Pulchna, lecz uczynna

Pulchna, lecz uczynna




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Pulchna, lecz uczynna





Strona główna





Wszystkie artykuły





Społeczność





Interaktywne mapy





Ostatnie blogi









Portal społeczności





Forum





Aktualności









Moja strona





Moja dyskusja





Preferencje





Obserwowane





Moje edycje





Panel admin.





JS Wiki Browser





Wyloguj









Teksty do druku





Import stron





Eksport stron









Wikiźródła





Wolne Lektury





PoeWiki





Wikilivres





Katalog BN





Commons





Fandom Polska








Odkrywaj wiki



Centrum Społeczności








Strona główna





Wszystkie artykuły





Społeczność





Interaktywne mapy





Ostatnie blogi









Portal społeczności





Forum





Aktualności









Moja strona





Moja dyskusja





Preferencje





Obserwowane





Moje edycje





Panel admin.





JS Wiki Browser





Wyloguj









Teksty do druku





Import stron





Eksport stron









Wikiźródła





Wolne Lektury





PoeWiki





Wikilivres





Katalog BN





Commons





Fandom Polska




Dostępny jest E-book / wersja do druku tego tekstu


Kategorie :

Doktor Murek zredukowany



Całe teksty






Treści społeczności są dostępne na podstawie licencji CC-BY-SA , o ile nie zaznaczono inaczej.


More Ogród Petenery




1
Do Polaków




2
Morze




3
Federico García Lorca










Odwiedź nasze strony






Fandom



Cortex RPG



Muthead



Futhead



Fanatical




Śledź nas

















Informacje






Czym jest Fandom?



O nas



Kariera



Prasa



Kontakt



Zasady Użytkowania



Polityka prywatności



Globalna mapa strony



Lokalna mapa strony






Społeczność






Centrum Społeczności



Wsparcie



Pomoc



Nie sprzedawać moich danych




Reklamy






Materiały dla mediów



Fandomatic






Aplikacje Fandomu

Miej swoje ulubione fandomy zawsze pod ręką, a nigdy niczego nie przegapisz.


















Ogród Petenery jest społecznością Fandomu Książki.
Doktor Murek stanowczym gestem złożył papiery i wstał. Dalszą rozmowę uważał za stratę czasu, a zresztą z trudem panował nad nerwami.

– Pan wybaczy – rozłożył ręce – ale ustawa o samorządzie nie przewiduje tu najmniejszych wyjątków. Przetarg będzie ogłoszony w połowie października i cieszyłbym się, gdyby pańska oferta zyskała pierwsze miejsce.

Mówił nieprawdę i nawet nie próbował tych konwencjonalnych słów osłodzić uprzejmością tonu. Cieszyłby się właśnie z porażki Junoszyca. W tej chwili nienawidził go całą duszą. Z jakąż rozkoszą cisnąłby mu w ten uśmiechnięty pysk jego papierami, listami polecającymi i tą elegancką teczką, pokrytą monogramami, koronami, herbami.

I to wcale nie za obrzydliwy ton Junoszyca wobec panny Horzeńskiej. Po prostu dlatego, że w Junoszycu czuł aferzystę, że jego spokojny cynizm i nonszalanckie maniery pomimo wszystko były poprawne. Że lekceważenie, z jakim się odnosił do niego, do doktora Murka, zawierało jednak wszelkie pozory szacunku.

I teraz z całą swobodą Junoszyc poprawił się na fotelu:

– Chwileczkę, panie doktorze – zaczął swoim niskim, dźwięcznym głosem, z salonowym uśmiechem, jakby nie zauważył urzędowego tonu Murka – chwileczkę. Przykro mi, że pana zatrzymuję, jednakże sądzę, że znajdziemy jakieś wygodne wyjście z sytuacji. Towarzystwo Asfaltowe...

