Samotna rozkosz

Samotna rozkosz




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Samotna rozkosz

Migdały sparzyć, obrać ze skórki i uprażyć na suchej patelni. Zmielić, a następnie utrzeć z cukrem, olejkiem i trzema łyżkami mleka.

Ryż opłukać, zalać niepełną szklanką mleka i ugotować na sypko.

Utartą masę migdałową zalać w garnku pozostałym gorącym mlekiem i doprawić solą i cynamonem. Gotować na małym ogniu przez około 5 minut. W międzyczasie opłukać i osuszyć rodzynki. Dodać do masy migdałowej i mleka i razem gotować przez kolejne 3 - 5 minut. Dodać ugotowany ryż. Na patelni uprażyć płatki migdałów. Wlać zupę na talerze i posypać płatkami migdałów i skórką pomarańczową.

Kolejnym elementem wigilijnego stołu, bez którego nie wyobrażano sobie świąt była wspomniana wyżej kutia. Do jej przygotowania potrzeba pszenicy, miodu, maku i bakalii. Najlepiej popijać ją kisielem żurawinowym. Produkty, które używa się do tej potrawy mają wymiar symboliczny:

1/2 kg maku 1/2 kg oczyszczonej pszenicy 500 ml miodu po dużej garść rodzynek i migdałów przesmażona skórka z pomarańczy

Mak zalewamy wrzątkiem ( można mlekiem), stawiamy na ogniu i doprowadzamy do wrzenia. Odstawiamy na ok. 12 godzin, po czym wylewamy na sito i dwukrotnie przepuszczamy przez maszynkę. Pszenicę gotujemy w dużej ilości wody aż będzie miękka ( można wcześniej namoczyć – wówczas nie wymaga tak długiego gotowania). Po ugotowaniu wylewamy na sito i przelewamy zimną wodą.W czasie studzenia kilkakrotnie potrząsamy sitem, aby ziarna się nie posklejały. Miód rozpuszczamy z odrobiną wody, dodajemy zmielony mak, sparzone rodzynki i migdały oraz skórkę z pomarańczy. Na koniec dodajemy pszenicę i wszystko razem mieszamy.

A już niebawem zajrzymy do lwowskiego domu pana Witolda Szolgini. A tam właśnie w obłoku piernikowych aromatów nadchodzi wigilia...
Pachnący cynamonem, imbirem, kardamonem. Słodki od miodu i nieco pikantny od pieprzu. Kombinacja doskonała. Piernik. Zapach świąt, wspomni...
Pierniczki wypiekano kiedyś w najróżniejszych kształtach. Dominowały wizerunki ludzi, w Polsce przede wszystkim władców, np. króla Zygmunt...
Nawiązując do rozpoczęcia lwowskich klimatów na 'Wymarzonym Czasie" kilka słów od Leośki: "No pięknie – pomyślała – Do czeg...
Gdybyśmy tak moi drodzy całkiem znienacka cofnęli się w czasie tylko jedno by nas mogło uratować. Publikacje, które uprzytomniłyby nam jak...
Chciałam Was serdecznie powitać na nowym blogu :) Cóż tu dużo mówić mój dotychczasowy pęka w szwach i brak mi miejsca na tematy związane z...

Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger .


A w szczególności będę ją miała przy sobie jutro, gdyż szykuje się imprezowa noc. Słyszeliście już pewnie o tej super imprezie? Podobno lista zaproszonych jest naprawde długa... Tak więc do zobaczenia imprezowicze :*
                                                                
Dochodzą mnie słuchy, że w liceum przy ul.Raszyńskiej nieustannie mówi się tylko o życiu seksualnym nowego ucznia tej szkoły (o którym zresztą już wspominałam wcześniej) Ale cóż można robić na nudnej lekcji w pierwszym tygodniu szkoły? Od licznych plotek na temat jego podejścia do płci żeńskiej poprzez plotki na temat jego "zdobyczy" dochodzimy do konkretów. Brawo! Wiadomo bowiem, że jego bujne fantazje seksualne siegają bardzo młodego wieku, a sztukę masturbacji opanował mając jedenaście lat. Dodam jeszcze, że praktykuje ją codziennie. 
"pewna statystyka wskazała, że najwięcej masturbacji ma miejsce w wieku 11 lat"- ( widać w niektórych przypadkach się sprawdza) ze strony: powiekszaniepenisa.pl - którą gorąco polecam pewnemu uczniowi IB... Jako ciekawostkę dodam, że Zygmunt Freud uważał, że palenie cygar może być substytutem masturbacji.
                                             

