Perfekcyjny trójkąt

Perfekcyjny trójkąt




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Perfekcyjny trójkąt
Pomysl zrodzilo zycie... zycie ktore prowadzilem w NYC, dzieki ktoremu odkrylem swoje zainteresowania, dzieki ktoremu chlonalem to miasto jak kazdy lyk wysmienitych cafe latte, ktore serwuja tutaj najlepsze Cafes w tej czesci globu. Przyrzadzane przez,...










25 Coffee Shops Around The World You Need To See Before You Die




















Będąc po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego, nie mogłem nie skorzystać z okazji, aby odwiedzić również dobrze mi znane Miami. Lecąc do gorących plaż, palm i ciepłej wody oceanu, nie spodziewałem się, że ta część Florydy zaskoczy mnie czymś jeszcze… a jednak.
Do pełni szczęścia w tym pięknym mieście z gorącym słońcem, brakowało tylko dobrego trunku kofeinowego. Długo jednak nie musiałem szukać. Wynwood Art District - to pełna barów, kafejek, galerii i hipsterskich pracowni część Miami, gdzie przeplata się różna mieszanka ludzi, a cały ten obszar tworzy niepowtarzalny klimat. Wszechobecne murale, dobrze komponują się na starych po magazynowych ścianach, wprowadzając w zakłopotanie niejednego fotografa, który krząta się po ulicach Wynwood, co raz pstrykając zdjęcia. To właśnie tutaj uraczyli mnie wyśmienitą kawą, której ziarna sami wypalają. Witam w Panther Coffee, jednej z najlepszych kawiarni w Miami!
Kawiarnia przywitała mnie tłumem ludzi. Kolejka nie mieściła się w lokalu, choć nie należy on do małych. Duża część klienteli obrała miejsca na zewnątrz kawiarni, gdzie przestronne siedziska, stwarzały pozytywny “klimat”. Powiem szczerze, że chyba jeszcze nie widziałem kawiarni, która miałaby tyle miejsca na zewnątrz.
Po dość długim oczekiwaniu, w końcu dopchałem się, aby złożyć zamówienie. Jak zawsze cafe latte, za które zapłaciłem w kasie i już miałem wyjść na zewnątrz przycupnąć sobie i delektować się kawą, gdy moim oczom ukazała się maszyna do wypalania ziaren kawowca. Jakie było moje zdziwienie, to kolejna maszyna jaką widziałem w przeciągu kilku dni, do tego również usytuowana w kawiarni. Dzięki takiej integracji z klientem naprawdę można się wiele nauczyć. Obserwowałem cały proces wypalania dość długo i muszę przyznać, że całkiem mi się podobał. Dla urozmaicenia, panowie co jakiś czas mielą świeżą kawę i stawiają, aby klienci mogli popróbować ich smaków. 
Kiedy zbierzemy to wszytko do kupy, dołożymy jeszcze wysoką ocenę za latte, to naprawdę mamy w pełni profesjonalna kawiarnię, gdzie niczego nie brakuje. Odwiedzając Miami, zarezerwujcie sobie czas aby odwiedzić Wynwood, a kiedy dotrzecie w te okolice, nie zapomnijcie odwiedzić Panthera Coffee!
Po około dwunastu godzinach podróży znowu gęba mi się śmiała, w brzuchu miałem motylki, a serce biło mocniej, niż zazwyczaj. Dobrze było znowu się zobaczyć. Tym razem miasto przywitało mnie mroźnym powietrzem. Witaj ponownie NYC!
Początkowo chciałem zrobić “bucket list” kawiarni do odwiedzenia, jednak uznałem, że wolę przypadkowe “znajomości”, dlatego pozwoliłem sobie puścić wodze fantazji moim nogom i po prostu iść przed siebie. Jednak daleko nie zaszedłem, bo oto moim oczom ukazał się napis: “JOE the art of coffee”. Szybko odszukałem ulicę, gdzie się znajduje i stwierdziłem, iż nie przypominam sobie aby w tym miejscu było Joe. Przypomniałem jednak sobie, że jest to ich jedno z nowo otwartych miejsc. Komu jak komu, ale Joe ciężko mi odmówić, tak więc nie pozostało mi nic innego, jak skosztować kolejny raz ich trunku. Niespodzianki nie było, jak zawsze nie zawiedli mnie. Specyficzny posmak kawy i profesjonalnie spienione mleko, to wszystko tworzy delikatne cafe latte, którym naprawdę można delektować się każdym, kolejnym łykiem.
