Piękna brunetka brana od tyłu

Piękna brunetka brana od tyłu




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Piękna brunetka brana od tyłu
Miniatury Autorów NE 3.28/5 (18) Dominacja , Inne , Lesbijki , Miniatura , NE , Romantyczne 2016-11-14 dodany przez Autorzy NE
Poniższe Miniatury wzięły udział w pierwszej w historii Najlepszej Erotyki „Bitwie na Miniatury”.
Dziękujemy wszystkim Czytelnikom, którzy przeczytali, zagłosowali i skomentowali nasze teksty!
Ania – Zapatrzenie (9% Waszych głosów)

Budzi mnie promień słońca igrający wśród liści bzu, jest piękny i radosny, podobnie jak ty. Uśmiechasz się przez sen. Gdyby tak móc towarzyszyć ci w czarodziejskich krainach, wspólnie z tobą szybować wśród chmur i zdobywać kolejne szczyty! Jest jednak świat na zawsze przede mną zamknięty, odgrodzony potężnymi wrotami twojej świadomości. Możesz mi je uchylić, ale nie otworzyć, bez względu na to jak bardzo sama byś chciała…
Boję się spłoszyć motyle twych marzeń, więc tylko patrzę. Leżysz skulona w wymiętej pościeli, niemal całkiem odkryta. Nie lubisz , kiedy więzi cię choćby prześcieradło, a co dopiero piżama. Zawsze musisz być wolna. Poczucie wolności daje ci również nagość. Dla ciebie naturalna, w końcu jesteś rajskim ptakiem.
Miedziane kosmyki okupują poduszkę, rozrzucone w nieładzie, przysłaniają część twarzy wraz z niejedną konstelacją piegów i wchodzą w lekko rozchylone usta. Miękkie, pełne, stworzone do całowania usta w najpiękniejszym odcieniu czerwieni. Tylko moje, już na zawsze. Nie pora składać na nich pieczęć pocałunku…
Gdybyś miała otwarte oczy, mój wzrok zapewne nie zbłądziłby grzesznie na piaszczyste równiny ani ku oazie, nie zatrzymałby się dłużej na cienistych wzgórzach zwieńczonych kształtnymi wieżyczkami. Ich strome zbocza nęcą, obiecując niezapomniane rozkosze. Wiem jak są miękkie i sprężyste jednocześnie, jak gładka opina je skóra, znam każdy pieg i każde znamię. Dwoje koźląt, bliźniąt gazeli, co pasą się pośród lilii – myślę i z trudem powstrzymuję się przed sięgnięciem ku nim, siostro ma, oblubienico. Oddychasz spokojnie, a one żyją swoim życiem, wznosząc się i opadając tuż przed mymi oczami.
Trudno oderwać wzrok, o Doskonała! Jedyna. Trudno się nie zachwycać. Plecy twe, białe niebo usłane rdzawymi gwiazdami piegów, rajska łąka pachnąca kwieciem, łagodnie przechodzą w płodną rozłożystość bioder. Tam mirra, miód, wino moje. Tam będę gościć na wieczerzy, tam odnajdę schronienie.
Ale teraz śpisz jeszcze, osłonięta przed moją łakomością słodką ociężałością mar i rojeń. Nie przepędzę motyli, poczekam aż same odfruną. Wiem, że to już niedługo. Tymczasem promień wzeszedł wyżej i odnajdując drogę wśród listowia pieści włosy twoje. Połyskują czerwienią i złotem, zdawałoby się , że płoną. Piękny to pożar i miejmy nadzieję, że nie ostatni w naszej sypialni, w tajemnym łożu uniesień.
Och, móc bezkarnie błądzić po pagórkach i dolinach, jak słońce i jak wiatr! Pić wodę prosto ze źródła i tonąc w zapomnieniu, dzielić się oddechem! Mieć cię nie tylko na wyciągnięcie ręki, ale wręcz pod skórą!
– Cześć. – Otwierasz oczy, uśmiechasz się leniwie.
– Część. – Z mojej twarzy nie schodzi uśmiech, gdy jestem przy tobie. – Piękna.
– Cześć. – Powtarzasz. Możemy tak w nieskończoność, bo miłość witać trzeba zawsze. Z otwartym sercem i czystą głową. Nigdy nie można się jej nadziwić.
