Pieprzone bizneswomen

Pieprzone bizneswomen




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Pieprzone bizneswomen
Sprache auswählen Deutsch Afrikaans Albanisch Amharisch Arabisch Armenisch Aserbaidschanisch Assamesisch Aymara Bambara Baskisch Belarussisch Bengalisch Bhojpuri Birmanisch Bosnisch Bulgarisch Cebuano Chichewa Chinesisch (traditionell) Chinesisch (vereinfacht) Dänisch Dhivehi Dogri Englisch Esperanto Estnisch Ewe Filipino Finnisch Französisch Friesisch Galizisch Georgisch Griechisch Guarani Gujarati Haitianisch Hausa Hawaiisch Hebräisch Hindi Hmong Igbo Ilokano Indonesisch Irisch Isländisch Italienisch Japanisch Javanisch Jiddisch Kannada Kasachisch Katalanisch Khmer Kinyarwanda Kirgisisch Konkani Koreanisch Korsisch Krio Kroatisch Kurdisch (Kurmandschi) Kurdisch (Sorani) Lao Lateinisch Lettisch Lingala Litauisch Luganda Luxemburgisch Maithili Malagasy Malayalam Malaysisch Maltesisch Maori Marathi Mazedonisch Meitei (Manipuri) Mizo Mongolisch Nepalesisch Niederländisch Norwegisch Odia (Oriya) Oromo Paschtu Persisch Portugiesisch Punjabi Quechua Rumänisch Russisch Samoanisch Sanskrit Schottisch-Gälisch Schwedisch Sepedi Serbisch Sesotho Shona Sindhi Singhalesisch Slowakisch Slowenisch Somali Spanisch Sundanesisch Swahili Tadschikisch Tamil Tatarisch Telugu Thailändisch Tigrinya Tschechisch Tsonga Türkisch Turkmenisch Twi Uigurisch Ukrainisch Ungarisch Urdu Usbekisch Vietnamesisch Walisisch Xhosa Yoruba Zulu

Laura Kozowska. Motyw Okno obrazu. Obsługiwane przez usługę Blogger .



333 Pages • 120,235 Words • PDF • 1.9 MB

Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Bitwa na poduszki
Rajski ptak
Wszystko poszło źle
Przeklęty Aarón
Cztery dni
Roberto i wiking
Katastrofa
Zoo
Dialog wewnętrzny
Kilka godzin przed pokazem
Pokaz mody
Bez pytania mnie o zdanie
Co potem?
Muszę porozmawiać z Robertem
Wyjeżdżam do Chin
Hongkong
Chińskie objawienie
Dwa tygodnie do ślubu
Kręcenie teledysku
Podziękowania
Przypisy końcowe
Dla mojej siostry Marty
Cóż ja takiego uczyniłam w poprzednim wcieleniu, że teraz wszystko wali mi się na głowę? Wiem, że to nie moja wina, zatem widocznie taka jest moja karma, albo to on zawinił. Tak, właśnie tak. To wszystko przez niego, przez Aaróna. Nie ma sensu dalej się oszukiwać. Przecież od chwili gdy pojawił się w moim życiu… Przeklęty Aarón.
