Rozespana suka

Rozespana suka




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Rozespana suka


Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером www.you-books.com.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.

Jeszcze dobrze przed słońcem, ale już o dużym dniu, wyjrzała z
Borynowej chałupy Hanka, w wełniak jeno przyodziana i jakąś chuścinę, że to ziąb
był na świecie galanty.
Zajrzała aż za opłotki na drogę czarniawą, rosami opitą, a
gdzieniegdzie oszroniałą. Pusto było jeszcze i ni znaku życia, świt jeno skrzył się
suchy i przyodziewał zmartwiałe czuby drzew w modre obleczenia, zaś resztki nocy
czaiły się strachliwie pod płotami.
Powróciła na ganek i z trudem przyklęknąwszy, że to leda tydzień
spodziewała się rodów, jęła mówić pacierz błądząc po świecie zaspanymi oczyma.
Dzień zaś roznosił się z wolna białawą pożogą, zorze
przecierały się kieby przez sito, brzaskami osypując wschodnią stronę, która
podnosiła się coraz wyżej niby ten złoty baldach nad promieniejącą już, ale jeszcze
niewidną monstrancją.
Że zaś przymrozek był z nocy, to płoty, mostki, dachy, i kamienie
polśniewały szronem, a drzewa stały kiej chmury przebielone.
Wieś jeszcze spała w przyziemnych mrokach utopiona, że jeno
poniektóre chałupy bardziej przy drodze wyłupywały się nieco jaśnią bielonych
ścian, zaś po omglonej gładzi stawu wlekły się długachne, czarniawe pasma prądów,
jakoby szkliwa tężejące.
Młyn gdziesik hurkotał bez przestanku, a jakaś niewidna rzeczka
mrowiła się po kamieniach cichuśkim, przytajonym bełkotaniem.
Kokoty piały już na umor i ptaszyny różne zgwarzały się z cicha
po sadach jakoby w tym pacierzu społecznym, kiej Hanka przecknęła, śpik ją ano
zmorzył i strudzone, niewywczasowane kości ciągnęły pod pierzynę, ale się nie
dała, szronem przetarła oczy i nalazłszy to zagubione słowo pacierza poszła w
podwórze naglądać chudoby a budzić śpiące.
Najpierw wywarła drzwi do wieprzka, któren usiłował na przednie
kulasy się zwlec, ale że spaśny był wielce, zwalił się na gruby zad i jeno
chrząkającym ryjem wodził za nią, gdy mu żarcie przegarniała dorzucając niecoś
świeżego.
- Portki tak ciężą, że ci i na kulasy niełacno; jak nic ma na
cztery palce słoniny. - Obmacała mu boki z lubością.
Otwarła potem do kur porzuciwszy przed progiem na przynętę
świńskiego jedzenia przygarścią, że sfruwały z grzęd skwapliwie, koguty zaś piać
wzięły rozgłośnie.
Gęsi, zawarte pobok, przyjęły ją gęganiem i sykami; wygnała precz
gęsiory, iż wnetki wojnę uczyniły z kurami, a zaczęła wyciągać spod matek,
siedzących w gniazdach, jaja i przepatrywać je pod światło.
- Leda godzina kluć się będą - myślała nasłuchując cichego,
ledwie odczutego dziobania w jajach.
Rychtyk i Łapa wylazł z budy, kiej szła ku stajni, przeciągnął
się a ziewał, nie bacząc na syczące nań gąsiory.
- Hale! próżniaczysko, niby parob noc przesypia, coby stróżował!
Pies pomachał ogonem, szczeknął radośnie, buchnął przez kury, aż
się pierze posypało, i dalejże drzeć się do niej, skakać do piersi, a polizywać
ręce, że rada nierada pogłaskała go po łbie.
- Drugi człowiek a tak czujący nie będzie, jako to stworzenie.
Miarkuje jucha gospodarza! - Wyprostowała się ździebko wodząc oczyma po oszroniałych
dachach, bo jaskółki, siedzące rzędem na kalenicy, zaświegotały pieściwie.
