Pieprzona pod blokiem

Pieprzona pod blokiem




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Pieprzona pod blokiem
[Zwrotka 3] Biegła do domu i upadła A ocean łez w mig zalał jej twarz Krzyczała, że to nie może być prawda A ta pieprzona rozpacz nie dała jej wstać Mówiła "kurwa mać, to wszystko moja wina To ja ich zabiłam" a jego krew na niej była Udręka, czas mija, a ona wiła się z bólu W rękach ściskając zdjęcie z ich ślubu I zdjęcie kochanka, którego bez trudu Wymieniała na męża, kiedy ten pił na umór Nie było cudów, bo życie depcze co piękne Łkając dowlokła się pod samą łazienkę Wzięła żyletkę, siedem cięć bez skosów Siedem- jak siedem grzechów głównych ludzkich losów Bez rozgłosu, cicho zabijając ból Chłód, cisza, krew - kolejny trup
Genius is the ultimate source of music knowledge, created by scholars like you who share facts and insight about the songs and artists they love.
To learn more, check out our transcription guide or visit our transcribers forum


              - Nieeeeee. – jęknęłam. Nawet moja ulubiona
piosenka nie była w stanie zwlec mnie z łóżka w dobrym nastroju.

Sięgnęłam po leżący na szafce nocnej telefon. Wskazywał
godzinę 7. No cóż, czas wstawać. Co mi przyniesiesz nowy dniu? Ach, no tak.
Zapomniałam, że ostatnio nie przynosisz mi niczego dobrego, pomyślałam. Nowy
Rok = nowe szanse? Chyba nie w moim przypadku. Tydzień temu wróciłam do Łodzi
po kilku tygodniach spędzonych w domu rodzinnym. Pytacie, czy coś się zmieniło
? Absolutnie nic. Czas leczy rany? Bzdura. Tylko może płakałam już trochę mniej
niż wcześniej. W końcu nawet łzy kiedyś się wyczerpują. A teraz była połowa
stycznia. Zbliżała się sesja i czas było wziąć się do nauki. 

"...strasznie mnie wkurza, kiedy wszyscy mówią, że czas leczy rany, a
jednocześnie powtarzają, że im dłużej kogoś nie ma, tym bardziej się za tym
kimś tęskni..."

Andrzej? Pojawił się raz pod blokiem i więcej nikt go nie
widział. Po co w ogóle przychodził? Jak zwykle, nadzieja zdążyła zakiełkować i
to całkiem niepotrzebnie.

Powoli, najpierw jedna noga, potem druga. Wynurzyłam się
spod kołdry i poczułam przenikliwe zimno. Spojrzałam machinalnie w lustro i to
wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Patrzyła na mnie dziewczyna z
ogromnymi worami pod oczami i niemiłosiernie potarganymi włosami. Wyglądałam i czułam się jak zombie. Wyłoniłam się z
pokoju i od razu wpadłam na Wiktorię.

              - O! W końcu wstałaś! – powiedziała rześka. Jak ona może
normalnie funkcjonować o tej porze?!

              - W końcu? Jest dopiero siódma. – zrobiłam wielkie oczy i
poczłapałam w stronę łazienki.

Doprowadziłam się jako tako do porządku, gdy usłyszałam
pukanie do drzwi. Wyłoniłam się z pomieszczenia i zobaczyłam Wiktorię
trzymającą w dłoni małe pudełko. Od razu zrobiłam się blada.

              - Obiecałaś mi coś. – stwierdziła i czekała na moją reakcję.


              - Aaaale już teraz? Dzisiaj? – próbowałam jakoś wymigać się
do tego, co i tak było nieuchronne, ale Wiki była nieustępliwa.

              - Albo teraz, albo nigdy. – wcisnęła mi do ręki pudełeczko i
zamknęła za mną drzwi.

