Piekarz poruchał

Piekarz poruchał




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Piekarz poruchał
Witam, to mój pierwszy post tutaj i najpewniej ostatni. Przeglądnąłem odrobinę tutejsze teksty i wypowiedzi i widzę, że jest tu spore nasycenie ludzi, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem, myśleć i wysławiać się logicznie. Prawdopodobnie też w kwestii moich paru wniosków nie napiszę nic odkrywczego, ale w końcu to dział dla newbies. Chciałbym nawiązać do dwóch tematów, na które trafiłem na tym forum, bo niestety jestem doskonałym przykładem na to do jakiej beznadziei w cierpieniu i bezsensu ("Po co żyć?") może doprowadzić człowieka wychowanie ("Szkody wyrządzone przez religie jednostkom"), które zniszczyło nie tylko młodość, ale opartą na tym fundamencie całą resztę życia. Pochodzę z bardzo niewykształconej, dysfunkcyjnej rodziny, gdzie oboje rodzice nie tylko pili, bo to byłby najbardziej pospolity problem, ale nie posiadali do siebie, ani do mnie żadnego elementarnego szacunku, nie było żadnej kultury. Każdego(!) dnia słyszałem z ich ust setki przekleństw i wyzwisk, którymi obrzucali się wzajemnie oraz mnie. Na każdym kroku słyszałem, jakim jestem debilem, jaki jestem pojebany i działo się milion innych rzeczy, których możecie się domyślać, przemoc fizyczna, psychiczna, wieczny wstyd na osiedlu, ogólnie wzorowa masakra, a jedyne czego mi oszczędzono z patologii, to molestowania seksualnego. Całe moje dzieciństwo, dorastanie/dojrzewanie, młodość, w zasadzie wszystkie najważniejsze okresy życia zdemolowane. Do tego momentu jest jeszcze pospolicie i prosto, bo patologie, to niemal nudny standard. Niestety - nie wiem czy z powodu tego, że jakiekolwiek moje potrzeby, godność, czy moje zdanie miały zerową wartość dla moich rodzicieli, czy z powodu takich po prostu genów - byłem bardzo zamkniętym, spokojnym, cichym, wrażliwym i, co rozumiem teraz, wystraszonym dzieckiem. Na dodatek byłem też bardzo inteligentny (tyle, że nie emocjonalnie...), w wieku 4 lat umiałem płynnie czytać, liczyć, alfabetu nauczyłem się za pierwszym razem, niedługo potem cyrylicy, potem najlepszy uczeń w szkole, olimpiady itd. I tu pojawia się problem. Wierzyłem dorosłym. Wierzyłem babci i dziadkowi, wierzyłem rodzicom, wierzyłem nauczycielom, księdzu na religii, telewizji, filmom i książkom. A wszędzie tam uczono, że seks, imprezowanie, seks, używki, seks, latanie za spódniczkami, seks to coś złego, niemoralnego, niewartościowego. Przeciwstawiano zawsze tym złym rzeczom naukę, skromność, pokorę, uległość, książki, sport... Uczono, że jeśli chcę mieć dobre życie (tylko co to miało znaczyć!), to powinienem być wstrzemięźliwy, spokojny, grzeczny, słuchać starszych, nie zabiegać o przyjemności, grzeczny, grzeczny, grzeczny... A ja naprawdę chciałem mieć dobre życie, więc dlaczego miałem, im nie wierzyć? Mówili, że chcą dla mnie dobrze. Myślałem, że jeśli posłucham mądrzejszych ode mnie, to będę lepszy, niż "cała ta rozwydrzona młodzież, która myśli tylko o piciu, paleniu, imprezowaniu i seksie". Nie buntowałem się. Dalszy ciąg każdy inteligentny człowiek już sobie dopowie: 25 lat bycia prawiczkiem, brak życia towarzyskiego i seksualnego, brak wspomnień, brak młodości, brak możliwości poczucia się mężczyzną. Stracone najlepsze i najważniejsze lata życia, bezpowrotnie, bez możliwości zastąpienia ich czymkolwiek. Teraz mam 34 lata, nie jestem już prawiczkiem, miałem kilka dziewczyn i całkiem niezły seks po 25 roku życia, ale to już było za późno na wszystko. Nie byłem szczęśliwy i wszystkie związki i znajomości zniszczyłem. Bo wiedziałem, że już nigdy nie będę mógł być szczęśliwym człowiekiem. Spełnionym facetem. Zadowolonym z siebie i swojego życia mężczyzną. Nigdy nie przeżyję tego nastoletniego życia, najlepszych szans, najpiękniejszych młodych, otwartych koleżanek, czegoś, co