Przyszla polnaga

Przyszla polnaga




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Przyszla polnaga
Szlachetna sprawa to miłość i zabawa

This entry was posted in Gazetka Przystań . Bookmark the permalink .
Wszyscy z przystani bawilismy sie na pikniku modziezy zorganizowanym przez “Zwiazek Podhalan” w Bialych Górach za Payson, który trwal od piatku do niedzieli. Ponizej sprawozdanie jednej mlodej uczestniczki.
MLODZIEZOWY PIKNIK
W sobote, 16 lipca, cala rodzina jak zwykle pojechalismy na piknik. Tam spotkalismy sie z reszta czlonków przystani, którzy przybyli wczoraj. Nie kurzylo sie podczas jazdy w lesie, bo w miedzyczasie pokropil deszcz. Rozlorzylismy z bratem namiot w stalym miejscu. Wokolo nas przybylo nowych namiotów mnóstwo, tym razem bylo gwarno wszedzie, na calej polanie. Pan Bruno Klus i jego pomocnicy ustawili z rana scene, która sluzyla do pózniejszych wystepów naszych polonijnych talentów i nie tylko, na zorganizowanym festiwalu. Po poludniu nasz wujek Czeslaw Falkowski poprowadzil, jak na poprzednich piknikach, z nami zabawy, Najpierw mlodsze dzieci wrzucaly pilke, celujac na punkty, do beczki. Potem starsze dzieci, podzielone na dwie grupy, do lat 14 przeciagaly line. Dla wszystkich dzieci nie zabraklo ciekawych nagród. Po malej przerwie, kiedy zakonczyly sie konkursy dzieciece, stworzone dwie druzyny doroslych konkurowaly równierz w przeciaganiu liny. Walka byla zazarta, gdyz byly nagrody pieniezne. Niektórzy chlopcy, którzy nie brali udzialu w grupowych zabawach jezdzili na motocyklach krosowych po drodze polnej za namiotami, by nie chalasowac wsród nas.
Po wszystkich zabawach i konkursach goscie piknikowi udali sie na obiad. Byl bigos, kielbasa, smaczny chlebek, salatka, rózne wypieki ciasta i piwo pod góralski osypek. Palce lizac. Po obiedzie niektórzy z nas uczestniczyli we Mszy Swietej, która poprowadzil przyjezdny ksiadz prosto z Polski, z okolic Wadowic � Ryszard Matuszek. Przed Msza Sw. na uboczu polany, w zacisznym miejscu oslonietym zielonymi krzakami ksiadz udzielal dla chetnych spowiedzi.
O 18:00 zaczal sie upragniony festiwal. Czulo sie jak na prawdziwym polowym koncercie. Scene dookola oblegla widownia w kilku rzedach krzeselek. Za nimi stalo mnóstwo jeszcze ludzi. Wystepy rozpoczela czytajac swoje wzruszajace wiersze pani Krystyna Stateczna. Dzieci ze szkoly im Mikolaja Kopernika wystapily z ciekawym programem. Nie zabraklo tym razem na scenie i dzieci z koscielnej szkoly. W programie przygotowanym i prowadzonym przez Zbyszka Galazke ciekawie w zespole muzycznym gral, na elektronicznych klawiszach, wlasne kompozycje Tomek Piasecki. Wiekszosc utworów zespolu latwo trafialy do sluchu i zostawaly w pamieci. Wsród osobnych mlodych talentów wyróznila sie Monika Klus przedstawiajac nowoczesne i trudne w wykonaniu tance. Wszystkie ciekawsze wystepy nagrywane byly przez goszczaca w Arizonie, TV-Polonia, która reprezentowali: pan Filip z Nowego Jorku i pani Ola Klapsa z Polski.
Wsród przybylych na polane gosci rozpoznalam z poprzedniego piknika pana Milosza Sowe z Chicago – dziennikarza z “Tygodnika Podhalanskiego”, który przyjechal na zaproszenie górali. Odszukal nas wujek “Dziki Mietek”, który przybyl spózniony na piknik z Wiliams. Nie bylo zainteresowania wystawionymi ksiazkami “Szesc podrózy dookola swiata” naszego najwiekszego podróznika obecnych czasów, Andrzeja Sochackiego. Odczulam jakby ludzie nie lubili czytac o przygodach lub zapomnieli czytac juz ksiazki.
