Pokaże Ci mój sekret w alejce.

Pokaże Ci mój sekret w alejce.




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Pokaże Ci mój sekret w alejce.


Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером www.you-books.com.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.



Etykiety:
choinka ,
kolęda ,
życzenia




Etykiety:
bez ,
gałęzie ,
pączek ,
płatek




Etykiety:
gołębie ,
śnieg ,
wiatr ,
zimno




Etykiety:
pole ,
śnieg ,
tropy ,
zając




Etykiety:
bażant ,
deszcz ,
kałuża ,
las ,
pióro ,
spacer




Etykiety:
ścieżka ,
śnieg ,
wróble ,
ziarno



delikatniejszą od tchnienia wiatru 


Etykiety:
łąki ,
mróz ,
ogrody ,
pola ,
śnieg ,
świerki




Etykiety:
gałęzie ,
poranek ,
śnieg ,
świerk




Etykiety:
gałęzie ,
jałowiec ,
płatek




Etykiety:
kałuża ,
lód ,
przymrozek




Etykiety:
mgła ,
park ,
szachownica ,
wróbel




Etykiety:
cisza ,
gołębie ,
mgła ,
trawa




Etykiety:
alejka ,
cień ,
dąb ,
gałęzie ,
liść



i dniach tak różniących się od siebie


Etykiety:
drzewa ,
las ,
mgła ,
ścieżka




Etykiety:
dąb ,
las ,
liście ,
szron ,
ścieżka




Etykiety:
brzoza ,
las ,
liście ,
stopy ,
ścieżka




Etykiety:
gałęzie ,
ranek ,
słońce ,
szron




Etykiety:
liście ,
pędy ,
poranek ,
wiatr ,
zieleń




Etykiety:
deszcz ,
igliwie ,
liście ,
mgła ,
walc ,
wiatr




Etykiety:
deszcz ,
dusza ,
huragan ,
lód ,
serce ,
słońce ,
śnieg




Etykiety:
deszcz ,
kałuża ,
liście ,
susza ,
zagajnik




Etykiety:
deszcz ,
drzewo ,
jabłka ,
kałuża ,
sad




Etykiety:
błoto ,
deszcz ,
las ,
ścieżka ,
wstążka




Etykiety:
alejka ,
dąb ,
deszcz ,
kałuża ,
liść ,
park




Etykiety:
dotyk ,
miłość ,
serca ,
spojrzenie



Z radością Cię goszczę i liczę na to,że zajrzysz częściej




tu do nabycia wiadomość araksol23@onet.pl

w promieniach bladego słońca wiatr figlarz obejmuje ramionami w zmysłowym tańcu pierwsze nitki babiego lata jeszcze jeden dotyk muśnięcie i ...
jabłoń w bieli wiewiórka wśród gałęzi płoszy wróble burza w odwrocie w kałuży pod narcyzem odbicie jeża IV miejsce w konkursie haiku
ranek w deszczu kałuża pod piwonią przyciąga wróble
grzmot za grzmotem błyskawice gasną w kałużach
urzeczona schwyciłam w dłonie tańczący płatek śniegu i błysk światła odbity od sopli rozdygotanych na wietrze chwila prze...
nie zasypiaj jeszcze nie księżycowa noc śle zaproszenie czuję tchnienie wsi jej rytm i wszechobecną ciszę popatrz niebo w g...
czuję chłód nie tylko zima nam otula nadchodzi z przestrzeni między tobą a mną ubrana w ciszę uciekam w samotność poranki i n...
puch pokrył pierzynką pustkowia pojaśniały pola pobladły policzki pokryte pąsem pigwowiec posmutniał przeminął pochmurny poranek...
odszedłeś nagle miłość przebrzmiała ostatnie takty wykrzyczałam w przestrzeń jutro pogrążyło się w ciemności strząsam z rzęs p...
poranek w słońcu czerwień maków na łące świst kosy   

Motyw Eteryczny. Obsługiwane przez usługę Blogger .

poezja ,wiersze białe,haiku,haiga,tanki



Marshall Paula Chancellor 1 Sekretna misja

Home
Marshall Paula Chancellor 1 Sekretna misja



Paula Marshall
ekretna misja.
PROLOG Wczesna wiosna, 1813 rok - Kto, u licha, dał mi tak niedorzeczne imię? - wybuchn...

