Przygniata ją stopami

Przygniata ją stopami




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Przygniata ją stopami

Śnieg czystą bielą położył się na trawie, z ciemnego granatu nieba gwiazdy patrzą na ziemię ciekawie. Nadsłuchują odgłosów orszaku Trzech Króli kopyt stukotu i parskania koni. Najjaśniejsza gwiazda wędrowcom przewodzi oświetla drogę i wskazuje miejsce gdzie Bóg się rodzi. Przybywają do szopy biedni, prości ludzie Oni pierwsi będą głosić o narodzin cudzie.

Rzeźba
jest aktualnie prezentowana na wystawie 
"Boże Narodzenie w Polsce" / "Christmas in Poland". 

Wystawa ta jest
zorganizowana przez Muzeum Rycerzy Kolumba (Knights of Columbus Museum). 
Muzeum to znajduje się w New Haven w stanie Connecticut, Stany Zjednoczone.
 

Zakurzony pamiętnik
znalazłam w starej szafie.
Ile lat tam przeleżał
powiedzieć nie potrafię.
Szkolne lata przeżyłam na nowo.
Pożółkłe kartki przewracam,
oglądam koleżanek fotografie.
Wspomnienie jak echo powraca.
Znów widzę ciemną tablicę,
słyszę dzwonek, co na przerwę wołał.
W dorosłym życiu, jak powiew wiosny
zapachniała dawna szkoła.

co się Polska nazywa.


 

Wiersz "Modlitwa dziękczynna za Ojczyznę" brał udział w konkursie tygodnika Niedziela .
Na ten konkurs nadesłano około 2 tysiące prac, z których wybrano 100 wierszy.
Wiersz ten znalazł się w tej wybranej grupie i został opublikowany w opracowaniu 
" 100 modlitw za Polskę ".


                                 

          

przytulasz, w objęcia mnie bierzesz

co mnie od grzechów ustrzeże.


Rekolekcje w Dąbrowicy 7-8 września 2018




                                         

Bez twojej zgody pomóc nie potrafię.

Zaufaj mi - a znajdziesz przyjaciela,

On szuka ciszy, by z Ojcem rozmawiać
ja tonę w zgiełku świata.
Ciągle gdzieś pędzę
wiecznie zabiegana od zimy do lata.
On idzie drogą prostą i sprawdzoną
która do celu doprowadzi.
Czeka na rozdrożu moich ścieżek
nie oszuka i nigdy nie zdradzi.
Ja przygnieciona problemami
które sobie sama stwarzam,
przechodzę obok z niepokojem w sercu
czasem Go nawet nie zauważam.
Kiedy z wysiłku już powstać nie mogę
ku niebu wznoszę ręce
i cicho wołam - ratuj Panie
bo ginę w udręce.
 Ty się pochylasz, spieszysz z pomocą
wyciągasz z mętnej toni
jak kiedyś Piotra, gdy w Ciebie zwątpił
Tyś go od śmierci obronił.
Zdejm z moich oczu ślepoty łuski
otwórz me uszy na Twoje słowa
wzmocnij nadzieję, że miną troski,
pomóż mi wiarę odbudować.

W zielonej rzece liści
świat cały zatopiło,
błękitem niezapominajek
niebo z ziemią połączyło.
Śpiewy ptaków z gwarem ulic
się mieszają,
z gniazd łebki piskląt
nieśmiało wyglądają.
Rozszalała się wiosna
kolorami kwiatów
 w oczy bije,
wszystko stworzenie radosne
cieszy się z tego, że żyje.
Słońce swą wedrówkę
wydłuża po niebie,
jakby chciało w złote ramy
Przypadkowe spotkanie po latach Dawnych spraw wspomnienie W uczucia bogate Przeleciały te lata jak ptaki nad nami   Cofać się zacz...
   W gęstym mchu ukryty w brązowym kapeluszu, dorodny grzyb otwiera bramy lasu. Wchodzisz w zieloność liści, nie liczysz czasu. Wzrok ki...
   Zielona mgiełka liści otuliła drzewa w delikatnym powiewie wiatru. Majową piosenkę ptak śpiewa. Białe stokrotki rozsypały się na trawni...
  Na skrzydłach nietoperzy smutek do ciebie przyfrunął choroba dotknęła ciała, spokój duszy runął. Nie boisz się śmierci, lecz bólu czy bę...
 Kruche jest ludzkie życie jak bańka mydlana najpiękniejszymi kolorami ubrana zachwyca, lecz niespodziewanie pęka i pozostaje po niej tylko...
 Miasto z ziemią zrównane... W głębokich dołach śmierci bezimienne trupy nic już nie powiedzą. Nie skarżą się na swoich katów. Cisza na pus...
  Wszystko już było jakby czas zatoczył koło, tylko drzewa strzelają w niebo coraz wyżej. Tylko słońce z trudnością przebija się przez ga...
Proszę nie kopiować bez mojej zgody!

