tak długo. Dobry powód, żeby świętować. Poślubiła księcia po pięciu dniach znajomości - jego wysokość, nie mając cierpliwości czekać, postarał się o specjalne zezwolenie, zamiast dawać na zapowiedzi - kiedy miała lat dziewiętnaście, a on ponad siedemdziesiąt. Nikt nie wiedział dokładnie, jak wiele ponad, choć niektórzy twierdzili, że zbliżał się niebezpiecznie do osiemdziesiątki. W chwili zamążpójścia uroda księżnej wprawiała w oszołomienie - zachwycała smukłością figury, kolor jej oczu rywalizował z błękitem letniego nieba, jasna twarz była skora do uśmiechu, długie jasnoblond, niemal białe, falujące włosy lśniły. Za to ciało, twarz i głowa księcia nosiły wszelkie oznaki wieku i trudów życia. Ponadto cierpiał na podagrę. Serce także zaczynało go zawodzić. Poślubiła go, rzecz jasna, dla pieniędzy, spodziewając się, że najwyżej kilka krótkich lat dzieli ją od zostania bogatą wdową. Teraz była bogatą wdową, bajecznie zamożną, choć czekała nieco dłużej, niż się spodziewała, na wolność, dzięki której mogła się w pełni cieszyć swoim bogactwem. Stary książę wielbił ziemię, po której stąpała, używając wyświechtanego zwrotu. Obdarował ją tyloma kosztownymi strojami, że chyba

udusiłaby się pod ich ciężarem, gdyby próbowała je kiedyś włożyć wszystkie naraz. Pokój gościnny obok jej garderoby w rezydencji Dunbarton przy Hanover Square w Londynie przekształcono na drugą garderobę tylko po to, by pomieścić wszystkie jedwabie, satyny i futra - poza innymi strojami i dodatkami - które miała na sobie raz, może dwa, nim odrzuciła je dla czegoś nowszego. A książę miał niejeden, nie dwa, a nawet nie trzy, ale cztery sejfy wbudowane w ściany swej sypialni, by strzec klejnotów, jakimi obsypał w ciągu tych lat swą ukochaną, która w każdej chwili mogła przyjść i wziąć z nich, co jej się żywnie podobało. Dogadzał żonie i rozpieszczał ją na wszelkie sposoby. Księżna nosiła się zawsze wspaniale. I zawsze miała na sobie mnóstwo klejnotów i zazwyczaj były to ostentacyjnie wielkie brylanty. Zdobiły jej włosy, uszy, dekolt, nadgarstki, palce obu dłoni. Książę afiszował się wszędzie ze swoją zdobyczą, rzucając jej spojrzenia pełne dumy i uwielbienia. W młodości przewyższałby ją wzrostem, lecz z wiekiem pochylił się i potrzebował laski, żeby się wspierać, a większość czasu spędzał na siedząco. Księżna nie oddalała się od niego, gdy byli razem, nawet na balu, gdzie nie brakowało chętnych do tańca. Opiekowała się nim, a jej piękne usta nieodmiennie wyginały się w charakterystycznym półuśmiechu. W takich chwilach zawsze wydawała się uosobieniem małżeńskiego oddania. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Kiedy książę nie mógł już wychodzić z domu - a z biegiem lat stawało się to coraz trudniejsze - inni mężczyźni towarzyszyli księżnej na balach, zabawach i przy innych okazjach, których nie brakowało podczas sezonu. Wyróżniali się zwłaszcza trzej spośród nich - lord Hardingraye, sir Bradley Bentley i wicehrabia Zimmer - przystojni, eleganccy, czarujący dżentelmeni. Powszechnie było wiadomo, że świetnie się bawią w jej towarzystwie, a ona w ich. Nikt nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, na czym, między innymi, polegała ta zabawa. Jedyny szczegół, nad którym się zastanawiano -a zastanawiano się, oczywiście, nigdy nie dochodząc do zadowalających wniosków - dotyczył tego, czy owa zabawa odbywa się za wiedzą, czy bez wiedzy starego księcia.

