Puszysta solo

Puszysta solo




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Puszysta solo


Robert Mason Solo wojownik

Home
Robert Mason Solo wojownik



Robert Mason Solo Wojownik Przekład: EWA MAŁGORZATA TURSKA MAMA CROWN WARSZAWA 1993 Dla Patience Nr 20 Tytuł oryginału:...

Robert Mason Solo Wojownik Przekład: EWA MAŁGORZATA TURSKA MAMA CROWN WARSZAWA 1993 Dla Patience Nr 20 Tytuł oryginału: WEAPON Copyright © 1989 by Robert Mason „Ali Rights Reserved” Copyright © by 1993 MARBA CROWN LTD., Warszawa Polish translation copyright © by Ewa Małgorzata Turska Projekt graficzny okładki: Maciej Sadowski ISBN 83-85467-20-3 Wydanie I Wydawnictwo MARBA CROWN LTD. 00-975 Warszawa 12, skr. poczt. 7 Dział Handlowy, Warszawa, ul. Dzwonkowa 52, tel. 46-73-47 Skład: „Polico-Art”, Warszawa, ul. Jagiellońska 30 m. 11 Printed in Poland (TT DRUK l OPRAWA f~^ Zakłady Graficzne w Gdańsku ^3) ul. Trzy Lipy 3, tel 32-57-69

Generał Clyde Haynes obserwował jacht żeglujący u wylotu zatoczki i zastanawiał się czy to szpiedzy. Podniósł lornetkę do oczu. Goli szpiedzy? Na jego czerstwej twarzy pojawiły się zmarszczki uśmiechu. Dwoje nagich szpiegów z dużymi cyckami. Jedna z dziewczyn opalających się na dziobie zauważyła go i pomachała ręką. Cholera! Co ja bym dał, żeby teraz tam być. Tyle czasu bez dupy! Fala obmyła skalny występ i zmoczyła mu nogawki polowego munduru, ale Clyde nie zwrócił na to uwagi. Dziewczyna leżąca obok uniosła się i obie machały rękami, śmiejąc się. Jedna z nich wstała trzymając się za poręcz. Clyde chrząknął. Całkiem rozebrane i wcale się nie krępują. Gdzie one były wtedy, kiedy ja byłem młody? Jacht zniknął za kokosowymi palmami okalającymi zatoczkę. Cholera! Clyde odwrócił się i zeskoczył ze skały. Biegnąc truchtem wzdłuż jaskrawobiałej plaży, wyciągał szyję żeby jeszcze zobaczyć jacht. Ale zatoczka była zbyt wąska. Już nigdy go nie zobaczył. Amerykanki, mógłby przysiąc. To na pewno były amerykańskie biusty. Ale gdzie zatrzymują się Amerykanki w tej części Kostaryki? Nie tutaj, to pewne. Tu nie ma nikogo. Może gdzieś dalej na wybrzeżu, w jakiejś miejscowości wypoczynkowej. Clyde zostawił za sobą zatoczkę i ścieżką prowadzącą w górę stromego przylądka Santa Elena poszedł w stronę pałacyku. Kierownictwo programu wybrało właśnie ten odludny przylądek na północno-zachodnim wybrzeżu Kostaryki, właśnie dlatego, że był odludny i łatwy do zabezpieczenia. Clyde spojrzał na szczyt wzgórza. Biały stiukowy pałacyk jarzył się na tle kobaltowego nieba. Dach z czerwonej terakoty poprzecinany występami poddaszy wydawał się unosić ponad ścianami. Cały pałacyk pałał blaskiem na grzbiecie ciemnozielonej fali tropikalnej roślinności. To szczęście,