Motyw Znak wodny. Obsługiwane przez usługę Blogger .


Offenbar hast du diese Funktion zu schnell genutzt. Du wurdest vorübergehend von der Nutzung dieser Funktion blockiert.


        Ciepło letniego wieczoru
przeplata się przez moje cienkie ubrania i biega po ciele. Czekając na światłach
zamykam oczy. Wsłuchuję się w gwar miasta i wdycham, dziś wyjątkowo słodki,
zapach spalin. Niemal dotykam niewidzialnej tajemnicy zawieszonej tuż nad moją
głową. Drganie oczekującego serca. Przechodząc przez wąskie uliczki głaszczę
stopami kocie łby. Narastające oczekiwanie krąży z lekko wzburzoną krwią po całym
organizmie. Wiem, że jest w mieście.

               Otwieram
wołające o niego usta i wdycham duszne powietrze. Próbując nie myśleć skupiam
się jak wypełnia mi płuca. Na chwilę zapominam o niemal bolących pragnieniach,
których nie potrafił zaspokoić żaden mężczyzna.

               Pod
drzwiami kamienicy odzyskuję pozorny spokój i próbuję się nim zadowolić, aby
nie dać głosu ogromnemu rozczarowaniu. Rozmawiając z rozsądkiem utwierdzam się
w przekonaniu, że stało się bardzo dobrze – nie spotkałam żadnej jego cząstki.
Nie spędziliśmy tego jednego dnia w roku na rozkosznym mieszaniu sobie w
sercach. Jest porządnie czyli chyba w porządku. Tylko te głupie łzy w oczach.
Udaję, że nie wiem skąd. Naprawdę jest w porządku. Nie rozwalamy sobie życia.
Powinnam być z siebie dumna. Bezskutecznie szukam odrobiny tej dumy.

               Stoję
zapamiętując każdą rysę na drzwiach i z trudem przyjmuję te dobre dla mnie
zakończenie. Po policzku spływa mi łza. Jestem zaopatrzona w myśli na
najbliższe noce.

               -
Nie patrzyłaś dziś w gwiazdy – jego niski głos dobiegający zza moich pleców zderza
się z powietrzem i kładzie chłód na dłonie.

Drżę. Sprzeczne uczucia toczą we
mnie bitwę. Nie wiem czy bardziej chcę na niego krzyczeć, czy rzucić się w jego
ramiona i wypłakać każdy potrzebujący go dzień. Nie mogąc się zdecydować
wybieram stopienie stóp z chodnikiem. Nie odwracam się. Paraliż serca i ciała.

- Odejdź ode mnie – dławiąc się
własnym oddechem podejmuję decyzję o kolejnych miesiącach udręki.

Niech odejdzie. Niech zostawi
mnie w czymś przybliżonym do spokoju. Zaczynam wierzyć, że tego chcę, ale on
przedziera się przez mur moich uczuć. I nie zostawia. Przeciwnie – pewnie kładzie
rękę na moim biodrze. Przestaję oddychać i gwałtownie odwracam się patrząc ze
złością w jego spragnione oczy.

- Nie możesz mnie dotykać –
krzyczę do niego w myślach. – Nie możesz... – rozpaczliwie zabijam pragnienie
ciała potrzebującego bliskiego kontaktu z choćby najmniejszym kawałkiem jego
naskórka.