- Pietrek! Dzień ano kiej wół! - zakrzyczała bijąc pięścią we
drzwi stajni, a posłyszawszy mruczenie i odsuwanie zawory wywarła drugie zaraz drzwi do
obory.
- Witek! A to śpi pokraka, kiej po weselu!
Chłopak się wraz przebudził, skoczył z pryczy i jął pośpiesznie
wciągać portczyny i cosik mamrotać strachliwie.
- Przyrzuć krowom siana, by przejadły do udoju, i zaraz przychodź
skrobać ziemniaki. A łysuli nie dawaj, niech ją sama pasie - dodała twardo, bo była
to krowa Jagusi.
- Tak ją pasą, aże krowa ryczy i z głodu słomę spod siebie
wyjada.
- A niech zdycha, nie moja strata! - szepnęła zawzięcie.
Witek jeszcze tam cosik mruknął, ale skoro wyszła, gruchnął się w
poprzek barłogu z obertelkiem w garści, byle jeszcze z pacierz zadrzemać.
Hanka zaś poszła jeszcze do stodoły, gdzie na klepisku okryte
słomą leżały ziemniaki przebierane do sadzenia i zajrzała pod szopę, kędy składali
wszelki sprzęt gospodarski. Łapa wyskakiwał przed nią, co chwila zbaczając do
gęsiorów i wojnę z nimi czyniąc, aż wszystko obejrzawszy bacznie, czy jakiej szkody z
nocy nie ma, jak to czyniła co dnia, polazła do przełazu, wyjrzeć w pola na oziminy.
Zaczęła znowu mówić przerwany pacierz.
Słońce też już wstało, wskroś sadów powiała wichura płomieni,
że szrony się zaiskrzyły i rosy jęły skapywać z drzew; wiater też się poruszył i
gmerał cichuśko w gałęziach, skowronki dzwoniły coraz rzęsiściej, a we wsi, na
drogach czynił się ruch, słychać było chlustanie wody przy nabieraniu ze stawu,
wrótnie kajś niekajś darły się zardzewiałe, to gęsi gdziesik krzyczały i pies
naszczekiwał abo i głos ludzki rozbrzmiewał w porankowej cichości.
Wieś się budziła później ździebko, że to niedziela była i
każden rad dłużej wylegiwał pod pierzyną spracowane kości.
Hanka na nic nie baczyła, zstępując w siebie, w te różne myśle,
jakie ją oprzędły, że pacierz jeno wargami mówiła, daleko od niego duszą i cała we
wspomnieniach utopiona.
Podniesła ciche, opite radością oczy na pola szerokie, zawarte
ścianą dalekiego lasu, po którym rozlewały się płomienie wschodu, iż spośród
modrawych gąszczów wybłyskiwały bursztynowe, grubachne chojary; zaś wszystkie ziemie
jakoby drgały w złotych, budzących brzaskach; ozime zboża mokrą, zielonawą wełną
otulały zagony, a kajś niekaj po bruzdach lśniły się poniki wody kiej te srebrne
strużyny, niesły się z pól wilgotne, chłodne przydechy wraz z tą świętą
cichością wiośnianą, w jakiej to rośnie wszystko i na świat się jawi...
Nie za tym jednakże patrzała i nie tego.
Jawiły się ano w niej przypominki bied, głody, krzywdy, Antkowe
przeniewierstwa, bóle kiej góźdź raniące i tych smutków i utrapień tylachna, że
aż ją dziw brał, jako to poredziła przemóc i przemogła, i doczekała się, że oto
Pan Jezus przemienił wszystko na lepsze...
Przeciech na gospodarce jest znowu, na ziemi.
A kto mocen jest wyrwać ją stąd? Któren poredzi!
Zmogła już tyla, przecierpiała bez te pół roku, że drugi
człowiek bez całe życie nie przecierpi, to udźwignie, co ta na nią Panu Jezusowi
spuścić się spodoba, wydzierży i doczeka się Antkowego ustatkowania i że te ziemie
będą ich na wieki.
Trzy niedziele całe, a jej się widzi, jakoby to wczoraj się stało,
kiej chłopy szły na las...