Karnawał. Wielobarwne maski, zachwycające swoją monumentalnością suknie, wirujące confetti, Wenecja, Rio, szaleńcza zabawa. Określenia te usłyszałam od swoich przyjaciółek, gdy zapytałam je o skojarzenia związane z karnawałem. April twierdziła oczywiście, że hedonistyczna natura karnawału jest zgubna i iluzoryczna, Jennifer kręciła natomiast z niezadowoleniem głową, przekonując, że to niesamowicie magiczna tradycja, którą należy należycie celebrować. Nie mogąc pogodzić dwóch zupełnie skrajnych opinii, dwóch skrajnie różnych osobowości, postanowiłam wyruszyć na poszukiwania przedmiotów kojarzących mi się z karnawałem, niezależnie, czy pojawiających się w związku z karnawałowym szaleństwem, czy też będących w sklepach stale.
Postanowiłam, że pierwszy krok to najpopularniejszy sklep w Renomie – Zara. Uznałam, iż najbardziej karnawałowe są rzecz jasna sukienki, których kroje, wzory i kolory przywiodą na myśl barwną Wenecję. Najbardziej przykuwały oko te ozdobione złotymi cekinami, toteż uznałam, że zajmą one pierwszą pozycję w renomowym rankingu karnawałowym. Na prowadzenie wysunęła się krótka, obcisła sukienka z pięknie wykrojonym dekoltem, sukienka – dzieło sztuki, sukienka tak zdobna, iż nie potrzebuje już żadnych dodatków, ani biżuterii. Idę dalej.
Na drugi ogień idzie rzecz, która działa odwrotnie do wspomnianej sukienki – buty, które z najprostszej małej czarnej czynią strój absolutny. Instynkt zawiódł mnie oczywiście do świątyni rozpusty, czyli River Island. Znalazłam przepiękne szpilki w kolorze wściekłej fuksji, wiązane wokół kostki. Miały stosunkowo prosty fason, ale status buta idealnego nadawał im właśnie kolor, w którym ukryta była radość, witalność i nieograniczone szaleństwo. Punkt drugi znaleziony.
Teraz czas na torebkę. Szukając tej idealnej, zastanawiałam się, co – oprócz złota, fuksji i cekinów - jest kwintesencją karnawału. I wtedy ją ujrzałam – małą torebka na cienkim pasku, zrobioną z piór barwionych na ciemną zieleń. Ekstrawagancka, pełna przepychu, ale nie kiczowata, nieco mroczna, obok której nie sposób przejść obojętnie. Punkt trzeci zdobyty. 
Dopełnienie stanowi biżuteria. Podążając w stronę Beatrix Jewellery przechodzę obok Sephory. I już wiem. Już wiem, czym jest karnawał – zapachem. Zapachem łączącym tajemnicę, namiętność, bogactwo kolorów, szaleństwo. Takim, który jest na tyle ciężki, by przyprawić o ból głowy i na tyle pociągający, by nie móc się od niego oderwać. Duszny jak ściśnięty, łaknący zabawy tłum, ciężki jak przygniatający ogrom wymyślnych strojów, tajemniczy, jak ogromna, złocona maska, i zmysłowy, jak oczy za nią ukryte. Podchodzę do półki, ostrożnie otwieram flakonik, psikam na nadgarstek, wdycham ciężką woń. Ułamek sekundy trwa ekstaza, którą wywołuje kwintesencja karnawału, a zdaje mi się, że widzę nienasycone postaci wychodzące spomiędzy półek sklepu. Twarz ekspedientki spowija nagle złota maska, a zieleń jej oczu intensywnieje. Ochroniarz odwraca się i spostrzegam, że ma na sobie długi, ciemny płaszcz, spod którego wystaje granatowo-srebrny żabot, a spod kaptura długonosa, niby ptasia, lekko niepokojąca maska. Wyfryzowana, lekko tandetna kobieta, stojąca przy kasie, nagle nabiera coraz to żywszych barw, przyciasny kostiumik zamienia się w gładką powierzchnię spektakularnego jedwabiu, do ręki dostaje berło o kształcie słońca. Kobieta podchodzi do mnie i wręcza maskę zdobioną ciemnozielonymi piórami. Zakładam. Zamykam oczy. Odstawiam buteleczkę Hypnotic Poison na półkę. Wychodzę szukać biżuterii.
