Sąsiadka w odwiedzinach

Sąsiadka w odwiedzinach




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Sąsiadka w odwiedzinach

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2022 Przedszkole Rusałka
Dzieci z grupy IV i V odwiedziły SP 69. Jest to zaprzyjaźniona z naszym przedszkolem szkoła, do której uczęszcza wielu naszych absolwentów. Najstarsze przedszkolaki poznały sale: komputerową, historyczną, przyrodniczą oraz biliotekę, korytarze, a także wesoło bawiły się na sali gimnastycznej, gdzie miały do pokonania wiele torów przeszkód, oby było takich “torów przeszkód” jak najmniej na edukacyjnej ścieżce naszych pociech, a jeżeli będą – to niech będą przyjemne, motywujące do działania i zdobywania wyższych życiowych poprzeczek!

Grupa I - dzieci 3 letnie
Panie: Dyrektor Jolanta Januszkiewicz, Aleksandra Wis

Grupa II - dzieci 3-4 letnie
Panie: Maria Lipiec, Wioleta Flis

Grupa III - dzieci 4 i 5 letnie
Panie: Anna Wójcik, Klaudia Lesińska

Grupa IV - dzieci 5 letnie
Panie: Marta Szewczyk, Jolanta Szot

Grupa V - dzieci 5 i 6 letnie
Pani: Krystyna Bochnacka, Anna Szafraniec
ul. Księcia Barnima III Wielkiego 26
nr konta: nowe konto obowiązujące od 1 czerwca 2013r. – 84 1020 4795 0000 9402 0278 5988


Dzienny Dom ''Senior+'' w Woli Karczewskiej

ul. Doliny Świdra 6, 05-408 Wola Karczewska, Gmina Wiązowna

''Nie starzeje się ten kto nie ma czasu''
Play Pause Stop Powiększ Zmniejsz Wielkść początkowa Czcionki dla dyslektyków Wysoki kontrast Wysoki kontrast Wysoki kontrast
"Relacje międzyludzkie" są podstawą do tego aby nam się wszystkim dobrze żyło. Naszych Seniorów wspieramy w otwartości, chęci nawiązywania nowych znajomości , wymieniania się doświadczeniami i umiejętnościami. Dzisiaj odwiedzamy Seniorów z Majdanu, którzy Nas do siebie zaprosili. <3 Oglądamy , rozmawiamy , podziwiamy i już planujemy wizytę u Nas w Woli Karczewskiej.
Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.
ul. Doliny Świdra 6, 05-408 Wola Karczewska




Nowy Numer
Aktualności

Archiwum O nas Kontakt Prenumerata



26 sierpnia 2022
NMP Częstochowskiej »
Komentarz do Ewangelii »