że w ogóle były tu zabudowania. Właściciel, aktor filmowy, chętnie zgodził się go wynająć. Chmara mew krążyła nad zwróconym ku morzu tarasem na piętrze. Stuknęły obcasy. Clyde usłyszał „Dzień dobry, panie generale”, zanim ujrzał żołnierza. Odsalutował i zboczył ze ścieżki w stronę zamaskowanego wartownika. - Po co to robisz? - spytał Clyde. - Jak będziesz tak stawać na baczność i salutować na warcie to się możesz zmarnować. - Tak jest, panie generale. Przepraszam. - Nic się nie stało... - Clyde odczytał czarną naszywkę z nazwiskiem: „...szeregowy Sawyers.” - Nie chcesz chyba nabyć, synu, złych przyzwyczajeń. Pewnego dnia może zajmiesz się prawdziwą żołnierką. Mewy krążyły nad czerwoną płaszczyzną tarasu unosząc się w powiewach morskiej bryzy i z krzykiem spadając w dół, by chwytać okruchy chleba, które Solo podrzucał im z fotela. Bili Stewart, jeden z właścicieli Electron Dynamics i oficjalny najemca pałacyku, leżał prostopadle do Solo z twarzą zwróconą ku plaży. Był wysoki, szczupły, jasnowłosy o jasnej karnacji, wyglądający młodo jak na swoje czterdzieści pięć lat. Miał na sobie białe spodnie z bawełny, elegancką hawajską koszulę i panamę. Chłodna bryza szeleściła w gałęziach palm, delikatnie owiewając mu twarz i rozchylając koszulę. Patrzył jak Clyde wbiega ścieżką pod górę. Clyde, pomyślał Bili, nie potrafi poruszać się w normalnym tempie. Jego krępe, twarde ciało wyrażało witalność, Clyde był energiczny; głupi ale aktywny. Gdy pięć lat temu Electron Dynamics rozpoczął badania na zlecenie DARPA - Agencji d/s Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych - firma urosła do rangi jednego z głównych producentów uzbrojenia. Bili, wspaniały inżynier, stał się też bogaty. Nie miał wiele czasu ma korzystanie z domu, który kupił w Melbourne Beach. Próby wylegiwania się na słońcu - mimo, że takiej przyjemności jego skóra nie znosiła - przychodziły mu z łatwością i wydawały się właściwym dla multi-milionera sposobem spędzania czasu w kosztownej nadmorskiej posiadłości. W letnie dni na Florydzie nie było chłodnej bryzy. Bili uśmiechał się. Chłodne powietrze Kostaryki było cudownym balsamem dla jego rozgrzanej skóry, nadymało nogawki spodni i luźną koszulę. Odwrócił głowę w kierunku mew. Widział tylko tył krzesła, na którym siedział Solo. Kulka chleba poszybowała w górę. Po hałaśliwym powietrznym pojedynku reszta mew rzuciła się w pościg za zwycięzcą. - Żarłoczne dranie - powiedział Bili. - To dla nich zabawa - odrzekł Solo. Bili uśmiechał się. Panama na głowie Solo obracała się za mewami jak słomiana antena radarowa. - Jesteś przygotowany na jutro? - spytał Bili. - Nie mogę się doczekać. - Solo podrzucił w górę kolejną kulkę chleba. Bili uśmiechnął się. Wreszcie... Postęp... - Mnóstwo ludzi chce się dowiedzieć, co z tego wyniknie. To dla ciebie duża szansa. - I dla ciebie, Bili. - Owszem. I dla mnie. - Bili patrzył jak Clyde przebiega pod tarasem. - Ale jeżeli ty spieprzysz, to ja będę miał gówno.