Od czasu do czasu każda kobieta pragnie, by bez ograniczeń, zobowiązań, czy sztucznych, moralnych i społecznych zakazów, oddać się upojnej, niczym nie skrępowanej, zabarwionej orgiastycznym szaleństwem chwili. Zakupom.
A gdy przyjemność ta może trwać nie cały dzień, ale także noc, wskaźnik upojności wzrasta do maksimum. Patrząc na rozkosze, jakie kobieta miewa w życiu, zakupy uplasowały się w czołówce, nie zmieni tego żaden mężczyzna, tona słodyczy, wina, czy wyszukanych krewetek tygrysich z kawiorem czarnym. Jest to z pewnością zjawisko ciekawe pod względem psychologicznym, socjologicznym, antropologicznym, czy nawet filozoficznym. Po co kobiecie zakupy? Dziennikarskie zapędy zmusiły mnie do zgłębienia tematu i szukania odpowiedzi u źródła, czyli u kobiet, które kochają zakupy. 
- są najdoskonalszą z przyjemności; 
- sprawiają, że zapominamy o problemach;
- umożliwiają zatracenie się w mojej największej pasji: modzie;
- pomagają mi kreować swój styl, czyli innymi słowy tworzyć siebie;
Trzy ostatnie stwierdzenia należą do trzech przyjaciółek, które spotkały się w Empik Cafe, by omówić palącą kwestię rozkoszy wynikających z czynności kupowania.
Argument pierwszy od końca należy do kobiety, która straciła nadzieję, że spotka mężczyznę, który ją nie tyle zrozumie (bo jak wiadomo mężczyzna nigdy nie pojmie kobiety), ale będzie tolerował jej słabostki, przyzwyczajenia i drobne niedociągnięcia. Nie chcąc zatracać się w związkach bez przyszłości, zrezygnowała na jakiś czas z szeroko pojmowanego randkowania, które przynosiło jej jedynie rozczarowanie, na rzecz partnerki idealnej – karty kredytowej. Idealnej, bo nie krytykującej, nie zdradzającej, wdzięcznej i wiernej swojej pani, zawsze gotowej, by zrealizować wszystkie jej pragnienia. 
Patrzyłam na jej właścicielkę z uśmiechem, ale także z jakąś dziwną melancholią, gdy stojąc za ladą empikowej kawiarni, gładziła palcem gładką powierzchnię porcelanowej filiżanki, utkwiwszy rozmarzony wzrok w bliżej nieokreślony punkt lady. Gdy ocknęła się w końcu z dłuższej zadumy, wyraziła głębokie przekonanie, że powinnam napisać, iż zakupy bez wątpliwości górują nad seksem, który - mimo że cudowny - przynosi czasem rozczarowanie, natomiast zakupy – nigdy. Kierując się tym argumentem ustaliłyśmy wspólnie, że blondwłosa baristka ma sporo racji, poza tym zakupy dają podobny rodzaj ekstazy, co seks właśnie.
Drugi argument od końca należał do kobiety świadomej siebie, swojego stylu, przekonań i ambicji. Dla niej zakupy to nic innego, jak element procesu kształtowania samej siebie, własnego wizerunku i tego, jak ją odbierają inni, szczególnie w pracy. Jej charakter kształtują ludzie, jej intelektualną refleksję literatura i sztuka, jej powłokę zewnętrzną natomiast – ubrania, które kolekcjonuje z wyczuciem i smakiem. Wszystko to składa się na osobę młodej, pewnej siebie pani architekt. 