Modlitwa o jedność
Monika Białkowska

Święci malowani. Szaweł i jego koń
Monika Białkowska


Wszystkie z tej kategorii




Hej kolęda po sąsiedzku
Justyna Sowa

Nie boimy się nowych wyzwań
Paweł Piwowarczyk


Wszystkie z tej kategorii




Ekumenizm nie stoi w miejscu
Marcin Jarzembowski

Sto procent efektywnej pomocy
Marcin Jarzembowski


Wszystkie z tej kategorii




Czterej królowie, no bo i Herod
Aleksandra Polewska

Motywacja jest zawsze ewangeliczna
Barbara Sawic


Wszystkie z tej kategorii




Słoneczny aromat mango
ojciec Michał


Wszystkie z tej kategorii




Granice kultury
Małgorzata Szewczyk

Wędrowiec po wsiach
Natalia Budzyńska

Zapachy i dźwięki międzywojennego Poznania
Małgorzata Szewczyk


Wszystkie z tej kategorii




Postanowienie poprawy i rozgrzeszenie
Ks. Piotr Gąsior


Wszystkie z tej kategorii




Kamień młyński
kard. Gianfranco Ravasi


Wszystkie z tej kategorii




Płuca nie odrastają
Renata Krzyszkowska

Rywalizacja dorosłego rodzeństwa
Bogna Białecka


Wszystkie z tej kategorii




Krwawym szlakiem zesłańców
Dariusz Piotr Kucharski

Stop seksualizacji
Dorota Niedźwiecka

W obronie lasu
Jan Pospieszalski

Zakłamać, wyszydzić, zniszczyć
Błażej Tobolski


Wszystkie z tej kategorii




Kto i ile dostaje od Polaków
Jarosław Stróżyk

Procent, który zmienia życie
Michał Bondyra

Siła jednego procenta
Łukasz Kaźmierczak


Wszystkie z tej kategorii




Łódź mocna Duchem
Kamila Tobolska

Nie opuszczajmy niedzielnej Mszy św.
Ks. dr Krzysztof Michalczak

Odkrywać bogactwo nadziei
ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TCHR


Wszystkie z tej kategorii


Komentarz


Proszę wpisać treść komentarza.




Imię



Proszę podać imię.




O nas
Redakcja
Prenumerata
Reklama
Kontakt
Patronaty
Wydawca
Polityka prywatności