Nowe miejsce pozostaje w klimacie Joe, choć nie wyróżnia się z tłumu. Dość mała przestrzeń (kilka stolików wewnątrz) bardziej zachęca co wzięcia kawy na wynos, co akurat dla mnie nie stanowi problemu. Joe z każdym rokiem otwiera coraz to nowe miejsca, a ich “rodzina” jest już naprawdę liczna. Zastanawia mnie tylko fakt, że do tej pory nie otworzyli żadnego miejsca na Brooklynie (mieli mały epizod w Dekalb market, o którym pisałem, jednak tego miejsca już nie ma). Myślę jednak, że na to również przyjdzie kiedyś pora. Jak na razie, cafe na Warvery Street rządzi!
Drugim miejscem jakie odwiedziłem podczas kawiarnianych podbojów NYC, było Third Rail Coffee. Nigdy wcześniej nie zaglądałem do nich, a jakiś już czas działają na terenie miasta. Dlatego, też podczas tej wyprawy do Wielkiego Jabłka nie mogło ich zabraknąć. Odwiedziłem jedną z dwóch kawiarni jakie posiadają na Manhattanie, niedaleko Washington Square. Dobrze zlokalizowany lokal, nieduży, z klimatem. Zamówiłem cafe latte i z dużą niecierpliwością oczekiwałem, aż spróbuje napoju jaki mi przyrządzą. To mój “pierwszy raz” u nich, a jak wiemy wszystko co nowe zawsze budzi w człowieku ciekawość. Latte jednak mnie nie powaliło.
Mieszanka ziaren nie przypadła mi do gustu, jednak samo przyrządzenie napoju zostało wykonane perfekcyjnie. Porównując na szybko wyrób z Joe i z Third Rail Coffee, muszę przyznać że kawa u moich starych znajomych lepiej mi smakowała. 
Później przyszedł czas na kolejną nowość. Mianowicie Sweetleaf - kawiarnia która swój podbój Nowego Jorku zaczynała od Long Island City, a dzisiaj posiada 3 lokalizacje w mieście. Ciekawostką jest to, iż nie pchają się specjalnie na Manhattan, a swoich klientów widzą raczej w coraz bardziej obleganym Brooklynie i Queensie. To kolejna kawiarnia, którą już dawno miałem odwiedzić, jednak czas, odległość i kilka innych czynników spowodowało, iż dopiero teraz miałem okazje do niej zajrzeć. Spacerując po Bedfordzie, tym razem nie mogłem zapomnieć o Sweetleaf, gdzie na Kent street niedawno otworzyli swoją trzecia siedzibę. W odróżnieniu od kafejek na Manhattanie, miejsca po drugiej stronie rzeki wyróżniają się przestrzenią. Duża kawiarnia, z pięknymi drewnianymi wykończeniami, ucieszyła oko. Zamówiłem cafe latte i obserwując baristów nie spodziewam się niczego innego, jak dobrze przyrządzonego napoju. Moje przeczucia i oko, nie zawiodły mnie. Godne polecenia, w szczególności gdy na dworze aura nie dopisuje, a my mamy akurat czas i ochotę na chwilę zapomnienia w kawiarni.
Ostatnia już z nowości jakie udało mi się odwiedzić podczas dość krótkiej wizyty w NYC, jest… mało znana, mało rozpowszechniona, w dziwnym miejscu kawiarnia, która podbiła moje serce urokiem i “luzem” jaki tam panuje. Mowa o Crosby Coffee, małej kawiarni przy Beren street na Brooklynie. Kawiarnia położona w okolicy, gdzie na razie ciężko z podobnymi lokalami, co akurat jest jej mocnym plusem. Ja również trafiłem na nią przez przypadek, ale tak jak wspominałem na początku postu, lubię “przypadkowe” znajomości. Idąc na okoliczny bazarek, połączony z piwiarnią, która waży własne piwo, przechodziłem obok Croby i postanowiłem wstąpić. Muszę przyznać, że “luz” jaki tam panował, koił mnie. Miejsce bardzo sympatyczne, w sam raz na niedzielny relaks przy kawie. Jeżeli chodzi o sam napój: mocny, wyrazisty smak, podany w… słoiku. 