1
Bitwa na poduszki
Dokładnie pamiętam, kiedy i w jakich okolicznościach podjęłam decyzję o tym, czym chcę się zajmować w życiu. To było w chwili gdy usłyszałam oklaski. Nie myślcie jednak, że widownia biła mi brawo, zauroczona moją interpretacją aktorską. Nie, nigdy nie miałam ambicji, aby zostać aktorką, ale istotnie, zdarzyło się to podczas przedstawienia. Wystawiał je teatr szkolny pod koniec ostatniego roku liceum, gdy byliśmy tuż przed wyborem kierunku studiów. W roku 1998, kiedy nie istniał jeszcze ani Facebook, ani Twitter, ani Instagram. Ciągle jeszcze słuchało się radia, bo taki wynalazek jak Spotify nikomu nie postał w głowie, a w radiu jak dzień długi leciały piosenki Manu Chao. „Me llaman el desaparecido…” 1. A jedynym i oczywistym powodem, dla którego wzięłam udział w spektaklu, było to, że podobał mi się pewien chłopak. Aarón. Nie chodził do mojej klasy, nigdy w życiu nie zamieniłam z nim ani słowa. Widywałam go tylko czasami na korytarzu. Był wysoki, szczupły, z grzywką opadającą na oczy koloru kasztanów. Wyobrażałam sobie, że musi mieć uroczy uśmiech, choć nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał. I był przystojny. Był tak atrakcyjny, że mógłby się znaleźć na okładce dowolnego pisma dla nastolatków (tak, w tamtych czasach jeszcze istniały młodzieżowe pisemka). I zawsze gdy go widziałam, niósł coś przewieszonego przez ramię: aparat fotograficzny, skórzaną torbę wypełnioną książkami albo gitarę. To także mi się w nim podobało. Był liderem zespołu muzycznego, nazywali się Los Humildes 2. Gdzieś w połowie każdego ich koncertu okazywało się, że chłopcy nie mają już na sobie koszulek i dumnie prezentują torsy, co zdecydowanie podgrzewało atmosferę. Według mnie nie miało to nic wspólnego ze skromnością. Może nie byli najlepszymi muzykami na świecie, ale przyjemnie było na nich popatrzeć. Sam Aarón rzadko ściągał koszulkę, robił to tylko zmuszony przez kolegów z zespołu. Nie ukrywam, że ten moment, gdy rzucali się na niego, żeby go obnażyć, był dość… no cóż… poruszający. Tak naprawdę to był najlepszy moment koncertu! Byłam tego świadkiem kilka razy, a potem…, o Boże!, całymi tygodniami kładłam się spać z tym niepokojącym obrazem pod powiekami. Czterech nagich do pasa chłopców zmuszających do obnażenia się tego, o którym śniłam (o ile udało mi się zasnąć…). Ach, ten jego pępek! I w tak uroczy sposób opierał się ich zakusom! Za każdym razem, gdy wybierałam się na ich koncert, w głębi duszy wierzyłam, że na koniec uda mi
się podejść do Aaróna i coś powiedzieć. „Świetnie dzisiaj wypadliście…”. „Dajecie coraz lepsze występy…”. Tysiące zdań, które ćwiczyłam przed lustrem całymi godzinami. Na próżno. Gdy dochodziło co do czego, aby dodać sobie animuszu, piłam jedno piwo za drugim i na koniec koncertu zawsze zbyt szumiało mi w głowie, żebym mogła się na coś odważyć. Ponadto Los Humildes mieli całe gromady fanek zdecydowanych na wszystko i wszystkie one były ładniejsze, bardziej seksowne i trzeźwiejsze ode mnie. Tak więc właściwie nie miałam najmniejszych szans. I nigdy do niczego nie doszło. On był w centrum wszystkich spojrzeń, ja byłam jak przezroczysta. Dlatego gdy zobaczyłam, jak dopisuje swoje nazwisko do wywieszonej na korytarzu listy chętnych do wzięcia udziału w szkolnym przedstawieniu, nie wahałam się ani chwili i wpisałam poniżej swoje. Aarón i Sara. Prawda, że te imiona świetnie by wyglądały na sercu wyrytym na korze drzewa? Albo na ślubnym zaproszeniu. Aarón i Sara mają zaszczyt zaprosić na uroczystość zawarcia związku małżeńskiego, która odbędzie się… To dla mnie wielka szansa! Znajdę się blisko niego, bez rozpalonych fanek, bez piwa, które jakoś samo trafiało mi do ust i eliminowało mnie z pola bitwy. Mieliśmy wystawić Sen nocy letniej. Dość