Murek zaciął zęby i usiadł. Ten człowiek miał nad nim jakąś niezrozumiałą przewagę, chociaż był tylko interesantem, petentem, gorzej, bo petentem w przegranej sprawie. Dr Murek nie tylko nie chciał, lecz i nie mógł, nie miał prawa załatwić prośby Junoszyca. Byłoby to z wyraźną szkodą miasta. Równałoby się to oddaniu monopolu na bruki i kanalizację Spółce Asfaltowej na lat dziesięć. Podobne zaś obciążenie zwaliłoby budżet większych miast, jak Białystok, Wilno czy Kraków, a cóż dopiero mówić o tutejszym budżecie... Rzecz była przesądzona w oczach Murka już od samego początku. Wprawdzie zacny prezydent Niewiarowicz, oddając Murkowi sprawę Junoszyca jak i wszystkie ważniejsze sprawy gospodarcze, wyraził nadzieję, że “kochany nasz doktor potraktuje rzecz po ojcowsku” ale Niewiarowicz sam później musiał przyznać rację Murkowi, jeszcze mu dziękował za ustrzeżenie magistratu od fatalnej gafy.

Dlatego dr Murek nie zadawał teraz sobie w ogóle trudu wsłuchiwania się w misterną argumentację Junoszyca. Myślał o jednym: jutro ten typ nie będzie już miał w mieście nic do roboty i wyjedzie do Warszawy. Przestanie eksponować się w restauracji Wiechowskiego i w klubie urzędu, przestanie szastać się po ulicach swoim czerwonym mercedesem, no i przesiadywać u Horzeńskich.

Jak on w ogóle śmiał do panny Niry mówić per “brawurowa dziewczyna”!... A w ubiegły piątek posunął się do bezczelności, by jemu, narzeczonemu, z niedbałą miną powiedzieć:

– O, na tę dziurę Nira jest wręcz oszołamiająca.

I co miało znaczyć owo “na tę dziurę”? Przecież Junoszyc spotykał ją dawniej w Warszawie.

Murek zwęził powieki i wpatrywał się z nienawiścią w nieznacznie poruszające się wargi Junoszyca. Tak, musiał mu przyznać urodę. Te szerokie ramiona, kształtna głowa i twarz jak maska, jak maska poprawności. Spod maski przeświecają tylko oczy, jego oczy: zimne przebiegłe, wstrętne. I te usta. Jest w nich coś bezwstydnego, a te zęby, oczywiście sztuczne. Nie można chyba do niemal pięćdziesięciu lat zachować takich zębów.

– Mógłby być moim ojcem – przemknęło Murkowi przez głowę – jest stary.

I zaraz zaczął obliczać, że Nira przed trzema laty, kiedy bawiła przez całą zimę w Warszawie, nie była jeszcze pełnoletnia. A Junoszyc musiał mieć wówczas co najmniej czterdzieści pięć. Nonsens. Ale wczoraj w klubie wojewodzina – a taka dama musi się znać na tych rzeczach – powiedziała głośno:

– Pan Junoszyc może się bardzo podobać. I ta łatwość, z jaką wkręcił się od razu do najlepszego tutejszego towarzystwa. Z samym wojewodą rozmawiał jak z równym, wepchnął się na polowanie do państwa Duksztów, obwoził po mieście generałową Zagajską, prezydenta Niewiarowicza omal że klepał po ramieniu. W niespełna dwa tygodnie! A u państwa Horzeńskich zachowywał się niczym we własnym domu.

Murek, chociaż od roku już tu mieszkał, chociaż zajmował w magistracie poważne stanowisko, a właściwie był prawą ręką prezydenta, do dziś dnia nie czuł się w sferze, w której się obracał, ani tak swobodnie ani tak dobrze. Było to nad wyraz przykre, ale nawet w stosunku do Niry nie umiał zdobyć się na taką zażyłość, do jakiej upoważniał go sam fakt narzeczeństwa. Zwłaszcza w obecności Junoszyca czuł się stremowany i pożerała go bezmyślna zazdrość.