Jeszcze kilka chwil stałam i patrzyłam się tępo w ścianę,
jednak w końcu otrząsnęłam się. Drżącymi rękoma otworzyłam pudełeczko i
wysypałam na pralkę jego zawartość. Przeczytałam ulotkę i z duszą na ramieniu
zaczęłam robić, co należy. Gdy już umieściłam kilka kropel w odpowiednim
miejscu przyrządu, serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Z przerażeniem
patrzyłam jak, zaczynają pojawiać się dwa wyraźne czerwone paseczki.

              - Nie, to niemożliwe… - z wrażenia aż osunęłam się na
podłogę.

Odruchowo pogłaskałam się po brzuchu, a po moim policzku
popłynęło kilka łez. Natłok myśli sprawił, że moja głowa zaczęła pękać. Przed
oczami przelatywały mi tylko obrazy przeszłości – płaczące dziecko, ja sama,
bezradna, nie wiedząca co robić, jak je uspokoić.

              - Amy? – moja przyjaciółka zapukała do drzwi. – Wszystko w
porządku?

Nie odpowiedziałam nic od razu, tylko wyszłam z łazienki i
bez słowa wręczyłam jej przyrząd, na którym widniały dwie kreski.

              - Nic. Nie jest. W porządku. – załkałam i usiadłam na
kanapie w salonie.

Schowałam twarz w dłoniach, a obok mnie znalazła się Wiki.

              - Wiesz, że musisz mu o tym powiedzieć? – bardziej
stwierdziła niż zapytała.

W tym całym ferworze nie przyszło mi do głowy, że to nie
tylko moje dziecko, ale także Andrzeja. Dziecko moje i Andrzeja. Andrzeja
Wrony.

              - Nie ma mowy. – odpowiedziałam szybko. – Nie mam nawet
pewności, że on jeszcze pamięta o moim istnieniu.

              - Amy, ale… - zaczęła, ale szybko jej przerwałam.

              - Powiedziałam już. NIE.

              - Dobrze. Kapituluję. To twoja decyzja. Ale nie panikujmy.
Najpierw musisz iść do lekarza i upewnić się, że test powiedział prawdę. 

"...Usiadłam i objęłam głowę rękami. Marzyłam,
żeby ja odkręcić, położyć na podłodze przed sobą i dać jej takiego kopa, żeby
się odchrzaniła i poleciała, gdzie pieprz rośnie i żebym jej nigdy nie mogła
odnaleźć..."

Kiwnęłam tylko głową w odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech i
wstałam. Zjadłam śniadanie (w końcu teraz musiałam dbać o siebie więcej niż
wcześniej), ubrałam się ,
zrobiłam lekki make-up i byłam gotowa do wyjścia na uczelnię.

Starałam się zbyt wiele nie myśleć o rezultacie testu.
Przecież ciąża to nie wyrok. Tam na dole mojego brzucha zaczynało bić maleńkie
serduszko, które było owocem miłości mojej i Andrzeja. A że sam zainteresowany
nie chciał już mieć ze mną nic wspólnego to tylko mały drobny szczegół. Dla
mnie wszystko stawało się coraz bardziej jasne. Dalej nie próbował nawiązać ze
mną kontaktu, a więc całkiem odpuścił. Aż nie chciało się wierzyć, że ktoś, to
deklarował tak dozgonną miłość ot tak sobie odpuścił, ale niestety tak było. 

"...Nie możesz cały czas tkwić na zakręcie. Masz
dwie możliwości - wyjdź z niego, choćbyś zużył na to całą swoją energię. Albo
zawróć i zmień drogę. Inaczej się nie da..."

Pomiędzy zajęciami jeszcze zadzwoniłam do przychodni i
umówiłam się na wizytę lekarską na jutro. Same ćwiczenia minęły dosyć szybko i
przyjemnie. Gdzieś ok. 15 wyszłam z budynku razem z moimi znajomymi. Doszliśmy
do parkingu, zdążyłam jeszcze się z nimi pożegnać i aż mnie wmurowało. Wydawało
mi się, że mam deja vu, bowiem kilka metrów przede mną stał Andrzej.

               - Andrzej… - powiedzieliśmy jednocześnie.