dowolną wersję tego utworu, ledwie nawiązującą do tekstu, gdyż nauczyciel literatury, który podjął się reżyserowania, uznał, że należy nam zostawić wolną rękę. Aarón nie chciał występować, po prostu zapisał się jako muzyk, a ja byłam za to wdzięczna losowi, bo – aby tylko być blisko niego – byłam nawet gotowa zgłosić się na odtwórczynię jednej z ról. Ale to nie okazało się konieczne. On miał grać na gitarze, a ja postanowiłam zająć się scenografią i projektami kostiumów. To wydało mi się najbardziej rozsądnym wyborem z możliwości, które były do dyspozycji. Jedną z aktorek była Paola, córka Polki i Włocha. Była taka piękna… Jakie to jest uczucie – wiedzieć, że jest się tą najpiękniejszą? Czy piękne kobiety są świadome tego, że ludzie traktują je lepiej niż inne, nie tak hojnie obdarzone urodą? Zawsze kręcili się wokół niej wszyscy chłopcy. Reszta grupy Los Humildes, idąc za przykładem Aaróna, także postanowiła wziąć udział w przedstawieniu i oczywiście wkrótce uległa wdziękom Paoli. Pilnie pracując, jednocześnie próbowałam wyśledzić, czy i Aarón jest nią zauroczony. Ale chociaż przy kilku okazjach ze sobą rozmawiali, wydawało się, że do niczego więcej między nimi nie doszło. Trochę mi ulżyło. Mijały dni, aktorzy uczyli się tekstu, a muzycy pojawiali się dość sporadycznie, gdyż reżyser potrzebował ich jedynie wówczas, gdy jakaś scena była już opracowana. A wtedy, na widok Aaróna wchodzącego do sali, serce zaczynało mi trzepotać w piersi jak szalone. I chociaż zachowywałam całkowitą abstynencję od piwa, nadal nie wiedziałam, co takiego powinnam zrobić, żeby przestać być dla niego niewidzialna. Doszłam do wniosku, że skoro jestem aż tak beznadziejnie onieśmielona, iż nie potrafię nawet się z nim przywitać, to pozostaje mi jedynie przyciągnąć jego uwagę moją pracą przy spektaklu. Tak więc pewnego dnia na próbie wysunęłam ekstrawagancką propozycję dotyczącą scenografii i kostiumów. Mój pomysł natychmiast zyskał gorącą aprobatę nauczyciela. Polegał na stworzeniu feerycznego nastroju na scenie przy pomocy piór. Tak, ptasich piór. Czegoś, co towarzyszyło
mi w życiu od najwcześniejszego dzieciństwa. Moja babcia miała pracownię krawiecką i modniarską w dzielnicy Malasaña, przy ulicy Velarde, parę kroków od placu Dos de Mayo. Był tam wielki lokal sklepowy z ogromną przeszkloną wystawą, posadzką z różnokolorowych płytek cementowych, dębowymi regałami sięgającymi sufitu i kontuarem pokrytym imitacją masy perłowej, z tysiącem maleńkich szufladek. Wąskim, wysokim korytarzykiem przechodziło się ze sklepu do drugiego pomieszczenia, które było pracownią babci; stamtąd zaś wychodziło się na wewnętrzne patio, zapełnione roślinami w pojemnikach, paprociami i klatkami dla ptaków. Babcia zajmowała się głównie projektowaniem kapeluszy i stroików na głowę. Spędzałam długie godziny dzieciństwa na zabawie wśród zwojów materiału i różnych przyrządów krawieckich, przyglądając się, jak babcia własnoręcznie wykonuje prawdziwe dzieła sztuki. Jak zamienia zwykły kawałek filcu w elegancki kapelusz. Jak z kilku piórek umieszczonych na stożkowatej strukturze tworzy niezwykłe przybranie głowy. Niewątpliwie tym, co najbardziej mnie fascynowało, był widok babci posługującej się piórami. Pióra sowie, strusie, bażancie, pióra kuropatwy, pawie pióra, pióra rajskich ptaków, papużek, tukanów, wróbli czy szczygłów. Pióra wszelkich kształtów, rozmiarów i faktur. Delikatne, leciutkie, w żywych kolorach lub też inne, bardziej szorstkie i o stłumionych barwach. Niektóre babcia farbowała, chociaż wolała kolory naturalne, inne poddawała działaniu pary wodnej, co pozwalało wyginać je i modelować. Używając tych najrozmaitszych piór, rozmieszczając je niekiedy swobodnie, intuicyjnie, a innymi razy w sposób zdyscyplinowany, ściśle