Byli nawet tacy, którzy śmieli się zastanawiać, czy książę nie udzielił im swojego błogosławieństwa. Pomimo cudownie skandalicznych domysłów w tej kwestii większość ludzi lubiła księcia - zwłaszcza że wzbudzał obecnie litość - i wolała widzieć w nim biednego, skrzywdzonego starca. Ci sami ludzie zwykli określać księżnę jako „obsypaną brylantami poszukiwaczkę złota", dodając często: „niezłe z niej ziółko". Ci ludzie byli zwykle płci żeńskiej. A potem olśniewające życie towarzyskie księżnej, skandaliczne miłostki i ponure więzienie, jakim było małżeństwo ze starym, niedomagającym mężem - wszystko skończyło się raptownie z nagłą i niespodziewaną śmiercią księcia na atak serca pewnego wczesnego ranka. Choć nie tak szybko, rzecz jasna, jak się spodziewała i miała nadzieję księżna. Nareszcie miała majątek dla siebie, ale drogo ją kosztował. Zapłaciła własną młodością. Miała dwadzieścia dziewięć lat, kiedy umarł, trzydzieści, kiedy zakończyła żałobę wkrótce po świętach Bożego Narodzenia w Copeland, wiejskiej rezydencji w Kent, którą kupił jej książę, żeby nie musiała odejść po jego śmierci, kiedy bratanek przejmie tytuł i związane z nim posiadłości. Właściwa nazwa majątku brzmiała Dworek Copeland, choć dom bardziej przypominał pałac i otaczał go rozległy park. Tak więc w wieku trzydziestu lat, mając za sobą najlepsze lata młodości, księżna Dunbarton była wreszcie wolna. I niewiarygodnie bogata. I w pełni gotowa, żeby świętować swoją wolność. Zaraz po Wielkiej Nocy przybyła do Londynu, żeby spędzić w mieście sezon. Wprowadziła się do rezydencji Dunbarton, jako że nowy książę okazał się poczciwym mężczyzną w średnim wieku, który wolał się włóczyć po wsi, licząc swoje owce, zamiast zasiadać w Wyższej Izbie Parlamentu, słuchając parów dyskutujących sprawy mające może zasadnicze znaczenie dla kraju albo i nawet świata, ale pozbawione jakiegokolwiek znaczenia dla niego. Politycy to przeraźliwi nudziarze, powtarzał każdemu, kto chciał słuchać. A ponieważ był kawalerem, nie miał kto mu wyjaśnić, że zasiadanie w Wyższej Izbie to tylko jeden z drobniejszych powodów, dla których socjeta ściągała na wiosnę do Londynu. Księżna mogła zajmować rezydencję Dunbarton

i wydawać bale co noc, mając jego błogosławieństwo. Tak ją poinformował. Pod warunkiem że nie będzie mu przesyłać rachunków. Ta ostatnia uwaga odzwierciedlała jego raczej skąpą naturę. Księżna nie musiała obciążać nikogo swoimi rachunkami. Miała dużo pieniędzy i była je w stanie płacić sama. Jej młodość mogła minąć, a trzydziestka to naprawdę fatalny wiek dla kobiety, ale jej niewiarygodna uroda wciąż trwała. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć, choć kilka osób zrobiłoby to chętnie. W istocie była teraz prawdopodobnie jeszcze piękniejsza niż w wieku lat dziewiętnastu. Zyskała nieco ciała, i to w najbardziej odpowiednich miejscach. Młodzieńczo szczupła, gdzieniegdzie zaokrągliła się powabnie. Twarz, nieco mniej promienna niż za młodu, odznaczała się doskonałością rysów i cery. Uśmiechała się często, choć jej uśmiech był na pół arogancki, na pół uwodzicielski i zawsze bardzo tajemniczy, jakby uśmiechała się raczej do własnych myśli niż do osób ze swojego otoczenia. Lekko spuszczone powieki przywodziły na myśl sypialnię, senne marzenia i sekrety. Wprawne ręce zawsze układały na jej głowie nienaganną fryzurę - ale taką, by włosy sprawiały wrażenie, że w każdej chwili mogą się rozsypać, spływając bajecznym wodospadem. To że nigdy się tak nie stało, było kolejnym intrygującym szczegółem. Włosy były jej najmocniejszym atutem, twierdziło wielu ludzi. Może poza oczami. Czy figurą. Albo zębami - olśniewająco białymi, doskonale kształtnymi i równymi. W taki właśnie sposób socjeta widziała księżnę Dunbarton i związek, jaki tworzyła ze starym księciem, oraz jej powrót do Londynu jako bogatej, wreszcie wolnej, wdowy. Nikt, oczywiście, nie wiedział niczego na pewno. Nikt nie wiedział naprawdę, jak dobre czy złe było to małżeństwo. Nikt poza księciem i księżną, rzecz jasna. Książę w ostatnich latach coraz bardziej wycofywał się z towarzystwa, a księżna otaczała się tłumem znajomych, nie mając jednak żadnych bliskich przyjaciół, o których by coś wiedziano. Lubiła kryć się w pełnym świetle, roztaczając aurę luksusu i tajemniczości.