dla innych jest tak oczywiste i banalne, że uważają mnie za pustaka, bo chciałbym tylko tego, co oni sami mieli... Dla wszystkich praktycznie ludzi seks z dyskotekową dajką, albo pustą nastolatką jest takim banałem i tak trywialny, że nim gardzicie. Dla mnie zawsze był nieosiągalnym marzeniem. To, co dla was jest podstawą bycia mężczyzną, możliwość powiedzenia, że to jest was niegodne, dla mnie jest nieosiągalne. Nie miałem wyboru czy i kiedy rozpocząć swoje życie seksualne... Jeśli przeczytasz dowolną książkę, dowolny artykuł, dowolne forum, obejrzysz dowolny film, to widzisz, że wszystko to zostało stworzone przez i dla ludzi, dla których seks w nastoletnim wieku jest czymś tak oczywistym, że ostrzega się jedynie, by z nim nie przesadzać i robić to mądrze. Ten świat jest dla takich ludzi i tylko takich uwzględnia. Mówi się tylko o innych wartościach, zawsze milcząco zakładając, że seks to coś oczywistego... Tacy, jak ja, to margines, który nigdy nie znajdzie zrozumienia, to już akurat wiem. Tak, jak pisaliście, racjonalni ludzie doskonale wiedzą, że życie nie ma z góry narzuconego celu ani sensu i że pytanie o nie jest błędem logicznym. Że po prostu trzeba żyć i, jak ktoś to ujął, robić to, co podnosi Ci poziom serotoniny. W skrócie jedynym sensownym podejściem do życia jest czerpanie z niego przyjemności. Inaczej przecież życie jest po prostu cierpieniem w imię niczego. Dla mnie droga do cieszenia się tym życiem jest dawno i definitywnie zamknięta, przyjemności niedostępne, nie ma znaczenia co sprawiłoby mi przyjemność, nie mogę tego już mieć, czas na to przepadł, wehikułu nie ma i nie będzie. Wiem, że jedynym sposobem na zakończenie mojego cierpienia jest śmierć. Niestety jestem wielokrotnym niedoszłym samobójcą, paniczny strach przed bólem mnie paraliżuje i zawsze sprawiał, że w ostatniej chwili się wycofywałem. Nie ma w tym przesady - żyję tylko dlatego, że panikuję ze strachu przed bólem umierania. Nigdy nie umiera się w zero sekund, widziałem z bliska człowieka, który wyskoczył z 8. piętra, a sam doświadczyłem konwulsji przy próbie powieszenia, w panice zdołałem się odplątać. Nie do opisania... Nie szukam rady, bo na to jej nie ma. Chciałem tylko uświadomić jak może zniszczyć wszechobecna hipokryzja... Szkoda, że właśnie mnie...
Mylisz się - w ocenie swojej sytuacji. Ja z przyczyn zdrowotnych (wygląd po wypadku - skorygowany opercją ) pierwszy seks miałem w wieku 24 lat. Najfajniejsze szczytowania (najmocniej "wzruszajace") miałem dopiero kilka lat temu (majac ponad 50 lat) - "z ręki kobiety", że tak powiem. Może nie urozmaicasz lub nie realizujesz seksu w trafny sposób. Na wszelke probelmy psychiczne jest jedna rada: PLAN AKTYWNOŚCI (KĘPIŃSKI) I NIE PRZEJMOWANIE SIĘ PRESTIŻEM (JANKOWSKI). co do sensu życia to jest tak: "Co cieszy ateistów? Naturalne, oczywiste radości: Zdrowie, umiarkowane przyjemności fizyczne, przyjemności poznawcze, pomaganie innym (podobnym sobie istotom), a w tym zakresie ewentualne wychowywanie swojego dziecka." wiecej znajdziesz tam: www.facebook.com/groups/459028540910546/ Przyjemności poznawcze to W.Z.R.O.K. Wycieczki Zabawy (sprawnościowe, artystyczne,wynalazcze) Rozmowy Obserwacje Kultura (tu też nauka choćby "popularnonaukowa") p.s. Ja się kompletnie nie przejmuję prestiżem (innych ani swoją własną opinia o sobie) Prestiż jeść nie daje A TAK W OGÓLE TO ZAZDROSZCZĘ CI - JESTEŚ MŁODY .... A GŁUPI .... NIE WIESZ ILE WIĘCEJ RZECZY MOŻESZ ZROBIĆ NIŻ JA. Może zapisz się do PSR albo Zielonych albo Nowoczesnej albo Razem albo SLD. Sport jakiś, brydż, lornetka NIKON Aculon 10x50 lub teleskop (Sky watcher 8 cali na dobsonie) (najlepsze ci polecam i najlepszy sklep) deltaoptic(*)ta-sk-dobson-8-pyrex,d781.html lub tańszy mniej nieco osiągajacy ale ok deltaoptic(*)tcher-synta-bk909az3,d815.html Mnie czasu brakuje Praca na życie 12 h / d