Uprzedzam cię i sięgam ku malinowym ustom, wyłuskuję z nich resztki miedzi. Są wilgotne i ciepłe, miękkie jak obłok, nierzeczywiste niczym mara. Muszę skosztować, żeby uwierzyć. Pochylam się, niecierpliwością swoją gasząc jeden ogień, a wzniecając drugi.
Zbieram mirrę mą z moim balsamem; spożywam plaster z miodem moim; piję wino moje wraz z mlekiem moim. Spijam je z twoich warg, tak wczoraj zachłannych, wysysających całą rosę z otwartego mego kwiatu. Umierałam w twoich ramionach, siostro ma, oblubienico , umierałam i rodziłam się na nowo, coraz silniejsza i coraz bardziej spragniona.
Dziś się nasycę, obiecuję sobie, choć obiecywałam po tysiąckroć. Lecz usta twoje – dzban bez dna, pić można i wieki; płeć twoja – nieustannie napełniająca się amfora, im więcej zaczerpniesz, tym więcej da od siebie. Z każdym łykiem jestem bardziej spragniona.
Nie czekasz biernie niczym pole siewcy, a wychodzisz naprzeciw wypatrywanego gościa. Twe nogi, pędy dzikiej winorośli, oplatają mnie ściśle, przyciągając ku tobie. Ku dolinom, pagórkom, ku jedwabistej śliskości bladej skóry. Nasze języki – dwa nagie ślimaki. Nasze biodra – łany falującej na wietrze pszenicy. Zjednoczmy się! Zjednoczmy na wielki! Siostro ma, oblubienico…
Oczy twe, stawy cieniste, w których przyjdzie mi utonąć. Widzę w nich przyszłość, widzę żądzę , co duszę rozpala i ciało. Pamiętam jak pewnej nocy szeptałaś zapamiętale, że nie grzeszymy, bo miłość nigdy nie może być grzechem. Pamiętam jak poznawałam, jak uczyłam się ciebie na pamięć, siostro ma, oblubienico. A teraz chcę stać się częścią ciebie, stopić w jedno, w stal twardą i nieczułą na ludzkie języki. Ty żelazo, ja węgiel, nic więcej nam nie potrzeba.
Koźlęta wśród lilii się bawią. Twoje jasne, nakrapiane bursztynem, tak gładkie jak wypada tylko bogini. Ich krągłość szuka krągłości, stykają się szczyty i doliny, przywierają zatrzymane na wdechu. Twa skóra smakuje miodem, miodem i mlekiem. Nie ma pyszniejszego kadzidła niż zapach twój. Nie ma na świecie szczęśliwszej krainy, niż ta u złączenia ud twoich. Nasyć mnie, proszę. Napój sobą. Odurz.
Stale proście, a będzie wam dane; ciągle szukajcie, a znajdziecie; wciąż pukajcie, a będzie wam otworzone – ponawiam zatem błagania ku mej pani, niestrudzenie szukam, walę we wrota jej serca. Siostro ma, oblubienico , tyś nią jest. Scałuję z twej skóry każdy pieg, każdą rdzawą gwiazdę, a potem powiodę do nieba.
Zbadam chłodne zagłębienie szyi, gdzie pod cienkim pergaminem skóry tętni krew twoja, osunę się niżej, na ślepo szukając spragnionymi usty rozkwitniętych pąków piersi twoich, z pępka pić będę jak z czary, biodra czule oddechem owionę, uda otulę pocałunkiem gorącym, zmarznięte stopy ogrzeję, każdy palec z osobna, wystraszone jagniątko, i wszystkie naraz, odważniejsze w stadzie. A kiedy drżeć będziesz i błagać o więcej, do źródła życia się zwrócę, zdrój jego otworzę, by pełnią sił trysnął. Ni kropli nie uronię. Ambrozji. Nektaru. Zbiorę mirrę twą z twoim balsamem; spożyję plaster z miodem twoim; wypiję wino twoje wraz z mlekiem twoim. Aż do dna.
I jeśli pozwolisz, nasycę się choć na chwilę, na krótkie mgnienie pocałunku, by zaraz znów zanurkować w twej toni przepastnej. Raz za razem. Po kres dnia, nocy i życia. Zawsze głodna i zawsze oddana tobie, siostro ma, oblubienico , najpiękniejsza z pięknych.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
Foxm – Sit down, shut up and watch (72% Waszych głosów)

Przez chwilę podziwiałem czerwoną szpilkę na niebotycznie wysokim obcasie. Delektowałem się zgrabną stopą wciśniętą w nią tylko po to, by sprawić mi przyjemność.
