Ruchaj mnie cala moca

Ruchaj mnie cala moca




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ruchaj mnie cala moca

Download & View 568 Doc Jd-sł_j_pol_part 8 Misc as PDF for free.

Our Company

2008 Columbia Road Wrangle Hill, DE 19720
+302-836-3880
info@idoc.pub



Quick Links

About
Contact
Help / FAQ
Account



This document was uploaded by user and they confirmed that they have the permission to share
it. If you are author or own the copyright of this book, please report to us by using this DMCA
report form. Report DMCA



home |

login |
register |
DMCA |

contacts |
help |
donate |
 
 
 



A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
А Б В Г Д Е Ж З И Й К Л М Н О П Р С Т У Ф Х Ц Ч Ш Щ Э Ю Я



my bookshelf |
genres |
recommend |
rating of books |
rating of authors |
reviews |
new
| форум
| collections
| читалки
| авторам
| add

„I cho'cby z krzykiem rwal wlosy na glowie,
Nikt sie — co robi, jak zyje — nie spyta.
Cho'cby padl trupem, nikt sl'owka nie powie —
„Stajala przed bramu i bula piskate!…” — ko'nczyla pani domu, spogladajac z niechecia na ksiazke sluzbowa.
— Nieszczeg'olna rekomendacja — dodala po chwili, zamykajac ksiazeczke, i usiadla na wyplatanym krze'sle, jedynym mozliwym meblu z rozlicznych sprzet'ow przepelniajacych ciasna i ciemna kuchenke.
Byla to niska, mloda jeszcze kobieta, rozlana w swym niebieskim szlafroku, z glowa zgnieciona, plaska, pokryta wlosami z'oltymi. W ciemnej przestrzeni kuchennej ja'snialy te wlosy 'swiatlem matowym, laczac sie do's'c harmonijnie z z'oltawa cera twarzy i oczami barwy niepewnej. Uszy tluste, leniwe, niezdrowe, obciagniete ku szyi ciezarem czarnych lawowych kolczyk'ow i usta waskie, blade ukrywaly r'ownie blade dziasla i 'swiadczyly dostatecznie o niedokrewno'sci tej masy ciala, rozrastajacej sie w'sr'od wilgotnych 'scian szczuplego mieszkania. Cale bezczynne zycie zon urzednik'ow plynelo leniwa fala pod ta sk'ora zz'olkla, przezroczysta i delikatna jak gaza jedwabna. Tylko usta zaci'sniete, prawie zsiniale od wilgoci spadajacej z mur'ow, tylko rece plaskie, o pelnych dloniach i oczy niewielkie, ciezkimi przyslonione powiekami, mialy jakie's drganie, zdradzaly ukryta namietno's'c pantery — wla'sciwa kobietom anemicznym, kt'orych zycie, wbrew higienicznym przepisom, uplywa w'sr'od atmosfery sasiadujacej z kuchnia sypialni.
— Nazywasz sie?… — pytala dalej pani domu, a glos jej leniwy, tlusty, rozlewal sie w'sr'od cienia jak ona sama i drgal dlugo w'sr'od fal powietrznych, przeciagajac sie bez ko'nca.
Stojaca przy drzwiach dziewczyna podniosla glowe.
— Nazywam sie Ka'ska Olejarek — odpowiedziala lekliwie, a glowa jej opadla natychmiast na piersi.
— Masz rodzic'ow? — ciagnela dalej indagacje [2] pani domu.
Po twarzy Ka'ski przemknelo co's na ksztalt smutku… Nie odpowiedziala wcale.
Wo'zny z kantoru, maly, niepoka'zny czlowiek, ubrany w szary surdut bezowy, uznal za stosowne wmiesza'c sie do rozmowy.
— To jest sierota, prosze wielmoznej pani… Nie ma nikogo… Niedawno przyszla do miasta… Byla tylko w jednym obowiazku u pa'nstwa Lewi…
— U Zyd'ow! — przerwala pani, a usta jej wykrzywily sie z pogarda.