- Jestem gotowy. Potrafię tłuc komunistów najlepiej ze wszystkich - odrzekł Solo dziwnym, bezbarwnym głosem. - Smukła, nerwowa maszyna bojowa. Lorenzo może już się pożegnać z życiem. Bili skrzywił się. Wszyscy chcieli to właśnie usłyszeć, ale Solo mówił jak papuga, bez wyrazu i przekonania. - To jest to! - podczas gdy Solo mówił, na taras wszedł Clyde. Białe zęby lśniły na tle opalonej twarzy. - Wiesz jak gadać do naszego chłopaka, co, Bili? - Rozwiązujemy pewne zagadnienia moralne, Clyde. Solo miał w pewnych sprawach wątpliwości, ale już to załatwiliśmy. Tak przynajmniej sądzę. - Zagadnienia moralne? - Brwi Clyde’a zbliżyły się do linii krótko ostrzyżonych, siwiejących włosów. Podszedł do Solo. - Ma cię obchodzić tylko tyle, że jesteś żołnierzem. Amerykańskim żołnierzem. I że walczymy o nasze cholerne życie. Bili przymknął oczy. Już dość... Clyde ciągnął dalej: - Bywało ciężko, ale przecież wygrywamy, chłopie. Wlaliśmy im w Korei i Wietnamie, przypiep-rzyliśmy im w Chile, Salwadorze, Gwatemali. A teraz wlejemy im w Nikaragui. Z takimi jak ty - Clyde uśmiechnął się szeroko. - Z takimi jak ty, i podobnymi, damy im w dupę. - Damy w dupę! - odparł Solo podrzucając kolejną kulkę chleba. Clyde zaśmiał się i zerknął na mewy a potem na posadzkę tarasu. Skrzywił się. - No, Solo, może już z tym skończysz. Wszystko wypaskudzone ptasim gównem! - Nie znoszę ptasich gówien! - odparł Solo. Clyde odwrócił głowę i usiadł obok Billa. - Powiedz, Bili, co się dzieje z naszym chłopakiem? Nigdy jeszcze nie był taki zgodny. - Powiem ci potem - odparł Bili patrząc w stronę Solo. - Dobra, potem. - Clyde zerknął na morze przez białą drewnianą balustradę. Widziałeś, Bili, to co przepływało tędy kilka minut temu? - Jacht? - Nie jacht, ...na tym jachcie! Dwie gołe panienki. Jak to dawno było? Miesiąc? - Trzy tygodnie - odparł Bili. - Nie widziałem żadnych dziewczyn. Za daleko. - O Boże, człowieku! - Clyde chwycił lornetkę. - Powinieneś mieć ją zawsze pod ręką. Skąd wiesz co można wypatrzyć. A ty, Solo, widziałeś - Clyde odwrócił się - te cycki? - Mówił do oparcia pustego fotela. Solo zniknął. - Gdzie on się, do cholery, podział ? - Pewnie poszedł pouczyć się przed akcją - odparł Bili. - Szybki jest, co? I cichy - rzekł Clyde. - Ich nic nie powstrzyma. - Obawiam się, że masz rację - odparł Bili. deszczu docierał do ziemi szybciej niż krople. Pekari buszujący w ściółce podniósł głowę i zmarszczył ryj. Skradający się jaguar zamarł w bezruchu, obserwując jak jego ofiara bada otaczające ją zapachy. Krople przenikały przez górne warstwy tropikalnej roślinności i dwieście, trzysta stóp niżej rozpryskiwały się tworząc mgiełkę. Biały tuman snuł się na tle mrocznych cieni. Pekari znów zanurzył ryj w ziemi.

Ukryty wśród korzeni matapalo, zwiastun przeznaczenia poruszył ogonem i podkradł się jeszcze bliżej. Pekari wrył się głęboko w butwiejącą ściółkę. Jaguar podpełzł jeszcze kilka cali. Gdy pekari przerwał na chwilę, by się rozejrzeć, kot znieruchomiał. Na skraju pola widzenia jaguara coś się poruszyło. Zerknął. Nic. Powąchał powietrze. Zaniepokojony, zerkając z ukosa, trwał w zasadzce. - Wspaniały obraz. Z odległości dziesięciu mil - powiedział Bili. Ubrany w jeszcze jedną ze swej kolekcji krzykliwych hawajskich koszul, siedział przed monitorem w pokoju kontrolnym. Źle dopasowane długie zasłony i rozczapierzony kryształowy kandelabr to wszystko, co pozostało z jadalni na pierwszym piętrze. Wypełniona komputerami, monitorami i ludźmi obsługi wyglądała teraz jak miniaturowy Ośrodek Kontroli Lotów w Centrum Kosmicznym Johnso-na. - Tak, to niezwykłe - powiedział Clyde ziewając. Jako wojskowy wicedyrektor programu Clyde nie interesował się szczegółami technicznymi. Nie rozumiał, w jaki sposób Bili to osiągnął, i wcale nie chciał się dowiedzieć. Dla Clyde’a liczył się wynik. Obraz podkradającego się jaguara powiększał się w miarę tego, jak Solo ogniskował obiektyw na jego pysku. - O co chodzi z tym jaguarem? Co z misją? - Misja. - Obaj mężczyźni spojrzeli zaskoczeni na monitor. Głos Solo wydobywający się z głośnika był ponury, mechaniczny, elektroniczny. - Tak - potwierdził Bili. Gdy Solo z powrotem panoramował obraz, kot bezszelestnie rzucił się przez liście. Świnka odwróciła się, upuszczając łodygę hymenium, i wydała z siebie wrzask grozy. Z głośnika dobiegł metaliczny kwik. Solo zrobił najazd na jaguara potrząsającego swą ofiarą. Krew tryskała z poszarpanych ran i ściekała po kłach jaguara na ziemię. - Obrzydliwe. - Co tam, Clyde. On ogląda wszystko. Dobry znak - powiedział Bili. Kot ruszył gwałtownie w bok, odciągając swoją ofiarę. Na monitorze pojawiła się w wielkim powiększeniu kropla krwi zwisającej z poszarpanej krawędzi liścia. - Misja - łagodnie przypomniał Bili. - Co to ma być? - Clyde był rozdrażniony - Mamy przecież, do cholery, kogoś zabijać! - Misja. - Ten sam odległy, bezduszny głos potwierdził w głośniku. Jednak na ekranie monitora nadal widać było kroplę krwi. Kropla wydłużała się zniekształcając odbijający się w niej świat, aż wreszcie oderwała się od liścia. Obraz na monitorze zmienił się gwałtownie. Wilgotny liść przylgnął do obiektywu. Czekali, mrugając oczami, aż Solo go odklei, lecz robot pozwolił mu zsunąć się powoli z oka. Ruszył dalej, skradając się jak jaguar przez mokre listowie. Bili mrugnął instynktownie, zdjął stereoskopowe okulary i przetarł oczy. Wydawało mu się, że liść spływał po jego własnym oku. Dzięki okularom był tam, gdzie Solo, był w nim. Nałożył znów okulary. Zerknął na monitor. Przez gęstą roślinność dżungli robot dostrzegł swój cel oddalony o dziesięć mil.