Czytanie na dziś: Prz 9, 22–35 lub Iz 2, 2–5; Ga 4, 4–7; J 2, 1–11
Przysłowia o złych sąsiadach znamy wszyscy: Sąsiedzka zgoda rzecz rzadka, Między sąsiady łatwo o zwady czy Trzy rzeczy w świecie najgorsze: owad za kołnierzem, wilk w owczarni i zły sąsiad za miedzą. Na szczęście są miejsca, w których nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością.
Razem z moją przewodniczką, panią Agnieszką przyjeżdżam do domu państwa Szwajów w Stanisławiu Dolnym opodal Kalwarii Zebrzydowskiej, żeby porozmawiać o sąsiedzkim kolędowaniu. Sama nigdy bym tam nie trafiła! Prowadzi do nich bowiem kręta, boczna droga wiodąca między domami i polami, na pograniczu trzech wsi – Przytkowice, Bęczyn i Stanisław Dolny. Ale ich dom trudno pomylić z jakimkolwiek innym, bo cały z drewna. Moją uwagę przykuwa także piękne, świąteczne oświetlenie. Brama jest otwarta na oścież, a w drzwiach wita nas karteczka „Proszę nie dzwonić. Drzwi są otwarte, zapraszamy J”. Pani Agnieszka tłumaczy mi, że to pewnie dlatego, by nie obudzić dzwonkiem małego Michałka, półrocznego synka moich rozmówców. Zgodnie z instrukcją wchodzimy więc do środka i od progu wita nas uśmiech i życzliwość pani domu. Już po pierwszym kontakcie z nią zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy tak chętnie do tego domu przychodzą…
Anna i Artur Szwajowie, odkąd wprowadzili się do nowego domu, zaszczepili wśród sąsiadów nową tradycję. Od trzech lat bowiem w okresie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem wszyscy z okolicy gromadzą się w ich domu na wspólnym kolędowaniu. – Mnie zawsze podobało się takie wspólne śpiewanie kolęd – mówi pani Ania. – I kiedy wprowadziliśmy się tu z mężem, pomyśleliśmy, że takie kolędowanie byłoby świetną okazją, żeby się poznać z ludźmi z okolicy – opowiada. Pani Ania wspomina ze śmiechem, że dzięki tej inicjatywie chcieli także wkupić się trochę w łaski sąsiadów. Mąż, który dołącza do naszej rozmowy trochę później, potwierdza te słowa.
– Za pierwszym razem było tak, że Ania chodziła po sąsiadach z własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami i zapraszała na wspólne spotkanie – wspomina pani Renata, sąsiadka, która, będąc w odwiedzinach u Szwajów, chętnie włącza się do naszej rozmowy. – I ludzie na to zaproszenie odpowiedzieli. – Za pierwszym razem było nas dokładnie 17 osób. Potem liczba ta wzrastała. Teraz jest w miarę stała i oscyluje wokół 30 uczestników – mówi gospodyni.
Na kolędowanie każdy przychodzi z własną wałówką, więc, jak mówi pani Ania, nawet nie musi wiele przygotowywać. W tym roku sąsiadki Justyna i Renia odwiedziły panią Anię dzień przed kolędowaniem i wspólnie przygotowały gorące danie, a gospodyni – jak mówi - nie dość, że się nie napracowała, to jeszcze zyskała nowy przepis.
Nikt też nie krępuje się tym, czy umie śpiewać, czy nie. Każdy robi to, jak potrafi i już. – Mój mąż śmieje się, że z roku na rok śpiewamy coraz gorzej, ale jest nam razem coraz fajniej – dodaje rozmówczyni.
Sami mówią, że zawsze chcieli, by ich dom był otwarty dla ludzi, żeby wciąż było w nim życie. I na razie to się udaje. Ludzie chętnie do nich przychodzą. Czasem niektórzy nawet pytają panią Anię, czy nie jest tym zmęczona, ale ona z uśmiechem zaprzecza.
Na kolędowanie przychodzą ludzie starsi i młodsi. Babcie i wnuczkowie i wszyscy razem dobrze się czują. Dzieci mają swój kącik, a kiedy mały Michałek udaje się do kąpieli, wszystkie maluchy asystują przy tej czynności.
Najmłodsi lubią te spotkania. Pani Agnieszka, również sąsiadka, wspomina z uśmiechem, jak jej ośmioletnia córka pyta, czy w tym roku też idą kolędować. A gospodarze bardzo się cieszą, że dzieci także chcą do nich przychodzić.
Podczas kolędowania panowie mają swoje miejsce przy schodach i stamtąd ciągną melodie męskimi głosami. – Już wiemy, że naszą ulubioną kolędą jest Bracia patrzcie jeno, którą śpiewamy na głosy – pierwszą część nisko poddają mężczyźni, drugą wysoko kobiety. Śpiewamy ją po kilka razy – opowiadają. – Lubimy tu przychodzić, bo oni tworzą taką ciepłą atmosferę – mówią, wskazując na gospodarzy, panie Renata i Agnieszka. – Tu jest swojsko i rodzinnie. Trudno wyobrazić sobie, żeby kolędowanie miało być gdzie indziej – dodają.