> Może nie urozmaicasz lub nie realizujesz seksu w trafny sposób. (...) Nie realizuję seksu w ogóle, bo nie mam z kim. Miałem kilka lat w życiu (26-29), kiedy go uprawiałem i to był bardzo urozmaicony seks, można powiedzieć, że się wręcz wyżywałem. Byłem wtedy w dwóch związkach ze wspaniałymi dziewczynami, które mnie kochały, ale niestety nie mogłem docenić tej miłości, bo nigdy nie wyszalałem się, jak normalny chłopak. Wiedziałem, że nie mogę być szczęśliwym i spełnionym mężczyzną, jeśli nigdy nie byłem chłopakiem. Więc związki się, oczywiście, rozpadły. > Przyjemności poznawcze to W.Z.R.O.K. (...) MaxGolonko, Ty mi ogólnie rzecz biorąc proponujesz zajęcie się jakimś hobby, ale zupełnie nie o to chodzi. Ja mam swoje zainteresowania, które mogą być dowolnie absorbujące, zresztą realizuję je na codzień. Problem w tym, że wszystkie te zainteresowania i hobby realizuję niejako z musu i w przygnębieniu, wynikającym z tego, że nie mam wyboru. Po prostu nie mogę żyć tak, jak bym chciał (a jak żyje większość społeczeństwa, nie chciałbym wcale niczego wyjątkowego!), więc muszę zadowalać się jakimiś hobby, jak ostatni, najgorszy outcast. Wszystko, co robię, robię dlatego, że nie mogę robić tego, czego chcę. A co dla innych jest czymś zwyczajnym. To nie jest życie...

> Na wszelke probelmy psychiczne jest jedna rada: PLAN AKTYWNOŚCI (KĘPIŃSKI) I NIE PRZEJMOWANIE SIĘ PRESTIŻEM (JANKOWSKI) Mógłbyś wyjaśnić, rozwinąć? Chodzi mi o tytuły książek, czy linki bo nazwiska nic mi nie mówią i za pomocą google nie mogę nic znaleźć. www.focus.pl/przyroda/kto-wrobil-lemingi-11157

"Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej" Jankowski "Lęk" i inne. Kepiński. Jeden był psychiatra, drugi psychologiem. Są też inni (Frey) którzy oceniają nadmierną dbałość o prestiż, obrażnie się i przejmowanie opinia za szkodliwe

> Są też inni (Frey) którzy oceniają nadmierną dbałość o prestiż, obrażnie się i przejmowanie opinia za szkodliwe Wszystko, co jest nadmierne, jest szkodliwe. Wszystko.