Paula Marshall

ekretna misja.

PROLOG Wczesna wiosna, 1813 rok - Kto, u licha, dał mi tak niedorzeczne imię? - wybuchnęła Pandora Compton i popatrzyła oskarżycielsko na ciotkę Em. Wpadła do salonu, nie zawracając sobie głowy choćby tak zdawkowym powitaniem, jak „Tu jesteś, cio­ ciu" czy „Proszę o wybaczenie, niechętnie odrywam cię od robótki, lecz muszę zadać ci jedno pytanie". Przyzwyczajona do bezpośredniego zachowania Pan­ dory ciotka odparła łagodnie: - Niezbyt dobrze pamiętam, kochanie. Ach, tak, już wiem. To imię nadała ci twoja biedna, kochana mama. W ciąży czytała książkę o młodej kobiecie, która nosiła właśnie takie imię. Jest urocze, powiedziała mi, znacznie bardziej romantyczne niż Charlotte albo Amelia, imiona wprost stworzone dla potomstwa niemieckich królów i książąt... - Ciociu - przerwała Pandora - żałuję, że nie nadano mi nudnego imienia. Przed spotkaniem ze mną wszyscy spodziewają się ujrzeć słodką i miłą istotkę, a nie kobietę podobną do Amazonki z greckiego mitu, wzrostem do­ równującą większości mężczyzn. I w dodatku zdrobniale nazywa się mnie Dorą - co chyba jest lepsze niż Pan, jak mówi na mnie Jack, ale to marna pociecha.

- Ach, Dora to również śliczne imię - oznajmiła spokojnie ciotka, nie przerywając wyszywania wielkiej róży. - Nie w tym rzecz! - obruszyła się Pandora. - Dzisiej­ szego popołudnia u lady Larkin poznałam jeszcze jednego młodego mężczyznę, który nie odrywał wzroku od podło­ gi, kiedy wreszcie zostaliśmy sobie przedstawieni. Najwyraźniej nakazano mu mnie poznać zapewne ze względu na to, iż odziedziczę fortunę dziadka mamy, Ju­ liana, lecz dopiero po ukończeniu dwudziestego siódmego roku życia. Fundusz założony przez Juliana zapewnia mi skromny, lecz przyzwoity dochód, ale nawet to nie zmie­ nia faktu, że jestem około piętnastu centymetrów wyższa od tego sympatycznego młodzieńca. - Zatem co by się zmieniło w twoim życiu, gdybyś no­ siła nudne imię? - spytała rozsądnie ciotka Em. - Moje imię z pewnością odmieniłoby oczekiwania te­ go pana. Podsłuchałam, jak mówi Rogerowi Watersowi, że spodziewał się spotkania z uroczym, drobnym stwo­ rzonkiem, a nie z tyczką do fasoli, przy której każdy czuje się niższy, niż jest. Co gorsza, powiedziano mu też, że za­ rządzam majątkiem dziadka, a mojego przyrodniego brata interesują wyłącznie rozrywki. Zdaje się, że wszyscy mężczyźni pragną żon na pokaz, a nie do pomocy. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie znajdę męża. Co prawda, dotych­ czas nie spędza mi to snu z powiek, zwłaszcza że nie stać mnie na ślub. Niemniej nieco żałosna jest kobieta, która w zaawansowanym wieku dwudziestu trzech lat pozostaje panną. Ciotka Em, wdowa po człowieku, którego kochała ca­ łym sercem, odparła delikatnie: - Tak, doskonale cię rozumiem, ale przecież mogłaś