Argument trzeci od końca należy do pewnej fashionistki. Pisała ona kiedyś, że obok wielu przyjemności jej życia, moda była, jest i zawsze będzie na pierwszym miejscu. Niejeden nazwie ją zakupoholiczką, niejeden powie, że wydaje pieniądze na niepotrzebne ubrania, dodatki, czy buty na obcasie tak ogromnym, że uniemożliwiającym funkcjonowanie. Nieraz ktoś nazwie ją materialistką, dla której ubrania są ważniejsze niż ludzie, a po zniszczonej torebce żałoba jest zbyt długa i zbyt bolesna. Raz ktoś nawet wypomniał jej, iż jest bezrefleksyjną hedonistką, zapełniającą zakupami pustkę w swoim życiu. Każdy z tych zarzutów może być prawdziwy i do każdego z nich fashionistka się przyznaje. Ale w czasach, którymi rządzi przekonanie o wyższości przedmiotów, ubrań, używek, produktów spożywczych, nowych technologii, samochodów, domów, mieszkań i wszelakich sprzętów nad rzeczywistymi ludzkim sprawami i problemami, hedonizm ubraniowy wydaje się być najniewinniejszą, acz najdoskonalszą formą przyjemności. „Mieć” nie wyklucza „być”, jedynie je uzupełnia.
Dla spragnionych całonocnego zakupowego upojenia Renoma organizuje Noc Zakupów:
Nawiązałam romans. Nielogiczny, niepewny, rzecz jasna sekretny. Pan Od Romansu ma trzydzieści siedem lat, ogromne mieszkanie na Podwalu oraz nieprzyzwoicie bogatą kolekcję francuskich win. Romans z góry skazany na niepowodzenie, choć pozwalający przeżyć dreszczyk emocji i łyk adrenaliny. Ale po kolei.
Wybrałam się pewnego dnia na wernisaż do jednej z wrocławskich galerii. Jennifer pracowała całymi dniami, April pojechała z Adrianem na weekend do Warszawy w celach służbowo-towarzyskich, mnie pozostawało jedynie swoje własne towarzystwo w wypadach na kulturalne wydarzenia. Cały miesiąc był chłodny, choć słoneczny, otulałam się więc w nowo zakupiony szal (Benetton) oraz ulubiony płaszcz z MD i wychodziłam w trasę po mieście, wiodącą od parku, przez promocje w Renomie, po wieczorne wystawy, wernisaże i projekcje filmowe. Na jednym z tego typu wydarzeń ujrzałam Jego. Pana Od Romansu. Niepoprawnego kobieciarza, miłośnika wina, jazzu i wiśniowych cygar. Wchodząc do galerii nie zauważyłam go, wpadł mi w oko dopiero, gdy przeglądając się w lusterku, ujrzałam weń odbicie szelmowskiego spojrzenia lustrującego mnie z góry na dół. Nie spotkałam go nigdy wcześniej, choć jego twarz była na tyle charakterystyczna, iż możliwe było, że już kiedyś liznęliśmy się spojrzeniem.
Kuratorki wystawy jeszcze nie było, zastanawiałam się, kiedy zacznie się wernisaż, który z części oficjalnej, podziękowań, ochów i achów dla artysty, prześlizgnie się zgrabnie w część konsumpcyjną (podczas której z podobnym zainteresowaniem konsumuje się wino, koreczki i małe kanapki, co dzieła sztuki). Przypatrywałam się dziwnej świetlnej instalacji, kiedy usłyszałam za plecami niski, niebywale aksamitny głos:
- Nie mogłem się oprzeć, by nie podejść. Jest pani niesamowicie elegancka i pociągająca…