> > Są też inni (Frey) którzy oceniają nadmierną dbałość o prestiż, obrażnie się i przejmowanie opinia za szkodliwe > Wszystko, co jest nadmierne, jest szkodliwe. Wszystko. > Tak ale w przypadku prestiżu czy tak zwanej potrzeby uznania jest to szczególnie głupie bo prstiż jest wartością funkcjonalną/instrumentalną (porzebną tylko w okreslonych chwilach np podczas szukania pracy) a nie powinien "spędzac snu z powiek i zawracac głowę". Samoocena czy ocena w oczach innych to jest pusta wartość a wielu maci w głowie. Ja tam moge być zerem, onanistą, szczerbatym nieudacznikiem co niogdy nie "zaliczył" ładnej kobiety ... lata mi to Znam debili co się martwią że ich żona nie była dziewica i oni nigdy żadnej nie rozdziwiczyli. Ja nie miAłem takiej okazji i KOMPLETNIE MAM TO W D. Ktoś musiał być rzeźnikiem TO JEST PRESTIŻ WARTOŚĆ SAMA W SOBIE PUSTA!

> Tak ale w przypadku prestiżu czy tak zwanej potrzeby uznania jest to szczególnie głupie bo prstiż jest wartością funkcjonalną/instrumentalną (porzebną tylko w okreslonych chwilach np podczas szukania pracy) Oraz podczas szukania partnerki do seksu. > a nie powinien "spędzac snu z powiek i zawracac głowę". > Samoocena czy ocena w oczach innych to jest pusta wartość a wielu maci w głowie. > Ja tam moge być zerem, onanistą, szczerbatym nieudacznikiem co niogdy nie "zaliczył" ładnej kobiety ... lata mi to > Znam debili co się martwią że ich żona nie była dziewica i oni nigdy żadnej nie rozdziwiczyli. > Ja nie miAłem takiej okazji i KOMPLETNIE MAM TO W D. > Ktoś musiał być rzeźnikiem > TO JEST PRESTIŻ > WARTOŚĆ SAMA W SOBIE PUSTA! A jaka wartość nie jest pusta? Nie znam Cię, ale po kilku Twoich postach wydaje mi się, że masz problem z tym, o czym piszesz, tyle że wypierasz się tego. Dlatego o tym piszesz w taki sposób. Rzeźnikiem też byś z przyjemnością pobył, ale jako że nie możesz i nigdy nie mogłeś (tak, jak ja), to krzykiem wmawiasz sobie, że jesteś zadowolony. Choć nie jesteś. Może oszukiwanie siebie jest dla niektórych sposobem, dla mnie nie jest.

> Stracone najlepsze i najważniejsze lata życia, bezpowrotnie, > bez możliwości zastąpienia ich czymkolwiek. Teraz mam 34 lata, nie jestem już prawiczkiem, miałem > kilka dziewczyn i całkiem niezły seks po 25 roku życia, ale to już było za późno na wszystko. Nie > byłem szczęśliwy i wszystkie związki i znajomości zniszczyłem. Bo wiedziałem, że już nigdy nie będę > mógł być szczęśliwym człowiekiem. Spełnionym facetem. Zadowolonym z siebie i swojego życia > mężczyzną. Nigdy nie przeżyję tego nastoletniego życia, najlepszych szans, najpiękniejszych młodych, > otwartych koleżanek, czegoś, co dla innych jest tak oczywiste i banalne, że uważają mnie za pustaka, > bo chciałbym tylko tego, co oni sami mieli... Dla wszystkich praktycznie ludzi seks z dyskotekową > dajką, albo pustą nastolatką jest takim banałem i tak trywialny, że nim gardzicie. Dla mnie zawsze > był nieosiągalnym marzeniem. To, co dla was jest podstawą bycia mężczyzną, możliwość powiedzenia, że > to jest was niegodne, dla mnie jest nieosiągalne. Nie miałem wyboru czy i kiedy rozpocząć swoje > życie seksualne... Jeśli przeczytasz dowolną książkę, dowolny artykuł, dowolne forum, obejrzysz > dowolny film, to widzisz, że wszystko to zostało stworzone przez i dla ludzi, dla których seks w > nastoletnim wieku jest czymś tak oczywistym, że ostrzega się jedynie, by z nim nie przesadzać i > robić to mądrze. Ten świat jest dla takich ludzi i tylko takich uwzględnia. Pierwszy seks miałem na studiach po dwudzieste i wcale nie był udany. Teraz mam 36 lat i jakoś ani nie uprawiam celibatu, ani nie narzekam, że mnie coś ominęło. O seksie na dyskotece ani nigdy nie marzyłem, ani nim nie gardziłem, po prostu to dla mnie równie nieatrakcyjne, jak np. homoseksualizm. Ale jak ktoś ma ochotę, to jego sprawa. Więc jeśli chcesz, to bądź sobie nieszczęśliwy i złamany, na to nikt prócz ciebie nic nie poradzi, natomiast twoje przekonanie, że jesteś zupełnie wyjątkowym marginesem, jest całkowicie błędne. Natomiast nie mam wątpliwości, że twoja rodzina miała wpływ na to, że nie masz poczucia własnej wartosci. Skoro jednak mimo wszystko wyrosłes na inteligentnego i niewykolejonego moralnie człowieka, nic nie stoi na przeszkodzie, abyś i dziś wyrwał się z destrukcyjnego wpływu rodziców i przestał sam sobie wmawiać bzdury "wszystko, co było do zrobienia, należy do przeszłości, a teraz to tylko się upić". www.racjonalista.pl/forum.php/s,731657#w731663