W rejonie akcji, na małej polance w dżungli, w prześwitach między liśćmi widać było kaprala Lorenzo. Czujny, skupiony reagował na każdy dźwięk. Kapral Lorenzo był celem. Miał też zadanie jako pierwszy dostrzec robota, zanim ten zobaczy jego. Solo pochylił głowę i na ekranie pojawiła się jego ręka. Czarny plastyk oklejony był mokrymi liśćmi i pokryty warstwami pajęczyny. Kropelki wody ściekały po źdźbłach. Robot zaczął odpinać przyczepiony do pasa pistolet Ruger. Bili poczuł ściskanie w gardle, widząc, jak Solo podnosi pistolet i rozkłada kolbę. Kapral Lorenzo patrzył prosto na Solo. Robot zamarł. Lorenzo nie widział go. Nerwowo poruszył głową na głośny wrzask tukana. Robot odetchnął i nakierował linie celownika teleskopowego na skroń Lorenza. - Już go ma - powiedział ktoś w tyle pokoju kontrolnego. Sąsiadujące ze sobą na monitorze obrazy pokazywały to, co Solo widział każdym okiem. Lewy obraz ukazywał czarną, plastikową rękę oblepioną pajęczyną i źdźbłami, trzymającą Rugera z poczernionej nierdzewnej stali, wycelowanego w gąszcz palm. Obserwatorzy w pokoju kontrolnym widzieli przedzierającego się przez zarośla Lorenza. Prawy obraz pokazywał go na zbliżeniu, spoconego, strzelającego wokół wzrokiem. Linie celownika przeniosły się na część głowy pomiędzy uchem i okiem. Jak doświadczony snajper, robot patrzył nie mrugając powiekami. Nie mógł przecież mrugać. Oba obrazy stały się zbyt różne, by okulary stereoskopowe mogły je scalić. Bili zdjął okulary i przenosił wzrok raz na jeden, raz na drugi obraz. Przez cały czas gdy Lorenzo poruszał się po polanie, celownik śledził bezbłędnie jego ruchy, nigdy nie tracąc jego głowy z pola widzenia. Do robota należała decyzja kiedy oddać strzał. Pistolet spoczywał swobodnie w lewej ręce Solo. Nagle przyfrunęła ważka i usiadła mu na kciuku. Celownik nadal bezbłędnie podążał za ruchami kaprala. Lewe oko Solo pokazywało teraz powiększony obraz owada. Ważka przechylała głowę, gdy obiektyw kamery poruszał się pokazując zbliżenie. Lewy ekran na monitorze w pokoju kontrolnym wypełnił się obrazem połyskliwej głowy ważki. Prawy pokazywał kaprala Lorenzo śledzonego celownikiem dalekonośnego pistoletu. - Czemu nie strzela, do diabła? - spytał Clyde. Bili odwrócił się do niego i wyszeptał: - Strzeli. Ale nigdy przedtem nie widział ważki. - Szybko przeniósł wzrok na monitor. - Cieszy mnie to jak cholera - Clyde wymamrotał. Ważka muskała się, przecierała tysiąc swoich oczu, czasami rozglądając się wokół i zupełnie nie reagując na pochylającą się nad nią bezkształtną, czarną twarz. Lorenzo zniknął z monitora. Solo opuścił pistolet. Ważka rozsiadła się wygodnie na kciuku robota i spoglądała na Billa z obu części monitora. Publiczność w pokoju kontrolnym zaszemrała. Bili powoli pokręcił głową. Widzieli, jak Lorenzo zbliża się przez zarośla. Robot na nic nie zwracał uwagi. Lorenzo już go dostrzegł. - Coś tam się z nim porobiło? - spytał generał. - Tak jakby... - cicho odrzekł Bili. Twarz kaprala Lorenzo rosła za obrazem muskającej się ważki. Jego głos rozległ się w głośnikach: - Ale masz tu fajnego robaczka, Solo!