Serce biło mi jak oszalałe, a głos po chwili ugrzązł w
gardle. Nie widziałam go już prawie od miesiąca, a on… Co tu dużo mówić –
wyglądał źle. Ziemista cera, podkrążone oczy i smutne spojrzenie.

Chciałam mu tyle powiedzieć, wykrzyczeć wszystko, jak bardzo
boli mnie jego nieobecność, ile nocy przepłakałam, że noszę pod sercem nasze
dziecko, ale mogłam jedynie stać i patrzeć na niego z bólem i wyrzutem w
oczach.

               - Ja… - zaczął. – Tylko chciałem cię zobaczyć. Nic więcej.
Wyglądasz pięknie. – próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko słaby
grymas.

Moja niemoc trwała dalej. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie
ani słowa. Tymczasem Andrzej zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską
odległość. Położył dłonie na moich skroniach i oparł swoje czoło o moje.
Poczułam tak dobrze znajome ciepło. W nadziei, że chce mnie pocałować,
zamknęłam oczy, ale on widocznie nie miał takiego zamiaru.

              - Amanda… Kocham Cię i zawsze będę. – wyszeptał i dotknął
ustami mojego czoła.

Chciałam, żeby ta chwila trwała wieczna. Dopiero teraz
zrozumiałam jak bardzo tęskniłam za jego dotykiem. Pod wpływem jego tak
delikatnego pocałunku odezwały się we mnie wszystkie zmysły. Podniosłam głowę i
spojrzałam w jego oczy. To było ogromny błąd. Pomimo wielkiego smutku
widocznego w nich, zauważyłam też iskierki miłości, takie jak dawniej.

              - Andrzej, ja Ciebie…

              - Cssssssi… - przerwał mi kładąc palec na moich ustach. –
Nic nie mów. – ujął moją twarz w swoje dłonie. - To wszystko co się stało to
jedno wielkie nieporozumienie. Dojdę do prawdy i udowodnię ci, że wtedy tak
naprawdę do niczego nie doszło. Na razie jednak nie mam na to dowodów i nie
potrafiłbym wrócić do ciebie, wiedząc, że mi nie ufasz.

Słuchałam go, a tymczasem po moich policzkach zaczęły płynąć
łzy, które ostatecznie lądowały na dłoniach Andrzeja.

              - Nie płacz, proszę, bo łamiesz mi serce. – powiedział i
złożył na moich ustach delikatny pocałunek. – Uwierz mi, już niedługo będziemy znowu
razem. Kocham Cię. – po tych słowach powoli odsunął się ode mnie.

"... A jednak pamiętam każde jego słowo, a w każdym z nich, ukrywała się
choć odrobina nadziei. Nie wiem, czy wypowiadając je był tego świadomy. On ma w
sobie ten czar. Tak łatwo mógł mnie zdobyć..."

Tak po prostu poszedł sobie, wsiadł do samochodu i odjechał.


A ja tymczasem stałam i tępo patrzyłam w miejsce, w którym
jeszcze przed chwilą stało jego auto.

Wytarłam twarz chusteczką, żeby nie straszyć ludzi na ulicy
i ruszyłam do domu. Cały czas w moich uszach dźwięczały słowa Andrzeja „Uwierz mi,
już niedługo będziemy razem”. Jak wiele były warte? I czy były prawdziwe? Byłam
zła na siebie, że tak łatwo w nie uwierzyłam i na niego, że pewnie ponownie
narobił mi nadziei, by potem znowu mnie zranić. Ta cholerna nadzieja znowu
zakiełkowała w moim sercu i nawet nie chciała się stamtąd wynieść.

Zamyślona weszłam na pasy na czerwonym świetle. Usłyszałam
tylko głośny pisk opon i poczułam lekkie uderzenie. Upadłam na jezdnię i
pierwsze co, to pomyślałam o dziecku.

Z samochodu wysiadł i szybko podbiegł do mnie mężczyzna w garniturze.

               - Dziewczyno, życie ci niemiłe?! – wykrzyknął.