Tworzyłem dzieło sztuki. Wprawnymi ruchami krępowałem dłonie i nogi kobiety. Spokojnie sięgnąłem po pilota, wdusiłem “play”. Ekran zajaśniał milionami pikseli, układającymi się w jeden obraz.
Na ekranie śliczna szatynka jęczała całkiem naturalnie. Klęczący za nią wysoki muskularny blondyn wyprowadzał kolejne sztychy jakby od niechcenia. Zagłębiał się w kochankę bez żadnego wysiłku.
Zbliżenie na kutasa mężczyzny. Nie był monstrualną parodią przyrodzenia, jakie widuje się w pornosach. Raczej krótki, a gruby. Wypełnił cały kadr.
Bez trudu dostrzegłem, jak rumieniec gwałtownie oblewa policzki mojej “ofiary”. Udała, że chce odwrócić wzrok. Grzeczne, ułożone damy z dobrych domów takich rzeczy nie oglądają? Bzdura.
Zaśmiałem się w duchu, rozkoszując się arią jęków porno aktoreczki. Spojrzałem głęboko w oczy „ofierze” przywiązanej do krzesła. Prawie uwierzyłem. Wyglądała tak niewinnie. Gra pozorów.
– Podoba ci się, jak się pierdolą? Jej wyraz twarzy, gdy jest brana od tyłu? Nakręca cię to?
Pytania zawisły w powietrzu, niczym noże, tnąc milczenie między nami.
– Jesteś wulgarny… Czyżbyś z zapanowaniem nad sobą też miał problemy?
Uśmiechnęła się w taki sposób, że przez całe moje ciało przeszedł elektryczny impuls. Drapieżnik badający teren. Najlepszą obroną zawsze jest atak. Pozostałem na miejscu, rozkoszując się chwilą.
Chciałem ją złamać. Na własnych zasadach. Posiąść tak, jak jeszcze żaden facet przede mną. Najpierw umysł, później ciało…
– Lubię patrzeć – wyznała w końcu. – Czasem to pomaga, jak nie ma nikogo obok. Krew nie woda.
– Podnieca cię, jak jakaś pierdolona aktoreczka… Zero finezji… Liczy się tylko seks, bez zbędnych ceregieli.
Zawiesiłem głos. Perspektywa gry w szczerość zaczęła na mnie działać.
– Masz ochotę się dotykać? – Pierwsze pytanie
Parka na ekranie zwiększyła tempo. Z głośników rozchodziły się odgłosy, które towarzyszą naprawdę ostremu rżnięciu. Jądra obijały się o wejście do mokrej pochwy, drażniąc łechtaczkę.
– Tak… Będę musiała sobie pomóc. Jestem dość… wrażliwa
Poruszyła się niespokojnie, chcąc delikatnie zmienić pozycję. Udało jej się na tyle, na ile pozwalał sznur.
– Regularnie. Opuszki palców drażnią łechtaczkę. Znam swoje ciało, umiem z tego korzystać.
Zerknąłem na nienagannie odprasowany kant spodni. Pedanteria stała się w moim prywatnym życiu czymś w rodzaju religii. Nic nie miało prawa zakłócić raz ustanowionego porządku. Ale nie dziś… Dziś był jeden z tych wyjątkowych dni.
– Zrobisz to palcami, starannie omijając łechtaczkę. – Władcza nuta dźwięczy w moim głosie bardzo wyraźnie. – Chcę inaczej. Chcę, żebyś zapamiętała ten wieczór.
– Zrobisz to na moich oczach. Jeśli taki najdzie mnie kaprys.
– Jestem przywiązana do krzesła – sapnęła nieco rozkojarzona.
Aktor właśnie zaczął masturbować szybkimi ruchami dłoni będący w pełnej erekcji członek. Ruszyło ją to.
Z trudem powstrzymałem cisnący się na usta uśmiech. Pozwoliłem jej samotnie prowadzić walkę z gwałtownie rosnącym pożądaniem. Czytałem każdy gest z wprawą kapłana interpretującego tajemnice świętych ksiąg.
Wyobraziłem sobie napuchniętą od nabiegłej krwi łechtaczkę, wewnętrzne wargi sromowe ociekające wilgocią. Realistyczna wizja.
