Rasowa suka ssie ochoczo

Rasowa suka ssie ochoczo




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Rasowa suka ssie ochoczo


Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Время ожидания ответа от сервера pt.scribd.com истекло.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.


247 Pages • 64,515 Words • PDF • 1.1 MB

Spis treści Karta redakcyjna O Autorze Dedykacja Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział szósty i pół Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty
Projekt okładki: MAGDALENA MAMAJEK-MICH Zdjęcie autora: ALENA WAWRZEWSKA Redakcja: EWA KORCZEWSKA
Copyright © 2010 Grzegorz Sobaszek Copyright © 2010 Wydawnictwo Szafa All rights reserved
ISBN 978-83-88141-19-5
WYDAWNICTWO SZAFA www.wydawnictwoszafa.pl
Konwersja: eLitera s.c.
O Autorze Grzegorz Sobaszek (ur. 1972), pracował jako redaktor w prasie codziennej („Polska The Times”, „Dziennik”) i niecodziennej (m.in. „Newsweek”). Pisał o gwiazdach w dwutygodniku „Na Żywo” i o teatrze w miesięczniku „Foyer”. Wcześniej machał motyką na niemieckich polach, naprawiał maszyny do pisania i sprzedawał artykuły biurowe, uczył dykcji w studium teatralnym i wróżył z gwiazd w firmie audioteksowej (0-700). W tej samej firmie został wkrótce zawodowym erotomanem: najpierw flirtował przez telefon (4,44 zł za minutę plus VAT) ze spragnionymi fizycznej bliskości kobietami, potem pisał opowiadania erotyczne dla Katarzyny Figury. Debiutował tomikiem wierszy (Nadmiar krwi, 1992). Od tamtej pory pracuje nad drugim zbiorem poetyckim. O ile dobrze pamięta, są to Bardzo Poważne Wiersze o cierpieniu, życiu, miłości i śmierci itd. Prywatnie zajmuje się kolekcjonowaniem fobii (ma już – w porządku alfabetycznym – agorafobię, astrafobię, demofobię, hemofobię, klaustrofobię, ofidiofobię i tafefobię). Jest specjalistą od lęku napadowego oraz innych lęków. Niektóre z nich zostały wymienione w powieści Muszę kończyć, umieram, debiucie prozatorskim autora.
Trzem siostrom: Barbarze, Krystynie i Urszuli oraz wszystkim, którzy się boją bardziej, niż to konieczne.
. Chciałbym podziękować: Anecie, Anicie, Agnieszce, Magdzie, Marcie, Monice, Natalii, Hubertowi, Markowi i Przemkowi za liczne uwagi i sugestie Alicji Mikulskiej i Tadeuszowi Olszewskiemu, którzy pokazali mi słowa Annie Kosewskiej-Brykczyńskiej i doktorowi Wiktorowi Chmielarczykowi za mądrość i dobroć moim kuzynom, Pawłowi i Tommy’emu, oraz ciotce Anneliese i wujowi Heinzowi Ewie za wiarę, wielkie poświęcenie i nieocenioną pomoc Alenie za nieustające wsparcie. Za wszystko
Rozdział pierwszy aksymilian postanowił odejść od żony. Postanowił odejść od żony ponad czternaście lat temu, zanim jeszcze została jego żoną, ale dopiero teraz zdobył się na odwagę, żeby jej o tym powiedzieć. Nadarzyła się znakomita okazja, ponieważ Adam, bohater ulubionego serialu żony Maksymiliana, powiedział właśnie do ekranowej małżonki: „Odchodzę”, więc Maksymilian, leżąc nieruchomo obok kobiety, której nie kochał od co najmniej 5223 dni, zdobył się wreszcie na odwagę i powiedział najciszej, jak potrafił: „I ja też”.