Oblał mnie zimny pot, z początku myślałam, że być może nie mówi do mnie, ale odwróciwszy się ujrzałam jego szelmowskie, pełne uroku, acz niepozbawione chmurności spojrzenie utkwione we mnie. Był przystojny i seksowny, czego miał pełną świadomość. Wymieniliśmy kilka zdań, po czym rozległy się brawa i do pomieszczenia weszła kuratorka. Spojrzała na mojego nowego znajomego i ku mojemu zdziwieniu powiedziała, iż zaprasza na scenę autora oglądanych instalacji.”To chyba ja” - rzekł tajemniczy mężczyzna o chmurnym spojrzeniu, po czym tanecznym, pełnym gracji i chłopięcej zadziorności krokiem podszedł do mikrofonu. Podziękował wszystkim za przybycie, zachęcił do oglądania i oświadczył, że wraca do Wrocławia po kilku latach, i już prawie zapomniał, jak piękne mieszkają tu kobiety. Poczułam się mile połechtana, bo skoro rozmawiał wcześniej ze mną, to chyba mnie miał na myśli, ale rozglądnąwszy się wokoło, uświadomiłam sobie, iż wszystkie młode i ładne kobiety, uśmiechały się teraz z charakterystyczną rysą miłego połechtania. Zrobiło mi się niedobrze, poczułam dziwne zawroty głowy, nie miałam najmniejszej ochoty na flirt z seryjnym kobieciarzem, który do swoich podbojów wykorzystuje nie tylko swój niepodważalny urok, ale także sławę i genialne projekty, opuściłam więc w pośpiechu galerię.
Wracając do domu zastanawiałam się, czy dobrze postąpiłam ucinając ten flirt, ale próbowałam sama sobie wytłumaczyć, iż nie powinnam się zachowywać jak naiwna nastolatka i łudzić się, że facet takiego pokroju rzuci wszystkie kobiety świata akurat dla mnie.
Następnego dnia otrzymałam zagadkowy sms: „Witaj Piękna! Zapraszam dziś na kolację. Znam świetną knajpę, mają wyborne wino. Czekam na odpowiedź.”
Czy to możliwe? To on? Ale skąd miałby mój numer?! Zapytałam go o to w sposób raczej chłodny. „Wrocław jest bardzo mały, Piękna. A Ty chyba bardzo lubisz chodzić na wernisaże, czyż nie?” Po kilkudniowej korespondencji za pośrednictwem krótkich wiadomości tekstowych, dałam się w końcu namówić na spotkanie. Wino rzeczywiście było wyborne, on niezmiennie przystojny, a aura zimna, choć sucha. Zaszumiało mi w głowie. Od wina, jego nieprzeciętnej osoby, nieustannego jazzu, który uwielbiał. Dałam się ponieść jego urokowi i spotykałam się z nim chętnie, choć bez zbędnych nadziei. Ot, dwójka ludzi spędza wspólnie czas, nie było mowy o zakochaniu. Często podróżował, nie mogłam myśleć, iż nie spotyka się z innymi kobietami, nie mogłam być tak naiwna. Nigdy jednak o tym nie wspominał, nie podrywał także innych kobiet w moim towarzystwie, choć niejednokrotnie niemalże rzucały mu się na szyję. Nic dziwnego – był rozchwytywanym artystą, oprócz tego mężczyzną o nietuzinkowej osobowości i charyzmie, która zapewniała mu tysiące wielbicielek.
Moje przyjaciółki nic nie wiedziały o moim sekretnym romansie, co było niesamowicie podniecające i nieraz nie mogłam wytrzymać, by im o tym nie powiedzieć, gdy pytały, skąd u mnie nagły przypływ radości i wyraźne rumieńce na twarzy.
- Myślałam, że już nigdy nie pozbierasz się po historii z tym chamem, a tu proszę! – powiedziała któregoś razu April, przypominając mi o mojej niespełnionej miłości – Panu Tajemniczym. Rzeczywiście nasza znajomość nieco zwolniła, by upaść na kolana, ledwo sapiąc, a następnie całkowicie umrzeć. Ostatnie zdanie, jakie od niego usłyszałam przed swoim mocnym postanowieniem, by o nim zapomnieć to coś, z czego niewiadomo, czy się cieszyć, czy też nie, sławetne: ”Jesteś wspaniała, ale zbyt trudna dla mnie – boję się takich kobiet” – czy coś w tym rodzaju. Przestałam się nim przejmować, wolałam rzucić się w wir pracy oraz wejść w niebezpiecznie gorący romans z artystą od instalacji.