Bardzo lubię miejsca, które nie są znane i są mało zatłoczone, a jeżeli do tego dodamy, iż są gdzieś na “uboczu” całego nowojorskiego zgiełku, tych chętniej je odwiedzam. Takie właśnie jest Crosby Coffee. Mam nadzieję, że nie zniknie szybko z kawiarnianej mapy mojego miasta.
Na koniec zostawiłem deser…”coś”, co może nie jest na uboczu i spokoju też tam nie zaznamy, jednak od ostatniej mojej wizyty w NYC, to jedna z moich ulubionych kawiarni. Witaj ponownie Brooklyn Roasting Company! Wiedziałem już czego mogę się spodziewać. dlatego bez wahania zamówiłem coś innego. Tym razem spróbowałem - Cortado. Shot espresso z małą ilością zaparzonego mleka - ten napój naprawdę stawia na nogi.
Muszę się Wam jednak do czegoś przyznać, bo trochę mi wstyd za siebie, a raczej za moje gapiostwo. Ostatnio będąc w BRC, nie dostrzegłem tego, iż w tej przestronnej, pięknej kawiarni, mają też palarnię i można spokojnie obserwować cały proces jaki dzieli ziarno kawy, zapakowane jeszcze w worki, do otrzymania wypalonego ziarna, które trafia prosto do młynków. Dla mnie to całkowicie nowy i odrębny temat, jeżeli chodzi o podboje kawowe, na którego płaszczyźnie nie mam żadnego doświadczenia. Nie muszę chyba mówić, iż siedziałem z moim wcześniej zamówionym napojem, z rozdziawioną miną, przez dobrych kilkadziesiąt minut, wpatrując się w cały proces. Nie wiedziałem jeszcze, że podobna sytuacja powtórzy się w kawiarni w Miami, jednak o tym już w kolejnym poście…
W ostatnim czasie coraz mniej mam pomysłów, co do nowych miejsc, gdzie mógłbym skosztować kawy. Często wracam więc na “stare śmieci”, jak to mogliście zauważyć po ostatnim moim wpisie. Jednak postanowiłem, że pokonam ten stan i pójdę na tak zwany żywioł. Jeżeli przypadkowo lub mniej przypadkowo trafię do miejsca, gdzie serwują napar z ziaren kawowca, na pewno napiszę o tym. 
Takim właśnie przypadkiem można nazwać miejsce, które całkiem niedawno, będąc w Warszawie,odwiedziłem. Trafiłem na mało mi dotychczas znaną kawiarnię, choć jednocześnie mocno rozpoznawalną, pod tą sama nazwą, na polskim rynku palarnię. Okazuje się, że można połączyć przyjemne z pożytecznym, a do tego wszystkiego ulokować obiekt w bardzo pozytywnym miejscu. Kofi - bo o nich tu mowa, to palarnia kawy połączona z kawiarnią, usytuowaną w bardzo pięknie przeobrażonych starych pofabrycznych budynkach, ze snobistycznie brzmiącą nazwą - Soho Factory.
Pierwszy raz do Soho Factory trafiłem przez przypadek, a kolejnym przypadkiem było odszukanie Kofi. Nie zdawałem sobie sprawy, iż w takim miejscu może znajdować się palarnia, o kawiarni nie wspominając. To miejsce to strzał w dziesiątkę, choć na pewno ze względu na położenie, dostępne dla wybranego grona klientów. Podczas mojej pierwszej wizyty, nie było mi dane napić się kawy ze względu na to, iż kawiarnia jest w weekendy zamknięta (tak jak wspomniałem, klienci to przede wszystkim ludzie pracujący w pobliżu, a w weekendy mają wolne). Nie zraziłem się jednak i najszybciej jak tylko było to możliwe, wróciłem pod ten sam adres, tym razem w ciągu tygodnia i powiem szczerze……. było warto!