               - Może i tak. – odburknęłam. Wstałam, otrzepałam się i już chciałam
odejść, gdy poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę.

               - Poczekaj. – rzucił blondyn. – Nic ci nie jest?

               - Wszystko w porządku. – odpowiedziałam wdzięczna Bogu, że
facet prawie wyhamował, a mi nic się nie
stało.

               - Gdyby jednak było coś nie tak, zadzwoń do mnie. – podał mi
wizytówkę, na której znajdowało się tylko jego imię i nazwisko i numer
telefonu. Zapewne prywatny. 

Usiadłem za kierownicą i powiedziałem do samego siebie:

               - Co to do cholery było? - a po chwili stwierdziłem - Jesteś naprawdę żałosny.

Co mnie podkusiło, żeby zobaczyć się z Amandą? Tylko egoistyczne pobudki. Nacieszyłem nią oczy, pocałowałem i... powiedziałem kilka zbędnych banałów, które i tak nie zmienią naszej sytuacji. 

Zostawiłem ją tam całą we łzach. Co ze mnie za facet? 

Przekręciłem kluczyk w stacyjce i szybko odjechałem. To wszystko było tak żałosne, że aż nie chciało mi się w to wierzyć. 

Po powrocie do domu od razu zadzwoniłem do Kłosa.

               - No co tam, przyjacielu? Był happy end? - zapytał z nadzieją w głosie.

               - Szkoda gadać. Idźmy się dzisiaj gdzieś odstresować. - powiedziałem.

               - Kulturalne dżentelmeńskie piweczko wieczorem? - zaproponował. 

               - Jestem na tak. To co, o 20 w Dragonie?

               - Super, to do zobaczenia. 

Rozłączyłem się i udałem pod prysznic. Zimna woda spływała po mnie, a ja cały czas miałem przed oczami zapłakaną Amandę. Po raz kolejny upokorzyłem ją i siebie. Jaki ja jestem głupi. Znowu chciałem zbawić świat i znowu mi nic nie wyszło. Moja jedyna miłość prawdopodobnie po raz kolejny przeklinała mnie i zapewne nie chciała znać. Wizja powrotu coraz bardziej oddalała się ode mnie. 

Zdążyłam przekroczyć próg mieszkania, gdy zadzwonił mój telefon. 

                - Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panią Amandą Brzozowską? - usłyszałam dźwięczny kobiecy głos.

                - Dzień dobry. Tak przy telefonie.

                - Nazywam się Natalia Bączek i dzwonię do pani z kancelarii "Lexus". Składała pani do nas podanie o praktyki i chciałam poinformować panią, że szef zaprasza panią jutro na rozmowę. Czy o godzinie 10 jest pani dyspozycyjna?

                - Tttaaakkk. - wyjąkałam. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o tym, że złożyłam to podanie, a już na pewno nie spodziewałabym się, że odzew będzie pozytywny. 

                - Dobrze, w takim razie dziękuję bardzo i do zobaczenia. 

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale emocje nie pozwoliły na to, a sama pani Natalia szybko się rozłączyła. 

                - Wszystko w porządku? - z łazienki wyłoniła się Wiki, która właśnie myła zęby.

                - O boże. - westchnęłam. - Chyba muszę usiąść. 

Wiktoria uniosła brwi i wróciła do swojej czynności, a w mojej głowie wszystko kotłowała. To było zdecydowanie za dużo emocji jak na jeden dzień. Spotkanie z Andrzejem, wypadek, a teraz jeszcze ten telefon. 

                - Za dużo. - mruknęłam do siebie.

                - Amy, znowu mówisz do siebie. - blondynka niespodziewanie pojawiła się obok mnie. A może po prostu ja nie odbierałam wszystkiego, tak jak należy? - Powiedz w końcu, co się stało.

                - W sumie to nic specjalnego. Oprócz tego, że spotkałam się z Andrzejem, wpadłam pod samochód, a przed chwilą dostałam telefon z kancelarii.  

                - Zaczyna się. - mruknęła.