- O co tu chodzi, Bili? - spytał Clyde. - Trzeba czasu, Clyde. Taka jest natura tej bestii. On się ciągle uczy. - Nie przyszło ci do głowy, że „to” mogłaby się uczyć szybciej - tyle pieniędzy. Monitor pokazywał gałązki i liście przesuwające się koło głowy Solo. Lorenzo zasłonięty przez maszynę, odezwał się: - Jesteś pewien, że wiesz dokąd idziesz? - Tak. - Co w tym robaku było takiego ciekawego? - Odonata albami. - Że co? - Rodzaj i gatunek. - Aha... Potem słychać było tylko szelest. Na monitorze same liście, pnącza i owady przesuwające się przed oczami Solo. Generał Haynes spoglądał na obraz Solo i kręcił głową: - Czasami tak bardzo przypomina człowieka, szczególnie wtedy gdy rozmawia z Lorenzo. Tak jakby rozumiał. - On rozumie. Więc czemu nie pociągnął za spust? Co dzień robi się mądrzejszy. - Bili z westchnieniem powiedział do Clyde’a. - Nie wiem jeszcze jak długo będzie kupował te bzdury, które mu wciskamy. Powinniśmy mu mówić prawdę. - Po co ma znać prawdę. Ma tylko wykonywać rozkazy. My nawet żołnierzom nie mówimy prawdy - bo myślisz, że chcieliby walczyć? - Igramy z ogniem, Clyde. On się dowie, że go oszukiwaliśmy. Wkurzony wojak to jedno. Ale Solo... - Cieszę się, że te pieprzone pajęczyny nie przeszkadzają ci - z głośnika dobiegł głos Lorenza. - To najmocniejsze naturalne włókno - odrzekł Solo. - Indianie robią z niego sieci na ryby. - Taa... Ale to i tak paskudztwo. - Nephila clavipes. - Co? Aaa, tak... nazwa tych wielkich zasranych pająków. - Tak. Solo i Lorenzo przedzierali się przez gąszcz zarośli. Solo kierował się wzdłuż elektronicznego szlaku prowadzącego do oczekującego helikoptera. Nie było innej drogi. Pozycja Solo podawana przez satelity wyglądała na monitorze nawigacyjnym jak jasna, niebieska plamka. Plamka migotała i posuwała się w kierunku helikoptera. Clyde wziął mikrofon do ręki. - Powiedz im, że Solo jest już niedaleko. W głośniku na przedzie pokoju zabrzmiał podwójny elektryczny trzask. - Czerwony Jeden, tu Centrala! - Roger, Centrala. Odbiór. - Za chwilę będziesz miał randkę. - Roger. Z głośnika słychać było zawodzenie uruchamianej turbiny śmigłowca. Bili chwycił okulary i włożył na nos. Wzdrygnął się, gdy mokra gałąź uderzyła Solo w twarz. Jego ręka omotana pajęczynami, oblepiona liśćmi i pnączami, odsunęła gałąź na bok. Helikopter stał na środku