Nie poszła z inszymi, bo ano w jej stanie ciężko było i
nieprzezpiecznie...
Turbowała się jeno o Antka, bo zaraz jej rzekli, jako z narodem się
nie złączył i nie poszedł; rozumiała, iż tu na złość staremu zrobił, a może i
la tego, by się w ten czas gdzie z Jagusią zwieść...
Żarło ją to, ale wypatrywać go przeciech nie poszła.
Aż tu przed samym południem przylatuje Gulbasiak i wrzeszczy:
- Pobilim dworskich! pobilim! - i kiej wściekły pognał dalej.
Zmówiła się z Kłębową i poszły naprzeciw. Dominikowej chłopak
nadbiegał i już z dala krzyczy:
- Boryna zabit, Antek zabit, Mateusz i drugie!... - zatrzepał rękoma,
cosik zamamrotał i padł, że trza mu było nożem zęby ozwierać, by wlać wody, tak go
ścisnęło z utrudzenia.
A jej wtedy dusza ze strachu zakrzepła na ten lity kamień.
Szczęściem, że nim jeszcze chłopaka docucili, wywalili się z boru
na drogę i powiedali, jak było, a może w pacierz sama już dojrzała przy ojcowym wozie
Antka żywego: jako trup był siny, okrwawiony, zgoła nieprzytomny.
Juści, że ją płacz chwycił i boleść ozdzierała, ale się
przemogła, ile że ją ociec, stary Bylica, odciągnął na bok i cicho powiedział:
- Stary wnet zamrze, Antek o Bożym świecie nie wie, a w Borynowej
chałupie nikogój, j jeszcze się kowal tam wniesie i nikto go już nie wygoni!...
Zmiarkowała rychło, że w dyrdy poleciała do chałupy, zabrała
dzieci i co było na podorędziu ze szmat, resztę zaś zdała na Weronczyną opiekę i
przeniosła się chybcikiem na dawne miejsce, po drugiej stronie Borynowej chałupy.
Jeszczech Borynę opatrywał Jambroży, jeszczech ludzie byli się nie
rozeszli, jeszczech cała wieś wrzała uciechą a gdzie jękami pobitych, a ona cichuśko
się wniesła i osiadła na amen.
A stróżowała pilnie: toć Antkowy też był gront, a stary ledwie
zipał i mógł leda pacierz wyciągnąć kulasy.
Wiadomo przecież, iż któren pierwszy dopadnie dziedzictwa i wczepi
weń pazury, to i niełacno go oderwać, i prawo za sobą będzie miał.
Co jej tam znaczyły kowalowe krzyki i groźby, którymi jej bronił
wstępu, srodze zgniewany, iż go uprzedziła!
Pytać się to miała kogój o przyzwoleństwo, chyciła się ziemi, a
jak ta suka warowała i broniła swojego, pewna rychłej śmierci starego i że Antka
wezmą, bo ją był o tym uprzedził Rocho.
To i komu się to miała oddać w opiekę? Kiej wiadomo, że jak się
sam człowiek nie przyłoży, to mu i Pan Jezus nie dołoży.
Nie płaczem i skamlaniem dochodzi się swego, a jeno tymi kwardymi,
nieustępliwymi pazurami - wiedziała ci ona już o tym, wiedziała!
Więc choć i Antka wzieni, uspokoiła się rychło, bo co poredzisz
przeciw doli, człowieku? czym się oprzesz, kruszyno?
Gdzie zaś to był i czas na długie lamenty i wyrzekania, kiej
tylachne gospodarstwo wzięła na swoją głowę!
Przeciech sama ostała kiej ten kierz na rozdrożnym wywieisku, jeno
że się nie cofnęła przed robotą ni ludzi nie ulękła. A przeciwko niej była Jagna;
byli kowalowie, zawzięci na nią, że niech Bóg broni; był wójt, któren był swoje
zamysły na Jagnę powziął i bez to sielnie się nią opiekował; był nawet dobrodziej,
rychtowany na sprzeciw przez Dominikową.
Tyle że jej nie przemogli, nie dała się niczemu, co dnia głębiej
wrastając w ziemię i krzepciej dzierżąc w garściach rządy, iż ledwie po dwóch
niedzielach, a już wszystko szło jej wolą, rozumem a mocą.