> Pierwszy seks miałem na studiach po dwudzieste i wcale nie był udany. Teraz mam 36 lat i jakoś ani nie uprawiam celibatu, ani nie narzekam, że mnie coś ominęło. Ja uprawiam celibat, bo nie mam wyboru. A seks na studiach po dwudziestce daje jeszcze całe życie studenckie, które ja zmarnowałem. Więc mieścisz się w rozsądnych normach, a ja niestety przekroczyłem już tę nieostrą granicę, kiedy jest już naprawdę źle i za późno. Życie studenckie to jest zupełny lifechanger, więc nie dziwię się, że nie masz poczucia, że coś straciłeś, zazdroszczę Ci seksu na studiach... > O seksie na dyskotece ani nigdy nie marzyłem, ani nim nie gardziłem, po prostu to dla mnie równie nieatrakcyjne, jak np. homoseksualizm. Ale jak ktoś ma ochotę, to jego sprawa. Nie marzyłeś, bo zapewne wiedziałeś, że gdybyś zechciał, miałbyś go w zasięgu ręki. Że nie jest zdobycie tego dla nawet stereotypowego tępego dresa niczym trudnym. W tym właśnie rzecz, że miałeś wybór i wybrałeś tak. Ja wyboru nie miałem, za mnie wybrało życie, wychowanie, geny, nie ma właściwie już znaczenia co. Ważne, że wiedziałem, że nie umiem tego zdobyć, bez względu na to, czy byłoby to dla mnie atrakcyjne, czy nie i czy w ogóle chciałbym z tego korzystać. To różnica pomiędzy byciem facetem, który miał moc, by decydować o swoim życiu seksualnym, a przegrańcem, który nie może i jest zdany na łaskę losu...

> > Pierwszy seks miałem na studiach po dwudzieste i wcale nie był udany. Teraz mam 36 lat i jakoś ani nie uprawiam celibatu, ani nie narzekam, że mnie coś ominęło. > Ja uprawiam celibat, bo nie mam wyboru. A seks na studiach po dwudziestce daje jeszcze całe życie studenckie, które ja zmarnowałem. Więc mieścisz się w rozsądnych normach, a ja niestety przekroczyłem już tę nieostrą granicę, kiedy jest już naprawdę źle i za późno. Życie studenckie to jest zupełny lifechanger, więc nie dziwię się, że nie masz poczucia, że coś straciłeś, zazdroszczę Ci seksu na studiach... Przecież mówię, że nie był udany, jeszcze kompleksów dostałem prawie takich jak ty. No, może nie aż tak, żeby o nich opowiadać. Ale jakoś się wyleczylem, a może raczej kobieta mnie wyleczyła, ale to już po studiach. > > O seksie na dyskotece ani nigdy nie marzyłem, ani nim nie gardziłem, po prostu to dla mnie równie nieatrakcyjne, jak np. homoseksualizm. Ale jak ktoś ma ochotę, to jego sprawa. > Nie marzyłeś, bo zapewne wiedziałeś, że gdybyś zechciał, miałbyś go w zasięgu ręki. Że nie jest zdobycie tego dla nawet stereotypowego tępego dresa niczym trudnym. No, ale ja nie byłem dresem i nawet nie wiedziałbym, co się robi na dyskotece, gdybym z jakiegoś powodu zechciał się tam wybrać. > W tym właśnie rzecz, że miałeś wybór i wybrałeś tak. Nie miałem żadnego, bo w czasach liceum też byłem opóźniony emocjonalnie i nie wiedziałem, jak się do dziewczyny zabrać. Nie takiej dyskotekowej, tylko normalnej. A nie, żebym nie chciał. > Ja wyboru nie miałem, za mnie wybrało życie, wychowanie, geny, nie ma właściwie już znaczenia co. Ważne, że wiedziałem, że nie umiem tego zdobyć, bez względu na to, czy byłoby to dla mnie atrakcyjne, czy nie i czy w ogóle chciałbym z tego korzystać. To różnica pomiędzy byciem facetem, który miał moc, by decydować o swoim życiu seksualnym, a przegrańcem, który nie może i jest zdany na łaskę losu... Jesteś przegrańcem, bo taki wyniosłeś wzór z domu. Na to nie masz wpływu, natomiast masz wpływ na to, czy będziesz pieprzyć wzory, czy też konserwatywnie stwierdzisz "mój łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu i jego łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu więc i ja będę przegrańcem zdanym na łaskę losu, tak mi Panie Boże domopóż". www.racjonalista.pl/forum.php/s,731657#w731663