M
Zdziwił się, że przyszło mu to z taką łatwością. Poczuł ulgę, ale równocześnie żal, no bo skoro przyszło mu to z taką łatwością, równie dobrze mógł to powiedzieć czternaście lat temu. Pochłonięta serialem żona nie zareagowała, więc Maksymilian powtórzył pod nosem: „I ja też”. Znów nie odpowiedziała. Jak tu odpowiedzieć, gdy ma się ściśnięte gardło, jak tu nie mieć ściśniętego gardła, gdy Adam, najpiękniejszy mężczyzna, jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi, mówi właśnie do żony: „Odchodzę”? I choć jego życie nie jest prawdziwe, żona Maksymiliana przecież naprawdę czuje, że go kocha, na pewno bardziej kocha nieprawdziwego Adama niż prawdziwego Maksymiliana, który mamrocze coś pod nosem, gdy ona akurat wyobraża sobie, że Adam zostawia żonę właśnie dla niej i że jadą czerwonym kabrioletem po zalanym słońcem Monte Carlo albo przynajmniej po Jastarni, wiatr rozwiewa im włosy i nic nie zakłóca bezbrzeżnego szczęścia, jakie czuje całą sobą. Na samą myśl o tym głęboko westchnęła. Maksymilian też głęboko westchnął, choć z zupełnie innego powodu. Chciał mianowicie dać żonie do zrozumienia, że jest mu co najmniej przykro, że jest mu przykro od czternastu lat, że jest mu cholernie przykro również w tej chwili, ale jego westchnienie miało taką samą siłę rażenia, jak dwukrotnie wymamrotane: „I ja też”. Mógłby teraz wstać z łóżka i napisać zielonym sprejem na ścianie, że odchodzi, a jego żona nawet nie mrugnęłaby powieką. Postanowił więc, że poczeka do napisów końcowych, zbierze się w sobie i gdy tylko żona oderwie się od telewizora, powie to tak, żeby wreszcie do niej dotarło. Ale nie powiedział, bo gdy pojawiły się napisy końcowe, żona
Maksymiliana zniknęła w łazience. Serial, w przeciwieństwie do Maksymiliana, wzruszał ją, bawił i zaskakiwał, więc napisy końcowe za każdym razem sprawiały jej niewysłowioną przykrość. Żeby się jakoś pozbierać, spryskała twarz wodą termalną w aerozolu, uśmiechnęła się do zmęczonej życiem, ale wciąż atrakcyjnej kobiety, którą zobaczyła w lustrze, po raz trzeci tego wieczoru umyła zęby i niechętnie ruszyła w stronę sypialni. Kiedy Maksymilian usłyszał szuranie kapci, poczuł, że wreszcie nadeszła odpowiednia chwila. Otworzył usta, żeby powiedzieć głośno i wyraźnie to, co miał ochotę powiedzieć już czternaście lat temu, ale żona popatrzyła na niego z takim politowaniem, że musiał poprzestać na otworzeniu ust. Jak tu nie patrzeć z politowaniem na kogoś, kto po raz trzeci w tym tygodniu siedzi na poduszce z przystawionym do skroni pistoletem, kto nie potrafi uruchomić wiertarki, a udaje, że byłby się w stanie zastrzelić?, pomyślała. – Tylko trupy mają coś sensownego do powiedzenia – oznajmił Maksymilian, gdy naciągała na siebie kołdrę. Postanowił powiedzieć, że odchodzi, ale kiedy spojrzała na niego z politowaniem, znów poczuł, że łatwiej byłoby mu ją zabić, niż powiedzieć, że odchodzi, więc powiedział, co mu ślina na język przyniosła. Był szczęśliwy, że przy tak rozszalałym tętnie w ogóle coś udało mu się powiedzieć. Poza tym, pomyślał z zadowoleniem, było to całkiem