W odpowiedzi czuję jego drugą, silną
dłoń. Widzi tęsknotę naszych ciał, więc przyciąga mnie do siebie. Będąc tak blisko
nie potrafię oszukać myśli. Czując ulgę wtulam się w niego. Poddaję się. Chowa
mnie w swoich ramionach. Złączone klatki piersiowe. Głębokie oddechy.
Zatrzymujemy czas. 

               -
Herbata? – znając odpowiedź spogląda z zaciekwieniem i muska mnie znajomo po
szyi.

Ledwo trzymając się na nogach odpowiadam
uśmiechem.

               Klatka
schodowa brutalnie uderza zimnem na moje rozpalone policzki. Rodzi mętlik.
Przywołuje rozsądek. Pomaga odejść od siebie. Przypomina to, co nas dzieli - niemalże
wszystko. Wchodzimy.

               Całkiem
przyjemna rozmowa, jakby starych znajomych, zupełnie przypadkowo spotkanych,
nie oczekujących siebie, nie myślących o sobie w każdej jednej sekundzie. Wiedziałam
że herbata ma w sobie coś niezwykłego. Cokolwiek by się działo zawsze była
dobrym wyjściem. Tylko to odwieczne zaskoczenie w pół słowa – puste kubki. Wlepiam
wzrok w porysowane łyżeczką dno, stopą badam podłogę, sprawdzam czy mnie
utrzyma i postanawiam, że za moment odsunę krzesło, żeby trzeci raz wstawić
wodę. Muszę coś robić, żeby odwracać wzrok od jego dłoni, zajmować czym innym
węch i nadwrażliwe ciało opatulane w milczących sekundach jego zapachem.

               Jestem
gotowa. Wstaję. Robi to samo.

- Wiem, że nie chodzisz wcześnie
spać, ale chyba powinienem już iść. Tak będzie...

- Mniej boleśnie. Wybacz mi, że
ranię Cię pojawiając się na chwilę, ale przychodzą momenty, w których mam
wrażanie, że nie przeżyję bez Ciebie, że się uduszę. Jesteś dla mnie powiewem
czystego powietrza, moją wolnością w tym chorym świecie. Te kilka kroków w Twoją
stronę jest teraz moim największym pragnieniem, ale nie zrobię ich, bo sprawią,
że za kilka godzin, kiedy jedno z nas znów ucieknie, będziesz cierpiała jeszcze
bardziej.

„Moją wolnością” – nucę w głowie
robiąc za niego owe kroki. Przesuwam palcem po łańcuszku zawieszonym na jego
szyi, z zamkniętymi oczami głaszczę schowany pod koszulką obojczyk. Jego dłonie
ciepło witają moje ciało. Palce tańczą na nadgarstku. Tuż przy uchu czuję oddech
zapraszający usta do spotkania. Płyniemy. Mamy „teraz”. Za kilka godzin
będziemy się martwić co dalej.

Autor:



Wiosna




o

18:33



6 komentarzy:











     Przez ten rok większość
spraw w jej życiu poprzewracała się na różne strony. Niektóre sama popychała
czy potrząsała nimi nieskończoną ilość razy, by nagle zatrzymać i cofnąć do
punktu wyjścia. Częściej jednak miała wrażenie, że to innym ludziom bardzo
zależy na urozmaicaniu jej życia, wypełnianiu czasu i pomnażaniu myśli do
granic możliwości. Wszystkie te sytuacje, mniej lub bardziej dające się
zrozumieć, sprawiły, że w pewnym momencie przestała pytać Boga, siebie i
wszystkich wokół, kiedy będzie mogła nazwać swoje życie spokojnym, a kolejne
dni podobnymi do siebie. Najwidoczniej tak wygląda egzystowanie ze złamanym
sercem. Zresztą, przy takim stopniu roztrzaskania porządkowanie czegokolwiek
wydaje się totalnie bezsensowne, wręcz śmieszne.