                - Zaraz, po kolei. Spotkałaś Andrzeja, ale jak to?

                - Tradycyjnie przyjechał do wydział. Pocałował mnie, powiedział kilka banalnych zdań, że mnie kocha, że niedługo znowu będziemy razem. Ogólnie to narobił mi nadziei pojechał sobie.

                - Aha, czyli faktycznie. Tradycyjnie namieszał w głowie i zabrał się. To takie bardzo w jego stylu. - powiedziała nadzwyczaj spokojnie, a po chwili wybuchła. - Nie no, jak go chyba zabiję. 

                - Ale to nie koniec. - zaznaczyłam. - Potem przeszłam przez ulicę na czerwonym świetle. 

                - Nie wytrzymam. - przerwała mi Wiki. - Życie ci niemiłe? 

Roześmiałam się w odpowiedzi. Zaraz ja się śmiałam? Chyba faktycznie coś złego zaczęło się ze mną dziać. Trudno się dziwić.

                - To samo powiedział facet z tego samochodu, skądinąd luksusowego samochodu. 

                - I ty się jeszcze z tego śmiejesz? Dziewczyno, przecież na 99% jesteś w ciąży! 

                - No właśnie, więc zawsze istnieje 1% szansy, że w tej ciąży nie jestem. - odpowiedziałam. - W każdym razie nic mi się nie stało. I na koniec jeszcze dostałam info z kancelarii, że zapraszają mnie na rozmowę.

                - Z TEJ kancelarii? - ucieszyła się blondynka. 

                - Tak, z tej kancelarii. 

                - A więc, Amy, widzę, że twoje życie zaczyna wracać do normy. Zaczęło się dużo dziać, a więc wszystko jest tak, jak być powinno. - Wiktoria rozłożyła się na kanapie i błogo uśmiechnęła.

                - Jesteś stuknięta. - stwierdziłam tylko.

"...a ja już tak długo budowałam ten mur chroniący mnie przed wspomnieniami.
a gdy już prawie go skończyłam, pojawiłeś się Ty. jednym dotknięciem palca, niczym
czarodziejską różdżką wszystko runęło.." 

Internet to zło. Wielkie, ogromne, niepojęte zło. Od jakichś 5 minut wpatrywałam się w zdjęcie jakiejś laski, która oznaczyła na zdjęciu Andrzeja i Karola. Na owej fotografii, która została zrobiona w jednym z bełchatowskich pubów, znajdował się mój były ukochany, który nie dalej jak kilka godzin temu zapewniał mnie o swojej dozgonnej miłości, jego kumpel, a raczej wierny towarzysz wszelkich libacji alkoholowych, Karol Kłos i dwie blondynki, które miały mniej niż więcej ubrań na sobie. 

                - No nie, tego już za wiele! - wykrzyknęłam, a że pora była późna od razu usłyszałam stukanie w rurę. 

Po chwili do mojego pokoju przyczłapała Wiktoria.

                - Kurwa, Amy, ludzie chcą spać. - oświadczyła zaspana. 

                - Dobrze, że jesteś! - ucieszyłam się, jakbym nie słyszała tego, co powiedziała przed chwilą. - Musisz coś zobaczyć.

Odwróciłam w jej stronę ekran laptopa, a ona to co zobaczyła przyjęła nadzwyczaj spokojnie.

         - No mówiłam, że burak. 

         - Eureka! - krzyknęłam, ale po chwili pomna na stukanie w rurę, dodałam ciszej - Facet twierdzi, że mnie kocha, obiecuje, że będziemy znowu razem, a wieczorem idzie do pubu z kumplem i zabawiają się z innymi laskami. 

         - Ale ten burak cię kocha. - powiedziała Wiki, a ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

         - Nie wierzę! I ty go jeszcze bronisz? 

         - Amanda, zbastuj. Już jak byliście razem, mieliście problem z jego fankami. To nieodłączna część życia słynnych sportowców. A teraz przepraszam, ale idę spać. - i wyszła zostawiając mnie samą z moją złością i galopującymi myślami.  