efektowne zdanie. Ale nawet ono nie zrobiło na jego żonie najmniejszego wrażenia. – Tylko trupy mają coś sensownego do powiedzenia – powtórzył głośniej. Wreszcie podziałało. – Mam dość tych cytatów z Dostojewskiego. Skoro się już do mnie odzywasz, może wreszcie powiedziałbyś coś od siebie? I odłóż ten pistolet, bo poplamisz olejem kołdrę – odpowiedziała zniecierpliwiona. Odpowiedziała, choć wcale nie miała ochoty odpowiadać. Doskonale wiedziała – zawsze wszystko wie doskonale – że jeśli zareaguje, Maksymilian nie odpuści i odpowie, więc ona też odpowie, więc potem on odpowie, a potem ona, potem znowu on, i ona, i tak dalej, i wścieknie się, że się dała sprowokować, więc tuż przed snem znów jej się obniży nastrój, a rano będzie miała worki pod oczami. Większe i ciemniejsze niż zwykle. – To nie z Dostojewskiego – odpowiedział Maksymilian, tym razem mierząc z pistoletu przed siebie. Wracał do formy. Serce powoli wyrównywało kurs. – A poza tym to nie olej, tylko oliwa techniczna. Olej to
można mieć w głowie, choć akurat niewielu ludzi może się tym pochwalić – dodał. – No ty to na pewno nie. Poza tym może być też olej techniczny, założę się. – Może i tak, ale do konserwacji Walthera używam oliwy technicznej, a nie oleju. – Co za różnica? – Jeśli nie rozumiesz, że niuanse mają znaczenie, usmaż sobie frytki na oliwie. Najlepiej technicznej. Smacznego. – Sam się usmaż. Idę spać. – Jak możesz iść spać, skoro już leżysz? – zapytał i wykrzywił twarz. Musiał wykrzywić twarz, żeby porządnie zamknąć lewe oko. Niektórzy ludzie nie muszą wykrzywiać twarzy, żeby zamknąć oko, ale Maksymilian akurat się do nich nie zalicza, więc wykrzywił twarz, żeby zamknąć lewe oko, żeby zobaczyć prawym okiem dokładnie skorelowany ciąg następujących obrazów: szczerbinka – muszka – kot Szwarcwald. Agresywny i wyjątkowo gnuśny kastrat rasy syjamskiej został ochrzczony Szwarcwaldem na cześć ulubionego serialu teściowej Maksymiliana. Teściowa od wielu lat kochała się w doktorze Brinkmannie z Kliniki w Szwarcwaldzie. Nie bez powodu – przedstawiciel niemieckiej służby zdrowia był najpiękniejszym mężczyzną, jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi. Tak w każdym razie uważała teściowa. Maksymilian zamknął lewe oko, żeby dokładnie wycelować w kota, do którego miało wreszcie dotrzeć, że jest niemile widziany w sypialni. Szwarcwald przyglądał się z lekceważeniem swojemu panu, który był jego panem tylko z nazwy, bo w sypialni od niepamiętnych czasów obowiązywała określona hierarchia: najpierw żona Maksymiliana, potem kot, potem Maksymilian. – Możesz powiedzieć, że zasypiasz albo że nie chce ci się dłużej gadać, ale przecież nie możesz powiedzieć „idę”, skoro już leżysz – wyjaśnił uprzejmie. – Nie wymądrzaj się, bardzo cię proszę. Przecież tak się mówi, mówi się: „Idę spać”. „Idę spać”, czyli zasypiam – powiedziała. – Ale po co mam mówić, że zasypiam, skoro i tak nie dasz mi spać, bo przecież nie powstrzymasz się, żeby czegoś nie powiedzieć. Mówiąc, że idę spać, chcę powiedzieć, żebyś się wreszcie zamknął, intelektualisto od siedmiu boleści.