Ona zaś ni dojadła, ni dospała, ni wypoczęła harując nikiej ten
wół w jarzmie od świtania do nocy późnej.
Jeno że to niezwyczajna była ni takiej pracy, ni stanowienia o
wszystkim swoją głową, a wielce z natury nieśmiała i przez Antka zahukana, to jej tak
ciężko nieraz przychodziło, aż ręce opadały.
Ale krzepił ją strach, by z gospodarki nie wysadzili, a i ta
zawziętość przeciw Jagnie.
Zresztą z czego ta jej moc szła, to szła, dość że się nie dała,
urastając we wszystkich oczach na niemały podziw i uważanie.
- A to! przódzi się widziała, jako trzech nie zliczy, a teraz ci
już za dobrego chłopa stanie - powiedały o niej co najpierwsze we wsi gospodynie, że
nawet Płoszkowa i drugie rade przyjacielstwa z nią szukały, chętliwie wspomagając
dobrym słowem i czym jeno mogły.
Juści, że wdzięcznym sercem przyjmowała nie stowarzyszając się
jednak zbytnio i nie ciesząc z ich łask, bo niełacno zapominała krzywd niedawnych.
Nie lubiła pleść bele czego, to i nie potrza jej było sąsiedzkich
ugwarzań ni tego w opłotkach wystawania la obmowy.
Mało to swoich miała frasunków, bych się jeszcze cudzym
turbować!...
Właśnie wspomniało się jej o Jagnie, z którą wiedła zażartą,
milczącą i nieustępliwą wojnę, o Jagusi, której samo przypomnienie było jako to
żgnięcie w serce, że i teraz poderwała się z miejsca żegnając się śpiesznie, a
bijąc w piersi na dokończenie pacierza.
Zeźliła się jeszcze bardziej, iż w chałupie spali, a i w podwórzu
było cicho.
Skrzyczała Witka, spędziła z barłogu Pietrka, dostało się przy
tym i Józce, że słońce na chłopa, a ona się wyleguje.
- Jeno z oka spuścić na ten pacierz, a wszystkie po kątach śpią !
Mamrotała rozpalając ogień na kominie.
Wywiedła dzieci na ganek i wetknąwszy im po glonku chleba
przywołała Łapy, by się z nimi zabawiał, a sama poszła zajrzeć do Boryny.
Ale na ojcowej stronie było jeszcze całkiem cicho, że ze złością
huknęła drzwiami; nie przebudziło to Jagny, stary zaś tak samo leżał, jak go była
ostawiła wieczorem: na pasiatoczerwonej pościeli leżała jego sina, obrosła twarz,
wychudła i tak zmartwiała, że podobien się stał do onych świątków w drzewie
rzezanych; otwarte szeroko oczy patrzyły przed się nieruchomo nic zgoła nie widzące,
głowę miał owiązaną szmatami, a rozwiedzione szeroko ręce zwisały martwo kiej te
nadrąbane gałęzie.
Poprawiła mu pościeli strzepując pierzynę bardziej na nogi, że to
gorąco było w izbie, a potem nalewała mu po ździebku do ust świeżej wody: pił z
wolna, aże mu grdyka chodziła, ale się nie poruszył; leżał wciąż kiej ta kłoda
zwalona, jeno w oczach zaświeciło mu cosik, jak kiedy rzeka spod nocy się przetrze i
rozbłyśnie na jedno oczymgnienie.
Westchnąwszy nad nim żałośnie; trzasnęła znowu trepem w wiaderko
ciskając rozsrożonymi oczyma po śpiącej.
Ale Jagusia i tak nie przecknęła; leżała ano na bok, twarzą na
izbę, pierzynę snadź z gorąca zepchnąwszy do pół piersi, że ramiona i szyja
leżały nagie, zrumienione i ździebko ruchające się w cichym dychaniu; przez
rozchylone, wiśniowe wargi lśniły się jej zęby kiej te paciorki najbielsze, a
rozplecione włosy burzyły się po białej poduszce spływając aż na ziemię kiej ten
len najczystszy, w słońcu wysuszony.