A już w ostatnich dniach z trudem panował nad nerwami. W związku z przyjazdem radcy ministerialnego na inspekcję nie dosypiał, pracował od rana do późnej nocy, obiady jadał w biurze. Dwoił się i troił. Nie dla siebie zresztą. Chodziło mu o wykazanie, że przedmiot skarg i denuncjacji którymi klika starosty Bożymka zasypywała ministerstwo że ów rzekomo horrendalny chaos, wprowadzony w gospodarce miejskiej przez prezydenta Niewiarowicza, jest czczym wymysłem. Wprawdzie przed zainstalowaniem się Murka w magistracie nie wszystko było w porządku, ale dopatrzenie się w tym złej woli tak zacnego i nieszkodliwego człowieka, jak Niewiarowicz, zakrawało na świadome oszczerstwo.

Właśnie przez swoją zacność, przez miękkość i trochę przez umiarkowane próżniactwo Niewiarowicz dopuścił do niejakiego rozprzężenia w zarządzie miejskim. Ale wszystko dało się naprawić. Radca Gąsowski nie mógł znaleźć najmniejszego mankamentu, a dr Murek rósł we własnych oczach, widząc coraz życzliwszy stosunek ministerialnego kontrolera do Niewiarowicza. Rósł tym wyżej, że przecie nielada pokusę przełamał w sobie. Cóż byłoby łatwiejszego, jak wykorzystanie sytuacji dla własnej kariery. Wystarczało pozostawić Niewiarowicza samemu sobie. Dać mu nieuniknioną sposobność do kompromitacji, do wykazania nieznajomości stanu faktycznego. A jednocześnie popisać się własnymi zasługami. Bynajmniej nie zmyślonymi, a tak oczywistymi, że jeżeli nie poszedłby od razu w górę, chociażby na stanowisko Niewiarowicza, byłoby to conajmniej dziwne.

Wyrzeczenie się tej sposobności nie przyszło wszakże Murkowi zbyt trudno. Brzydziłby się sobą. Miał widocznie wrodzony wstręt do intryg, do zakulisowej gry, do podstawiania nogi tym, którzy się chwieją, a którym tak, jak Niewiarowiczowi, winien był bądź co bądź wdzięczność. Dlatego starał się w ogóle nie pokazywać się kontrolerowi, usuwał się w cień. W mieście i tak wiedziano o jego wartości i roli w magistracie, prezydent również go doceniał, a na dalszą karierę, na szerszą arenę, dr Murek miał czas. Liczył sobie zaledwie lat trzydzieści. Zresztą było mu dobrze z tym, do czego już doszedł, a zbyt wysoko cenił dotychczasowe etapy, moralnie i zasłużenie osiągane szczeble przebytej drogi, by nie mieć automatycznego wstrętu do jakichkolwiek skoków, których efekt nawet pozytywny, podważyłby przede wszystkim jego wiarę w słuszność i solidność obranej drogi.

Taki na przykład Junoszyc, tak zwany człowiek interesu, a w rzeczywistości – Murek nie wątpił o tym – zwykły aferzysta, żyjący z dnia na dzień, był dla Murka nie tylko czymś zakłócającym uporządkowany obraz struktury społecznej, lecz wręcz grasantem, którego należałoby zamknąć lub przynajmniej wysiedlić. Jest coś niesprawiedliwego w tym, że taki osobnik, właśnie taki osobnik, może cieszyć się powodzeniem, połyskiwać wielkim brylantem w pierścionku i rozwalać się na fotelu w jasnym i zapewne kosztownym ubraniu w wyzywającą kratę.

– Więc jakże, doktorze, – doleciały do świadomości Murka słowa Junoszyca. – Dojdziemy do porozumienia?

– Nie, panie – odpowiedział stanowczo. – To jest wykluczone.

– Pan prezydent już moją decyzję zaakceptował.