Wszyscy zgromadzeni potwierdzają także, że przy okazji kolędowania dobrze się bawią. Pierwszy raz spotkanie to odbyło się spontanicznie, ale teraz jest to już sąsiedzka tradycja. A w lecie także spotykają się u Szwajów, ale na wspólnym grillowaniu. Wtedy również bawią się, żartują i śpiewają, ale już nie kolędy. Podczas ostatniego grillowania były nawet tańce, które zainicjował jeden z sąsiadów – pan Staszek, przygrywając na akordeonie.
Na kolędowaniu z roku na rok pojawiają się nowości. Za pierwszym razem dwie panie Marysie – sąsiadki z Bęczyna i Stanisława Dolnego – przyniosły książeczki do nabożeństwa, a Iwonka – córka sąsiadów z Przytkowic – kilka kserokopii z tekstami kolęd. W ubiegłym roku pojawiły się już śpiewniki przygotowane przez gospodarzy, a na przyszły rok mają nawet zaplanowane, że będzie kolędowe karaoke. Pan Artur przygotował już nawet repertuar! A warto wiedzieć, że u nich nie jest tak, że się śpiewa zwrotkę albo dwie, ale wszystkie, jakie są w śpiewniku! A pani Ania przygrywa na gitarze. – Przy niektórych kolędach bywa tak, że ja gram i nawet nie mam pojęcia, że one mają tyle zwrotek! A mąż mi tylko pokazuje, ile jeszcze – śmieje się.
W zeszłym roku kolędowanie wspierali znajomi z Krakowa grą na bębenku, tamburynie i dzwonkach. W tym roku sąsiedzi Daniel i Tomek dołączyli z gitarami, a dzieci z dzwoneczkami.
Po jakimś czasie z garażu wynurzają się gospodarz i mąż pani Reni – Maciek i dołączają do naszej rozmowy. Ten ostatni mówi: – Lubimy się spotykać, lubimy ze sobą przebywać, to chyba jest klucz. Atmosfera tu jest zawsze miła i przyjazna. Wszyscy zebrani podkreślają przy tym, że nie ma takich sytuacji, że przychodzi tylko jedno z małżonków, bo drugie nie chce, nie lubi, czy źle się czuje. Małżeństwa są razem.
Pan Artur opowiada także, że kiedy zrodził się pomysł kolędowania, to część sąsiadów była im już znana, bo podczas budowy tych najbliższych udało się poznać i okazało się, że są to bardzo fajni ludzie. – Od sąsiadów zza drogi (to już Przytkowice) trzeba było uzyskać zgodę na podciągnięcie prądu pod budowę, u innych szukać spadkobiercy, żeby uruchomić sprawy pozwoleń na budowę, i tak powoli się poznawaliśmy. Poza tym nasz dom jest inny niż wszystkie w okolicy, drewniany, inaczej się budował. Ludzie przychodzili więc czasem z czystej ciekawości zobaczyć, jak taka budowa wygląda i tak również ich poznawaliśmy – opowiada gospodarz.
Panie Renia i Agnieszka, które pochodzą z Bęczyna, mówią także, że wcześniej nie było tam tradycji spotykania się na wspólnym kolędowaniu. Owszem, w rodzinie pani Ani z Bęczyna, która kiedyś uczyła muzyki w szkole, śpiewa się kolędy w święta, ale to w gronie najbliższych – około 20 osób, a nie wśród sąsiadów. Co ciekawe, na kolędowaniu u państwa Szwajów zbierają się nie tylko ludzie, tak jak oni, napływowi, ale także rdzenni mieszkańcy, dzięki czemu jedni z drugimi się integrują.
W tym roku zdarzyło się, że przed świętami zmarł jeden z sąsiadów – pan Jasiek, który bywał poprzednio na kolędowaniu. Z inicjatywy gospodarzy tym razem wspólne spotkanie rozpoczęto modlitwą za zmarłego. Wszyscy zgromadzeni z ochotą włączyli się w tę modlitwę i z radością przyjęli obecność rodziny zmarłego na kolędowaniu. – Nie ma między nami sąsiedzkich konfliktów, problemów i kłótni. Żyjemy w zgodzie, pomagamy sobie nawzajem, szanujemy się i naprawdę się lubimy – mówi z uśmiechem pan Artur.
– Najważniejsze jest chyba to, że się spotykamy. A atmosfera tego domu jest taka, że nam tu po prostu dobrze razem – podsumowuje pan Maciek – I chyba o to chodzi, prawda? – pyta retorycznie. Cóż, patrząc na ich pogodne miny i obserwując wzajemną, sąsiedzką życzliwość, trudno się z nim nie zgodzić.
Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki

ZGADZAM SIĘ NA CIASTECZKA - COOKIES.

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: obyczaje

.... nie są moją ulubioną bajką. Ale tez nie można jej wymazać gumką Myszką. Każdy ma inną przeszłość i inaczej na nią reagował wtedy jak i teraz, myśląc o wspomnieniach. Chcę żyć TU I TERAZ, choć to trudne. Uciekam też od "dzielenia włosa na czworo" Serdecznie Panią pozdrawiam Jolanta.
Fajnie powspominać czasy komuny. W mojej poniemieckiej dzielnicy willowej nikt do 1990r nie wpadł na pomysł zamykania furtki na klucz. Dom od wewnątrz zamykano dopiero na noc. Teraz nawet kubły na śmieci są zamykane. Powstają osiedla bogaczy bronione przed dostępem plebsu jak w Brazylii. Jakieś szaleństwo nas dopadło.
Twoja karta sesji: Siedem Monet Formalny porządek




Aktualne strony Wojciecha Jóźwiaka:
Ogłoszenie: Astro-analizy
AstroAkademia
Blog WojciechJozwiak.pl


z cyklu: Prababcia ezoteryczna ( odcinków: 94 )
     W "Newsweeku" z okazji Dnia Matki
ukazał się tekst Pauli Szewczyk „Mojej mamy i moje życia równoległe” poświęcony
różnicom między pokoleniami PRL-owskich matek i obecnym ich córek. Tekst nie
jest szczególnie interesujący ze względu na nieumiejętność odróżnienia przez
autorkę zjawisk występujących w jej konkretnym środowisku, od zjawisk
właściwych dla społeczeństwa całego kraju. Można przeczytać go tu:
     Mimo że autorce nie udało się zobiektywizować swojej i
matki sytuacji, nie zasłużył na pełne pogardy uwagi na FB w rodzaju „ Dawno nie
czytałam takich bredni ”. A poszło o pewien fragment wspomnień matki autorki, w
których wypowiada się o wścibskich sąsiadkach. Brzmi on tak: „ Zapytałam mamy, czy jako młoda kobieta czuła
presję, by łączyć wychowanie dzieci z karierą, przy tym świetnie wyglądać, mieć
czas na hobby i wyjścia do koleżanek. Powiedziała, że owszem, presję dało się
wyczuć, ale przede wszystkim w kwestii porządku. Sąsiadki przychodziły do domów
pod różnymi pretekstami, a tak naprawę sprawdzały, czy kurz na meblościance
jest idealnie starty, zasłony wyprane i obiad ugotowany. Były i takie, które
zaglądały w garnki, podobnie zachowywały się w odwiedzinach teściowe”
        Jeden z
oburzonych dyskutantów napisał wręcz: „ Co
to kogo obchodzi, czy ja mam w domu kurz na meblościance, czy też obiad
ugotowany. Dlatego nigdy nie przyjmuję osób nieumówionych z wyjątkiem
mundurowych i kurierów” , dając tym świadectwo kompletnego niezrozumienia, o
co chodziło z tymi sąsiadkami i w ogóle co ich obecność oznaczała.
        Problem nie wynikał
z właściwości natury ludzkiej, czyli wścibstwa niektórych kobiet, jak zdaje się
sądzić większość czytelników, a właściwie znakomicie został w tę ludzką (nie
tylko kobiecą!) naturę wpasowany dzięki propagandzie pewnych ideologicznych
założeń komunizmu. Otóż filozofia leżąca u podstaw tej ideologii zakładała, że
pojedynczy człowiek nie do końca zdaje sobie sprawę ze swoich potrzeb.
Potrzeby człowieka właściwie ocenić może jedynie kolektyw. Bo czy na
przykład niepiśmienny obywatel zdaje sobie sprawę z konieczności nauczenia się
czytania i pisania; czy ktoś, kto żyje przy lampie naftowej, kładąc się spać z
kurami, docenia dobrodziejstwa powszechnej elektryfikacji kraju? Oczywiście że
nie! (Nawet współczesna ja osobiście nie czułam potrzeby posiadania zmywarki, dopóki nie kupiono mi jej w prezencie). Oceny moich i społecznych potrzeb
najlepiej dokonują inni, a właściwie ich zbiorowość, co stanowi tzw. mądrość
ludu. Ze wsparciem kolektywu nawet kucharka może rządzić państwem — powiadano