- Zedrzeć ci ino pazurami tę gębusię, a nie wynosiłabyś się
urodą nad drugie! - szepnęła Hanka z taką nienawiścią, aż ją w sercu zakłuło i
same palce się sprężyły do darcia, ale bezwolnie przygładziła sobie włosy i
zajrzała w lusterko, wiszące na okiennej ramie; cofnęła się jednak prędko dojrzawszy
swoją twarz wynędzniałą, pokrytą żółtymi plamami, i zaczerwienione oczy.
- Niczym się nie umartwi, dobrze się naźre, w cieple się wyśpi,
dzieci nie rodzi, to nie ma być urodna! - pomyślała z taką goryczą, że wychodząc
drzwiami trzasnęła, aż szyby zabrzęczały.
Obudziła się wreszcie Jagna. Jeno stary leżał wciąż bez ruchu,
wpatrzony przed się.
Leżał już tak całe trzy niedziele, od kiela go z lasu przywieźli.
Czasem się jeno jakby budził, Jagny wołał, za ręce ją brał, cosik chciał rzec i
znowuj drętwiał nie przemówiwszy ni słowa jednego.
Już mu i Rocho przywoził z miasta doktora, któren go obejrzał, na
papierku cosik przepisał, dziesięć rubli wziął, leki też kosztowały niemało, a
rychtyk pomogło tyle, co i te darmowe Dominikowej zamawiania.
Zrozumieli rychło, jako się już nie wyliże, i ostawili go w
spokojności. Wiadomo jest, że kiej kto na śmierć choruje, to żeby mu już nie wiem
jakie leki a doktory zwoził, zamrzeć musi, a ma zaś ozdrowieć, i bez niczyjej pomocy
ozdrowieje.
Więc mieli kole niego tyle już jeno starunków, co mu ta często
odmieniali na głowie zmoczone szmaty, wody pić podając albo i ździebko mleka, bo
jeść nie mógł, że mu się to wszystko zwracało.
Miarkowali też ludzie, a najbardziej Jambroży, jako praktyk był
wielki, iż jeśli Boryna do rozumu nie przyjdzie, to śmierć będzie miał letką i
rychłą. Spodziewali się jej co dzień i nie przychodziła; aż się już mierziło to
długie czekanie, boć trza go było pilnować i jaką taką dawać opiekę.
Jagny to było psie prawo doglądać i przy nim dulczyć - cóż, kiej
nie poredziła i godziny w chałupie wysiedzieć? Stary obmierzł jej do cna i ciążyła
ta ciągła wojna z Hanką, która ją odsuwała od wszystkiego i pilnowała gorzej
złodzieja - to i nie dziwota, że ciągnęło ją na świat, że chciało się jej
lecieć na te ugrzane przypołudnia, pomiędzy ludzi, na wolność, to zdawała pilnowanie
Józce i niesła się nie wiada gdzie, iż nieraz dopiero wieczorami wracała...
Józka zaś tyle go jeno doglądała, co przy ludziach: skrzat był to
jeszcze głupi a latawiec. Hanka więc i to musiała wziąć na swoją głowę i o chorego
dbać, bo chociaż i kowalowie mało dziesięć razy na dzień zaglądali, to jeno po to,
by jej pilnować, czy czego z chałupy nie wynosi, a głównie czekali; iż może stary
przemówi jeszcze i majątkiem rozporządzi.
Żarli się przy tym jako te psy kiele zdychającego barana i
przepierali z warkotem, kto pierwej chyci kłami za lelita i jaką sztuczkę la siebie
wyszarpie; tymczasowie zaś kowal, co ino upatrzył, co mu tylko w pazury wpadło, to
porywał, choćby i stary postronek albo kawał deski z garści trza mu było wyrywać i
na każdym kroku pilnować, że dzień nie przeszedł bez kłótni a srogich pomstowań.
Powiadają: kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, i prawda, ale kowal
umiał wstawać i o północku, lecieć choćby na dziesiątą wieś, jeśli jeno szło o
dobry zarobek; chłop był chciwy na grosz i tak zabiegliwy, jak mało któren.