Nastala chwila milczenia. Wo'zny umilkl, przygnieciony antysemickim usposobieniem pani, a Ka'ska nie dodala nic na swoje usprawiedliwienie, tylko jeszcze wiecej pochylila glowe.
W umy'sle jej przesuwalo sie tysiace przykrych my'sli. Odprawiona wczoraj nagle, prawie bez powodu, od Pinkusa Lewi, znalazla sie na bruku; majac zaledwie dwa zlote w kieszeni. Nocleg znalazla u swej przyjaci'olki, R'ozi, poslugujacej w mleczarni, ale naduzywa'c go'scinno'sci tej nie mogla.
R'ozia zyla „na wiare” z czeladnikiem krawieckim. Para ta miala tylko jedna izdebke, a obecno's'c mezczyzny zenowala Ka'ske. Budzily sie w niej nieokre'slone pragnienia, a dziwny przestrach 'sciskal jej serce… Nie! ona tam stanowczo wiecej nocowa'c nie mogla. C'oz pocznie, je'sli ta pani nie zechce przyja'c jej natychmiast? W tej chwili ciemna i smutna kuchenka przedstawiala sie w oczach dziewczyny jak port bezpieczny i cichy, a brudny sufit zdawal sie jej by'c pozadanym dachem, pod kt'orym pragnelaby zlozy'c swa glowe.
— Jeste's jeszcze bardzo mloda — rzekla pani, rozbierajac wzrokiem sformowane ksztalty dziewczyny.
— Mam lat dwadzie'scia — odpowiada Ka'ska, a jej rece spracowane i czerwone zaciskaja sie ruchem nerwowym pod faldami szarej, zniszczonej chustki.
— Przysu'n sie blizej, pragne cie zobaczy'c — m'owi pani, podnoszac sie z krzesla.
Ka'ska stoi nieruchoma, z plecami przyci'snietymi do 'sciany.
— Id'z, glupia, kiedy cie wielmozna pani wola.
Ka'ska postepuje kilka krok'ow i staje na 'srodku kuchni w waskiej strudze 'swiatla, kt'ora wlewa uko'sne okienko wci'sniete w dluga framuge.
Olbrzymia posta'c dziewczyny rysuje sie w tej jasno'sci, potegujac sie jeszcze w por'ownaniu do innych, niknacych w cieniu przedmiot'ow. Duza, silna glowa, zlaczona z ko'scia pacierzowa szerokim karkiem, pokryta ciemnym wlosem i naprz'od pochylona, ma w swym ksztalcie co's posagowego, pewne podobie'nstwo do tych starozytnych niewolnic, przeznaczonych do noszenia na glowie ciezkich, winem napelnionych amfor. Czolo niskie, gladkie, przeciete ciemnymi liniami brwi, nos prosty, nieruchomy, troche w nozdrzach zgrubialy, usta 'swieze, zeby zdrowe, r'owne, podbr'odek okragly — wszystko to rozja'snione wielkimi, piwnymi 'zrenicami, tworzy calo's'c mila i pociagajaca. Na tej ksztaltnej twarzy, sczernialej od wichru i goraca, widnieje dobro'c nieograniczona, wiara w drugich i slodycz bezmierna. Olbrzymie, wypelnione cialem ramiona, ksztaltne, cho'c zbyt silne zakre'slenie gorsu, szerokie, ciezkie ko'nczyny tworza z tej dziewczyny typ zwierzecia roboczego, przeznaczonego do d'zwigania ciezar'ow i tak zwanej „grubej” domowej roboty. Jest to wspaniale zdrowe cialo o pospolitych, 'smialych konturach, material na matke licznego rodu, kt'ory odznaczalby sie niewatpliwie nadzwyczajnym zdrowiem, wzrostem olbrzymim i sila zwierzeca. Mimo tej meskiej prawie wysoko'sci i plec'ow roslego mezczyzny, Ka'ska jest kobieta w calym tego slowa znaczeniu. Zwykle zbyt silne, wybujale kobiety zatracaja w sobie powaby niewie'scie i obnosza swe nieksztaltne formy miesza'nc'ow z niezgrabna 'smialo'scia urlopowanych zolnierzy. U Ka'ski, przeciwnie, caly wdziek kobiecy pozostal pomimo nadzwyczajnego rozro'sniecia sie ko'sci, a cialo jedrne, mlode, pelne 'swiezo'sci dziewiczej, pokrywalo szkielet i wypelnialo go dokladnie. Jest to klasycznie zbudowana kobieta z gminu, gruba w pasie, na szerokich stopach — mimo to pelna wdzieku i lagodnej nie'smialo'sci. Glos wychodzacy z tych szerokich piersi jest harmonijny, d'zwieczny i cokolwiek drzacy. Jest to raczej glos drobnej, szczuplej blondynki, zablakany w piersi tej wysokiej, tegiej, ciemnookiej kobiety.