wyjść za swojego kuzyna, Charlesa Temple'a. Oświadczał ci się trzykrotnie. - Racja, lecz nie pociąga mnie myśl o spędzeniu z nim reszty życia. Zresztą wiem, że interesują go wyłącznie mo­ je pieniądze; jego siostra podzieliła się ze mną tą infor­ macją. - Niezbyt miło z jej strony. - Niezbyt miło, za to szczerze, sama przyznaj, ciociu. Och, życie jest takie skomplikowane! A teraz musimy po­ szukać nowego guwernera dla Jacka, skoro ostatni okazał się do niczego. Uwiedzenie jednej służącej to i tak aż nad­ to, lecz jemu było mało i tak samo potraktował drugą! Nie tylko nierozsądny, lecz na dodatek irytujący człowiek! Zresztą dał niesłychanie zły przykład Jackowi. - Doprawdy, Pandoro, nie powinnaś nawet wiedzieć o takich sprawach, a co dopiero o nich dyskutować. - Biorąc pod uwagę, że sama musiałam sprzątać bała­ gan, który zostawił po sobie ten lekkoduch, kiedy uciekł z trzecią służącą, nie mogłam udawać, że nie wiem, co zmalował. Dziadek Compton ma kłopoty z pamięcią i jest kaleką, któremu potrzeba ciszy oraz spokoju. Ty zaś, cio­ ciu, nie potrafisz okazać nieuprzejmości wobec nikogo, już nie mówiąc o organizacji czegokolwiek poza podwie­ czorkiem. Mój przyrodni brat William prawie tu nie za­ gląda. Kiedy jednak zabłądzi w te strony, spędza czas na bezustannych hulankach i wciąga w nie połowę okolicy. Jack ma tylko trzynaście lat, więc kto oprócz mnie mógłby zarządzać Compton Place? - Cóż, masz przecież zarządcę do pomocy. - Rice... Chodzi ci o Rice'a? Ależ on nie ma o niczym pojęcia. Doskonale wiesz, że pracuje dla Comptonów od zarania dziejów i tylko dlatego dziadek nie ma serca wy-

słać go na emeryturę. Tak więc pozostaję tylko ja. Żałuję, że mój biedny ojciec znalazł sobie drugą żonę, gdy matka Williama zmarła, gdyż przez to Jack i ja przyszliśmy na świat, i teraz muszę doglądać zbankrutowanej posiadłości, a Jack dorasta bez należytej opieki. Ciotka wpatrywała się w nią z przerażeniem. - Jak możesz wygłaszać podobne herezje, Pandoro! wybuchnęła. - Jeśli to samo wygadujesz między ludźmi, nic dziwnego, że nikt nie proponuje ci małżeństwa. Damie takie słowa nie przystoją! Pandora wstała i zaczęła energicznie spacerować po pokoju. - Ciociu, wolałabyś, żebyśmy wszyscy głodowali? spytała zdenerwowana. - Choroba dziadka oraz rozrzut­ ność mojego ojca, a potem Williama, doprowadziły do te­ go, że gdybym w wieku dwudziestu jeden lat nie zakasała rękawów i nie wzięła się do roboty, wszyscy zaludniliby­ śmy Queer Street, klęcząc na chodniku i błagając prze­ chodniów o datki. - Nie przesadzaj, kochanie. - Właśnie na to się uskarżam! - wykrzyknęła Pandora. - Nie przyjmujesz do wiadomości prawdy o naszej sytu­ acji. Ledwie wiążemy koniec z końcem. Jeśli wytrzyma­ my do moich dwudziestych siódmych urodzin, wówczas część spadku po Julianie będzie można przeznaczyć na odbudowę naszej wiarygodności finansowej. - Nawet mówisz jak mężczyzna - zareplikowała ciot­ ka. - Cóż to za żargon! Cóż pomyślałaby twoja biedna matka, gdyby dożyła tej chwili? - Rozważanie tej kwestii nie ma sensu. Zresztą teraz muszę się zająć nowym guwernerem dla Jacka i znalezie­ niem pieniędzy na jego pensję. Skąd William czerpie fun-