Maksymilianowi pękały żyłki w oczach, kiedy używała wciąż tych samych związków frazeologicznych: od siedmiu boleści, to był strzał w dziesiątkę, rozchodzą się jak świeże bułeczki, rosną jak grzyby po deszczu, zamienia w złoto wszystko, czego dotknie. Król Midas. Gdy Maksymilian słyszał pięć razy dziennie pozornie niewinną frazę typu zakręcony jak chiński termos, za szóstym razem marzył już tylko o tubce butaprenu, którym mógłby zakleić sobie uszy. – Już to powiedziałaś. Powiedziałaś, że idziesz spać, nie musisz tego powtarzać – obruszył się Maksymilian i znów przyłożył lufę do skroni. Mógł wreszcie otworzyć lewe oko, które zdążyło mu nieco ścierpnąć. – Jesteś zakręcony jak chiński termos. Ale kocham cię jak wierna chińska gejsza, przecież wiesz – powiedziała to tak przekonująco, że niemal sama w to uwierzyła. – A ja ciebie jak fiński torreador – odpowiedział, gładząc palcem cyngiel. – Jak fiński torreador? Przecież Fińczycy, yyy… Finowie nie walczą z bykami – syknęła z wyrzutem. – No pewnie, że walczą. Podobnie jak chińskie gejsze z termosami. – Gbur. – Chińska gejsza. – Fiut. – Fiutowa. – Starałam się być miła, ale ty chyba naprawdę jesteś dysfunkcyjny – rzuciła z rozżaleniem, chowając głowę pod kołdrę. – Śpij słodko, moja piękna Finko. Kolorowych snów – powiedział Maksymilian, przyciskając mocniej lufę do prawej skroni, choć najchętniej wybrałby lewą skroń swojej trzydziestosiedmioletniej, wciąż jeszcze w miarę ładnej, choć zupełnie bezużytecznej żony. – Dobranoc – powiedziała spod kołdry, żeby mieć ostatnie słowo. – Dobranoc – odpowiedział znad kołdry, żeby mieć ostatnie słowo. – Dobranoc. – Dobranoc. Dobranoc.
– Dobranoc. – Dobranoc. – Dobranoc – odpowiedziała. W końcu postanowił odpuścić. Jednak gdy tylko usłyszał, że porządnie zaciągnęła się powietrzem, świszcząc wniebogłosy, powiedział słodko: – A właśnie, że dobranoc. I choć cieszył się jak dziecko, że to do niego należało ostatnie słowo, nie czuł triumfu. Również 5223 dnia nie udało mu się powiedzieć, że odchodzi. Jeszcze raz westchnął i zrezygnowany spojrzał na srebrnego Walthera, z którego wciąż nie potrafił zrobić użytku. Kupił go żonie na trzydzieste szóste urodziny. Doskonale wiedział, że żona powie mu, że chyba go pokręciło, że zamiast flaszki Chanel Allure, którą kupił jej na trzydzieste piąte urodziny, flaszki Gucci Rush 2, którą kupił na trzydzieste czwarte urodziny, flaszki Dior Poison, którą kupił na trzydzieste trzecie urodziny, na trzydzieste szóste urodziny kupił jej srebrnego Walthera. – Kup jej na urodziny Walthera – powiedział ojciec, do którego Maksymilian czuł nieodpartą niechęć co najmniej od ćwierćwiecza. – Nie będzie zachwycona, ale co za różnica? Przecież nigdy nie jest – stwierdził, gdy Maksymilian zapytał go, co kupić żonie na urodziny. Do tej pory w kwestii prezentów dla żony zwracał się o radę do matki, do której również czuł nieodpartą niechęć co najmniej od ćwierćwiecza, ale akurat na tydzień przed trzydziestymi szóstymi urodzinami jego żony matka wyjechała do siostry w Berlinie, starej, grubej i bezdzietnej skneruski – jak mówiła o niej matka