– Nie, zostawiłam na środku twojej łazienki. Liczyłam, że je znajdziesz… Że wyjdziesz …Że cię to nakręci…
– Chciałaś, żeby mi stanął? – Nie mogłem pozostać obojętny wobec pokusy doprecyzowania.
– Tak, do cholery! – przekrzyczała nawet jęki szczytującej pary. – Chciałam się dowiedzieć, czy masz ludzkie odruchy. Byłam ciekawa… Bydlak!
Mokro – pomyślałem z satysfakcją. Tak, krew z szaloną prędkością krążyła w żyłach. Czułem się niczym Bóg. Łaknąłem życia, kobiety, emocji, rżnięcia. Szczytu. Stałem się królem życia.
Pozostanie obojętnym wobec furii kobiety wymaga wprawy. Sztuczna poza zdawała się całkiem naturalna.
Gdyby spojrzenie niebieskich oczu „ofiary” mogło zabijać, padłbym martwy w tamtej chwili. Moja obojętność wyprowadziła ją z równowagi. Wybornie.
– Dotkniesz mnie w końcu? Nie pisałam się na… Nie możesz!
Człowiek z kancelarii wyjdzie, kancelaria z człowieka nigdy. Miałem szczęście, że nie zaczęła mi grozić paragrafami. Ośrodek odpowiedzialny za myślenie już dawno temu osunął się ku złączeniu ud. Myślała pizdą. Uwielbiałem ją właśnie taką. Pozbawioną ograniczeń i zahamowań. Poza ramami narzuconymi przez społeczeństwo. Liczyłem się ja i więź. Reszta to pierdolenie.
Bez słowa odsunąłem się z fotelem o metr czy dwa.
Znów miała znakomity widok na cały ekran. Mogła do woli podziwiać grę każdego z mięśni aktora. Dłoń mężczyzny pracowała w jednostajnym, hipnotyzującym rytmie. Góra, dół, góra, dół. Szybciej i szybciej. Żołądź napęczniała od nabiegłej krwi.
Jeden rzut oka na spektakl rozgrywający się na wielkim ekranie wystarczył do oceny sytuacji.
– On zaraz się spuści… – Z trudem panowałem nad sobą, ale „ofiara” nie mogła się zorientować. – Jego jądra wyglądają na pełne, są nabrzmiałe. Cała ta ciepła, gęsta sperma… Nie jest dla ciebie
Jęk. Głośny, wysoki jęk rozszedł się po pokoju. Czubek chuja porno gwiazdora zalśnił od wydzieliny.
Pauza. W samą porę, by pozwolić wybrzmieć szczytującemu samcowi. Pierwsza, druga, trzecia i czwarta porcja spermy.
Wiedziałem, że uwielbia, kiedy facet kończy na twarz. Nie musiałem zgadywać, jaki obraz usłużnie wyprodukowała wyobraźnia pani prawnik. Szarpnęła się wściekle. Sznur wytrzymał próbę.
– Spokój – rzuciłem zdecydowanie. – Tylko pogarszasz sytuację.
Niechętnie wykonała polecenie. Dyszała z wściekłości. Dopełniłem reszty dzieła. Krótka czarna spódniczka zsunęła się w dół, zatrzymując na ostatniej przeszkodzie – sznurze krępującym kostki.
Biel smukłych, wyćwiczonych ud kusiła. Setki godzin gry w squasha dały piorunujący efekt. Najbardziej zajebiste nogi, jakie w życiu widziałem.
Wypukłość wzgórka łonowego nosiła ledwie dostrzegalne ślady niedawnych zabiegów. Musiała to zrobić na dzień, góra dwa przed naszym spotkaniem.
Zdjąłem spódniczkę do końca i cisnąłem bezużyteczny ciuch w kąt pokoju. Została tylko w białej, męskiej koszuli i czarnym krawacie. Szpilki stanowiły nieodłączny element gry.
Mogłem skierować wzrok niżej. Doznałem osobliwego uczucia satysfakcji. Małe wargi sromowe nęciły wilgocią. Łechtaczka pani prawnik była opuchnięta i znacznie powiększona. Nic tylko przyłożyć palce. Potrzeć szybko, gwałtownie, kompletnie ignorując delikatność. Orgazm byłby kwestią sekund.