– Szkoda – zaśmiał się swobodnie. – No, cóż... Może będziemy jeszcze żałować takiego rezultatu naszej znajomości.

Murek lekko wzruszył ramionami i nacisnął guzik dzwonka... W progu stanął woźny i nie pytany, zameldował:

– Jeszcze jest pięć osób, panie naczelniku.

Junoszyc niedbałym ruchem wyciągnął do Murka rękę:

– Zapewne spotkamy się jeszcze. Do widzenia panu.

Gdy już był za drzwiami, Murek przypomniał sobie, że należało go wybadać, kiedy wyjeżdża. W tym powiedzeniu “Będziemy żałować” oczywiście była groźba. Łajdak! Na pewno myślał o Nirze. W oczach takiego łotra każda kobieta jest do zdobycia. Niechże i tu dozna zawodu.

– Tego jestem pewien – powiedział głośno i powtórzył: – Najzupełniej pewien.

Jednak nie był pewien. Na próżno skupiał uwagę, by wysłuchać pretensji kupca Hofnagla do kierownictwa rzeźni. Innych interesantów też zbył odłożeniem rozmowy na przyszły tydzień. Tymczasem przez biurko przesuwały się codzienne bieżące sprawy. Było ich więcej niż zwykle, gdyż Niewiarowicz i Talkowski na ten dzień przekazali mu swoje. Obwozili od rana radcę Gąsowskiego po wszystkich instytucjach miejskich. O drugiej w klubie będzie pożegnalne śniadanie. Murek miał też wziąć w tym udział, lecz pomimo namów Niewiarowicza, postanowił nie iść. I tak musiał ktoś przecież zostać w magistracie, a zaległości Murek nie cierpiał. Poza tym przewidywał, że Junoszyc wkręci się na śniadanie. Z jego tupetem!...

Przed samą trzecią zadzwonił do państwa Horzeńskich i dowiedział się, że Nira wyszła na spacer.

Pani Horzeńska oświadczyła, że sama odradzała córce i dodała:

– Niechże drogi pan sam jej za to da burę. Nie zapomniał pan o dzisiejszej kolacji? Czekamy.

Położyła słuchawkę. Zabawna! Czy zapomniał! Od trzech dni o niczym innym nie myślał. Wiedział, że po takiej kolacji w rodzinnym gronie zostawią go sam na sam z narzeczoną, że będzie mógł wycałować jej oczy i usta, i włosy... Może ubierze się w suknię bez rękawów... Wówczas dotyk jej nagich rąk na szyi, na karku... I rozmowa, bez świadków, taka zupełnie inna. O, w tych, niestety bardzo rzadkich chwilach, opadały zeń wszelkie obawy, wszelkie podejrzenia. Jej chód, niemal wyniosłość, z jaką odnosiła się doń przy ludziach, zdawał się wtedy uzasadniony i nieważny, choć tak go przerażał.

Nie był bynajmniej przekonany o szczerości pana Horzeńskiego i jego żony. Ich serdeczność, jeżeli nie polegała wyłącznie na przestrzeganiu form towarzyskich, miała zapewne podłoże wyrachowania. Bądź co bądź, wydawali córkę za człowieka porządnego, wykształconego, zajmującego poważne stanowisko. Za człowieka, który rozporządza wcale nie bylejakim dochodem i w dodatku ma przed sobą nie najgorsze perspektywy. Na początku znajomości starzy Horzeńscy liczyli prawdopodobnie i na Fastówkę. W ich fatalnym położeniu finansowym zakupienie tego przylegającego do miasta folwarku przez magistrat lub przebicie ulic i kanalizacji w tamtym kierunku było zbawieniem. Zapewne spodziewali się, że Murek żeniąc się z ich córką przeprowadzi w magistracie tę sprawę, że będzie wolał tanie morgi teściów zamienić na metry, na drogie place, niż przygotować się na to, że wcześniej lub później trzeba będzie rodzinę żony utrzymywać z własnej pensji.