Socjeta, która nigdy nie zmęczyła się plotkami na jej temat podczas dziesięciu lat małżeństwa z księciem, po rocznej przerwie ponownie wzięła ją na języki. W istocie księżna stanowiła ulubiony temat rozmów w salonach i przy stole. Zastanawiano się, co zrobi teraz ze swoim życiem, kiedy stała się wolna. Była Panną Nikt Znikąd, kiedy złowiła złotą rybkę w postaci księcia Dunbarton i nakłoniła go, żeby ożenił się po raz pierwszy w życiu. Co zrobi w następnej kolejności? Ktoś inny zastanawiał się głośno, co księżna uczyni ze swoją przyszłością, ale robił to w obecności jedynej osoby, która mogła zaspokoić tę ciekawość. Barbara Leavensworth przyjaźniła się z księżną od dzieciństwa, które spędziły razem w Lincolnshire, Barbara jako córka pastora, Hanna zaś jako córka właściciela ziemskiego szlachetnie urodzonego, lecz o skromnym majątku. Barbara wciąż mieszkała z rodzicami w tej samej wsi, choć przed rokiem, kiedy jej ojciec zakończył posługę, wyprowadziła się z plebanii. Panna Leavensworth zaręczyła się ostatnio z nowym pastorem, a ich ślub miał odbyć się w sierpniu. Dwie przyjaciółki z dzieciństwa pozostały sobie bliskie mimo dzielącej je odległości. Księżna po ślubie nigdy nie wróciła do swojego dawnego domu, a choć często zapraszała do siebie Barbarę, ta rzadko przyjmowała zaproszenie, a jeśli nawet, to nie zostawała na tak długo, jak Hanna by sobie życzyła. Książę nadto ją onieśmielał. Tak więc utrzymywały przyjaźń, pisując do siebie. Każda z nich wysyłała do drugiej długi list przynajmniej raz w tygodniu przez jedenaście ostatnich lat. Teraz Barbara przyjęła zaproszenie, żeby spędzić z księżną trochę czasu w Londynie. Miały zrobić zakupy przedślubne wjedynym miejscu w Anglii, w którym warto było to robić, jak napisała księżna, zachęcając przyjaciółkę do przyjazdu. To prawda, pomyślała Barbara, czytając list i kręcąc z lekkim zniecierpliwieniem głową, kiedy się ma worki pieniędzy jak Hanna - w przeciwieństwie do niej. Osamotniona księżna potrzebowała jednak towarzystwa, a Barbarę

kusiło, żeby przez kilka tygodni pochodzić po kościołach i muzeach, zanim ostatecznie osiądzie na plebanii. Wielebny Newcombe, jej narzeczony, zachęcał ją, żeby wyjechała, zażyła nieco rozrywki i udzieliła wsparcia biednej wdowie, swojej przyjaciółce. A potem, kiedy zdecydowała się na wyjazd, nalegał, żeby wzięła zaskakująco dużą sumę pieniędzy i nakupowała sobie ładnych sukienek, a do tego może kapelusz czy dwa. Rodzice zaś, którzy uważali, że miesiąc z Hanną, którą zawsze ogromnie lubili, to coś wspaniałego dla ich córki, zanim rozpocznie skromne życie jako żona pastora, także wręczyli jej niemałą kwotę. Barbara czuła się nieprzyzwoicie bogata, kiedy przybyła do rezydencji Dunbarton po całodziennej podróży, podczas której miała wrażenie, że każda kość w jej ciele przesunęła się na inne, mniej odpowiednie miejsce. Hanna czekała na nią w holu; przez kilka minut obejmowały się, wykrzykując i popiskując z radości, mówiąc jednocześnie i nie słuchając siebie nawzajem, śmiejąc się ze szczęścia, że są znowu razem. Socjecie, gdyby mogła teraz zobaczyć Hannę, należałoby wybaczyć, gdyby jej nie poznała. Policzki księżnej zaróżowiły się, oczy lśniły, głos stał się niemal piskliwy z podniecenia i zachwytu. Nie wydawała się ani odrobinę tajemnicza. A potem uświadomiła sobie obecność milczącej gospodyni za plecami i powierzyła Barbarę jej opiece. Spacerowała bez celu po salonie, podczas gdy przyjaciółkę zabrano do jej pokoju, żeby mogła umyć ręce i twarz, przebrać się, uczesać i w ten czy inny sposób zapełnić pół godziny, zanim sprowadzono ją na dół, na herbatę. Wyglądała jak zwykle schludnie i tchnęło od niej spokojem. Kochana Barbara, na której zawsze można było polegać i którą kochała bardziej niż kogokolwiek wciąż żyjącego, pomyślała Hanna, uśmiechając się radośnie i przechodząc przez pokój, żeby znowu objąć przyjaciółkę. - Jestem przeszczęśliwa, że przyjechałaś, Babs - powiedziała z uśmiechem. - Mówię to na wypadek, gdybyś sama tego wcześniej nie zauważyła.