dusze na tak wystawne życie? Nie z posiadłości, to pewne. Co kilka miesięcy przybywa na trochę do tego domu i za każdym razem ma ze sobą mnóstwo nowych ubrań. A do tego ostatnio został właścicielem drogiej i luksusowej dwukółki oraz pary pierwszorzędnych kasztanków. Dobry Boże, przecież to kosztuje majątek! Jeżeli zadłużył się u londyńskich lichwiarzy, będą chcieli przejąć całą należ­ ną mu część spadku. Skoro obecnie nic nie ma, resztę ży­ cia spędzi w więzieniu Marshalsea. Samo myślenie o tym mnie wyczerpuje. - Pandora westchnęła i usiadła. Ciotka odłożyła robótkę. Nie mogła zaprzeczyć, że każde słowo wypowiedziane przez Pandorę to szczera pra­ wda, lecz głęboko pragnęła, by było inaczej. Obawiała się, że Pandora nie znajdzie męża, między innymi dlatego, że nierozsądnie pragnęła przeznaczyć całe dziedzictwo na odbudowę fortuny Comptonów. Kto się z nią ożeni? Ciot­ ka pomyślała, że gdyby Pandora zadbała o wygląd, byłaby budzącą zachwyt pięknością - miała gęste, falujące włosy, przenikliwie zielone oczy. Niestety, zniszczyła porcelano­ wą cerę, biegając w słońcu, przez co była opalona niczym dójka! Wysoki wzrost nieco przeszkadzał, niemniej uroda i majątek z nawiązką to wynagradzały. - Potrzebne ci wakacje - zadecydowała ciotka, nim zdążyła się zastanowić, i w następnej chwili zdumiało ją, jak mogła powiedzieć coś tak niemądrego. Doskonale wie­ działa, że poczucie obowiązku Pandory przeważy. - I sezon w Londynie - mruknęła ironicznie dziew­ czyna, rozpierając się w fotelu i zamykając oczy. - Te­ raz już wiem, dlaczego mężczyźni w tarapatach tak chętnie zaglądają do kieliszka. Niestety, mnie to nie przy­ stoi. Ciotka Em pomyślała, że powinna postarać się pomóc

siostrzenicy, zamiast narzekać. Ostatecznie Pandora wy­ konuje pracę kilku mężczyzn, nic więc dziwnego, że jest stanowcza i głośno wygłasza kontrowersyjne opinie. - Napiszę do kuzynki, lady Leominster - postanowiła po chwili. - Poproszę ją o polecenie mi rzetelnego guwer­ nera dla Jacka. Być może ktoś z kręgu jej londyńskich znajomych kogoś wskaże. Tym nie musisz się przejmo­ wać. - Dobrze - zgodziła się Pandora. - Pozostaje tylko nadzieja, że twoja kuzynka szybko się odezwie. Jeszcze trochę i Jack zupełnie zdziczeje. Robi mi się słabo na samą myśl o tym, że mógłby pójść w ślady Williama i taty. Po­ trzebujemy człowieka o silnym poczuciu obowiązku, a zarazem biegłego w łacińskich heksametrach i klasycz­ nej grece. Najlepiej by było, gdyby lady Leominster zna­ lazła kogoś znającego się na liczeniu; przydałby mi się do pomocy przy księgach rachunkowych. Tymczasem jednak muszę przekonać dziadka do podpisania kilku dokumen­ tów, dzięki którym zapłacimy za niezbędne udogodnienia w gospodarstwie. Podobnie jak stary Rice żyje wyłącznie przeszłością. Czasy się jednak zmieniają, a Compton Place musi się zmieniać wraz z nimi. Pandora wyszła z pokoju równie nagle, jak do niego wpadła. Ciotka Em westchnęła głęboko i pomyślała, że jej siostrzenica jest wspaniałą dziewczyną i gdyby tylko ład­ nie się ubrała i zaczęła zachowywać jak na damę przysta­ ło, wówczas byłaby równie atrakcyjna, jak nieżyjąca sio­ stra ciotki Em. Z pewnością nadawała się na żonę, kto jed­ nak poślubi taką pewną siebie osobę, która chodzi i wy­ sławia się jak mężczyzna? Chyba tylko mężczyzna równie stanowczy, jak ona po­ trafiłby ją poskromić. Stanowiliby niezwykłą parę!