Oto i teraz, ledwie co Jagna z łóżka wylazła i wełniaki na się
wdziała, drzwi skrzypnęły i on się cicho wsunął prosto idąc do chorego.
- Nie gadał czego? - zajrzał mu z bliska w oczy.
- Dyć leży, jak leżał! - odburknęła zbierając włosy pod
chustkę.
Bosa jeszcze była, w koszuli, ździebko rozespana i taka urodna, a
jakowymś prażącym ciepłem buchająca i lubością, że powiódł po niej zmrużonymi
ślepiami.
- Wiecie - przysunął się tuż do niej - organista wygadał się
przede mną, że stary musi mieć sporo gotowego grosza, bo jeszcze przed Godami chciał
dać chłopu z Dębicy całe pięćset rubli; o procenta się jeno nie zgodzili. Muszą te
pieniądze być schowane gdzie w chałupie... Uważajcie pilnie na Hankę, bo jakby
chyciła przed nami, już by ich ludzkie oko nie zobaczyło... Moglibyście z wolna,
kryjomo przepatrywać wszystkie kąty, jeno by nikto się nie pomiarkował... Słuchacie
to?
- Co by zaś nie! - okryła ramiona zapaską, bo jakby ją obmacywał
tymi złodziejskimi ślepiami.
Przeszedł się kołujący po izbie i niby od niechcenia zaglądał za
obrazy, wyszukując przy tym pilnie, gdzie popadło.
- Macie to klucz od komory? - łypnął ślepiami na małe, zawarte
drzwi.
- Dłutam mu pożyczył, będzie już z miesiąc, a teraz mi potrzebne
i nikaj go naleźć nie mogę. Myślę, co tam w rupieciach zarzucone...
- Szukajcie sami, ja go wama nie wyślipiam.
Odstąpił od drzwi, bo rozległ się w sieni głos Hanki, klucz na
miejscu powiesił i za czapkę wziął.
- To jutro poszukam... pilno mi bieżyć do dom... Rocho przyjechał?
Postał jeszcze ździebko, poskrobał rudych wąsów, a oczy to mu jak
te złodzieje latały po kątach; zaśmiał się cosik do siebie i poszedł.
Jagna zrzuciła zapaskę i jęła się słania łóżka i drugich
uprzątań, rzucając niekiedy przyczajone spojrzenia na męża, i tak zawżdy chodziła
po izbie, by się nie natknąć na jego oczy, wciąż rozwarte.
Juści, że był jej obmierzły, bojała się go i nienawidziła całą
mocą za wszystkie krzywdy doznane, a ile razy ją wołał i brał w swoje rozpalone i
lepkie ręce, zamierała z obrzydzenia i strachu, tak śmiercią wiało od niego i trupem,
ale pomimo wszystkiego może jeno ona jedna najszczerzej pragnęła, by wyzdrowiał.
Teraz ci dopiero miarkowała, co straci, skoro go nie stanie; przy nim
gospodynią się czuła, słuchali jej wszyscy, a drugie kobiety czy dzieuchy rade nierade
uważać ją i ustępować pierwszego miejsca musiały - jakże! Borynową przeciech była
- Maciej zaś, chociaż w domu był kąśliwy kiej pies i dobrego słowa nie dał, ale
przed ludźmi wielce dbał o nią i strzegł, by jej kto nie śmiał nie poszanować.
Nie rozumiała ona tego przódzi, dopiero kiej Hanka zwaliła się do
chałupy i górę nad nią brać poczęła, odsuwając od panowania, poczuła swoje
opuszczenie i krzywdy.
Nie o gront jej szło przecież - co jej tam były majątki?... tyle
stała o nie akuratnie, co o łońskie lato, a chociaż już się wzwyczaiła do rządów
i rada była wielce wynosić się a puszyć bogactwem, i rozpierać na swoim, to i za tym
by nie płakała, bo u matki było jej też n
Kolo posuwa słodką suczkę z tatuażem
Porwał laskę i wydymał na pustymi
Warzywniak w mokrych dziurach

Report Page