Nie bylo konca dnia tej soboty. Siedzielismy gromadkami przy swoich ogniskach az do rana. Nad polana rozlegala sie jasna luna na niebie od swiecacego zaru. W niedziele gralismy jeszcze po poludniu w siatkówke. Na koniec imprezy niezmeczony pan Jan Gacek chodzil z torba po lesie i zbieral jak zwykle resztki smieci po zapominalskich. Wypoczeta wrócilam do domu z przekonaniem, ze byl to najwspanialszy piknik polonijny na jakim bylam, na którym przewazala mlodziez. Teraz przyszla dluga pora czekania na nastepny piknik, az do przyszlego roku.
– Asia Sochacka, uczennica szkoly M. Kopernika
* * * * Kacik Wydawcy:
Zapraszam wszystkich do udzialu w pisaniu swoich ciekawych spostrzezen z otaczajacego zycia lub podzielenia sie przygodami ze spedzonego urlopu. Mysle, ze dla kazdego “cos” bedzie przydatne. Mile widziana jest mlodziez próbujaca sil w pisaniu swoich kompozycji. Bawmy sie razem.
– Andrzej Sochacki
* * * * Kacik Ciekawych Sylwetek:
Kamil “Snoopy” Szybinski
Kamil Snoopy, urodzony w Chicago i wychowany w Polsce, byl podróznikiem juniorem, bedacym swiatowym ewenementem, który w ciagu swoich pierwszych 16 lat zycia odwiedzil wszystkie 7 kontynentów. Na ostatnim, Antarktydzie byl juz w roku 1999. Odbyl dwie podróze dookola swiata, w tym jedna samodzielnie. W podrózowaniu pomagala mu znakomita znajomosc jezyka angielskiego, francuskiego, hiszpanskiego i oczywiscie ojczystego – polskiego, ktora byla pomocna w wielu sytuacjach. Bylo mu dane odwiedzic tylko 35 krajów. Do perelek w jego podrózniczym spisie nalezaly: Wyspy Galapagos, Wyspa Wielkanocna, Wyspa Bozego Narodzenia oraz dziki Oman. W wieku 16 lat nakrecil swój film autobiograficzny pt “Moje 16 lat” dostepny na www.kamil.info. Za swoje osiagniecia otrzymal dyplom uznania z “Centrum Wagabundy” Andrzeja Sochackiego. W roku 2002 rozpoczal studia w Marymount College w Kalifornii i tu tez zostalo przerwane jego mlode zycie. Do tej pory nie zostaly wyjasnione okolicznosci jego tragicznej smierci. Snoopy kierowal sie podstawowymi siedmioma zasadami: 1.Wypracowac umiejetnosc analitycznego, logicznego myslenia, nie tylko w jezyku ojczystym ale i przez podróze otwierajac droge do poznawania swiata. 2.Uzyskac odpowiednie wyksztalcenie, zdobywajac przy tym umiejetnosc kierowania sie logika. 3.Posiadac umiejetnosc kontaktowania sie w róznych srodowiskach. 4.Posiadac pasje, entuzjazm i radosc zycia. 5.Doskonalic sprawnosc fizyczna. 6.Posiadac pewnosc siebie i zdolnosc do samoreprezentacji. 7.Byc uczciwym i pracowitym, szanujacym wszystkich bez wzgledu na pochodzenie, wiare i status spoleczny. Czesc jego pamieci! www.dookolaswiata.pl.
Aby podtrzymac pamiec o Kamilu i korzystac z jego osiagniec, zawiazano w Wesolej pod Warszawa, “Stowarzyszenie Razem Ponad Podzialami im Kamila Snoopy Szybinskiego”, by krzewic jego zasady oraz pomagac mlodemu pokoleniu nie dopuszczenia do podobnej tragedii.
– zebral wagabunda Jedrek
* * * * HOROSKOP GALIJSKI c.d. z archiwum
SOSNA ( 19 II � 28/28 II i 24 VIII � 2 IX )
Bardzo dbaja o swoja prezencje i sa przeczuleni na punkcie wygladu. Pragna uznania, lubia byc podziwiani. Daza do zdobycia nielicznego, zamknietego grona przyjaciól i cierpia, gdy im sie to nie udaje. Czasem osiagaja slawe, która jednak przychodzi zbyt pózno. Nerwowi i popedliwi, czesto wpadaja w gniew i wówczas nie licza sie ze slowami. Jednakze urazy nie chowaja zbyt dlugo. Wiele moga uczynic dla przyjaciól i bliskich. Sa jednak latwowierni i z tego powodu ulegaja róznym oszustom. W malzenstwie wymagaja opiekunczosci i zaradnosci partnerki. Nie umieja dochowac tajemnicy i dlatego nie nadaja sie na powierników. Kobiety spod tego znaku nie wykazuja wiekszej troski o rodzine. Stad polaczenie dwóch “Sosen” moze byc ryzykowne i nie zapewni spokoju w stadle. Najslabsza strona urodzonych pod tym znakiem jest niewlasciwe ulokowanie uczuc.