Wnętrze lokalu jest zaprojektowane tak jak lubię. Duża, dość surowa przestrzeń, wysokie stoły, miejsce do organizacji warsztatów kawowych, a za szybą widać pomieszczenie, gdzie wypalane są ziarna kawy. Zamówiłem espresso ze spienionym mlekiem i usiadłem w tej dużej przestrzeni. Oczekując na kawę, podziwiałem wnętrze, jak również nie mogłem oderwać wzroku od maszyny do wypalania ziaren. Dla mnie było to coś nowego, choć maszyny tego typu widziałem już nie raz, choćby w Blue Bottle Coffee na Bedford, NYC. I tak sobie myślę, że mało miałem doczynienia z paleniem ziaren kawowca, a ciekawi mnie ten proces. Może więc czas przyuczyć się co, jak i z czym się je???
Wracając jednak do sedna, wpatrując się w maszynę w Kofi, otrzymałem swoje zamówienie. Pierwszy łyk i powiem szczerze, górna półka. Wyrazista i zarazem mocna, a do tego delikatny smak spienionego mleka. Naprawdę znakomity napój, jak również bardzo dobry barista, który umie z ziaren wydobyć odpowiedni smak. To wszystko dało mi kompletny wyrób, którego nie sposób nie zachwalać.
Cały projekt Kofi, jeżeli możemy to tak nazwać, jest na wysokim poziomie. Palarnia, kawiarnia, sposób przyrządzania, wystrój, atmosfera plus odbywające się tutaj warsztaty przemawiają za tym, iż ktoś zna się na rzeczy. To miłe zobaczyć jak dobrze może prosperować firma, która kawę zna od podszewki. Dla mnie osobiście było bardzo miło móc odwiedzić Kofi i z czystym sumieniem pragnę polecić, abyście w razie możliwości, będąc w pobliżu Pragi i Soho Factory, wstąpili na dobra kawę do Kofi.
To już kolejny raz jak odwiedzam to miejsce. Przez ostatni czas trochę je zaniedbałem, ale miałem swoje powody. Jednak dotarło do mnie, że lubię tam wracać, przesiadywać, odpoczywać, jeść i oczywiście pić…coś kofeinowego ma się rozumieć…a pije tam smacznie, bo takim właśnie trunkiem raczą przybyłych.
Kilka lat temu, jeszcze za czasów studenckich, spacerując z moim przyjacielem w okolicach warszawskiej starówki, całkiem przez przypadek, natrafiliśmy na miejsce, które do dziś mam w głowie. W danej chwili przechodząc obok budynku, w którym owe miejsce się znajduje, nabrała nas ochota na kawę. Chcieliśmy usiąść, w ciszy i spokoju porozmawiać. Wtedy było to nowe miejsce, nieznane, z małą ilością ludzi, gdzie panowała atmosfera idealnego spokoju. Mówiliśmy sobie, że w tym miejscu drzemie potencjał. Na tamtą chwile, był to lokal, w którym można było wypić dobrą kawę i wrzucić “coś na ząb”. Każde spotkanie “na kawę” odbywało się właśnie w tym miejscu… miejscu, które dzisiaj każdy warszawiak i “warszafiak” zna… bo mowa oczywiści o Kafce.