Dr Murek wolał jednak tę drugą ewentualność. Rozplanowanie miasta w kierunku błotnistej i malarycznej Fastówki byłoby – w jego pojęciu – nadużyciem, do którego nie był zdolny i tak rzecz postawił od razu.

Sama Nira nie interesowała się tym wcale i Murek był przeświadczony, że w żadnym razie w ich wzajemnym uczuciu motyw finansowy nie odgrywa żadnej roli. Więcej. Już w samym fakcie, że ona, nosząc nazwisko Horzeńskich nie wolna od różnych kastowych przesądów i snobizmów, zdecydowała się na małżeństwo z synem prostego chłopa – już w tym była gwarancja wartości jej uczuć. Kochała go niewątpliwie. Oczywiście, po swojemu i zapewne nie tak bezgranicznie, jak on ją kochał, zapewne w jej miłości było więcej rozwagi i spokoju, niż on by tego pragnął, lecz dość, by mógł być pewny tej miłości.

Dr Murek odłożył pióro i zamyślił się. W gabinecie aż dzwoniła cisza. Tylko gdzieś w odległym korytarzu słychać było tupot szybkich kroków. Godziny urzędowe skończone. Wstał i powoli zamykał szuflady biurka, później szafy z aktami, poprawił nogą zgięty róg łowickiego kilimu i uchylił okno. Deszcz zmieszany ze śniegiem, siekł ukośnie, w dalekiej perspektywie ulicy Kraszewskiego jarzyła się neonowa reklama kina Gloria. Lampy w cukierni Kesla naprzeciw świeciły blado. Latarń jeszcze nie zapalono. Przesunięcie o kwadrans pory latarń dało w elektrowni przeszło dwanaście tysięcy oszczędności... Odwrócił głowę, by jeszcze raz przyjrzeć się z upodobaniem graficznym wykazom, rozwieszonym na ścianach. Tu jak na dłoni uwidoczniły się skutki jego, jego własnej pracy.

Przyszedł tu przed rokiem, nieznany, obojętny, ot, zwykły urzędnik kontraktowy, którego dyplom i świadectwa były nieco lepsze od kwalifikacji innych kandydatów. Dziś zaś... Pomimo dużej dozy skromności wiedział, że jest, że potrafił stać się niezastąpionym...

Przed ratuszem zawarczał motor magistrackiego forda, trzasnęły drzwi na dole. Prezydent Niewiarowicz wrócił. Widocznie śniadanie skończone.

Dr Murek strzepnął z rękawa jakąś nitkę, poprawił krawat i otworzył drzwi. Do gabinetu prezydenta przechodziło się przez buchalterię, przez salę wydziału wojskowego, pokoik sekretarza i poczekalnię. Wszędzie było już pusto, tylko w wojskowym siedział Jarnuszkowski i na rozłożonych ewidencjach robił papierosy.

Niewiarowicz był już u siebie. W gabinecie, jak zwykle, zapalił wszystkie światła, że aż raziło w oczy.

– U pana prezydenta – zaczął żartobliwie Murek – zawsze jasno jak w sali operacyjnej.

Niewiarowicz zerknął nań spod grzebieniowatych czarnych brwi, chrząknął i lewą ręką pomacał się po gładko wygolonym podbródku. Jak po każdym przyjęciu, miał trochę zaczerwieniony nos i jeszcze puszystszą strzechę siwych włosów.

– Jakże się odbył bankiet? – zapytał Murek. Spodziewał się barwnego i dowcipnego sprawozdania, paru złośliwości pod adresem starosty i generała Zagajskiego, no i dokładnego rejestru potraw. Niewiarowicz jednak mruknął niechętnie:

– Miał przecież wizytować błotowicki powiat?

Niewiarowicz wzru
Wspaniałe ruchanie na pojednanie
Dziewczyna w kajdankach karana w gardło
Dwie uczennice na kanapie

Report Page