WIERZBA ( 1 III � 10 III i 3 IX � 12 IX )
Kobiety sa melancholijne, delikatne, nieco tajemnicze, niewielkiej urody, ale romantyczne, cenia poezje. Maja sklonnosci do “cierpien milosnych” i jesli sie nawet skarza z tego powodu, to jest to wkalkulowane w ich linie postepowania. Sa jednak pracowitymi, dobrymi zonami i matkami. Maja przewaznie liczna rodzine, która wspieraja opieka, rada i pomoca! Mezczyzni odznaczaja sie pilnoscia, despotycznym charaktrem, przekonaniem o nieomylnosci i zmyslem syntezy. Maja wiele wyobrazni, ale i uporu. Chcieliby wszystko urzadzic po swojemu, gdyz sa przekonani o wlasnej odrebnosci. Nie godza sie na zadne kompromisy, a jesli juz ustepuja, to musza odniesc z tego korzysc. Nalezy jednak podkreslic, ze dzielnie poczynaja sobie z przeciwnosciami losu i umieja pokonywac pietrzace sie trudnosci, by zapewnic lepszy byt w rodzinie.
* * * * Kacik Poetycki:
“Mój syn”
Jeki
Oddechy plytkie i glebokie na przemian
Potworny wysilek, …Ból radosny, …Krzyk
Gleboki sen, …Przebudzenie
Przyniesli mi przesliczne male zawiniatko
Przytulilam do piersi kruszyne malenka
I poczulam jak serce mi peka
I taka dumna wtedy bylam
Po raz pierwszy naprawde dorosla
Teraz ty dorastasz synku mój najdrozszy
Emanujesz energia i pelnia radosci
Chcialabym dzis ciebie przytulic do serca
I zatrzymac te chwile. To nie bedzie latwe
Rozmowy urywane. Niedopowiedziane
Swiat sie kreci wokolo bez chwili wytchnienia
Zaganiani. Zmeczeni. Z tysiacem problemów
Mijamy sie codzien w progu. Dwa ludzkie istnienia
I chcialabym sie cofnac o lat kilkanascie
Do malego szpitala w odleglym miasteczku
By cie móc znowu przytulic
Do serca tak mocno jakbysmy byli
Jedno kochany syneczku.
– Krystyna Stateczna
* * * * Powiedzonka, Mysli:
* Jedyna specjalnosc, która hanbi czlowieka � to prózniactwo.
* Historia lubi sie powtarzac,
Bo za pierwszym razem nie zwracamy na nia uwagi.
* Kto za kogo reczy, tego diabel meczy.
* Zyc jest bardzo niezdrowo. Kto zyje � umiera.
* Bez silnego postanowienia czlowiek jest jak mlyn bez wody.
* Jutro jest pierwszy dzien twojej reszty zycia.
* * * * Kacik “mini farmy”
Smutna wiadomosc: Nasz zwierzyniec sie kurczy. Jakis nieznany zlodziej ukradl nam w ciemna i deszczowa noc pawia, teraz jego zona chodzi smutna. Zapraszamy do zabawy swoich rówiesników ze zwierzetami podczas weekendów.
– Asia i Cezarek, opiekunowie zwierzat
* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 20 wrzesnia (sobota) godz. 3:00 rano Centrum Wagabundy jedzie do Polos Verdes w rejon Los Angeles, Kalifornia na uroczystosc poswiecenia miejsca pod pomnik w miejscu tragedii sprzed roku w “Inspiration Point” w której zginal w tajemniczych okolicznosciach 19-letni student z Polski � Kamil Szybinski. Chetnych uczestniczenia w pierwszej rocznicy tragicznej smierci zapraszamy. Szczególy wycieczki w Centrum Wagabundy.
* * Dnia 15 listopada (sobota) o godz. 19:00 � spotykamy sie, po spotkaniach letnich i plazowych w Meksyku, w Centrum Wagabundy na slajdowych przygodach pt.: “Dookola swiata jachtem”. Przynosimy z soba co kto lubi.
– Wszystkich zawsze mile witamy!
O G L O S Z E N I A i R E K L A M Y
*** Uwaga! W Centrum Wagabundy jest okazja nabyc piekne wydanie ksiazki-albumu pt. “Szesc podrózy dookola swiata” � Andrzeja Sochackiego.