Na razie jednak ciotka Em mogła o tym tylko poma­ rzyć, gdyż nic nie wskazywało na to, by Pandora miała znaleźć męża.

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Brakuje ci tego, co? - odezwał się Russell Chancellor do brata Richarda, pogrążonego w lekturze „The Morning Post". - Chodzi mi o wojsko. Major Richard Chancellor z 14. Pułku Lekkiej Kawa­ lerii, Ritchie dla przyjaciół i członków rodziny, uniósł wzrok. Russell niemal leżał na wielkim fotelu, z nogami na podnóżku, obracając w palcach kieliszek z bliżej niezi­ dentyfikowanym trunkiem. Ubrany był jak na londyńskie­ go eleganta przystało. Wyglądał oszałamiająco, miał syl­ wetkę sportowca i jasnozłote loki, uczesane zgodnie z naj­ nowszą modą. Nic dziwnego, że złamał serce niemal każ­ dej panny w Londynie i w rezultacie stał się obiektem za­ zdrości wszystkich młodych mężczyzn. Bracia bliźniacy, obaj pod trzydziestkę, nie byli do sie­ bie podobni. Ritchie bardzo różnił się od Russella. Był po­ ważny i ciemnowłosy, dobrze zbudowany, ubierał się skromnie. Brakowało mu uroku brata, lecz lepiej od niego jeździł konno. Zanim został ranny, służył w Hiszpanii jako oficer sztabowy armii Wellingtona. Jego obrażenia okazały się na tyle poważne, że musiał opuścić linię frontu i powrócić do Ministerstwa Wojny w Londynie, by tam pracować jako starszy urzędnik - tak nieuprzejmie nazwał jego nowe stanowisko Russell. Ritchie, zawsze milczący, nie miał w zwyczaju opo­ wiadać o okolicznościach, w jakich odniósł rany. Russell

uznał, że jego brat będzie szczęśliwszy na tymczasowej posadzie rządowej niż na polu bitwy. Ostatecznie przecież niegdyś zamierzał poświęcić się karierze naukowej, lecz ich ojciec, hrabia Bretford, stanowczo sprzeciwił się de­ cyzji syna i zażądał od niego wstąpienia do armii. „Od dwustu lat najmłodszy potomek z każdego małżeństwa Chancellorów broni królestwa!" - ryknął. „Nie zamie­ rzam być pierwszym, który złamie tę zasadę, zwłaszcza że wszystko wskazuje na to, iż nie ofiaruję ojczyźnie więcej synów". Ritchiemu pozostało jedynie spełnienie obowiązku. - Tak, zgadza się - powiedział teraz. - Rzecz w tym, że nie zawsze możemy mieć to, na co mamy ochotę. To pojąłem już dawno temu. Obecnie jedynym problemem jest to, że jako do niedawna czynny żołnierz nieco oba­ wiam się nudnej pracy w biurze. - Nigdy nie przypuszczałem, że przypadnie ci do gustu służba w wojsku - zauważył Russell. - Wiem jednak, że co­ kolwiek robisz, dobrze wykonujesz swoje obowiązki. Z tego względu zakładam, że w Whitehall nieźle sobie poradzisz. Ritchie starannie złożył gazetę i rzucił ją na stolik w stylu boulle. Uśmiechnął się szeroko. Russell momen­ talnie pożałował, że tak rzadko ogląda rozpogodzone ob­ licze na ogół poważnego brata. - Proszę, proszę, cóż za nieoczekiwany komplement - odparł wyraźnie zadowolony Ritchie. - Szkoda, że nie mam czasu dłużej się nim delektować. Muszę iść na umó­ wione spotkanie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Nie mam pojęcia, po co mnie wzywają. Poinformowano mnie tylko, że lord Sidmouth chce mnie natychmiast wi­ dzieć. Zresztą wszystkich zawsze wzywa w pilnym trybie. Dzięki temu jest dobrym ministrem.