"...W kwestii zasadniczej - nie wiem, ile razy człowiek, czyli kobieta,
może zaczynać życie od nowa. Jeśli o mnie chodzi, robię to teraz poniekąd
nałogowo. Bez przerwy. Nie wiem, dlaczego akurat na mnie padło. I nigdy się nie
dowiem. Widać coś robię źle, bo normalni ludzie żyją normalnie..."

Nazajutrz obudziłam się dosyć wcześnie. Gdy pomyślałam sobie, co mnie dzisiaj czeka, od razu zerwałam się z łóżka. Stałam przed ogromną życiową szansą, w końcu kancelaria "Lexus" była jedną z najpopularniejszych w całej Łodzi, a dostać się tam nie było łatwo. Po szybkim śniadaniu, ubrałam się niezwykle elegancko , zrobiłam delikatny makijaż i związałam włosy. Odpowiedni wygląd miał mi pomóc w zrobieniu dobrego wrażenia. 

Na tą okazję zamówiłam nawet taksówkę i kilkadziesiąt minut później z bijącym sercem wysiadłam pod budynkiem kancelarii. Mieściła się ona w wysokim biurowcu na 6. piętrze. Wjechałam windą, a moim oczom ukazała się recepcjonistka.

         - Dzień dobry. Nazywam się Amanda Brzozowska i byłam umówiona na rozmowę w sprawie praktyk. 

         - Dzień dobry. Szef już czeka na panią.

Szłyśmy szerokim korytarzem, na końcu którego znajdowały się podwójne drewniane drzwi. Recepcjonistka zapukała, zaanonsowała mnie i po chwili zaprosiła do środka.

         - Dzień dobry. - przywitałam się, a moim oczom ukazał się jedynie... fotel odwrócony w stronę okna. 

Na owym fotelu, jak się okazało siedział mój przyszły szef, który po chwili się odwrócił. 

         - To pppppan. - wyjąkałam. Przede mną znajdował się mężczyzna, któremu wczoraj wparowałam wprost pod koła. 

         - To pani. - uśmiechnął się. - Zaraz pomyślę sobie, że specjalnie wpadła pani pod mój samochód, żeby dostać się do naszej kancelarii. Proszę, niech pani usiądzie.

Zrobiłam się czerwona jak burak, a mężczyzna ciągnął:

         - Wystarczyłoby, żeby dołożyła pani swoje zdjęcie do podania. - odparł niezwykle rozbrajająco, czym wprawił mnie w jeszcze większe zakłopotanie. - Nie potrzebna byłaby rozmowa kwalifikacyjna. 

Odchrząknęłam i w końcu wydusiłam z siebie kilka słów:

        - Nie rozumiem, co ma pan na myśli. 

        - Powiem krótko: przyjmuję panią, a ten wczorajszy wypadek uznam za niebyły. - oświadczył. - Swoją drogą, dobrze się pani czuje?

---------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział pozostawiam Wam do oceny, mam nadzieję, że się spodoba :) 

A kto jeszcze nie był, zapraszam na moje drugie opowiadanie, które niedługo będę znowu kontynuowała : ) http://chaste-or-naughty.blogspot.com/

51731772 - śmiało zadawajcie mi pytania :)


Wszelkie podobieństwo do realnych osób jest przypadkowe (oprócz postaci siatkarzy). Historia jest całkowicie wymyślona, nie ma w niej żadnych autentycznych sytuacji. Opowiadanie może zawierać treści wulgarne i erotyczne. Wchodzisz na własną odpowiedzialność.


Motyw Prosty. Autor obrazów motywu: ideabug . Obsługiwane przez usługę Blogger .



-Na pewno nie chcesz, abym zadzwonił do twoich przyjaciółek i chłopaka? - zapytał Jason.

-Nie, nie muszą się niepo
Zachciało się lodzika
Azjatka całowana w cyce
Seks analny zdrowej mamuśki - Kendra Fierce, Naturalne Cycki

Report Page