Kariera pianisty nie była mi pisana, ale długie delikatne palce mają również inne bardzo pożyteczne zastosowania.
– Miesiąc? – zapytałem od niechcenia.
– Tak – odpowiedziała cicho. – Nie pozwoliłeś… Nie pierdoliłam się ze sobą od czterech tygodni!
Prawie się rozpłakała z wściekłości. Bunt.
– A mąż? Kiedy ostatni raz rżnęłaś się z mężem?
– O, Jezu… Zrób coś, cokolwiek! Albo zostaw…
Mężatki i te ich opory. Święte, wieczyste przysięgi. Nie ma przyjemniejszej i ciekawszej bariery do przełamania.
– W marcu. Tak jak prosiłeś… Zwykła krzątanina w kuchni. Przygotowywałam obiad. Ocierałam się o niego. Użyłam tego nowego zapachu, który mi dałeś. Mój głos wciąż na niego działa… Kurwa! Boli!
Kolejny jęk. Klatka piersiowa to unosiła się, to znów opadała. Rozpaczliwie łaknęła powietrza, dotyku, rżnięcia. Może niekoniecznie w tej kolejności.
– Jest silny. Jedną ręką przygwoździł mnie do blatu. Akurat sięgałam po coś z szafki. Poczułam tylko ciepło jego oddechu na karku. Usłyszałam odpinaną klamrę paska. Szarpnął moje dżinsy. Guzik wystrzelił i z brzękiem spadł na podłogę. Spodnie zjechały z tyłka. Odsunął bieliznę… Miałam na sobie białe majtki, jeśli jesteś ciekaw.
W moim spojrzeniu musiała dostrzec wielką aprobatę.
– Wszedł we mnie. Mocno i głęboko. Po prostu dałam dupy.
Słysząc słowa pani prawnik, zalała mnie jakaś irracjonalna fala czułości.
– Podobało mi się… Nie patrz tak na mnie… Potrzebowałam faceta… – warknęła – Za długo nie… Na początku bałam się, że zrobi mi krzywdę. Pomyślałam o tobie i zrobiło się mokro. On to ty, inaczej nie umiem. Inaczej wyłabym z bólu.
– I? – Delikatna sugestia kierunku rozmowy.
– Nie było źle. Posuwał mnie w szalonym tempie. Zapragnęłam więcej, do finału. Prawie się zapomniałam. I wtedy usłyszałam klucz obracający się w zamku.
Podniecona do granic wytrzymałości, doprowadzona do furii dokończyła:
– Myślałam, że uduszę gówniarza gołymi rękami. Przerwał nam w takim momencie! Czy ty masz pojęcie, co czuje matka zastanawiająca się, czy syn nie widział i nie usłyszał za dużo?
Nie lubiła tego pytania, ale wilgoć odbierała rozum.
– Tak – szepnęła, więc wytężyłem słuch. – Pierwszy raz na firmowej imprezie wypiłam za dużo. Księgowy, nawet nie w moim typie… Po prostu.. Tak wyszło. Później pojawił się przyjaciel, taki z dawnych lat…
Zerwałem się z miejsca. Nawet ja miałem swoje granice. Zniknął sznur. Tylko my i noc pełna seksu.
Wszedłem w nią do samego końca, pragnąc swojej kobiety. Nic innego nie miało znaczenia. Każdy kolejny ruch kutasa oznaczał kurewską, niemoralną rozkosz obojga. Pławiłem się w niej jak w najlepszym szampanie.
– Rżnij mnie – wydyszała, opierając się ręką o ścianę. Brałem ją od tyłu. – Rżnij. Potrzebuję tego. Mocno!
W uszach wybrzmiewało mi to charakterystyczne „r”. Nikt nie wymawiał tej spółgłoski tak jak ona.
Wbiłem się w nią z pełnym impetem. Jebałem po prostu. Nie wiem, z czyjego gardła najpierw wyrwał się krzyk. Osunąłem się na podłogę.
Wyczułem, że jest przy mnie. Woń kosmetyków, zapach ciała. Pot i spełnienie. Pierwsza runda naszej gry właśnie dobiegła końca. Kolejne miały nadejść jeszcze tej samej nocy.
Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
George Hodan, „ Sad Man And Rain ” (public domain)
JiNn – Nie dostaniesz Ani (19% Waszych głosów)

Kropelki deszczu spływały po szybie jedna po drugiej, tworząc tory wyścigowe. Obserwowałem je z bliska. Po kilku pierwszych zjeżdżały następne. Kolejne połykały te wcześniejsze, najmłodsze pochłaniały kolejne i po chwili wyścig rozpoczynał się na nowo.
– Dziękuję – szepnęła, wyciągając rękę, aż palce dotknęły mych ust.
Bawiła się nimi chwilę, ogrzewając dłoń w obłoku westchnienia. Przytrzymałem ją wtedy, ujmując za nadgarstek. Zadrżała, gdy wzruszyłem językiem szczupłe przedramię. Później dygotała dalej, porwałem bowiem jej usta, uświęcając ciszę. Zamigotała żarówka. Wejrzałem w jej źrenice, przenikając w skupieniu nieskończoną wrażliwość pocałunku. Smakowałem go, zbliżając się i oddalając na powrót – przyprawiałem w ten sposób smak cierpką udręką rozstania.
Siny listopad na parapecie okna bębnił niekończący się nokturn. Pięciolinię szarości wyciszały barwne pojazdy i ruchliwi ludzie. Wszędobylscy przechodnie w rytmie bez metrum przeskakiwali oczka kałuż. Zachwycałem się ich uporem w dążeniu gdzieś tam przez jesień, ku swojej jedynej wiośnie. Parasole rwały im się z rąk, gięły i łamały. Kolorowi mieszczanie chowali je ze wstydem, pochylając nad płytami chodnika ociekające deszczem głowy. Pojawiało się coraz więcej czapek, szali i smutku.
Wędrowałem gdzieś z tyłu za jej fiołkowymi włosami, skacząc jak oszalały w skłębione bałwany. Rzucałem się w opętaną gęstwinę plecionego uroku. Zanurzałem, zagłębiałem się w oceanie piękności, nurkując czubkami palców aż do samego dna, do skóry głowy. Przeszywałem ją na wskroś piorunem ostrożnego dotyku. Kwas niespodziewanej pieszczoty spływał falami i chwytał ją za gardło, dotkliwie wzruszając. Za każdym razem pieściła w sobie ten smak. Odchyliła głowę, odsłaniając nagą delikatność skóry. Spłoszyła rumaki i przeszły w galop, poruszając leniwe serce. Rozerwana na strzępy czułość zawisła na włosku. Sunąłem bezwstydnie ustami w dół jej pragnienia, uwielbiając ciszę pasmem spływających westchnień.
Zalałem herbatę. Szyba parowała przy kubku, tworząc mgłę. Chciałoby się zaraz skreślić na niej wzory. Naruszyć gładką nietykalność jakimś obrazem, literą, pomysłem. Każda pieszczota tego miejsca przywracała jesienną szarugę. Naokoło ciskała barwnymi liśćmi niewzruszona listopadowość chwili.
Granica. Cudowna krawędź sukienki, którą ujrzałem, gdy zawołała o pomoc. Dekolt wrażliwego przypływu emocji. Szarpnąłem się ciasną dłonią, jakbym zrywał krępujący mnie powróz. Niespodziewanie na pozór delikatny materiał wytrzymał próbę. Odbiła się miękko, łapiąc łakomie resztki mych ust. Schwytałem brzeg sukienki, w tym samym miejscu co wcześniej, ponownie zacisnąłem palce i szarpnąłem, ponownie.
Rozmoczone miasto pochłaniało mnie. Pomyje i brud płynęły z deszczem, znajdując ujście w paszczach kanalizacji. Krople oczyszczały miasto. Głębiły się tam jeziora, raz po raz rozpryskiwane przez smugi pojazdów. Przez chwilę wydawało mi się, że to tylko figiel wyobraźni, przewidzenie jesienne, kłamstwo mokrej szyby. Znieruchomiałem jednak i skupiłem się na szarym budynku z przeciwka. Poruszył się tam, ledwo zauważalnie, słaby cień w bramie. To była ona. Anna. Kropelka rozpływającego się listopada ponownie rozmazała mi obraz. Zmieniłem położenie za szybą. Tak – upewniłem się – to na pewno ona, to musi być ona. Nie znałem jej prawdziwego imienia, nie było ono ważne, dla mnie była po prostu Anną. Jak każda w
Domowe porno z Australijką
Nocne pieprzenie na zapleczu
Anal z cycatą blondyną

Report Page