Położona na warszawskim Powiślu, w bardzo ustronnym miejscu, kawiarnia początki miała ciężkie. Usytuowany nieopodal Uniwersytet, a raczej studenci, który tam uczęszczają mieli “walić tam drzwiami i oknami”, a było różnie. Z historii zasłyszanych, właściciel był bliski sprzedania lub zamknięcia lokalu i właśnie wtedy… niespodziewany boom, wszystkie stoliki pozajmowane co siłą rzeczy zmusiło mnie i moich kawowych kompanów do szukania innych miejsc, gdzie z wolnym stolikiem nie byłoby problemu. Tak pokrótce można opisać mój “romans” z Kafką przed wylotem do mojego miasta NYC. Jednak nigdy o “niej” nie zapomniałem, i zawsze gdzieś z tyłu głowy miałem ją w pamięci. Z tego co udało mi się zaobserwować będąc za oceanem, Kafka przeżywała prawdziwy szturm, stała się bardzo rozpoznawalna na kawiarnianej mapie Warszawy, a odwiedzający ją klienci często byli ludźmi z pierwszych stron gazet. Oczywiście cieszyłem się, że miejsce to bardzo “rozkwitło”, jednak miało to też swoje minusy w postaci braku miejsca i możliwości zrelaksowania się w spokojnej rozmowie przy kawie. Obawiałem się również, iż z powodu natłoku ludzi, ceny poszybowały w górę i ciężko będzie “szaremu człowiekowi” lub studentowi “wpaść” na kawę i ciastko lub przegryźć coś bardziej treściwego.
Podczas kiedy byłem w kraju tylko na moment, chciałem poznawać inne miejsca, które szczyciły się super wyrobami kofeinowymi, stad też moje zaniedbanie Kafki. Jednak przez ostatnie 2 lata, za każdym razem gdy jestem w Warszawie, odwiedzam “ją”. Na początku moich powrotów na “stare śmieci”, był czas kiedy kawa serwowana przez Kafke, nie smakowała mi, jednak dzisiaj z chęcią wypijam ich latte, a do tego nie omieszkam zamówić naleśnika, którego to od kiedy tylko pamięcią sięgam, serwowali.
To miłe powrócić na “stare śmieci” i nadal czuć klimat, który był tu kiedyś. Oczywiście z wolnym miejscem siedzącym nadal jest problem, jednak zawsze jakiś skrawek przestrzeni się znajdzie. Smak kawy wyraźnie poprawił się, co mnie cieszy ponieważ jest to miejsce w którym uwielbiam przesiadywać. Mimo, że jest to popularne miejsce i można powiedzieć dość snobistyczne, nie straciło swojego uroku, za co szczerzę ich cenię. To miłe, że kawiarnia, która nieodłącznie kojarzy mi się z Powiślem jest już tam prawie od dekady i radzi sobie świetnie! Życzę nadal takich sukcesów! 
Perfekcyjny trójkąt, na który nawet najbardziej konserwatywna kobieta wyrazi zgodę;)
Nowe top 10. Jak zawsze wrzucając podobny ranking, mówię, iż ciężko jest wstąpić do wszystkich cafe w NYC, a jeszcze ciężej wypróbować ich wyrobów. Dlatego nie osądzam czy akurat TOP 10, które tu jest przedstawione, jest rzetelne. Zawsze jednak jest to dobry pomysł na kolejne “spacery” po Wielkim Jabłku i zasmakowaniu latte właśnie z tej listy 10 kawiarni.
Tak, to już dwa lata, od kiedy powstał Coffeista. Czas płynie nieubłaganie, a do tego rocznica przypada na porę roku, w której przyroda zamiera, liście z drzew spadły, a na gałęziach pojawia się z czasu szron.
I tak sobie myślę opadające liście - oznaka przemijania, jeszcze wymowniej podkreślają czas który przeminął. I z nieskrywaną skromnością uważam te dwa lata były dość owocne, choć mam też świadomość, iż na pewno znajdą się rzeczy do poprawy - ale przecież zawsze chcemy lepiej, więcej, bardziej.
Przede wszystkim czuję się trochę winny, iż wpisy są nieregularne i czasami wprowadzam długie przerwy. Jednak przez ostatni rok, znowu nastąpiły zmiany i znowu życie “rzuciło” mnie w nowe środowisko. Jak już wiecie z wcześniejszych moich wpisów, obecnie jestem w Olsztynie, gdzie za dużego wyboru kawiarnianego nie ma, choć to pobudza tylko motywacje do tego, żeby może w końcu samemu “zakasać rękawy” i pokazać mieszkańcom dobrą kawę?
Wiedzcie, iż nadal jestem pełen zapału do prowadzenia “Coffeeeisty” i mam nadzieje, że drugie urodziny jakie teraz obchodzimy, tylko dodadzą mi chęci i nowych pomysłów na pisanie kolejnych postów.