Na pojawiającą się
myśl o tym, że tworzy sobie i w sobie spory bałagan odpowiadała starą sentencją
mówiącą, że takie jest życie. Jej było takie. Takie jakieś. Połamane,
zagubione, potrącone przez mężczyznę. Widocznie nie wszyscy mogą być
szczęśliwi. A ci, którzy nie są, pozwalają sobie nawzajem bałaganić w życiu. Tylko,
że w tym nieporządku za często zaczęła się potykać, przewracać. Wreszcie, nie
mogąc się podnieść, czołgała się próbując ominąć konsekwencje złych wyborów i
chaos myśli, którego bała się dotknąć. Uciekała.

               
Piątek swoimi zwyczajnością i milczeniem zbudził ją chwile po świcie. Wczesna
godzina, bezruch, zawieszenie. Szary poranek przyniósł jej bolesną prawdę,
której nie chciała do siebie dopuszczać – sens życia od dawna był zgubiony. Nic
nowego, a jednak ta jasna myśl, prosta i oczywista, rozlała się w jej umyśle i
wstrząsnęła sercem. Strach przeszedł dreszczem przez jej ciało. Skuliła się i
zaciągneła kołdrę na głowę. Źle. Poderwała się z łóżka. Wciągneła spodnie.
Trzęsącymi się rekoma na górę od piżamy narzuciła kurtkę. Wiedziała, że musi się
spieszyć.

               
Podróż w przerażeniu, ucieczka i nagłe wyswobodzenie. Pociąg odjechał
zabierając lęki. I znów tu była. Nie ważne dlaczego dopiero teraz. Zdążyła. Na
całe swoje i innych szczęście zdążyła się zatrzymać. Muskając dna wpadła w objęcia
strachu, ale nie pozwoliła mu na mocny uścisk.

               
Stare, ukochane miasto przyjęło jej duszę jak oczekująca matka. Czarne uliczki
zapraszały jej stopy do spotkania, odrapane kamienice witały ją uśmiechniętymi
okanami wypełnionymi ciepłym światłem. Poczuła błogi spokój i troskliwe
przytulenie, choć od kilkunastu dni nie dotknął jej nikt z wyjątkiem starszej
pani potrzebującej pomocy na schodach.

               
Czuła, że cała oddycha, jej ciało i dusza oczyszczają się, nic jej nie ciąży,
nic jej nie przygniata. Wolność.

- To jakby... szczęście – pomyślała i zaczęła się
zastanawiać czy to wszystko rzeczywiście się dzieje.

- Może zwariowałam? – rzuciła pytanie w powietrze. – W
każdym razie, jeżeli tak, to z największą przyjemnością pozostanę wariatką. –
Uśmiechnęła się do swoich myśli i pozwoliła, by pachnące jesienią powietrze
wypełniło jej płuca.

               
Dom był tym miejscem, do którego trafia się z zamkniętymi oczami bez względu
jak bardzo życiowe wydarzenia próbują zgubić drogę. Przytrzymała dłoń na klamce
jakby chciała poczuć dotyk wszystkich bliskich, którzy robili to przez lata. W
każdej jednej chwili swojego życia, w najgorszych i najpiękniejszych dniach.
Dniach pełnych emocji i całkowicie ich pozbawionych. Kiedy kończyli pewne etapy
w życiu i jednocześnie zaczynali nowe, spełniali różnej wielkości marzenia,
kolejny raz rezygnowali z życia, łamali serca i mieli je łamane. Dłońmi
palącymi od zakochania, zimnymi od strachu, bezsilnymi od smutku. Za każdym
razem zwierzali się klamce, wiernej powierniczce.

               
Przewinęła kilka wspomnień i roześmiała się na głos. Siedemnaście lat temu
stała przed tymi drzwiami pewna, że jej życie na dobre zostało pozbawione
sensu, a ona sama umrze z tęsknoty za swoim ulubionym kamykiem, który przepadł
lub – co wydawało jej się wówczas bardziej prawdopodobne – został skradziony i
wysłany w kosmos.

- Muszę go zatem odnaleźć – postanowiła z uśmiechem, bo
kamyk stał się dla niej pewnym symbolem.

               
Listopadowy wiatr rozproszył jej myśli zapraszając stare akacje do tańca.
Narastała skrzypiąca muzyka. Dłonią przejęła już całe zimno mosiężnej klamki,
więc analizowanie życia postanowiła przenieść do środka i lekko oddalić w
czasie chcąc zatopić się w byciu tu i teraz.