geometrycznie, uzyskiwała bajeczne rezultaty. Przybrania głowy w jej wykonaniu były egzotyczne, delikatne, bujne, fantazyjne… Zawsze podbierałam jej kilka piór, żeby robić przebrania dla moich lalek. Kiedy miałam sześć lat, wyznaczono mnie do odegrania roli anioła w przedszkolnym przedstawieniu jasełkowym. Skrzydła, które pomogłam babci wykonać, były tak udane, że wszyscy podziwiali je z szeroko otwartymi ustami. Pamiętam, że nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego nie wznoszę się w powietrze, mimo iż z całej siły macham upierzonymi ramionami. Właśnie te wspomnienia podsunęły mi pomysł wykorzystania piór w naszym przedstawieniu Snu nocy letniej. Zaproponowałam, żeby podczas kluczowej końcowej sceny spektaklu – nie pamiętam już teraz, o co w niej dokładnie chodziło – aktorzy stoczyli bitwę na poduszki, zapełniając powietrze nad sceną piórami. Następnie należało wykorzystać chwilę, gdy prawie nic nie będzie widać, posłużyć się grą świateł i zwykłe stroje aktorów zamienić na upierzone, widowiskowe, cyrkowe, mitologiczne kostiumy. Tak przynajmniej sobie to wyobrażałam. Gdy ma się siedemnaście lat, widzi się świat w sposób skrajny: albo triumf, albo porażka. Wzniosła miłość lub otchłań samotności. Naszkicowałam swoje pomysły, żeby je lepiej sprzedać reżyserowi. Zainspirowałam się twórczością tych wielkich projektantów mody, którzy w tamtych latach tworzyli najbardziej ryzykowne projekty: Alexandra McQueena czy uwielbianej przeze mnie Vivienne Westwood. Wizjonerów, którzy nie bali się koloru, nie unikali przezroczystych tkanin, którzy umieli zakląć swoje fantazje w bajeczne stroje. Nauczyciel literatury był zachwycony. Teraz myślę,
że musiał być niewiele starszy od nas albo też po prostu chciał, żebyśmy mogli dać swobodny upust naszej kreatywności. Musiałam zaprosić kilku kolegów do współpracy przy moim ambitnym projekcie. Pracowaliśmy zajadle i miotaliśmy się od euforii do przygnębienia. Były dni, kiedy wszystko szło jak z płatka, a w inne wszystko wydawało się walić nam na głowę i obawiałam się wówczas, że nigdy w życiu nie doprowadzimy do końca moich szalonych planów. W chwilach całkowitego zwątpienia odkryłam pewną prawdę o swoim charakterze, która wcale mi się nie spodobała: paraliżował mnie, wręcz pogrążał lęk przed porażką. W tych dniach, w których wątpiłam w sukces, popadałam w apatię albo zaczynałam się nieprzyjemnie zachowywać, a negatywne myśli rujnowały moją psychikę. Czyżby to właśnie odczuwali artyści, gdy wena ich opuszcza? Muszą łapać niezłe doły. Nie wiedziałam wówczas, że te lęki będą mi odtąd często towarzyszyły i że przy niejednej okazji obawa przed porażką uniemożliwi mi działanie, całkowicie mnie obezwładniając. Jednak nauczyłam się wtedy też tego, że po dniach złych przychodzą lepsze. No i muszę przyznać, że pchała mnie do przodu nadzieja, że zobaczę Aaróna w drzwiach. To było dla mnie najważniejsze. Chciałam, żeby dostrzegł mnie przy pracy, zauważył, jak dowodzę swoją ekipą, i żeby uwierzył, że jestem zdolna do spełniania swoich zamierzeń. I w końcu nadszedł ten dzień, gdy Aarón podszedł do nas, żeby zobaczyć, co robimy. Przesunął dłonią po pawim piórze i zapytał: – Skąd je bierzesz? – Pióra? Z pracowni, która należała do mojej babci. Zostało ich tam mnóstwo. Zresztą nie jest tak trudno je zdobyć. – Trzeba zabić ptaki, żeby je oskubać? – Czasem wystarczy je trochę postraszyć. – Poważnie? – Aztekowie tak robili. Hodowali rozmaite gatunki ptaków, a gdy potrzebowali piór, posyłali dzieci, które hałasowały i rozrabiały wokół klatek. Ptaki się stresowały i gubiły część pierza. Aarón uśmiechnął się, słysząc moją opowieść. Jego uśmiech był czarujący, właśnie taki, jak sobie wyobrażałam. – Dziwni ci Aztekowie – powiedział. W tej samej chwili