- Faktycznie - przytaknął Russell. - Niemniej taki po­ śpiech bywa irytujący. Może dasz się namówić na udział w wieczornym przyjęciu? Chyba nie zamierzasz znaleźć dla siebie wygodnej groty, by się w niej zaszyć jak pustel­ nik? - Nie planuję bujnego życia towarzyskiego ani życia w grocie - odparł Ritchie. - Nie przepadam za miejscami, w których jest zawsze zimno i wilgotno, bez względu na pogodę. Do zobaczenia jutro na śniadaniu. - Wątpię - westchnął brat. - Po przyjęciu u lady Leominster idziemy całą grupą do Coal Hole, nie mam poję­ cia, o której wrócę do domu. Pewnie do nas nie dołączysz? W połowie drogi do drzwi Ritchie pokręcił głową. Cho­ ciaż ogromnie kochał brata, momentami żałował, że jest on niereformowalnym utracjuszem. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym Russell postano­ wi się ustatkować. „Szkoda, że Russell nie ma w sobie choć odrobiny spokoju Ritchiego" - rzekł kiedyś ich oj­ ciec w rozmowie z nieżyjącą już matką.,,A Ritchie odro­ biny szaleństwa Russella. Podejrzewam, że wtedy byliby idealnymi ludźmi. Żałuję, że to niemożliwe". Tymczasem Ritchie musiał się śpieszyć do lorda Sidmoutha. Poznał go wiele lat wcześniej, jeszcze w dzieciń­ stwie. Lord Sidmouth nazywał się wtedy po prostu Henry Addington i rywalizował z Pittem. Ritchie zastanawiał się przez chwilę, czy jego lordowska mość go pamięta, lecz uznał to za wątpliwe. Gabinet lorda Sidmoutha był duży i pięknie urządzony, jak przystało na pokój człowieka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo Anglii w trakcie wielkiej wojny. Minister wstał i wyszedł zza biurka, by powitać gościa.

- Zapewne pan nie pamięta, ale poznaliśmy się wiele lat temu - zaczął. - Był pan wówczas małym chłopcem. Zadał mi pan niełatwe pytanie historyczne o rolę słoni w wojnie Hannibala z Rzymem. Później doszły mnie słu­ chy, że został pan oficerem kawalerii. Z braku słoni musiał się pan zadowolić końmi, czy tak? - Nie da się ukryć, w Hiszpanii trudno dziś o słonie odparł Ritchie, cały czas zastanawiając się, do czego pro­ wadzi ta pogawędka. Wątpił, czy ściągnięto go do Whitehall na pogaduszki o taktyce zastosowanej podczas wojny Kartaginy z Rzymem. Jego przypuszczenia okazały się słuszne. Lord Sidmouth poczęstował go kieliszkiem porto, wskazał wygod­ ny fotel i z miejsca przeszedł do rzeczy. - Posłałem po pana, by spytać, czy zechciałby pan podjąć się zadania zbliżonego do tego, które wykonywał pan dla Wellingtona w Hiszpanii i w Portugalii. Tak, wiem, był pan oficerem kawalerii i dzielnie walczył na po­ lu bitwy, lecz wiadomo mi również o czymś innym. Był pan członkiem służb wywiadowczych Wellingtona i słu­ żył jako oficer łącznikowy z grupami hiszpańskiej party­ zantki. Któregoś dnia Francuzi pojmali pana podczas wy­ konywania obowiązków służbowych. Dzięki znajomości francuskiego i odwadze zdołał pan ukryć swą tożsamość. Niestety, podczas wielokrotnych przesłuchań odniósł pan obrażenia, więc po pańskiej ucieczce z niewoli Wellington polecił odesłać pana do domu na rekonwalescencję, co równocześnie stanowiło nagrodę za dostarczenie istotnych wiadomości. Twarz Ritchiego nie zdradzała żadnych emocji. - Panie ministrze, nie spytam, w jaki sposób uzyskał pan te informacje - odezwał się po chwili milczenia. -

Chciałbym jednak wiedzieć, jaki będą m
Ashlynn sama się sobą zajmuje
Posuwanie złośliwej brunetki
Fantazja krępowania nastolatki

Report Page