Pani domu przypatruje sie z zadowoleniem olbrzymiej dziewczynie zaslaniajacej plecami 'cwier'c kuchennej przestrzeni. Jakkolwiek 'swiadectwo pana Pinkusa Lewi m'owi wyra'znie, ze „stajala przed bramu i bula piskate”, pani nie chce wierzy'c „Zydom” i przyjmuje Ka'ske do sluzby. Taka tega dziewka! Sama bedzie nosi'c wode, nie potrzeba wiec placi'c poslugaczki… I skapstwo polskiej gospodyni przemaga trwoge przed „piskowaniem” Ka'ski. A zreszta czyz podobna, aby ta dziewczyna tak cicha, pokorna pomimo swych olbrzymich ksztalt'ow, pelna wdzieku lagodnego mogla mie'c wade zuchwalstwa?
I ku og'olnej rado'sci obwieszcza pani monotonnym swym glosem, ze przyjmuje Ka'ske do sluzby. Potem poucza nowa sluge o froterowaniu podlogi, noszeniu wody i wegli, praniu, prasowaniu i wszystkich obowiazkach, jakie spa's'c maja na plecy dziewczyny.
Ka'ska stoi nieruchoma, z okiem utkwionym w brudna podloge kuchni. Wie tylko, ze ma gdzie zasna'c i przenie's'c sw'oj ubogi kuferek. Reszta ja nie obchodzi; praca jest zawsze praca, czy tu, czy u Pinkus'ow Lewi. Nie rozumie nawet, po co ta pani m'owi tyle… Przeciez ona nie uchyla sie od zadnego obowiazku!… Pani podaje jej zmiety papierek guldenowy i zada w zamian tak zwanego fantu. Ka'ska wyciaga spod chustki zlozona starannie welniana sp'odnice koloru fioletowego, przybrana plisami ze zrudzialego welwetu. Pani bierze fant i upomina Ka'ske, aby sie stawila najdalej za godzine do sluzby.
Ka'ska przyrzeka, caluje pokornie reke swej przyszlej chlebodawczyni i wychodzi wraz z wo'znym z kuchenki. Wychodzac, uderza sie czolem o niskie drzwi i stoi przez chwile w ciemnej sionce, 'sciskajac w reku otrzymanego przed chwila guldena. Przed nia majaczy drobna posta'c kantorowego, kt'ory po omacku stara sie znale'z'c porecz od schod'ow. Znajduje ja wreszcie i wola na op'o'zniajaca sie dziewczyne. W goracym zaduchu, pelnym kurzu i stechlizny, wija sie krecone schody, tak zwane „kuchenne”, popsute, otulone 'sciana posmarowana weglem i sczerniala od dymiacych lampek naftowych, kt'orymi sluzace rozja'snialy wieczorem ciemna i waska przestrze'n. Wo'zny, klnac, nasuwa czapke i rozpoczyna karkolomna wedr'owke, trzymajac sie mocno skrzypiacej poreczy. Ka'ska idzie za nim szybko, otwierajac oczy, pragnac sie w ten spos'ob przyzwyczai'c do panujacej w klatce schodowej ciemno'sci. Slabe, na wp'ol spr'ochniale deski, uginaja sie prawie pod olbrzymia stopa dziewczyny, spadajacej ciezka masa w r'ownych odstepach; schodzi na d'ol, nie liczac nawet pieter, uspokojona o swa przyszlo's'c, pelna wiary i otuchy w milosierdzie boskie. Pani wydala sie jej uosobieniem piekna i dobroci po brzydkiej, wrzaskliwej pani Lewi, kt'ora kazala sie „szanowa'c” i przegladala ustawicznie w miedzianych radlach lub samowarze. I Ka'ska na sama my'sl lepszego slowa lub pochwaly z ust tej 'slicznej pani dostaje jakby zawrotu w glowie i ci'snienia w gardle. Schodzac na d'ol, my'slala wiec, jak bedzie sie stara'c, aby zasluzy'c na te pochwale, jak bedzie pracowa'c calymi dniami i nocami… Nagle zaciskaja sie jej oczy pod wplywem z'oltawego 'swiatla, kt'ore zaja'snialo na zakrecie schod'ow. Nie jest to przeciez juz 'swiatlo sloneczne, ale mdly plomie'n 'swiecy lojowej, osadzonej w latarce i niesionej przez mlodego mezczyzne ubranego w szarawa bluze i dlugi fartuch pl'ocienny.