podszedł do nas Santi, jeden z członków zespołu, wybujały, chuderlawy chłopak z wielkim nosem i piegami na twarzy. Był przyjacielem Aaróna, a przynajmniej jego najlepszym kolegą. Objął go ramieniem i odciągnął do tyłu. – Wiedziałeś, że Aztekowie hodowali ptaki na pióra? – zapytał go Aarón. – A co to za jedni? – Santi, w życiu istnieje jeszcze coś oprócz twojej Marty, uwierz mi. Odeszli, a Aarón pożegnał się ze mną, unosząc brwi i lekko się uśmiechając. Chciałabym móc go zatrzymać. Opowiedzieć mu wszystko, czego dowiedziałam się od babci o piórach i ich historii. O piórach lub o czymkolwiek, byleby tylko mu udowodnić, że chociaż jestem jego fanką, to nie taką jak
inne jego wielbicielki, i mimo że nie jestem tak piękna jak Paola, mogłabym zostać jego… No cóż, sama dobrze nie wiedziałam kim. Nie zamieniliśmy już więcej ani słowa aż do premiery, ale i tak uznałam, że uczyniłam milowy krok w naszych stosunkach. Kiedy teraz spotykaliśmy się na korytarzu, zauważał mnie i pozdrawiał gestem, skinieniem głowy i potem lekkim jej podniesieniem, co według mnie miało oznaczać: „No, jak tam? Jak się masz?”. A ja uśmiechałam się jak niemądra i modliłam się, żeby nie zauważył, że z wrażenia trzęsą mi się nogi. Wreszcie nadszedł dzień premiery. I nawet ciężki alzheimer nie sprawi, abym o nim kiedykolwiek zapomniała. Mogę odtworzyć w myślach, bez najmniejszego wysiłku i nie opuszczając najdrobniejszych szczegółów, tę chwilę, gdy na scenie rozgorzała bitwa na poduszki. Los Humildes zagrali na żywo, Aarón uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam się tak, jakbym za życia trafiła do nieba. Światła zmieniły kolor, buchnął dym, zawirowały pióra i z oparów kolorowej mgły zaczęły się wyłaniać sylwetki aktorów, zamienionych w niewiarygodne, wspaniałe, upierzone istoty. To było tak, jakby przedziwny majak senny, sen nocy letniej wcielił się w życie na naszych oczach. W dużej części dzięki mnie, moim projektom, moim pomysłom, mojej inwencji twórczej. Publiczność zareagowała gromkimi brawami, a ja poczułam rozpierającą mnie dumę i nieznane mi dotąd uczucie ekstazy. Aarón wykonał lekki ukłon w moją stronę, którym powiedział mi: „Udało ci się”. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo to właśnie pragnęłam wyczytać z jego warg. Nie potrzebowałam skrzydeł, żeby unieść się w powietrze. I wtedy właśnie zrozumiałam. Zrozumiałam, czym pragnę się zajmować przez resztę życia. I choć nie wiedziałam, czy nie zabraknie mi odwagi, żeby się na to zdecydować, wiedziałam z całą pewnością, że to właśnie to. Po przedstawieniu kilku aktorów wyciągnęło butelki taniego wina i szampana, które przynieśli z zamiarem uczczenia sukcesu. Piliśmy, sprzątając scenę i zbierając pióra. Byliśmy w euforycznym nastroju i w pewnej chwili ktoś dał hasło do powtórzenia bitwy na poduszki. I znowu pióra wzbiły się w powietrze, znowu powoli opadały, kołysząc się jak płatki śniegu, lekkie i miękkie, pieszcząc nas swym dotykiem. Śmiechy, alkohol, pióra i Aarón. Zapomniałam o całym świecie. Aarón zrobił krok w moją stronę. Pióra ciągle na nas opadały, a ja widziałam wszystko jakby w zwolnionym tempie. Był już blisko mnie. Puch opadał mu na włosy, a on dmuchał w górę, żeby go strzepnąć z grzywki. Pragnęłam boleśnie, żeby tam, na scenie, wśród piór, objął mnie i pocałował. Chciałam poczuć jego wargi na swoich, chciałam zatonąć w jego objęciach. Chciałam, żeby wszyscy stali się świadkami tego, że to mnie właśnie pragnie. Jednak gdy stanął obok mnie, jedyne, co zrobił, to pogratulował mi sukcesu. I zapytał, czy w przyszłym roku spotkamy się w Akademii Sztuk Pięknych. Nie zrozumiałam, o co pyta. – Sztuka? Nie wybieram się na studia artystyczne – wyjąkałam. – Idę na wydział chemii. Spojrzał na mnie z pewnym zdumieniem.