Maksymiliana, stara, chuda i dzieciata skneruska. Matka Maksymiliana nie znosiła swojej siostry, więc z dziką rozkoszą raz w roku jechała pod Bramę Brandenburską, żeby odświeżyć więdnące uczucie i odpocząć od ojca Maksymiliana, którego nie znosiła jeszcze bardziej niż siostry, choć nie znosiła go nieco krócej, bo dopiero od czterdziestu lat. Odpoczywająca w Berlinie matka Maksymiliana zabroniła mu dzwonić, żeby nie wydawał pieniędzy na gadki szmatki, za które trzeba płacić jak za zboże. – Pieniądze nie leżą na ulicy – powtarzała. – Twój ojciec żyje tak, jakby leżały na ulicy, więc wcześniej czy później sam wyląduje na ulicy, ciągnąc za sobą w rynsztok całą rodzinę. Byłam głupia, że nie podpisałam intercyzy. Ty
też jesteś głupi, skoro odziedziczyłeś po mnie niepodpisanie intercyzy. Z twoim brakiem polotu szanse masz mizerne, ale a nuż kiedyś nieoczekiwanie się wzbogacisz i co wtedy? Dasz przeputać fortunę tej szerokiej w biodrach, leniwej cwaniaczce? Z pieniędzmi nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, że nie leżą na ulicy. – Z Walthera przynajmniej sobie postrzelasz – powiedział ojciec w słuchawce. – Rozładujesz się. Stres trzeba rozładowywać. Ładujesz spluwę, a potem rozładowujesz stres, rozumiesz, ha, ha, ha! – Dokumentnie cię pokręciło – powiedziała żona Maksymiliana, gdy otworzyła pudełko, w którym spodziewała się kolejnej butelki wody toaletowej. A że pudełko było większe i cięższe niż zwykle, liczyła na zestaw woda toaletowa plus balsam do ciała, ewentualnie plus żel pod prysznic. Obstawiała Hugo Bossa albo Givenchy. – Ale dziękuję, że pamiętałeś. To bardzo miłe z twojej strony. O, i jeszcze róże! Co prawda moje ulubione czerwone róże pachną intensywniej, ale to nic. Liczą się przecież dobre chęci. Maksymilian kupił herbaciane róże, chociaż były droższe od czerwonych, ale uznał, że warto zapłacić więcej, żeby zobaczyć rozczarowanie i wściekłość w jej oczach. Jak po czternastu latach wciąż miałbym kochać kobietę, której ulubione kwiaty to czerwone róże?, pomyślał, masując srebrnym Waltherem prawą skroń. Pod lufą wyczuł niemrawo pulsującą tętnicę. W tej samej chwili jego żona rozkosznie westchnęła. Zapadała się właśnie w sen o tężni solankowej w Konstancinie, do której Maksymilian zabrał ją na jedną z ich pierwszych randek. Oczywiście, w jej śnie nie było Maksymiliana. Zamiast męża leczniczymi oparami solanki delektował się z nią Filip Holzgraber, czarujący, blondwłosy, przystojny student stosunków międzynarodowych, syn znanej prezenterki telewizyjnej, w którym się kochała, kiedy jeszcze Adam, najpiękniejszy mężczyzna, jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi, nie istniał nawet w wyobraźni serialowego scenarzysty. Zanim w wyniku niepojętej do dziś emocjonalno-intelektualnej zapaści zdecydowała się zniszczyć sobie życie, wybierając Maksymiliana, poznała bliżej kilku pozbawionych wyobraźni i nutki szaleństwa przystojniaków, ale żaden z nich nie był nawet znajomym syna prezenterki telewizyjnej. Filip Holzgraber również był pozbawiony wyobraźni, to fakt, ale w przeciwieństwie do Maksymiliana umiał i lubił się całować.