> Jesteś przegrańcem, bo taki wyniosłeś wzór z domu. Na to nie masz wpływu, natomiast masz wpływ na to, czy będziesz pieprzyć wzory, czy też konserwatywnie stwierdzisz "mój łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu i jego łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu więc i ja będę przegrańcem zdanym na łaskę losu, tak mi Panie Boże domopóż". Widzisz, rozumiem co piszesz, bo podobnych rozmów i przemyśleń było już naprawdę bardzo dużo. Bywały nawet momenty, że tak właśnie sobie mówiłem: "OK, było jak było, nie miałem na to wystarczającego wpływu, ale teraz już wszystko wiem i teraz w zasadzie mogę być panem swojego losu". Po czym postanawiałem "wziąć się za siebie", stać się towarzyski i otwarty na ludzi (bo powiedzmy, że teraz już jakoś_tam w miarę potrafię). Niestety bardzo szybko okazuje się, że w moim wieku zdobycie znajomych nie jest już wcale łatwe, a na młodych kolesi, którzy na codzień obcują z młodymi, jeszcze wolnymi, otwartymi, eksperymentującymi, i jednak topowo ślicznymi ze względu na wiek, koleżankami mogę już tylko patrzeć z zazdrością. Nie mogę już takiego życia mieć. Przeciętny nastolatek ma kontakt z takimi dziewczynami, które ja mogę sobie już tylko pooglądać na obrazkach w Internecie, taka prawda... Nie mogę więc cieszyć się tymi resztkami, które zostały mi jeszcze w moim wieku, wiedząc, że nigdy nie zaznałem i nie zaznam tego, co najlepsze. To po co takie życie? No właśnie, przecież życie jest po nic, jedyny sens, to przyjemność... A co jest najprzyjemniejsze...? Ano właśnie... Coś, czego już mieć nie będę, nie dla psa kiełbasa... I koło się zamyka, wyjścia nie ma

> > Jesteś przegrańcem, bo taki wyniosłeś wzór z domu. Na to nie masz wpływu, natomiast masz wpływ na to, czy będziesz pieprzyć wzory, czy też konserwatywnie stwierdzisz "mój łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu i jego łojciec był przegrańcem zdanym na łaskę losu więc i ja będę przegrańcem zdanym na łaskę losu, tak mi Panie Boże domopóż". > Widzisz, rozumiem co piszesz, bo podobnych rozmów i przemyśleń było już naprawdę bardzo dużo. Bywały nawet momenty, że tak właśnie sobie mówiłem: "OK, było jak było, nie miałem na to wystarczającego wpływu, ale teraz już wszystko wiem i teraz w zasadzie mogę być panem swojego losu". Po czym postanawiałem "wziąć się za siebie", sta
A chocolate stick makes her happy
Świetne rżnięcie na dwa baty
Zasłonięte oczko mocno rżniętej babeczki

Report Page