– I masz zamiar zaprzepaścić swój talent, studiując chemię? – Talent? – Tak. Jesteś świetna. To, co zrobiłaś, to jedyna dobra rzecz w tym przedstawieniu. Musiałam oprzeć się o ścianę, znaleźć jakiś twardy punkt oparcia, coś, co zatrzyma mnie na ziemi. Nie wiem, czy oblałam się rumieńcem, ale pamiętam, że usiłowałam odpowiedzieć coś, co zabrzmiałoby skromnie. Było to tym trudniejsze, że właśnie nadęłam się pychą jak balon. Obawiałam się, że wzniosę się w powietrze i odlecę albo, co gorsza, z hukiem pęknę z dumy. – To tylko hobby. Dziwne byłoby zajmować się w życiu czymś, czego nie uważam za pracę. Te dwa tygodnie były dla mnie zabawą. – Nie wiedziałem, że jesteś kalwinistką. – Kalwinistką? – zdziwiłam się. Czyżby Aarón znał się na kalwinizmie? Ja nie miałam o nim najmniejszego pojęcia. – No tak, wiesz, kalwiniści to tacy goście, którzy uważają, że Boga można zadowolić jedynie pracą i to najlepiej wykonywaną z wielkim wysiłkiem. Im więcej cierpisz i im więcej pracujesz, tym bliższa jesteś osiągnięcia Nieba – wyjaśnił. – Aha… – No tak, teraz już wiedziałam co nieco o kalwinizmie. – Nie, nie o to chodzi. Po prostu chcę studiować coś naprawdę. A akademia… Jakoś się tam nie widzę… – Szkoda. Ten właśnie moment wybrała Paola, jeszcze piękniejsza niż zwykle w swoim przebraniu i ze scenicznym makijażem, żeby rzucić w Aaróna poduszką. Odbiegł, żeby oddać jej wet za wet. Pokryli się piórami, moimi piórami. Wstrzymałam oddech, ze wszystkich sił błagałam w duszy, żeby jej nie pocałował. Bo gdyby tak się stało, nie zniosłabym tego. Zamknęłam oczy. Nie, nie chciałam tego widzieć. Niech to się nie stanie. Nie tej nocy. Gdy uniosłam powieki, już ich nie było. Gdzieś zniknęli. Obydwoje. Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Jeśli jednak stało się to, czego tak bardzo nie chciałam widzieć, przynajmniej sam widok został mi zaoszczędzony. Usiłując nie dać niczego po sobie poznać, wzięłam się do sprzątania i próbowałam – bez powodzenia – przywołać dobry nastrój, zarazić się nim od rozpromienionego towarzystwa. Jedyną osobą, która wydawała się nieco skwaszona, był Santi, ten chuderlawy przyjaciel Aaróna, ale nie zapytałam go o przyczynę jego złego nastroju. Zresztą nie byłam jej ciekawa – mogłam myśleć tylko o Aarónie. A dokładniej o Aarónie i Paoli, choć próbowałam zakazać sobie takich myśli. Kiedy skończyliśmy sprzątać, wszyscy poszliśmy poszaleć. Wprawdzie nie byłam już w tym wspaniałym nastroju, który ogarnął mnie przed kilkoma godzinami, ale ponieważ nie straciłam jeszcze nadziei, że ponownie zobaczę Aaróna, postanowiłam pójść z całą ekipą do dzielnicy Malasaña. W okolicę, gdzie niegdyś znajdowała się pracownia modniarska mojej babci, zamknięta w dniu jej śmierci. Mój ojciec, jej jedyny syn i spadkobierca, nie mógł się zdecydow
Nie bój się, to tylko sperma!
Dwie zboczone nastolatki z kolegą
Super peruka

Report Page