 Schyliła się by podnieść ciężką donicę. Właściwie
mogliby nie zamykać domu – cała okolica wiedziała, że klucz cierpliwie czeka na
każdego chętnego pod donicą ze zwiędniętą agawą, a w zasadzie jej
pozostałościami. Lodowaty klucz prosił o jak najszybsze użycie. Przekręciła.
Popchnęła drzwi i postawiła krok. Podmuch ciepła z radością otulił jej twarz.
Zamknęła oczy pozwalając by domowe powietrze przeniknęło jej wnętrze, a zapach
dzieciństwa osiadł na jej ubraniach. Błoga cisza. Pomarańczowe światło kominka
skakało po ścianach salonu. Chciała nasycić oczy wpatrując się dokładnie w
każdą rzecz. Upewnić się, że wszystko jest jak dawniej. Jednak zmęczenie, które
przywiozła ze sobą zaczęło niecierpliwie dawać o sobie znać. Przyglądając się
starym deskom podłogowym dała powiekom okazję do dłuższego spotkania. Ciepło i
spokój. Lekko się zataczając, z półprzymkniętymi oczami dotarła do swojego
pokoju. Na progu zrzuciła kurtkę, a zdejmując spodnie podskakiwała w stronę
łóżka. Padła. Kolejne radosne powitanie – miękka, pachnąca kołdra. Odetchnęła.
Szczęście wcale jej nie ominęło, a spokojna noc może być czymś rzeczywistym.
Miała wrażenie, że jej ciało stapia się w jedno z łóżkiem, które zabiera
wszystkie nieprzyjemne uczucia, trwające od tak dawna i nieustające zmęczenie,
każdy bezcelowy dzień.

- Kocham cię, moje życie – wyszeptała na dobranoc czując, że
ma całe, pełne serce.

               
Kiedy obudziła się w środku nocy, po kilku godzinach całkowitej nieświadomości,
zrozumiała, że znalazła kamyk. Ciągle był w niej.

               
Zrzuciła z siebie kołdrę. Usiadła. Dotknęła ustami gorącego ramienia,
przesunęła po nim chłodnym policzkiem. Przyjemne zimno. Nie wołające tego
ciała, które zawsze było cieplejsze od jej. Nocna ciemność przepełniona
spokojem i obietnicą pięknego życia otulała ją z każdej strony. Wiedziała, że
poranek przywita ze zmrużonymi od uśmiechu oczami.

               
Czasem lepiej nie uciekać. Lepiej wrócić.

Autor:



Wiosna




o

16:19



2 komentarze:











Był przygotowany na wszystko. Na najróżniejsze wyrażanie
przez nią emocji. Nawet na takie sposoby, które nigdy nie przyszłyby do jej
głowy, a były stosowane przez wszystkie kobiety tego – jak czuł od kilku dni –
pochrzanionego świata. Mogła krzyczeć, szlochać, powiadomić cały świat o jego
wadach i nieuleczalnej głupocie, robić to wszystko naraz, aż wreszcie na koniec
posunąć się do rękoczynu. I to nie jednego. Wiedział, że zasłużył na to i wiele
więcej. Wiedział też, że jego przygotowania były zupełnie bezsensowne – ona nie
zrobi nic z tego.

Dwadzieścia
sześć miesięcy. Pierwsza osoba, przy której czuł się bezpieczny. Pierwsza
kobieta jego życia, za którą chciał być odpowiedzialny. Ze wszystkimi, nie
tylko przyjemnymi, ale zupełnie wszystkimi konsekwencjami. Wszyscy widzieli, że
się zmienił, on czuł, że wreszcie odnalazł siebie. Jakby ona była jego domem,
do którego wrócił z męczącej podróży. Właściwie nie robiła nic spektakularnego.
Właściwie nie byli nawet razem. Jednak nigdy wcześniej nie czuł, że tak bardzo
do kogoś należy. Jej obecność stała się nieodłącznym elementem jego życia i był
przekonany, że elementem koniecznym.