nawiązując bodajże do słów Lenina. „Jest
niemożliwym egzystować w społeczeństwie i jednocześnie być wolnym od niego.”
– pisał podobno gdzieś indziej. W świetle takich stwierdzeń niewpuszczanie do
domu społecznej opinii było mocno
naganne.
     Reprezentantem kolektywu jest
władza pochodząca w komunizmie nie od Boga, a od społeczeństwa (teoretycznie
oczywiście). Tak więc w b. ZSRR, Chinach i innych krajach tzw. demokracji
ludowej (demoludów) – w jednych bardziej, w innych mniej – widoczna była zasada
mówiąca, iż każdy członek społecznego kolektywu ma prawo i obowiązek śledzić
swoje otoczenie, odnajdywać w nim nieprawidłowości i reagować na nie w imię
postępu.
     Stąd też brały się osławione
samokrytyki, składane na zebraniach partyjnych (i innych), gdzie doniesienia
kolektywu były analizowane, dyskutowane, a zjawiska uznane za nieprawidłowe
potępiane, dopóki osoba poddana krytyce nie zrozumiała stawianych jej zarzutów
i nie zaakceptowała ich dobrowolnie, czego podsumowanie stanowiła samokrytyka.
     Szczególnie jaskrawo zjawisko to
wystąpiło w Chinach, a przykłady z życia wzięte takich działań kolektywu
znakomicie opisane zostały w wielu powieściach i autobiografiach wydawanych za
granicą. Widoczne było także bardzo wyraźnie na terenie b. ZSRR, gdzie każda
sklepowa miała władzę pouczania klientów o obowiązku wycierania nóg na
wycieraczce, zasłaniania ust przy kaszlu oraz wielu innych powinnościach
nieznanych przybyszom z innych krajów, jak np. zakaz opierania się o ladę i
spluwania w innych miejscach, poza ustawionymi spluwaczkami.
     Kiedyś nie chciano wypuścić mojej
wycieczki z wagonu sypialnego na stacji Odessa, ponieważ nie złożyliśmy w
odpowiedniej wielkości kostkę pościeli i nie odnieśliśmy jej za pokwitowaniem
konduktorce, tylko bezczelnie próbowaliśmy zostawić w wagonie spowodowany przez
siebie indywidualistyczny bałagan — każda pościel złożona wg własnych zwyczajów:
część od strony okna, część w nogach leżanek.
     Takie też było źródło
postępowania personelu w hotelu w Dreźnie na terenie b. NRD opisane w 12 odcinku
II sezonu Babci ezoterycznej „Enerdówek 2013”. http://www.taraka.pl/enerdowek_2013
, gdy żądano ode mnie, bym nalała kawy do białej filiżanki, a nie do przezroczystej,
jakich używam w domu, przeznaczonej na herbatę, zastępując mi drogę w obawie,
że wyjdę zanim nie zmienię swojego nieprawidłowego postępowania. Żądano ode
mnie także odniesienia brudnych talerzy na wskazane miejsce, co było niemożliwe
chociażby z tego względu, że posługując się dwoma kulami musiałam zejść z kilku
stromych schodków i celem zabrania talerzy musiałabym mieć dodatkowe dwie ręce.

     Polska w tym ideologicznym otoczeniu
była całkiem znośnym krajem, a wścibskie sąsiadki stanowiły niemiły, ale
względnie nieszkodliwy przejaw. Mogły donieść wprawdzie temu i owemu to i
tamto, zepsuć trochę opinię, ale poza terenem szkół, gdzie „trójki klasowe”
miały nieco większe wpływy — na ogół poza uprzykrzaniem życia nikomu nie mogły
poważnie zaszkodzić.
     W czasach, gdy za PRL mieszkałam
w mieszkaniu kwaterunkowym, obowiązywały przepisy, że osoba nocująca u
gospodarzy miała obowiązek zgłosić ten fakt w odpowiednim urzędzie. Kiedy więc
mój narzeczony przed ślubem „zasiedział się” u mnie do północy (robiliśmy
kanapki na przyjęcie poślubne, nic zdrożnego), wredna sąsiadka, gromadząca argumenty
za eksmisją naszej rodziny (chciała rozszerzyć swój obszar
Sex milfetka dobiera się do młodej dziewczyny
Długi penis wjeżdża do cipki
Szalona Nicole Aniston

Report Page