Maladie i inne opowiadania (Andrzej Sapkowski)

Home
Maladie i inne opowiadania (Andrzej Sapkowski)



Maladie i inne opowiadania Droga, z której się nie wraca Ptak o pstrokatych piórkach, siedzący na ramieniu Visenny, zaskrzeczał, zatrzepotał skrzydełk...


119 downloads
124 Views
713KB Size


Maladie i inne opowiadania Droga, z której się nie wraca Ptak o pstrokatych piórkach, siedzący na ramieniu Visenny, zaskrzeczał, zatrzepotał skrzydełkami, z furkotem wzbił się i poszybował między zarośla. Visenna wstrzymała konia, nasłuchiwała chwilę, potem ostrożnie ruszyła wzdłuż leśnej dróżki. Mężczyzna zdawał się spać. Siedział opierając się plecami o słup pośrodku rozstaju. Z bliższej odległości Visenna zobaczyła, że oczy ma otwarte. Już wcześniej spostrzegła, że jest ranny. Prowizoryczny opatrunek, pokrywający lewe ramię i biceps, przesiąknięty był krwią, która jeszcze nie zdążyła sczernieć. - Witaj, młodzieńcze - odezwał się ranny, wypluwając długie źdźbło trawy. - Dokąd zmierzasz, jeśli wolno spytać? Visennie nie spodobał się ten "młodzieniec". Odrzuciła kaptur z głowy. - Spytać wolno - odpowiedziała - ale wypadałoby uzasadnić ciekawość. - Wybaczcie, pani - rzekł mężczyzna, mrużąc oczy. - Nosicie męski strój. A co do ciekawości, to jest ona uzasadniona, a jakże. To jest niezwykłe rozdroże. Spotkała mnie tu interesująca przygoda... - Widzę - przerwała Visenna, patrząc na nieruchomy, nienaturalnie skręcony kształt, na wpół zagrzebany w poszyciu nie dalej niż dziesięć kroków od słupa. Mężczyzna podążył za jej spojrzeniem. Potem ich oczy spotkały się. Visenna, udając, że odgarnia włosy z czoła, dotknęła diademu ukrytego pod opaską z wężowej skóry. - A tak - rzekł ranny spokojnie. - Tam leży nieboszczyk. Bystre macie oczy. Pewnie uważacie mnie za rozbójnika? Mam rację? - Nie masz - powiedziała Visenna, nie odejmując ręki od diademu. - A... - zająknął się mężczyzna. - Tak. No... - Twoja rana krwawi. - Większość ran ma taką dziwną właściwość - uśmiechnął się ranny. Miał ładne zęby. - Pod opatrunkiem zrobionym jedną ręką będzie krwawić długo. - Czyżbyście chcieli zaszczycić mnie swoją pomocą? Visenna zeskoczyła z konia, drążąc obcasem miękką ziemię. - Nazywam się Visenna - powiedziała. - Nie zwykłam robić nikomu zaszczytów. Poza tym nie cierpię, kiedy ktoś zwraca się do mnie w liczbie mnogiej. Zajmę się twoją raną. Możesz wstać? - Mogę. A muszę? - Nie. - Visenna - powiedział mężczyzna, unosząc się z lekka, by ułatwić jej odwinięcie płótna. - Ładne imię. Mówił ci już ktoś, Visenna, że masz piękne włosy? Ten kolor nazywa się miedziany, prawda? - Nie. Rudy. - Aha. Jak skończysz, ofiaruję ci bukiet z łubinu, o, tego, co rośnie w rowie. A w czasie operacji opowiem ci, ot tak, dla zabicia czasu, co mi się przydarzyło. Nadszedłem, wystaw sobie, tą samą drogą co i ty. Widzę, stoi na rozstaju słup. O, właśnie ten. Do słupa przymocowana deska. To boli. - Większość ran ma taką dziwną właściwość. - Visenna oderwała ostatnią warstwę płótna, nie starając się być delikatną. - Prawda, zapomniałem. O czym ja... Ach, tak. Podchodzę, patrzę, na desce napis. Strasznie koślawy, znałem kiedyś łucznika, który potrafił ładniejsze litery wysikać na śniegu. Czytam... A to co ma być, moja panno? Co to za kamyk? O, do licha. Tego się nie spodziewałem. Visenna powoli przesunęła hematyt wzdłuż rany. Krwawienie ustało momentalnie. Zamknąwszy oczy, uchwyciła ramię mężczyzny oburącz, mocno dociskając brzegi skaleczenia. Odjęła ręce tkanka zrosła się, pozostawiając zgrubienie i szkarłatną pręgę. Mężczyzna milczał, bacznie się jej przypatrując. Wreszcie podniósł ostrożnie ramię, rozprostował je, potarł szramę, pokręcił głową. Naciągnął skrwawiony strzęp koszuli i kubrak, wstał, podjął z ziemi pas z mieczem, kiesą i manierką, spinany klamrą w kształcie smoczego łba.