Wo'zny, uszcze'sliwiony z wypadku rozja'sniajacego mu dalsza cze's'c klatki schodowej, spuszcza sie czym predzej na d'ol — na waskim przej'sciu pozostaje sama Ka'ska naprzeciw mlodego mezczyzny niosacego w reku latarke. Ze zwykla nie'smialo'scia przyciska sie do 'sciany, pragnac zostawi'c jak najszersze miejsce nadchodzacemu czlowiekowi.
Pomimo jednak jej dobrych checi, szerokie jej ramiona zabieraja wiele miejsca i mezczyzna mimo woli zmuszony jest otrze'c sie o nia, aby przej's'c dalej.
— Ihi, diabel tu lazi? — pyta niezbyt uprzejmym tonem, podnoszac w g'ore latarke.
— To ja, Ka'ska — odpowiada dziewczyna, oblewajac sie rumie'ncem.
On przeciez nie rumieni sie wcale, ale owszem, 'smieje sie, pokazujac w tym u'smiechu dwa rzedy zdrowych, bialych zeb'ow, jest to str'oz kamieniczny, mlody, przystojny chlopak, 'spieszacy na strych, aby tam z rozkazu gospodarza, obejrze'c popsuty dach. Dach nie ucieknie, a dziewczyna jest wcale ponetna. Patrzy wiec na nia, szcze'sliwy z jej zawstydzenia, ci'snie ja do muru z wyrachowaniem pelnym nagle obudzonej namietno'sci. Ona, odurzona, pelna bezwiednej trwogi, ustepuje na pr'ozno, starajac sie uwolni'c od dotkniecia chlopaka, kt'orego widok i obecno's'c miesza ja niewypowiedzianie. Ta wielka, dwudziestoletnia dziewczyna, 'swiadoma tajemnic zycia, kt'ore zna tylko z opowiadania swych przyjaci'olek lub przeczu'c, ucieka zwykle przed podobnym sam na sam, kt'ore goracym warem zyly jej zalewa. Ona pamieta o tym, ze moze p'oj's'c za maz, wiec pragnie dobrze sie prowadzi'c. Dlatego z takim wysilkiem chce wyrwa'c sie z przypadkowego sasiedztwa, bo obecno's'c tego u'smiechnietego chlopca jest dla niej nad wyraz ciezka i przykra. On wszakze nie pozwala jej postapi'c dalej, zagradza jej droge.
— Co panna tu robi? Skad panna wraca? Ja jestem str'oz, musze wiec wiedzie'c o wszystkim… Nie puszcze! Jak Boga kocham, nie puszcze…
Ka'ska doznaje dziwnego 'sci'snienia w gardle. Ten mlody, wesoly glos, rozlegajacy sie czysta, d'zwieczna gama szczerego 'smiechu, wzbija sie w waska, ciemna przestrze'n i spada na jej schylona glowe odurzajaca kaskada. Z natury nie'smiala dziewczyna traci zupelnie przytomno's'c w'sr'od tej dusznej, goracej atmosfery i z bezwladno'scia dziecieca opiera sie o 'sciane.
Mezczyzna widzi jej przestrach i przybiera ton uspakajajacy.
— No! Czeg'oz bo sie stracha'c? Ja panny nie ugryze, ani do becyrku nie zaprowadze. Pytam: skad i po co? Nalezy odpowiada'c.
Milczenie. Ka'ska, coraz bardziej przyciskana do 'sciany, czuje goracy oddech mlodego chlopaka i z przestrachem kryje glowe w ramiona. Ten goracy oddech robi na niej wrazenie oddechu rozjuszonego zwierza, dlatego z instynktem zachowawczym broni sie przed nim, jak umie i moze.