Jakiś czas temu, odwiedziłem jedną z bardziej rozpoznawanych cafe nie tylko w Warszawie, ale i w Polsce. Krążą już o nich legendy, bo istnieją na rynku spory kawałek czasu i myślę, że można pokusić się nawet o stwierdzenie, iż byli zalążkiem kawowej kultury w Polsce. 
Przyznaję się, że zaraz po powrocie do Polski, powinien to być mój pierwszy przystanek na latte, a do ich wyrobów powinienem porównywać smaki innych kawiarni. Jednak dobrze jest czasem zacząć od “końca”… Bo co nam pozostanie, gdy na samym początku zasmakujemy czegoś wyjątkowego, po czym inne napoje będą dla nas “bezbarwnym” tłem?!
“Filtry Cafe” to jedna z najczęściej polecanych kawiarni w stolicy. Znają się na kawie jak mało kto. Kunszt parzenia praktykują od kilkudziesięciu lat, a o ich podróżach, w poszukiwaniu najlepszych ziaren do mieszanki, można przeczytać na prowadzonym przez nich blogu.
Dobór ziaren, sposób przyrządzenia, spienianie mleka - te czynności mają opanowane do perfekcji. Kawa “błyszczy” i wysuwa się przed szereg innych kawiarnianych wyrobów Warszawy. Nie sposób jej się oprzeć.
Sama kawiarnia nie jest duża, w moim przekonaniu w sam raz, choć czasami zdarza się, iż zabraknie miejsc siedzących, wtedy można wybrać się na “spacer z kawą”. Miejsce cafe dobrane perfekcyjnie, bo tak jak w weekend koneserów kawy nigdy nie zabraknie i z klientelą raczej problemów nie ma, tak w tygodniu różnie z tym bywa. “Filtry” jednak dają rade i ciężko tu znaleść miejsce nawet w środku tygodnia. Powód - sąsiadująca z kawiarnia szkoła przyciąga młodych żaków, którzy upodobali sobie lokal do “przewietrzenia” głowy z natłoku dopiero poznanej wiedzy. Jednak nie tylko uczniowie odwiedzają “filtry”. Spora część klientów to stali bywalcy lub okoliczni mieszkańcy, którzy upodobali sobie to miejsce, za odpowiednio dobraną mieszankę ziaren kawy i sposób jej parzenia, a co za tym idzie smak napojów.
W mojej ocenie, latte które otrzymałem było wyśmienite. Zrobione z perfekcyjna precyzją, smak który jest naprawdę wyrazisty i nie został “zagłuszony” delikatnie spienionym mlekiem. Jedyne co mi pozostało to potwierdzić rekomendacje, iż “filtry” to klasa. Polecam!!!
Odwiedzając Warszawę zawsze próbuję zasmakować latte z lokalu, w którym moja noga jeszcze nie postała. Fakt, że niekiedy mój plan bierze w łeb i odwiedzam “stare śmieci”, jednak tym razem miałem jasno obrany cel i chciałem go wykonać, a w zasadzie zasmakować. I… udało się!
Kawiarenka na Powiślu - mała, z dość surowym wykończeniem, w miejscu, gdzie brakuje podobnych lokali. “Ekspres Powiśle”, tak nazywał się mój “cel”, to druga cafe, na kawiarnianej mapie Warszawy, po “MOKO” o małej powierzchni. Dla mnie strzał w dziesiątkę! Niewielka przestrzeń kawiarni wiąże się ze zdecydowanie mniejszymi kosztami, co powinno przekładać się na większe inwestycje w jakość wyrobów. I tak właśnie jest! Jeżeli ktoś chciałby zatrzymać się na chwilę, usiąść i skosztować kofeinowego napoju w spokoju, to jak najbardziej jest to możliwe.
W moim napoju nie widniało art latte, jednak “Ekspres Powiśle” udowodnił, że kawa może i bez tego być wyśmienita. Smak bez zastrzeżeń - odpowiednie zi
Seks z niegrzeczną laską
Gość posuwa cycatą koleżankę swojej dziewczyny
Z kochankiem może robić wszystko

Report Page