- Tak, to się nazywa mieć szczęście - powiedział, nie spuszczając z Visenny oka. - Trafiłem na uzdrowicielkę w samym środku puszczy, w widłach Iny i Jarugi, gdzie zwykle łatwiej o wilkołaka albo, co gorsza, pijanego drwala. Jak będzie z zapłatą za leczenie? Chwilowo cierpię na brak gotówki. Wystarczy bukiet z łubinu? Visenna zignorowała pytanie. Podeszła bliżej do słupa, zadarła głowę - deska przybita była na wysokości wzroku mężczyzny. - "Ty, który nadejdziesz od zachodu - przeczytała na głos. - W lewo pójdziesz, wrócisz. W prawo pójdziesz, wrócisz. Wprost pójdziesz, nie wrócisz". Bzdury. - Dokładnie to samo pomyślałem - zgodził się mężczyzna, otrzepując nogawki z igliwia. - Znam te okolice. Prosto, to jest na wschód, idzie się ku przełęczy Klamat, na kupiecki trakt. Niby dlaczego nie można stamtąd wrócić? Takie ładne dziewczęta spragnione zamążpójścia? Tania gorzałka? Wakujące stanowisko burmistrza? - Nie trzymasz się tematu, Korin. Mężczyzna otworzył usta, zdumiony do granic. - Skad wiesz, że nazywam się Korin? - Sam mi to mówiłeś przed chwilą. Opowiadaj dalej. - Tak? - Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie. - Doprawdy? No, może... Na czym skończyłem? Aha. Czytam więc i dziwię się, co za baran wymyślił ten napis. Naraz, słyszę, ktoś bełkoce i mruczy za moimi plecami. Oglądam się, babuleńka, siwiuteńka, zgarbiona, z kijaszkiem, a jakże. Pytam grzecznie, co jej jest. Ona mamroce: "Głodnam, cny rycerzyku, od świtania na ząb nie było co wziąć". Zgaduję, ma babuleńka jeszcze minimum jeden ząb. Wzruszyłem się jak nie wiem co, biorę więc z sakwy chleba kąsek i połowę wędzonego leszcza, którego dostałem od rybaków nad Jarugą, i daję starowince. Ta siada, mamle, chrząka, wypluwa ości. Ja nadal oglądam ten dziwny drogowskaz. Naraz babcia odzywa się: "Dobryś, rycerzyku, poratowałeś mnie, nagroda cię nie minie". Chciałem jej powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić swoją nagrodę, a babka mówi: "Zbliż się, mam ci coś rzec do ucha, ważną tajemnicę odkryć, jak wielu dobrych ludzi od nieszczęścia wybawić, sławę zyskać i bogactwo". Visenna westchnęła, siadła obok rannego. Podobał jej się, wysoki, jasnowłosy, z pociągłą twarzą i wydatnym podbródkiem. Nie śmierdział jak zwykle mężczyźni, których spotykała. Odpędziła natrętną myśl, że za długo włóczy się samotnie po lasach i gościńcach. Korin ciągnął opowieść: - Ha, pomyślałem sobie - mówił - klasyczna okazja się trafia. Jeśli babka nie ma sklerozy, a ma wszystkie klepki, to może i będzie z tego zysk dla biednego wojaka. Schylam się, nadstawiam ucha jak kto głupi. No i gdyby nie refleks, dostałbym prosto w grdykę. Odskoczyłem, krew sika mi z ramienia jak z fontanny pałacowej, a babka sunie z nożem, wyjąc, parskając i plując. Ciągle jeszcze nie uważałem, że to poważna sprawa. Poszedłem w zwarcie, by pozbawić ją przewagi, i czuję, że to żadna staruszka. Piersi twarde jak krzemienie... Korin zerknął w stronę Visenny, by sprawdzić, czy się nie czerwieni. Visenna słuchała z grzecznym wyrazem zaciekawienia na twarzy. - O czym to ja... Aha. Myślałem, zwalę ją z nóg i rozbroję, ale gdzie tam. Silna jak ryś. Czuję, za moment wysmyknie mi się jej ręka z nożem. Co było robić? Odepchnąłem ją, cap za miecz... Nadziała się sama. Visenna siedziała milcząc, z ręką u czoła, niby w zadumie poprawiła wężową opaskę. - Visenna? Mówię, jak było. Wiem, że to kobieta i głupio mi, ale niech skonam, jeśli to była normalna kobieta. Natychmiast po tym, jak upadła, odmieniła się. Odmłodniała. - Iluzja - rzekła Visenna w zamyśleniu. - Że co? - Nic - Visenna wstała, podeszła do zwłok leżących w paprociach. - Tylko popatrz. - Korin stanął obok. - Baba jak posąg w pałacowej fontannie. A była zgarbiona i pomarszczona jak zad stuletniej krowy. Niech mnie... - Korin - przerwała Visenna - nerwy masz mocne? - Hę? A co mają do tego moje nerwy? Owszem, jeśli cię to interesuje, nie narzekam. Visenna zdjęła opaskę z czoła. Klejnot w diademie rozjarzył się mlecznym blaskiem. Stanęła nad