               Przez większość życia nosił w
sobie wielką złość. Swego czasu muzyka jakoś ją łagodziła, w najgorszych
momentach po cichu oczyszczała jego wnętrze. Swego czasu, bo od kiedy zaczęła
być ściśle związana z branżą muzyczną, zarabianiem pieniędzy i ludźmi, którym
bardzo zależało na tych pieniądzach, przestała dotykać jego duszy, a bardziej
on sam odsunął się od tego, co naprawdę do niej docierało. Tworzył na
zawołanie, pod odbiorców, wręcz mechanicznie. Zagłuszał wewnętrzne głosy i
rozdygotane serce próbujące biec naraz w kilku kierunkach, a ostatecznie
zatapiające się w miejscu. Gardził ludźmi, gdy nie wydawali się dla niego zbyt interesujący.
I w żadnym wypadku nie chciał nikomu niczego zawdzięczać. Wypluwał kotłujące
się w nim nieprzyjemne uczucia. Takie nastawienie do życia sprawiało, że powoli
się dusił. Zależność bardzo prosta: więcej złości – mniej tlenu. „Ześwirujesz”
– coraz intenywniej szeptał mu umysł na dobranoc. Kiedy w takiej chwili był
wśród ludzi, nie mogąc obronić się snem, wypijał kilka mocnych drinków i dalej
udawał spełnionego muzyka. Chociaż udawał świetnie, czuł się jak pajac mający
na czole wypisane przekleństwa odnoszące się do jego mało śmiesznego życiowego
przedstawienia.

 I wtedy, w podwójnej
nocy, jego i miasta, napotkał na jej uśmiech – wyzwalający. Przystanął przy
niej i mimo wszechobecnego dymu papierosowego, złapał głęboki oddech, następne
spotkanie – kolejny. Poznawał ją, a wiosenne powietrze otulało jego serce.
Zaczynał oddychać.

Przy niej nigdy nie był na dnie. Nawet kiedy znów zrobił coś
totalnie głupiego, upił się po koncercie do nieprzytomności, zdemolował bar czy
pobił ochroniarza. Wystarczyło, że przybiegł do niej, poczuł jej dłoń na swojej
głowie, ciepło jej delikatnego ciała – wiedział, że nie jest przegrany, a życie
ma sens. Ciągneła go ku górze. Wychodziła mu naprzeciw. Bez względu na wszystko
widziała w nim dobro i on czuł, że
rzeczywiście może stawać się dobrym człowiekiem, że chce. Jej głęboki uśmiech był
uwolnieniem. Rozpromieniając jej twarz rozlewał się na jego serce. Wydawało mu
się, że oddała mu cząstkę siebie. Jej cierpliwość, spokój i czysta radość
znajdowały miejsce w jego wnętrzu, osiedlały się, a zatrzymując je w sobie, jednocześnie
przekazywał dalej.

               Zaczęli spędzać ze sobą niemalże
cały czas, ale mimo to pozostawała dla niego tajemnicą. Wiedział, że nie dowie
się wiele z tego, co dzieje się w jej głowie. A działo się bardzo dużo. I lubił
tę tajemnicę w niej. Nie rodziła w nim niepokoju, przeciwnie – intrygowała go. Czasem
już nawet nie próbował zgadywać o czym rozmyśla i przyzwyczajał się do jej
częściowego przebywania wśród ludzi. Jednak znał jej zachowania i widział kiedy
tabuny myśli przebiegają przez jej głowę, kiedy zna odpowiedź, ale nikomu jej
nie zdradzi, kiedy analizuje różne sytuacje, bada osoby, w myślach przywołuje
wiersze. Uwielbiał ją mrużącą oczy, z uciekającym wzrokiem, głaszczącą prawą
rękę, zapinającą i odpinającą zegarek, ledwie zauważalnie kołyszącą się w takt
tylko sobie znanej muzyki.

               Myśli o niej wypełniły jego
głowę do tego stopnia, że zapomniał o wszystkim, co przez ostatnie dni na dobre
pozbawiło go snu.
Fajne cycate mamuśki
Bezwstydna MILF zaprasza do kuchni
Filmy Sex - Kendra Lust, Brunetki

Report Page