- Cóż, wydawało mi się, że okazałaś odrobinę entuzjazmu - odparła Barbara i obie wybuchnęły ponownie śmiechem. Hanna spróbowała sobie przypomnieć, kiedy się ostatnio śmiała, i nie zdołała tego zrobić. Nieważne. Nie należało się śmiać, będąc w żałobie. Inaczej ktoś mógłby jej zarzucić, że jest bez serca. Rozmawiały bez przerwy przez godzinę, tym razem słuchając siebie nawzajem, po czym Barbara zadała pytanie, które ją najbardziej nurtowało od śmierci księcia Dunbarton, choć nie sformułowała go w żadnym z listów. - Co teraz zrobisz, Hanno? - zapytała, pochylając się naprzód na krześle. - Musisz się czuć straszliwie samotna bez księcia. Uwielbialiście się. Barbara była zapewne jedną z niewielu osób w Londynie albo nawet w całej Anglii, które naprawdę w to wierzyły. Być może była jedyną taką osobą. - To prawda - odparła Hanna z westchnieniem. Rozpostarła dłoń na kolanach, przyglądając się pierścieniom zdobiącym trzy spośród jej wypielęgnowanych palców. Wygładziła biały muślin sukni. Tęsknię za nim. Myślę o różnych głupstwach, którymi muszę się koniecznie z nim podzielić po powrocie do domu, a potem przypominam sobie, że on już tu nie czeka, żeby ich wysłuchać. - Wiem jednak - w głosie Barbary brzmiało szczere współczucie - że cierpiał ogromnie z powodu podagry i narzekał w ostatnich latach na silny ból serca. Ośmielę się powiedzieć, że jego szybka śmierć była błogosławieństwem. Hanna poczuła niestosowne rozbawienie. Barbara, mając głowę pełną podobnych banałów, będzie doskonałą żoną pastora. - Obyśmy wszyscy mieli takie szczęście, kiedy nadejdzie nasz czas - powiedziała. - Sądzę jednak, że atak serca nie był bez związku z pofolgowaniem sobie w jedzeniu befsztyka i piciu kla-retu w wieczór przed śmiercią. Ostrzegano go przed tym już dziesięć lat albo dłużej, zanim go spotkałam, a potem rok w rok, och, co najmniej raz do roku. Zawsze mówił, że jego nagrobek powinien porastać mchem, kiedy ja kołysałam lalki do snu w pokoju

dziecięcym. Zwykł mnie przepraszać od czasu do czasu, że żyje tak długo. - Och, Hanno. - Barbara zmartwiła się i oburzyła jednocześnie. Nie przychodziła jej do głowy żadna odpowiedź. - W końcu położyłam temu kres - ciągnęła Hanna - pisząc bardzo złą odę pod tytułem Do księcia, który powinien był umrzeć i przeczytałam mu na głos. Śmiał się tak, że dostał ataku kaszlu i o mało nie umarł. Napisałabym kolejny wiersz Do księżnej, która powinna być wdową, ale nie mogłam znaleźć rymu do „wdowa", z wyjątkiem ,jego palec"*, co nawiązywałoby do jego podagry. Ale rym wydawał się raczej kuleć. Uśmiechnęła się lekko, kiedy Barbara zrozumiała dowcip i się roześmiała. - Och, Hanno, jesteś niedobra. - Tak, nieprawdaż? - zgodziła się Hanna. I obie zaniosły się śmiechem. - Ale co zamierzasz zrobić? - Barbara wróciła do swojego'pytania, patrząc Hannie prosto w oczy i czekając na odpowiedź. - Zamierzam zrobić to, czego spodziewa się po mnie towarzystwo - oznajmiła Hanna, kładąc drugą rękę na oparciu fotela i podziwiając pierścienie na trzecim i małym palcu. Przesunęła dłoń nieznacznie do przodu, żeby brylanty znalazły się w świetle płynącym od okna i efektownie zalśniły. - Zamierzam wziąć sobie kochanka, Babs. Słowa wypowiedziane na głos brzmiały trochę... nieprzyzwoicie. Nie były nieprzyzwoite. Była wolna. Nie była już nikomu nic winna. Wdowom często zdarzało się brać kochanków, pod warunkiem że romans był potajemny i przestrzegano dyskrecji. Cóż, może nie tak często. Ale z pewnością stosowano tę praktykę. Barbara, oczywiście, pochodziła z innego świata. - Hanno! - wykrzyknęła. Rumieniec oblał jej szyję, policzki i czoło, żeby zniknąć pod włosami. - Och, ty okropne stworzenie. Powiedziałaś to, żeby mnie zaszokować, i udało ci się znakomicie. O mało nie zasłabłam. Proszę, bądź poważna. *widów (ang.) - wdowa; his toe - jego palec (przyp. tłum.).