— Gdyby panna nie powiedziala, co sie nazywa Ka'ska, my'slalbym, ze panna niemowa, ale teraz my'sle inakszej, i nie puszcze, jakem Jan Viebig, dop'oki panna nie przem'owi i nie da buziaka.
M'owiac te slowa, str'oz podnosi wyzej latarke i o'swieca twarz Ka'ski, a korzystajac z obezwladnienia dziewczyny, jedna reka obejmuje jej kibi'c i przysuwa do siebie.
— No — m'owi dalej — powie panna, co tu robi?
Ka'ska usiluje zebra'c my'sli. Czuje, ze jezeli nie odpowie na zadawane jej pytania, mlody chlopak nie pu'sci jej tak predko, a jedynym jej dazeniem jest wyswobodzi'c sie z tej sytuacji.
Jan Viebig z prawdziwa rozkosza patrzy na zmieszanie dziewczyny.
Rosla kobieta, pelna zycia i sily, drzy w jego reku jak najnedzniejsze stworzenie. Z rozkosza prawdziwa przypatruje sie jej szyi i bogatym liniom gorsu, bo jak zyje nie widzial takiej dziewczyny. Mdle 'swiatlo lojowej 'swieczki nie moze dokladnie o'swieci'c tej wspanialej postaci, ale Jan odgaduje instynktem i milknie zdziwiony na widok tej kobiety. Zwykle jego konkiety [3] byly to dziewczeta krepe, plaskie, czerwone, prawie zawsze malego wzrostu i nie dawaly mu dokladnego wyobrazenia o podobnej doskonalo'sci. W tej chwili stoi przed kobieta wedlug jego pojecia doskonala, tak pod wzgledem form, jak i karnacji, cho'c w mdlym o'swietleniu nie moze dojrze'c dokladnie wla'sciwego koloru jej wlos'ow ani cery twarzy.
Porwany brutalna potega, chwyta jej spuszczona glowe i zbliza swe wargi do ust dziewczyny.
Ka'ska nie odpycha go wcale, bo czuje, ze jej sil zabraknie, ale drzacym, cichym glosem prosi lagodnie.
— Prosze was, dajcie mi odej's'c! Prosze…
I tyle goracej modlitwy drga w tym cichym szepcie, taka bezmierna trwoga bije z jej rozszerzonych 'zrenic, ze Jan cofa sie z wolna przed ta istotna niewinno'scia, kt'ora sila nie umie, czy nie chce sie broni'c, a potezna oslone znajduje tylko w serdecznej, szczerej pro'sbie kobiecej.
Ka'ska wyrzekla te slowa. Dodala jeszcze „prosze”, a ta cicha pro'sba byla stokro'c silniejsza od wszelkich gwaltownych walk, jakie nieraz staczaly z nim inne kobiety z tej sfery, w kt'orej sie obracal. Ta olbrzymia dziewczyna nie uzyla pie'sci dla swej obrony, pomimo ze pod wzgledem sily mogla sie z nim mierzy'c. Ona zdala sie na jego laske i prosi pokornie o lito's'c nad jej slabo'scia. Tym wdziekiem kobiecym, ta pokora przed przewaga meska zwalczyla go bezwiednie i ukoila wzburzone jego zmysly. Prosta, glupia, prawie zwierzeca natura ulegla w milczeniu przed wyzszo'scia tej dziewczyny, r'ozniacej sie tak zewnetrznymi ksztaltami, jak i sposobem zachowania sie od innych kobiet, kt'ore Jan w swoim zyciu spotykal.
Zawstydzony prawie usuwa sie na bok w milczeniu i tylko podniesiona w g'ore latarnia o'swieca ciagle twarz dziewczyny, kt'ora drzaca reka zapina rozerwany kolo szyi kaftanik. W'sr'od tego z'oltego pasma bijacego przez potluczone szyby latarni spotykaja sie nagle ich oczy. 'Zrenice dziewczyny ciemne, lagodne, pelne lez, i oczy mezczyzny niebieskie, plonace od tlumionej namietno'sci. Przez chwile obydwie pary oczu tona w sobie z dziwnym, nieokre'slonym uporem i 'smialo'scia ze strony dziewczyny. Nagle 'swiatlo przygasa, migoce kilkakrotnie jak wzrok konajacego i — 'swieczka ga'snie, Ka'ska, Jan, 'sciany, schody, wszystko ginie w ciemno'sci; ale dziewczyna teraz sie nie leka. Moze by'c sto razy ciemniej, ona wie, ze krzywdy nie dozna zadnej.