zwłokami, wyciągnęła ręce, zamknęła oczy. Korin przyglądał się jej z półotwartymi ustami. Visenna pochyliła głowę, szeptała coś, czego nie rozumiał. - Grealghane! - krzyknęła nagle. Paprocie zaszeleściły gwałtownie. Korin odskoczył dobywając miecza, zamierając w obronnej pozycji. Zwłoki zatrzepotały. - Grealghane! Mów! - Aaaaaaaa! - rozległ się z paproci narastający ochrypły wrzask. Trup wygiął się w kabłąk, nieledwie lewitował, dotykając ziemi plecami i czubkiem głowy. Wrzask ścichł, zaczął się rwać, przechodzić w gardłowy bełkot, urywane jęki i krzyki, stopniowo nabierające kadencji, ale absolutnie niezrozumiałe. Korin poczuł na plecach zimną strużkę potu, drażniącą jak pełznąca gąsienica. Zaciskając pięści, by powstrzymać mrowienie w przedramionach, całą siłą woli walczył z przemożnym pragnieniem ucieczki w głąb lasu. - Oggg... nnnn... nngammm - wybełkotał trup, drąc ziemię paznokciami, bulgocąc krwawymi bańkami, pękającymi na wargach. - Nam... eeeggg... - Mów! Z wyciągniętych dłoni Visenny sączył się mętnawy strumień światła, w którym wirował i kłębił się kurz. Z paproci frunęły w góre suche listki i źdźbła. Trup zachłysnął się, zamlaskał i nagle przemówił. Zupełnie wyraźnie. - ...rozstajach sześć mil od Klucza w południe najdalej. Poo... Posyłał. Kręgu. Chłopaka. Spra... ggg... Aaazał. Kazał. - Kto?! - krzyknęła Visenna. - Kto kazał? Mów! - Fffff... ggg... genal. Wszystkie pisma, listy, amulety. Pier... ścienie. - Mów! - ...rzełęczy. Kościej. Ge... nal. Zabrać listy. Per... gaminy. Przyjdzie z maaaaaaaaa! Eeeeeeeee! Nyyyyyyyyy!!! Bełkotliwy głos zawibrował, rozpłynął się w przerażającym wrzasku. Korin nie wytr
Fajna dziewczyna puściła się za kase
Ostre szaleństwo uczennicy
Bzykanie fajnej MILF

Report Page