Hanna uniosła brwi. - Ależ jestem całkowicie poważna. Miałam męża, który odszedł. Nigdy nie zdołam go kimś zastąpić. Mam kawalerów, którzy mi towarzyszą. Lubię z nimi przebywać, ale to nie daje pełnego zadowolenia. Czuję się z nimi jak z braćmi, co mnie przygnębia. Potrzeba mi kogoś nowego, kogoś, kto by wniósł trochę... trochę urozmaicenia w moje życie. Potrzebuję kochanka. - Potrzebujesz - odezwała się Barbara dużo pewniejszym głosem - kogoś, kogo byś mogła kochać. Mam na myśli romantyczne uczucie. Kogoś, w kim byś się zakochała. Kogo byś poślubiła i miała z nim dzieci. Wiem, że kochałaś księcia, ale to nie była... Przerwała i zaczerwieniła się ponownie. - Romantyczna miłość? - dokończyła za nią Hanna. - I tak to boli, Babs. Fakt, że go straciłam. Boli tutaj. - Położyła dłoń na żebrach pod biustem. - A romantyczna miłość mi nie posłużyła, zanim go poznałam, prawda? - Byłaś niewiele więcej niż dzieckiem - powiedziała Barbara. - To, co się stało, nie wynikło z twojej winy. Miłość przyjdzie w swoim czasie. - Być może. - Hanna wzruszyła ramionami. - Ale nie będę czekać, aż mi pokaże swoją twarz. Nie chcę też za nią rozpaczliwie gonić i być może wmówić sobie, że ją znalazłam, choć tak nie będzie, i wpaść w pułapkę ponownego małżeństwa natychmiast po tym pierwszym. Jestem wolna i zamierzam takową pozostać, póki nie zdecyduję inaczej, co może nastąpić w odległej przyszłości. Możliwe że nigdy nie zrezygnuję z wolności. Wiesz, wdowieństwo ma swoje dobre strony. - Och, Hanno - westchnęła Barbara z wyrzutem. - Bądź poważna. - Kochanek jest właśnie tym, co zamierzam zdobyć - odparła księżna. - Postanowiłam już, Babs, i jestem jak najbardziej poważna. To będzie związek wyłącznie dla przyjemności, bez żadnych zobowiązań. Z kimś grzesznie przystojnym. I diabelsko pociągającym. I nieprzyzwoicie zręcznym i doświadczonym jako kochanek. Kimś, komu nie da się złamać serca i kto nie będzie dążył do małżeństwa. Sądzisz, że znajdzie się ktoś taki?

Barbara uśmiechała się znowu, a jej rozbawienie wydawało się szczere. - Powiadają, że Anglia obfituje w śmiałych hulaków. A do tego, jak słyszałam, wszyscy są obowiązkowo nieprzyzwoicie przystojni. Sądzę nawet, że prawo zabrania, aby było inaczej. No i, rzecz jasna, większość kobiet ulega im... oraz odwiecznemu przekonaniu, że mogą ich zmienić. - Dlaczego - zapytała Hanna - ktoś miałby wierzyć w coś podobnego? Dlaczego jakaś kobieta miałaby chcieć zmienić cudownie zepsutego hulakę i nicponia w nudnego, przyzwoitego dżentelmena? Przez chwilę obie śmiały się do rozpuku. - Pan Newcombe nie jest, jak przypuszczam, hulaką? - zagadnęła księżna. - Simon? - Barbara nie przestała się śmiać. - To duchowny, Hanno, i bardzo przyzwoity, w is
Sasha Grey robi loda w scenie POV
Stella Cox ćwiczy wszystkie mięśnie
Dwóch przyjaciół obciąga sobie z nudów

Report Page