polanki, świszcząc leniwie obracającymi się łopatami wirnika. Otaczała go grupka ponuro wyglądających komandosów z bronią gotową do strzału. Bili uśmiechnął się z przekąsem i zaraz poczuł wyrzuty sumienia. Nie można wykluczyć, tak przynajmniej sądził, że komuś udałoby się sforsować kordon batalionów otaczających strefę wyznaczoną dla programu „Solo”. Ale w Kostaryce z pewnością nie było miejsca bardziej chronionego niż to. Solo schylił się przechodząc pod wirującymi płatami do otwartych drzwi kabiny helikoptera. Pilot dał mu znak, by zaczekał. Dowódca załogi i strzelec podbiegli do niego ze szmatami. - Solo, wyglądasz jak straszydło z bagien - krzyknął dowódca ze śmiechem. - Trzeba cię trochę oczyścić z tego leśnego paskudztwa, zgoda? - Dobrze. Szmaty okazały się bezużyteczne. Łatwiej było po prostu zrywać całe warstwy pajęczyn. Gdy obaj żołnierze zajęci byli usuwaniem brudu, Solo patrzył na obracającą się głowicę wirnika. - A to ścierwo! - dowódca strząsnął z ręki ogromnego pająka. Podniósł stopę, by go rozdeptać. - Zostaw - powiedział Solo. - Co jest! - krzyknął dowódca. - Tobie to świństwo nic nie zrobi, ale mnie może nieźle ujebać! - Ona cię nie ugryzie. Dowódca zobaczył, że pilot podniósł rękę i pokręcił głową. Z Solo nie należy się spierać. - Ona? - Dowódca skrzywił usta z obrzydzeniem, ale pająka zostawił w spokoju. Poczuł na grzbiecie dreszcz grozy. Zapomniał do czego Solo jest zdolny. Ile brakowało, by pożegnał się z życiem? Dalej zrywał z robota pajęczyny. Trzeba być miłym, pomyślał. - Skąd wiesz, że to była ona? - Pajęczynę snuje samica. Samce są tak małe, że prawie ich nie widać.

10 - Tak? - Ściągnął z piersi Solo warstwę sieci upstrzonej owadami i źdźbłami roślin. - Dobrze wiedzieć. - Tak - odparł Solo. Solo nie zaliczył dotąd ani jednego testu na zabijanie, ale uwielbiał latać. Przynajmniej ta część próby zakończyła się sukcesem. Solo wdrapał się do kabiny i ostrożnie usadowił na prawym fotelu, tak żeby nie potrącić drążka sterowniczego. Dowódca załogi pomógł mu zapiąć pasy i zamknął drzwi. Gdy Solo włożył hełm i opuścił wizjer, wyglądał zupełnie jak człowiek. - Gotowe - powiedział z uśmiechem pilot, starszy sierżant Sam Thompson. Solo był zdecydowanie najlepszym z jego uczniów. - Wszyscy na pokładzie. - Gotowe - odpowiedział Solo przez interkom. Przed oczami Billa przesunęło się dziesiątki zegarów i przełączników, gdy Solo przebiegał wzrokiem po desce rozdzielczej. Śledził ruch jego ręki, już czystej, ujmującej dźwignię. Solo zwiększył obroty silnika. Kształt głucho bijących powietrze łopat, rozmazał się. Hałas przybierał na sile, dźwięk dudnił coraz głośniej, aż Solo ściągnął dźwignię. Maszyna podniosła się z polany. Helikopter przechylił się do przodu zmierzając szybko w kierunku prześwitu między wierzchołkami drzew. Solo wtulił się w osłonę. Widok umykających pnączy, konarów, zbitej zielonej masy przyprawiał Billa o mdłości. Na wielkim hyme-nium ujrzał setki ptasich gniazd

zwisających z gałęzi jak wypchane skarpety. Między nimi uwijały się czarne, połyskliwe oropendolas. Solo odbił w bok i z dala ominął kolonię. Po minucie pokazał się Pacyfik. Solo ostro położył maszynę na bok i lecąc wzdłuż plaży, wspiął się na wysokość dwustu stóp. Pod nimi w zwolnionym tempie załamywały się fale oceanu. Z lotu ptaka pałacyk wydawał się całkiem spokojnym miejscem, ale z bliska widać było co innego. Bili mógł się o tym przekonać, gdy Solo spoglądał w dół krążąc nad zabudowani
Orgazm z młodej cipki
Anal z gorącym masażystą
Aimee Black uwielbia głęboko obciągać

Report Page