Ona też myślała, że umie, ale tylko lubiła, tak przynajmniej uważał Maksymilian, który ostatni raz całował się z żoną czternaście lat temu. Innego zdania musiał być Filip Holzgraber, który całował ją właśnie na wilgotnej ławeczce w tężni solankowej. Najpierw muskał ustami jej kark, następnie lekko odkryte ramię, potem wdzięcznie rozchylone wargi, aż wreszcie powoli, delikatnie wsunął lewą dłoń między fałdy jej purpurowej sukni. Co za suknia! Co za sen! Co za dłoń! Co za pocałunki! Nie dość, że Filip Holzgraber umiał i lubił się całować, to jeszcze wiedział, czego pragnie prawdziwa kobieta. I dlatego na randkę przyniósł bukiet krwistoczerwonych róż. – No cóż, gdy kobieta zbyt długo przebiera, psuje jej się cera i bierze ją cholera, bo w niepojętej emocjonalno-intelektualnej zapaści rzuca się na jakieś zakompleksione, dysfunkcjonalne nie wiadomo co – powiedziała szalona staruszka z mocno przerzedzonymi zębami, która przysiadła się do nich niepostrzeżenie. – Co za jędza! A poza tym mówi się: dysfunkcyjne – syknęła z wściekłością żona Maksymiliana, odrywając wargi od ust Filipa Holzgrabera. Z oczu kochanka polały się łzy niewypowiedzianego smutku. To były również jej łzy. Tak to czuła we śnie o tężni solankowej w Konstancinie, ach i och! Na szczęście, kiedy się obudzi, nie będzie rozżalona. Nigdy nie pamięta swoich snów. Tym – i prawdę mówiąc, tylko tym – ujęła ojca Maksymiliana, któremu nigdy w życiu, powtarzał to z dumą przy każdej okazji, nigdy w życiu nic się nie przyśniło. W jego mniemaniu brak marzeń sennych jest głównym przejawem harmonijnie ukształtowanej osobowości. – To porządna dziewczyna – powiedział ojciec, gdy Maksymilian zaprezentował ją rodzicom i gdy powiedziała przy stole, mniej więcej między tłustym rosołem a kotletem mielonym, że nigdy nie pamięta swoich snów. Ojciec wziął Maksymiliana na balkon, żeby wypalić po camelu. – Ożeń się z nią. Nie jest brzydka. A jeśli nie pamięta snów, to znaczy, że jest w miarę, no wiesz, normalna, w sensie, że nieskomplikowana. Nie masz się nad czym zastanawiać. Gdybym ja się dłużej zastanawiał, byłbym dziś może szczęśliwszym człowiekiem, ale czym jest szczęście, jak nie masz kobiety, której mógłbyś z całego serca nienawidzieć? – zakończył swoją przemowę
ojciec. – Nienawidzić, tato. Mówi się nienawidzić – jęknął Maksymilian. – Co za różnica? I tak wiesz, o co biega – powiedział ojciec, po czym strzelił niedopałkiem w czarną alfę sąsiada z parteru i nerwowo zachichotał. – Ma się jeszcze to oko, co? Maksymilian spojrzał na żonę z nienawiścią. Nie powinienem tego dłużej ciągnąć, pomyślał, wkładając lufę srebrnego Walthera w usta. – Chcesz się zabić? – zapytała Zofia, która nagle stanęła w drzwiach sypialni. – E ogę odpowieec, o am ufę w ustag – odpowiedział Maksymilian. – Co? – zapytała Zofia. – Nie mówi ę tso, ylko łoszę – upomniał ją Maksymilian. – Co? – powtórzyła. – Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, wycierając oślinioną lufę w kołdrę żony. – Nie mówi się co, tylko proszę. – Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – odpowiedziała Zofia. – Ale kurewsko zimna podłoga. Chcesz się zabić? – Nie przeklinaj. Kto cię tego nauczył? – Czego? – Że nie odpowiada się pytaniem na pytanie. – Nie wiem. – Skąd ci przyszło do głowy, że nie odpowiada się pytaniem na pyt
Ostre laski robia loda
26 centymetrów dla kobiety
Harvest time teen fuck slut!

Report Page