Pewnego dnia odebrałam dziwaczny sms od Pana Tajemniczego następującej treści: „Stęskniłem się trochę za Tobą. Spotkamy się niedługo?”. Postanowiłam nie odpisywać.
Z Panem Od Romansu umawialiśmy się w knajpach niezbyt popularnych, takich do których raczej nie zaglądają znajomi, czy koledzy z pracy. Siadaliśmy zawsze w ciemnym kącie, zamawialiśmy po lampce najdroższego wina, rozmawialiśmy, całowaliśmy się gorączkowo, jakby czas nie istniał. Namiętna idylla miała się jednak wkrótce skończyć.
Siedziałyśmy z April i Jennifer w Empik Cafe. April, znająca się na sztuce współczesnej, ambitna i oczytana, choć nie stroniąca także od plotek i skandali, postanowiła podzielić się z nami najnowszą intrygą towarzyską, jaka zaistniała na artystycznych salonach. Podobno znany artysta, autor wielu docenionych na całym świecie instalacji, a przy okazji także mój Pan Od Romansu, ma we Wrocławiu dziewczynę! Gdy tylko skończyła mówić, poczułam, że staję się coraz bledsza, zasycha mi w gardle i po raz kolejny kręci mi się w głowie. Nie wiem, czy bardziej dlatego, że mogły dowiedzieć się o moim romansie, czy dlatego, że najprawdopodobniej to nie ja jestem ową dziewczyną. April kontynuowała swoją opowieść o nowej dziewczynie wrocławskiego celebryty, nie zwracając uwagi na moje zakłopotanie, co było pocieszające o tyle, że miałam pewność, że moje przyjaciółki nie mają pojęcia o moim sekrecie. Postanowiłam skończyć tę znajomość.
Umówiłam się z charyzmatycznym mężczyzną o chmurnym spojrzeniu w tej samej kawiarni, co zwykle. Nie miałam doń pretensji, od samego początku miałam przecież świadomość jego bigamicznego podejścia do świata. Chciałam po prostu rozstać się z nim w kulturalny, cywilizowany sposób, a także – choć może wydawać się to dziwne – podziękować mu za naprawdę mile spędzony czas. Idąc na spotkanie miałam wrażenie, że ktoś woła mnie z oddali, spieszyłam się jednak, było ponadto bardzo zimno, chciałam się więc jak najszybciej znaleźć w kawiarni. Weszłam i zajęłam miejsce, to samo miejsce w ciemnym kącie, co zwykle. Pana Od Romansu jeszcze nie było, sięgnęłam więc po telefon, by sprawdzić godzinę, i z wielką irytacją zobaczyłam, iż mój telefon był kompletnie rozładowany. W końcu pojawił się artysta o szelmowsko-chmurnym spojrzeniu. Spotkanie przebiegło niezwykle miło, rozstanie dwojga ludzi, którzy nigdy nie byli razem, nigdy zakochani. Wychodząc z ulubionej kawiarni, do której już pewnie nigdy nie wejdę, ponieważ nie zaglądają tam znajomi, ani koledzy z pracy, przystanęliśmy na chwilę, by się pożegnać. Pan Od Romansu stwierdził, że musi pocałować mnie na koniec, równie namiętnie, co kiedyś. Wziął mnie więc w objęcia i wykonał pocałunek w iście hollywoodzkim stylu, po czym staliśmy jeszcze długo objęci, przekonując siebie nawzajem, że możemy się jeszcze kiedyś umówić na kawę. Wtulając głowę w jego ramię, kątem oka dostrzegłam stojącego po przeciwnej stronie ulicy Pana Tajemniczego. Na jego twarzy malowała się rezygnacja i niewymowny żal. Stałam unieruchomiona, oszołomiona, patrząc jak szybkim krokiem odchodzi niepocieszony. Nie powiedziałam nic o tym mojemu eks-artyście. Nigdy go też więcej nie spotkałam.
Po powrocie do domu włączyłam telefon
Kolo ściągną z niej pomarańczowe bikini
Nie da się być bardziej puszczalską i seksowną
Amatorka z niesamowitą dupą

Report Page