I otulajac sie w chustke, prosi swym rzewnym slodkim glosem:
— Pom'ozcie mi zej's'c, bo nic nie widze, a schod'ow nie znam.
On, z uleglo'scia zbitego zwierzecia, czyni zado's'c jej zadaniu i schodzi pierwszy, prowadzac ja z dziwna delikatno'scia.
W'sr'od ciemnych, waskich 'scian, pomiedzy kt'orymi wija sie schody, slycha'c tylko odglos ich ciezkich krok'ow i przy'spieszony oddech Jana. Goracy zaduch owiewa mu rozpalona glowe i wpada do pluc. W dloni swej czuje gruba, szeroka reke dziewczyny, drzaca jeszcze nerwowo, a drganie to sprawia mu przykro's'c nieokre'slona. W tej chwili zdaje mu sie, ze ona jest bardzo drobnym, malym stworzeniem, kt'ore przerazil swa brutalna napa'scia i kt'ore pragnalby przeprosi'c za uczyniona przykro's'c. A ona idzie wolno, wsluchujac sie w jego oddech, kt'orego gorace uderzenia czuje jeszcze na swej rozpalonej twarzy. Postepuje jednak za nim uspokojona i pewna jego uczciwo'sci.
Gdy nagle weszli do jasnej sieni, w'sr'od kt'orej gorace promienie sloneczne rozpo'scieraly sie z cala brutalno'scia 'sr'odlecia, doznali oboje ol'snienia. W ostrym blasku slonecznym Ka'ska olbrzymiala jeszcze i stala przed nim w calej poteznej piekno'sci rozwinietej kobiety.
Wszystkie postanowienia Jana, powziete w'sr'od ciemno'sci, co do uzyskania przebaczenia, pierzchly od razu na widok szerokich ramion i wspanialych rozmiar'ow dziewczyny.
Tam, na g'orze, w waskim schodowym przej'sciu zdawala mu sie Ka'ska drobnym, drzacym stworzeniem. Gdy ja sprowadzal na d'ol, nikla mu w ciemno'sci; czul jej szorstka reke w swej dloni i slyszal stapanie. Tu, w blasku dziennym ja'snieje przed nim niezr'ownanym blaskiem urody, 'swiezo'sci i piekno'scia ksztalt'ow. Pomimo nadzwyczajnej swej 'smialo'sci i znanej odwagi do kobiet, czuje on sie teraz wobec tej pieknej dziewczyny nie'smialy. Pragnie co's przem'owi'c, aby cho'c cze'sciowo naprawi'c sw'oj blad i da'c jej lepsze o sobie wyobrazenie. Ona powr'ocila juz zupelnie do swej r'ownowagi moralnej, w oczach jej nie wida'c 'sladu gniewu, tylko jaki's zal migoce. Czuje ona, ze gniewa'c sie nie powinna. Mlody chlopiec spotkal ja w ciemnym przej'sciu i pr'obowal szcze'scia. Nie jego to wina: gdyby inne dziewczeta nie upadaly z taka latwo'scia, nie bylby przeciez tak 'smialy. Zreszta nie stalo sie nic zlego.
I serdecznym, milym swym glosem dziekuje mu za sprowadzenie z niewygodnych schod'ow i wskazanie drogi.
— Przyszlam frontowymi — odpowiada, patrzac zawsze w ziemie. — Pani zaprowadzila nas do kuchni, wo'zny poszedl pierwszy, a ja nie wiedzialam, gdzie jestem i co robie… Nie lubie ciemnicy.
Jan dorozumiewa sie, ze to sluzaca, zgodzona do pa'nstwa z trzeciego pietra.
— To panna bedzie sluzy'c u tych… z majstratu? — pyta, wykrzywiajac sie pogardliwie i odzyskujac powoli rezon utracony.
— Zdaje sie, ze pan jest w majstracie — odpowiada Ka'ska — zgodzilam sie do wszystkiego.
Wyraz twarzy Jana stawal sie coraz pogardliwszy [4] .
— Oj, to ci panna trafila! Takie pa'nstwo…
Ka'ska podniosla spuszczone powieki i utkwil
Amerykański surfer pieprzy swoją dziewczynę
Pijane i mokre
Koleżanki posuwają się w cipke

Report Page